Emisja Makłowicz w podróży będzie miała miejsce (premiera, powtórka):
Program TV na 5 czerwca 2025 (Czwartek) Program TV na 6 czerwca 2025 (Piątek)Opis (streszczenie): Wystarczy przejechać niecałe 200 km od Erywania, żeby znaleźć się w innej strefie klimatycznej. Niespotykane w innych regionach Armenii gęste lasy zdobią pejzaż kolorami jesieni. W dolinie rzeki Debed ponure instalacje przemysłowe kombinatu miedziowego w Alawerdi kontrastują z pięknem i lekkością średniowiecznych zabytków sakralnych, takich jak klasztor Haghpat, wpisany na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO czy twierdza Ahtala z jej unikatowym prawosławnym kościołem. We wsi Dzoraget oglądamy mały pokaz możliwości kulinarnych szefa kuchni miejscowego hotelu, a w uzdrowisku Dilidżan spróbujemy placków lahmadżo, zwanych armeńską pizzą. Smaczną rybę sig z jeziora Sewan gospodarz programu piecze na szpadkach na węglu drzewnym.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Za siedmioma górami, za siedmioma fiordami, leży miasto Bergen. Niegdyś najważniejsze nie tylko w Norwegii, ale i w całej Skandynawii. Lśni w dole, w ostrym słońcu północy. Panoramę miasta można podziwiać z punktu widokowego na wzgórzu Floyen, skąd Robert zjeżdża kolejką linową do portu, na spotkanie z historyczną dzielnicą Bryggen, zbudowaną w średniowieczu przez hanzeatyckich kupców, którzy stworzyli potęgę Bergen, najważniejszego i najbogatszego wówczas miasta Norwegii. Nie byłoby potęgi Bergen, gdyby nie Morze Północne, przez które docierały tu statki handlowe, przywożącgłównie piwo i zboże, a zabierając ryby z północy Norwegii. Miejscowy handel na ponad 400 lat zdominowała wszechpotężna organizacja niemieckich kupców znana jako Hanza. Uzyskali oni w średniowieczu monopol na sprowadzanie towarów z północy, pożyczali pieniądze norweskim królom i dyktowali im swoje warunki. Zabytkowe kolorowe domy ze stromymi dachami stojące przy nabrzeżu dzielnicy hanzeatyckiej, jakie po nich pozostały, są największą atrakcją Bryggen. Dziś ta część miasta wpisanajest na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Tuż za nabrzeżem Bryggen rozciąga się plątanina wąziutkich drewnianych uliczek, które mają nawet drewniane trotuary. Zmorą takiej zabudowy jest jednak ogień. Na początku XVIII wieku wielki pożar zniszczył całą dzielnicę. Ale wiernie ją odbudowano. W dzielnicy Bryggen Robert wstępuje do restauracji Jednorożec, która mieści się w XVI - wiecznej kamienicy. Wszystko wygląda tu jak w czasach Hanzy. Tradycyjny jest też jadłopis. Robert zamawia dania ze sztokfisza, arcynorweskiego suszonego dorsza, i jego solonej odmiany znanej jako klipfisk. Tak posilony gotuje na nabrzeżu słynną zupę rybną z Bergen. Wody wokół Bergen pełne są wysp, ale tylko do jednej z nich dopływa z miasta wodna gastro - taksówka. Wyspa nazywa się Bjoroy. Robert chce tu zobaczyć modną współczesną restaurację, gdzie w specjalnych basenach i akwariach można podziwiać żywe ostrygi, małże, homary, przegrzebki oraz... najsmaczniejszez nich wszystkich - kraby królewskie. Krakowski podróżnik odwiedza też górskie miasteczko Dale, gdzie mieści się fabryka swetrów w słynne norweskie wzory. W miasteczku Vik Robert przygląda się pracy serowarni. Produkowany jest tu najstarszy ser świata gamalost. Opisywano go już w sagach wikingów. Jego tajemnicą są kultury specyficznej pleśni. Wciera się ją ręcznie w krążki sera. Na zakończenie pobytu w Bergen Robert udaje się na przedmieścia miasta. Posiadłość, któraodwiedza, nazywa się Troldhaugen, czyli wzgórze troli. W II połowie XIX wieku to piękne, pełne zieleni i z widokiem na fiord, miejsce leżało zupełnie za miastem. Mieszkał tu Edward Grieg, najsłynniejszy norweski kompozytor. Wewnątrz domu, w salonie, na oryginalnym fortepianie kompozytora, norweski pianista Knut Christian Jansson gra utwór Griega "Dzień weselny w Troldhaugen".
Opis (streszczenie): Krakowski znawca kuchni tym razem ujawnia swój zachwyt Szkocją. Podczas podróży przez Highlands, czyli Pogórze, przybliża widzom piękno tutejszych krajobrazów, krainę jezior, wspaniałe zamki. Pokazuje łososie, które pokonują spiętrzenie wody przy rzecznej elektrowni, a także uczestniczy przy produkucji szlachetnej, słodowej scotch whisky. Całości dopełnia wykonywana na dudach muzyka oraz poezja kulinarna Roberta Burnsa. Widzowie poznają również haggis - specjał szkockiej kuchni narodowej. Tę tradycyjną potrawę przyrządza się z mięsa, cebuli i podrobów, a w wersji klasycznej jest podawana w owczym żołądku. Robert Makłowicz nie zapomniał o też potworze z Loch Ness: nad brzegiem jeziora smaży dla niego pstrąga łososiowego z musztardą angielską i panierowanego w owsiance.
Czas trwania: 24min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Podróż po Bawarii rozpoczyna się w Monachium - stolicy landu, gdzie na dzień dobry Robert zamawia Weisswurst, słynną białą kiełbasę, kulinarny symbol Bawarii. Podana ze słodką bawarską musztardą smakuje wyśmienicie. Białej kiełbasy nie należy gotować, a tylko zalać wrzątkiem i trzymać tak kilkanaście minut. Dalej szlak wiedzie przez naddunajskie miasto Straubing ze wspaniałym zamkiem książęcym. W XV osądzono w nim niejaką Agnes Bernauer i jako czarownicę utopiono w rzece. A było to tak: młody miejscowy książę Albrecht pokochał i potajemnie poślubił dziewczynę z ludu. Jego ojciec książę Ernest Bawarski wykorzystał wyjazd syna na łowy, pojmał niechcianą synową, oskarżył ją o czary, zarządził szybki proces i kazał nieszczęsną stracić. Miasto nie zapomniało o swojej nieszczęsnej córce, także w aspekcie kulinarnym. To jej dedykowana jest najsłynniejsza tutejsza słodycz: Agnes Bernauer Torte, czyli tort bezowy z masą orzechowo migdałową, nasączoną mokką. Miejscem degustacji tortujest stylowa Cafe Krönner. Kolejny przystanek na bawarskim szlaku to Weltenburg, gdzie znajduje się najstarszy - założony w VII wieku - klasztor w Bawarii. Każdego roku przybywają tu tłumy, a przyświeca im nie tylko pobożność. Od 1050 roku przy klasztorze działa browar. Najstarszy taki na świecie. Na dziedzińcu klasztoru, w jego centralnym miejscu, obok browaru, stoi barokowy kościół, którego wystrój jest dziełem braci Asamów, słynnych bawarskich artystów tamtej epoki. Oddawszy co boskie Bogu, Robert udaje się do browaru, gdzie od 1000 lat warzy się ciemne piwo. Smakuje podobno tak samo jak przed wiekami. Identyczny jak przed wiekami jest też napis na beczkach: "Przez Marię do Jezusa". Przy browarze działa restauracja, w której wszystkie dania przygotowuje się z miejscowych produktów i są to produkty BIO! W sali restauracyjnej panuje ścisk. Robert zamówił golonkę peklowaną, w czasie pieczenia polewaną piwem. Do tego oczywiście kufel ciemnego piwa. Z Weltenburga jedziemy do Regensburga, czyli starożytnej Ratyzbony. Wielu turystów przyjeżdża tu tylko po to, żeby zobaczyć historyczną bramę Porta Pretoria, pozostałość dawnej rzymskiej warowni, wzniesionej przez samego Marka Aureliusza. Z górnej części bramy wychodzi się na dziedziniec dawnego Pałacu Biskupów, skąd rozciąga widok na strzelistewieże gotyckiej katedry. W Regensburgu Robert odsłania dwie kulinarne tajemnice. W pałacu biskupim działa tradycyjnarestauracja. Robert zamawia tu specjalne danie: płucka na kwaśno z bułczanym knedlem. Są doskonałe. I to jest pierwsza tajemnica kulinarna. Druga zaś to przepyszne Dampfnudel Bäckerei - pieczone na parze duże buchty z ciasta drożdżowego polane sosem waniliowym. Bawarska podróż kończy się we frankońskim Würzburgu nad Menem. Przez 500 lat było księstwem kościelnym. W 1945 roku prawie całkowicie zburzone przez alianckie bombowce, zostało starannie odbudowane. W Würzburgu na zamkniętym dla ruchu kołowego zabytkowym moście na Menie Robert gotuje kluseczki ziemniaczane Ritterzipfel. W oddali na wzgórzach widać winnice. Ale na wino trzeba udać się do szpitala. Fundacja założona w XVI wieku przez księcia biskupa Juliusa Echtera, prowadziła tutaj szpital i dom opieki, a pacjenci i pensjonariusze zapisywali jej swoje dobra, w tym wiele okolicznych winnic. Dzisiaj w tych budynkach nadal działa szpital. Ale jest też winiarnia, druga co do wielkości w Niemczech. Robert zwiedza jej podziemne kondygnacje i degustuje miejscowe białe wino ze szczepu silvaner. Na koniec największa perła Würzburga - pałac biskupi Residenz, największy barokowy pałac świata, wspanialszy nawet niż Wersal.
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Rzeka Sutjeska płynie przy granicy Bośni z Hercegowiną i Czarnogórą. Jej kanion nie jest długi, ma ponad 30 km. Wznosi się nad nim najwyższy szczyt Bośni Maglić (2386 m n.p.m.). Nazwą tej górskiej rzeki ochrzczono też park narodowy, utworzony tu w latach 60. To prawdziwy cud natury, matecznik dzikich zwierząt i doskonały punkt wypadowy do górskich wędrówek. Rośnie tu pierwotny las - dzika puszcza, w której zabroniona jest jakakolwiek ingerencja człowieka. Zanim przełom rzeki Sutjeski stał się w powojennej Jugosławii parkiem narodowym, ta górska okolica zasłynęła jako sceneria zwycięskiej bitwy partyzantów Tity z siłami koalicji faszystowskiej. Robert wspina się pod monumentalny pomnik partyzantów i odwiedza muzeum bitwy, zdewastowane w czasie ostatniej wojny domowej. Górskie lasy dostarczają dzikiego czosnku do sałatek i mięsa kozic na gulasz. Produkty te wykorzystuje się do przygotowania miejscowych dań, które Robert degustuje podczas postoju na kempingu. A są to: sałatka z dzikiego czosnku, ser zwijany jak słowackie korbacziki/warkoczyki, pita ze szpinakiem i twarogiem i gulasz z kozicy górskiej. Do picia podaje się wino ze słynnego monasteru Tvrdos albo kwaśne mleko. Na kolejnym postoju Robert ma okazję spróbować dań rybnych. Tym razem piknik rozpoczyna się od kieliszka rakii. Potem jest zupa rybna (riblja corba) gotowana w kociołku oraz smażone ryby. Złowione w Drinie pstrągi oraz płocie, panierowane w mące, są smażone w oleju nad żywym ogniem w specjalnym naczyniu, które nazywa się taniraca. Podczas rejsu Robert przyrządza danie odcinka - wątróbkę jagnięcą z serbską sałatką. W dalszej części wycieczki Robert ma okazję podziwiać miasto Visegrad ze słynnym kamiennym mostem. Na środku mostu znajduje się wysoka kamienna tablica z arabskimi napisami. Tablica sławi imię Mehmeta Paszy Sokolovića, inicjatora powstania budowli i jej fundatora. Był to Słowianin, przyszedł na świat jako chrześcijanin w pobliskiej wiosce. Zabrany rodzicom przez Turków został janczarem. Zrobił wielką karierę, doszedł do godności wielkiego wezyra. Najnowszym fragmentem miasta jest niezwykły Andrićgrad, stworzony przez reżysera Emira Kusturicę na rzecznym półwyspie. Andrićgrad ma być ilustracją bośniackiej i serbskiej historii. Robert odwiedza tu restaurację Zlatna Moruna. Na ścianach namalowani są ulubieni bohaterowie Kusturicy, jest i on sam. Na stole miejscowe specjały: półmisek wędlin i serów, panierowane papryki nadziewane serem i młoda wołowina w sosie pikantnym.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz zwiedza Wiedeń. Pierwsze kroki kieruje do katedry św. Szczepana i krypty kapucynów, w której złożono doczesne szczątki cesarzy z rodu Habsburgów. Tu spoczywa cesarz Franciszek Józef, jego żona Sissi oraz ich syn Rudolf, który popełnił samobójstwo w Mayerlingu. W programie zobaczymy Wiedeń z ich czasów. Plac Bohaterów ilustruje architektonicznie dawną wielkość monarchii. Stąd wchodzi się do Hofburga, czyli miejskiej siedziby cesarzy. Robert zwiedza prywatne apartamenty Franciszka Józefa i salę gimnastyczną cesarzowej Sissi. W roku 1857 Franciszek Józef wydał dekret: "Moją wolą jest, by zburzyć dawne mury obronne Wiednia". Stare miasto dusiło się w nich, nie miało odpowiedniej komunikacji z nowymi dzielnicami. Tak powstał Ring, 4 - kilometrowa aleja reprezentacyjna opasująca dawny Wiedeń. Przy Ringstrasse stoi gmach parlamentu zaprojektowany przez duńskiego architekta Theophila Hansena. Imperium się rozrastało i w połowie XIX wieku Wiedeń był już metropolią pełną ludzi z różnych stron świata. Przywozili oni swoje zwyczaje kulinarne i sprzedawali swoje artykuły spożywcze. Wtedy też powstało najsłynniejsze wiedeńskie targowisko Naschmarkt. Działające do dziś jest połączeniem miejskiego targu z błogim życiem barowo - kawiarnianym. Targowisko pełne jest turystów, bo figuruje w każdym przewodniku. W mieście jest mnóstwo lokali, które oferują tradycyjną wiedeńską kuchnię. Jednym z najważniejszych i najsłynniejszych jest restauracja Plachutta. Podają tu ulubione danie cesarza Franciszka Józefa - Taffelspitz. Po naszemu "sztuka mięsa", ale u nas nie oznacza to tego samego, co w Wiedniu. Mięso jest inaczej wykrojone, to młoda wołowina "z kwiatkiem". Obiad zaczyna się od przystawki, jest to kość szpikowa, szpik rozsmarowuje się na grzankach. Potem jest zupa z makaronem frittaten, zrobionym z naleśników. Wiedeńskie kawiarnie! W czasach najjaśniejszej monarchii ich wzorzec został przeszczepiony na grunt całej środkowej Europy. Jedno z najbardziej reprezentatywnych kawiarnianych miejsc Wiednia to Cafe Sperl. Wnętrze oddane do użytku w roku 1880 nadal zachwyca czystą secesją. Są tu oryginalne stoły bilardowe i gazety na charakterystycznych wieszakach. Wiedeńskie kawiarnie to nie tylko miejsca do wypicia kawy i zjedzenia strudla. Do późnego wieczora serwuje się tu konkretne jedzenie. Zupełnie inny styl ma Cafe Museum, której minimalistyczne wnętrze jest całkowitym zaprzeczeniem secesji. Otwarta w roku 1899, a zaprojektowana przez słynnego Adolfa Loosa, zwana jest przez dawnych wiedeńczyków "cafe nihilismus". Bywali tu Schiele, Kokoschka i Klimt. Była to już jednak zapowiedź innych czasów, zapowiedź końca naddunajskiej monarchii. Prater - dawne cesarskie tereny łowieckie, udostępnione wiedeńczykom przez cesarza Józefa II. W XIX wieku zaczęło się tu instalować wesołe miasteczko. Dzisiaj Prater to synonim tego typu rozrywki. W gospodzie na Praterze Robert raczy się najsłynniejszą w całym Wiedniu golonką, do której obowiązkowo podaje się: surówkę z kapusty, świeżo starty chrzan, dwa rodzaje musztardy, placki ziemniaczane, piwo oraz sztangle z kminkiem i solą. Danie odcinka Robert gotuje na skwerze przed kościołem wotywnym; jest to knebel bułczany z wędzonym boczkiem i kurkami. Dzielnica Dziesiąta, niegdyś robotnicza. W czasach monarchii ściągali tu do pracy robotnicy głównie z Czech. Do dziś w Wiedniu nazwiska typu Plachutta, Svoboda, Paposuek czy Kohoutek są na porządku dziennym. W tę historię wpisuje się też rodzina państwa Tichy, która prowadzi tu najsłynniejszą lodziarnię w całej Austrii. Wnętrze lodziarni urządzone jest w stylu Ameryki lat 50. W ofercie nie tylko lody, ale też suflety i sorbety. Robert zamawia specjalność zakładu, czyli lody morelowe. Panoramę Wiednia Robert podziwia ze wzgórza Kahlenberg, słynnego z historycznej szarży polskiej husarii. W
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Kulinarno - podróżniczy program Roberta Makłowicza, w którym przekazywana jest praktyczna wiedza związana z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Wszystkie drogi w górach Sierra Nevada (a jest tylko jedna: malownicza droga nr 395) prowadzą do Pradollano miasta zbudowanego od podstaw w latach 60 - tych dla nowej stacji narciarskiej. Tajemnica nart w górach, z których można zobaczyć brzegi Afryki, jest prosta: jeździ się na stokach trzytysięczników, a nawet wyżej. W rodzinnym parku zimowych rozrywek Robert próbuje swoich sił na kolejce grawitacyjnej i na skibobie, a przy stacji pośredniej Borreguiles ocenia ofertę kulinarną dla narciarzy w bufecie samoobsługowym (restauracja la carte prawdy w tym zakresie nam nie powie). Miejscowe wędliny, sałatka z tuńczyka i pieczonej papryki czy krokiety z szynką można potraktować jako przystawki przed daniem głównym, które Robert przyrządza własnoręcznie, a jest to Tortilla de Sacromonte z wieprzowymi podrobami. Po kąpieli w górskim spa godzina jazdy na południe i można znów zażyć kąpieli, ale już w Morzu Śródziemnym.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Kulinarno - podróżniczy program Roberta Makłowicza, w którym przekazywana jest praktyczna wiedza związana z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Fragment wybrzeża Morza Śródziemnego położony na południe od masywu Sierra Nevada nosi nazwę Costa Tropical. Zgodnie z tą nazwą, miejscowa żyzna nizina, utworzona z materiału nanoszonego w ciągu wieków przez rzekę Guadalfeo, jest idealnym teren do upraw owoców tropicalnych. Z dawnego arabskiego miasta Salobrea Robert udaje się do ogrodu, w którym można zjeść prosto z drzewa mango, awokado, chirimoyę, liczi, kumkwaty czy limonkwaty. Inną tropikalną specjalnością regionu jest trzcina cukrowa i wyrabiany z niej rum (jedyny taki w całej Hiszpanii). Zaglądamy do kamiennych kadzi w fabryce rybnego sosu garum, która przez 800 lat dostaraczała tego przysmaku na najbogatsze stoły starożytnego Rzymu i poznajemy przepis na miecznika w sosie pomarańczowym, którego Robert gotuje na plaży. Wprost z tropików w śnieżne góry, oddalone raptem o 100 km. Po atrakcjach zjazdowych wieczorna uczta w barach tapas.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Co łączy gmach wiedeńskiej opery z klęską Austriaków w bitwie pod Sadową? Gdzie sprzedają najlepsze kiełbaski z ulicznej budki? Jak ze spalarni śmieci zrobić kolorowe dzieło sztuki? Dlaczego Wiedeń był ślimakową potęgą i jak dziś wraca do dawnej chwały? Na te i inne pytania daje odpowiedź Robert Makłowicz w podróży po współczesnych rewirach stolicy Austrii. Plac przed Operą Wiedeńską to jedno z emblematycznych miejsc naddunajskiej stolicy. Naprzeciwko opery stoi na cokole waleczny feldmarszałek, książę Albrecht. Nie ma chyba bardziej muzycznej stolicy niż Wiedeń. Ale miejsce to Robert odwiedza nie tylko ze względu na konotacje muzyczne. Symbolem austriackiego jedzenia ulicznego są kioski z kiełbaskami, tzw. würstlstandy. Najsłynniejszy taki kiosk w Wiedniu i chyba w całej Austrii, o nazwie Bitizinger, stoi niedaleko opery. Przy wysokim stoliku Robert degustuje na stojąco trzy dania, które popija szprycerem. Te trzy specjały to: bosna (jest to wykwintny hot-dog z pieczoną kiełbaską, surową posiekaną cebulką, natką pietruszki i proszkiem curry), käsecreme, czyli kiełbaska z kawałkami sera, oraz chrupiąca kiełbaska debreczyńska. Ring to szeroka arteria wokół historycznego centrum, zbudowana w miejscu zburzonych dawnych murów obronnych. Nieopodal jest ulica Dominikańskiej Baszty. Działa tam restauracja Konstantina Filippou. Jak twierdzą wtajemniczeni, to jedna z najlepszych nowoczesnych kuchni w Wiedniu. Robert degustuje tu kilka dań. Cod brandade z kawiorem z pstrąga łososiowego, langustynki grillowane i jako tatar z kalafiorem, oraz parfait z kaczej wątróbki. Kolejny modny adres kulinarny Wiednia to 3-gwiazdkowa restauracja Juana Amadora, hiszpańskiego szefa kuchni, który do Austrii przyjechał z Niemiec. W restauracji Amador trudno zamówić stolik, ale Robertowi się udaje. Mariahilfer Strasse to bardzo długa i ważna wiedeńska ulica. Łączy historyczne centrum miasta z dawną letnią rezydencją cesarską, pałacem Schönbrunn. To najsłynniejszy w mieście adres zakupowy. Robert odwiedza sklep z winami Wein & Co. Obok sklepu jest sklep i bar winny, a więc zakupy i degustacja na miejscu. Robert nabył dwie butelki wina Grüner Weltliner. Obie z napisem "Wien Wein", czyli wiedeńskie wino. Danie odcinka Robert gotuje w winnicy nad miastem. Jest to risotto ze szparagami i truskawkami na białym winie. Ślimak to symbol slow foodu, ale też jeden z symboli kulinarnego Wiednia. Mało kto wie, że Wiedeń był niegdyś ślimakową potęgą. Dlaczego? Miasto katolickie, więc mnóstwo postów w kalendarzu, a niegdyś uważano ślimaki za strawę wegetariańską, więc w post zajadano się nimi na całego. Hodowane w farmie na peryferiach miasta ślimaki są podawane w bistro o nazwie Wiener Schnecke. Ślimak to po niemiecku Schnecke. Teraz już wiemy, dlaczego poznańska ślimakowa drożdżówka jest nazywana szneką. Wiedeń jest podzielony na dzielnice. W dzielnicy XXI Robert zwiedza zabytkową piwnicę. Pod wysokim sklepieniem są tu składowane beczki na wino. Piwnica ma 500 lat, a budynek na oko 200, ale wina, które tu podają, są młode i rześkie. Takich piwnic jest w Wiedniu więcej. Degustacja wina odbywa się w modnej winiarni przy równie modnej Mariahilfer Strasse i Heuriger na przedmieściu. Robert próbuje trzech szczepów: pinot gris, pinot blanc oraz chardonnay.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Zielona Dolina Dunaju między Wiedniem a Bratysławą to okolica mało u nas znana, a z wielu powodów godna uwagi, pełna atrakcji historycznych, kulinarnych oraz przyrodniczych. Atrakcją historyczną jest niewątpliwie Schloss Hof, dawny pałac księcia Eugena Sabaudzkiego, a potem Marii Teresy (cesarzowej, która podpisała pierwszy rozbiór Polski). Schloss Hof to drugi po Schönbrunnie pod względem wielkości kompleks pałacowy w całej Austrii. Ducha epoki można spotkać tu w komnatach i historycznych strojach, ale również na talerzu, w postaci autentycznych barokowych dań. W sali jadalnej pałacu stoi stół zastawiony owocami. Robert przechodzi do kuchni, gdzie "historyczna" kucharka podaje mu czarkę zupy. Wyprawy kulinarne w przeszłość są jednym z elementów zwiedzania pałacu. Widzimy ludzi w barokowych kostiumach i barokowo zastawione stoły. I jest prawdziwe jedzenie, gotowane według dawnych receptur, np. zupa winna na bazie białego wina. Do dziś w Wiedniu można zjeść taką Weinsupe. Dolina Dunaju ma swój park narodowy, Donau Auen, z podwodnym obserwatorium dzikiej przyrody. Powstanie Donau Auen było efektem protestu społecznego. W latach 80. rząd postanowił osuszyć podmokłe tereny starorzecza, uregulować Dunaj i jego dopływy. Ludzie własnymi ciałami zatrzymali buldożery i koparki. Potem utworzono tu park narodowy i pierwotną naturę tych dawnych terenów myśliwskich możemy nadal podziwiać w jej nienaruszonej formie. Na zamkowej wyspie znajduje się podwodne obserwatorium. Specjalna konstrukcja pozwala wniknąć w głąb jeziora, dzięki czemu można podziwiać ryby różnych odmian. Najwięcej jest płoci i brzan. Czasami przemyka sterlet, endemiczna odmiana jesiotra, która żyje tylko w Dunaju i jego dopływach. Niegdyś były to tereny łowieckie, łowiono ryby, ale polowano też na zwierzęta biegające ponad wodami: dziki i jelenie. Dziś cała fauna jest pod ochroną. Marchfeld, płaski fragment Doliny Dunaju, słynie ze szparagów. Robert odwiedza tu rolniczą wioskę o nazwie Mannsdorf. Szparagi to sezonowe białe złoto o licznych zastosowaniach kulinarnych. Na polu szparagów Robert gotuje danie odcinka: knedle grysikowe w sosie szparagowym. Region ten nie tylko szparagami stoi. To najżyźniejsze ziemie w całej Austrii. Uprawia się tu mnóstwo owoców i warzyw, niekoniecznie kojarzących się z miejscową kuchnią. W miejscowości Adamah Biohof Robert odwiedza sklep ekologiczny, gdzie prezentuje wybrane produkty i próbuje soku burakowo - jabłkowego. Na początku sprzedawano tu tylko bioprodukty miejscowe. Okazało się jednak, że ludzie pragną też zdrowych rzeczy z innych stron świata, przypraw, owoców, ale również produktów mleczarskich i mięsa. Carnuntum to rzymskie miasto, prawdziwe Pompeje pod Wiedniem, ale już po południowej stronie Dunaju. Kiedyś była to granica dwóch światów, ponieważ tutaj kończyło się Imperium Rzymskie. Po jednej strony Dunaju barbarzyńcy, po drugiej Rzymianie. Podział pozostał do dzisiaj: tam jarzyny, tu przywieziona przez Rzymian winorośl. Każda miejscowa wioska ma swoją Kellergasse - uliczkę z piwnicami wkopanymi w ziemię, żeby trzymały chłód. Niektóre z nich są otwarte. Degustacja wina odbywa się w plenerze. Goście siedzą przy stołach pod pergolą z winorośli. Przed Robertem wiejski chleb, wędliny, sery, zimne przekąski i wino. Nazwa Carnuntum wywodzi się od rzymskiego obozu wojskowego, który założono, aby trzymał w szachu bitne plemię Markomanów. Obóz przekształcił się w wielkie miasto, które jednak padło pod ciosami Hunów i nie stało się współczesną metropolią, jak np. Wiedeń. W Carnuntum Robert zwiedza zachowane luksusowe wnętrza rzymskiego domostwa. W kuchni pani w rzymskim stroju zagniata ciasto. Ostatni punkt podróży po Dolinie Dunaju to Jagdschloss Eckartsau, dawny pałacyk myśliwski Habsburgów. Pałacyk do stanu świetności doprowadził arcyksiążę Franz Ferdin
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Przez południowe tereny dzisiejszej Armenii przebiegał w średniowieczu Jedwabny Szlak, arcyważna arteria handlowa ówczesnego świata. Jej ślady w postaci dawnych mostów i kamiennych karawanserajów można bez trudu odnaleźć w prowincji Wajoc Dzor. Południe kraju słynie również z uprawy owoców, a na wulkanicznych glebach świetnie udaje się winorośl. Pod XIII - wiecznym mostem na rzece Arpa podróżnik z Krakowa gotuje jagnięcinę z suszonymi morelami, a w górskim uzdrowisku Dżermuk na szczycie przewyższającym tatrzańskie Rysy odprawia ceremoniał spożywania wyjątkowo cenionej przez Ormian zupy hasz. Wielkie atrakcje, nie tylko spożywcze, oferuje festyn z okazji święta plonów w mieście Eghegnadzor, czyli dożynki po ormiańsku.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Jaki jest najlepszy moment, żeby odwiedzić Kanadę? Z malarskiego punktu widzenia oczywiście jesień. Wówczas to liście, zwłaszcza klonowe, przybierają taką samą barwę, jak liść na kanadyjskiej fladze. To nie tylko symbol kraju, ale i ważny znak kulinarny. Dziś w prowincji Quebec zobaczymy, co z takich drzew można wyczarować. Robert udał się do osady leśnej Sucrerie de la Montagne, w okolicach miasta Rigaud. Miejsce to wygląda jak zagubiona polana w ostępach Puszczy Kurpiowskiej, jak smolarnia czy sadyba braci Kiemliczów w "Potopie". Ale właśnie w takich miejscach powstaje najsłynniejszy chyba produkt spożywczy w tej części świata - syrop klonowy. Po francusku miejsce to nazywane jest "cabane a sucre", a po angielsku "sugar house". Jest tu fabryczka, która działa jako agroturystyka. Robert ma okazję poznać dawne metody wyrobu syropu z soku drzew klonowych. Zaś w sklepiku może kupić syrop klonowy pod różnymi postaciami, różnej gęstości, w różnych opakowaniach. Widać, że syrop klonowy to coś więcej niż tylko dodatek do naleśników. Jest tu też sala jadalna, gdzie odbywa się degustacja dań. Na kuchni opalanej drewnem Robert podgrzewa kiełbaski, bekon, szynkę, fasolkę, klopsiki, pure ziemniaczane z czosnkiem, suflet z jajek, placek z mielonym mięsem, grochówkę bez wędzonki, ale za to z syropem klonowym. Na koniec próbuje czegoś absolutnie kanadyjskiego. Jest to syrop wylany na śnieg, który zamienia się w coś w rodzaju klonowego toffi. Robią to wszyscy, bez tego nie zacznie się wiosna. To jest jak nasze topienie marzanny. Danie odcinka Robert przygotowuje w scenerii jesiennego lasu. Jest to magret de canard, czyli pierś z kaczki w pomarańczach z octem z syropu klonowego i quebecką whiskey. W mieście Plessisville Robert odwiedza kooperatywę Citadelle, która jest największym producentem syropu klonowego nie tylko w Quebecu i w Kanadzie, ale na całym świecie. Syrop powstaje w lesie, na farmach. Tutaj jest przysyłany w beczkach. Zawartość beczek jest sprawdzana, a potem syropy pasujące do siebie są łączone. Zbiory soku klonowego, z którego powstaje syrop, trwają krótko, w marcu i kwietniu. Syrop w normalnych warunkach można przechowywać niezbyt długo, trzeba go gdzieś magazynować, bo jego przetwarzanie trwa przez cały rok. Miejscowość Plessisville wygląda dość typowo dla tych stron. Główna droga prowadzi przez środek miasta, od niej pod kątem prostym odchodzą uliczki. Ze względu na kooperatywę Citadelle, miasto uchodzi za światową stolicą syropu klonowego. Ciekawym miejscem w Plessisville jest także działająca 24 godz. na dobę restauracja Królestwo ziemniaka. Jest to raczej przydrożny bar dla zmotoryzowanych klientów. Stoliki i ławki są plastikowe, w kolorach czerwonym i białym. A w menu króluje ziemniak. Najczęściej zamawianym daniem jest poutine, czyli frytki z nieobranych ziemniaków, do tego ser i domowy sos barbecue. Plus piwo. Kolejne odwiedzane miejsce to Wyspa Orleańska, gdzie znajduje się kacza ferma, i gdzie potraw z kaczki można spróbować nawet w przydrożnym fast foodzie. Robert zamawia kilka dań: poutine z kaczką konfitowaną, paluszki rybne z kaczki, pizzę z kaczym foie gras, trzy majonezy domowe, hot ducka z kiełbaską z kaczki i hot doga z kaczym mięsem. Na koniec nasz podróżnik odwiedza mały browar. Piwo jest warzone na miejscu i tylko tu sprzedawane. Mają tu 11 gatunków. Robert wybiera piwo typu bursztynowego. Składniki: chmiel, palony słód, no i syrop klonowy!
Czas trwania: 25min. / 2014 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Ratyzbona nad Dunajem, zwana też Regensburgiem, to jedno z najpiękniejszych miast Bawarii. Ikoną miasta jest kamiennymost z XII wieku. Przez wieki był to jedyny most w okolicy. To dzięki niemu miasto rozkwitło w średniowieczu. Najbliższe mosty na Dunaju znajdowały się 300 km na zachód w Ulm i 400 km na wschód w Wiedniu. Pod mostem znajduje się historyczna garkuchnia. 900 lat temu spożywali w niej posiłki budowniczowie mostu. W dialekcie bawarskim nazwa garkuchni brzmi Wurstkuchl, czyli kuchnia kiełbasiana. Wewnątrz, jak przed wiekami, uwijają się panie kucharki. Na ruszcie pieką się kiełbaski, w garnkach dusi się kiszona kapusta. Każde większe miasto w Niemczech posiada swój gatunek Bratwursta. Pieczone kiełbaski regensburskie są krótkie, kruche i soczyste. W Ratyzbonie liczba kiełbasek na talerzu jest zawsze parzysta, w przeciwieństwie do Norymbergii. Tam porcjajest zawsze "nieparzysta". Degustacja odbywa się na zewnątrz. Pod płóciennym daszkiem stoją stoły. Na talerzach Wurst z zasmażaną kiszoną kapustą, a do tego bułka. Z historycznej garkuchni Robert udaje się do piekarni strudli. Zanim spróbuje strudli, przygląda się ich wypiekowi. Górująca nad miastem gotycka katedra św. Piotra to obok kamiennego mostu najznamienitszy zabytek ratyzbońskiej starówki. Kapelanem katedry przez 30 lat był Georg Ratzinger, brat papieża Benedykta XVI. Trzy minuty drogi od katedry znajduje się Alte Rathaus, stary ratyzboński ratusz. Najważniejszym pomieszczeniem w tym budynku jest Sala Cesarska. Od połowy XVII wieku obradował w niej parlament Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Z obawy, żeby cesarz nie zaprzestał zwoływania jego sesji, Reichstag przyjął formułę obrad ciągłych i formalnie swoich posiedzeń w ogóle nie zamykał. Tak to trwało i Ratyzbona dzięki temu kwitła, aż do 1806 roku, kiedy zjawił się Napoleon. To on położył kres Cesarstwu Rzymskiemu Narodu Niemieckiego. W roku 1683 król Jan Sobieski pobił Turków pod Wiedniem. Trzy lata później otwarto w Regensburgu kawiarnię. Na zachodzie Europy lokale z kawą działały już wiele lat przed wiktorią wiedeńską, ale Cafe Prinzess jest pierwszą kawiarnią na ziemiach niemieckich. W kawiarni można nie tylko wypić kawę, ale też zrobić zakupy. Jest tu bowiem sklepik z lokalnymi delikatesami. Robert bacznie ogląda destylaty, praliny i torty. Na koniec prosi o czekoladki marcepanowe. Zajazd Pod Złotą Gwiazdą już w średniowieczu pełnił funkcje hotelowo - restauracyjne. W XVI wieku przybył tu na obrady Karol V cesarz niemiecki, król Hiszpanii, a także arcyksiążę Austrii. Arcyksiążę mieszkał w tym zajeździe i tu poznał piękną mieszczkę, śpiewaczkę, Barbarę Blomberg. Dziewięć miesięcy później urodziła ona syna, słynnego Don Juana de Austria, który w 1571 roku pobił turecką flotę pod Lepanto. Jego pomnik stoi na małym placu obok ratusza. Danie programu - bawarską zupę ziemniaczaną - Robert gotuje na moście kamiennym. Posilony gorącą kartoflanką udaje się do tradycyjnej bawarskiej piwiarni. Piwo w Bawarii to imperatyw kulturowy, ale też szczytny cel. Małe, lokalne browary przeznaczają część swojego dochodu na kształcenie dzieci i domy seniora. Ale nie tylko piwem stoi Bawaria. W okolicy Regensburga wytwarza się również wino. Baier Wein to najmniejszy region winiarski w całych Niemczech. Robert odwiedza starą drewnianą winiarnię. Ściany tego pomieszczenia liczą sobie 500 lat. O sto lat jest młodsza drewniana tłocznia do winogron. Budynek ten miał zburzony, ocalał dzięki pasji mieszkańców. Dziś oprócz winiarni jest tu wiejskie muzeum.
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Otoczona górami i pustyniami Almeria, na tle innych regionów Hiszpanii, wydaje się wciąż nieodkryta. A warto tu przyjechać, choć to statystycznie najgorętsze miejsce w Europie ze średnią temperaturą w roku powyżej 19 stopni C. Samo miasto kusi zabytkami starymi (arabska Alcazaba), nowszymi (katedra obronna) i najnowszymi (portowa rampa kolejowa ze szkoły Eiffela czy podziemne schrony z czasów wojny domowej). Główna promenada miasta nazywa się Paseo de Almeria i jest to najlepszy adres na zakupy. Jeśli chcemy zrobić zakupy spożywcze, wystarczy skręcić w boczną uliczkę, do Mercado Central w eleganckim budynku z XIX wieku. Jest tu tak czysto, że można jeść z podłogi. A w ofercie: miejscowe szynki, dorsz w różnej postaci i suszone sardele - znane tu już w czasach fenickich. Na wiosnę można je jeść z młodym bobem, co doceni każdy miejscowy smakosz. Jeśli ktoś nie lubi atmosfery targu, może wybrać się do eleganckich delikatesów, gdzie uwagę Roberta zwracają ryby, małże, karczochy, szparagi, ale w konserwach. Almeria była perełką Kalifatu Kordoby, jego głównym portem. Po rekonkwiście podupadła i się wyludniła. Koloniści się tu nie garnęli, bo ziemia była niezbyt przyjazna i pustynna. Zmieniło się to w XIX wieku, kiedy w tej górskiej okolicy odkryto prawdziwy skarb - rudy żelaza. Choć koncesje na wydobycie kopalin otrzymały firmy francuskie i brytyjskie, skutki prosperity odczuł cały region. Ciekawostką są w Almerii kioski. Niektóre sprzedają prasę, inne napoje i lody. Ale w latach 1936 - 39 tutejsze kioski były wejściami do podziemnego świata schronów. Są one do dzisiaj pamiątką po ponurych latach wojny domowej, kiedy to Almeria była bastionem republikanów, a frankiści i ich sojusznicy często ją bombardowali. Wybudowano więc schrony, których korytarze liczą 4 km długości. Mogły pomieścić 4 tys. ludzi. Atrakcją Almerii jest Muzeum Kina i aleja gwiazd filmowych. Swoje ślady pozostawili tutaj Terry Gilliam, Ridley Scott, Omar Sharif i Arnold Schwartzenegger. W kamienicy, gdzie mieści się muzeum, gościł swego czasu John Lennon, który spędził tu jesień 1966 r. Przyjechał do niego wówczas Ringo Starr. Lennon mieszkał na pięterku. W mieszkaniu arcyważna była łazienka, a zwłaszcza wanna, w której Lennon komponował. I w tej to "muzycznej" wannie powstała piosenka "Strawberry Fields Forever". Kolejny filmowy trop prowadzi nas do Fortu Bravo. To miasteczko z Dzikiego Zachodu, zbudowane na potrzeby kinematografii, w którym swoje spaghetti westerny kręcił Sergio Leone. A co można ugotować w takiej scenerii? Na centralnym placyku między bankiem i saloonem Robert przygotuje polędwiczki wieprzowe po kowbojsku, suszone sardele i panierowane ryby. Kolejna porcja hiszpańskich przysmaków czeka na Roberta w rybackiej wiosce na Costa de Almeria. W nadmorskiej restauracji krakowski podróżnik spróbuje smażonych ryb i kalmarów. Zwieńczeniem plażowej uczty będzie cujada - świeży kremowy ser, wyrabiany na miejscu. A po posiłku spacer najsłynniejszą plażą w regionie, jej hiszpańska nazwa to playa de Mónsul.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Wycieczka statkiem przełomem Dunaju skłania Roberta do przywołania czasów antycznych, kiedy rzeka stanowiła granicę między cywilizacją na południu a barbarzyńcami na północy. Dziś po obu stronach Dunaju Bawarczycy z powodzeniem uprawiają ziemniaki i chmiel, dwie rośliny Rzymianom nieznane. Robert odwiedza Dolinę Hallertau największe na świecie zagłębie chmielowe. Jest wrzesień czas żniw chmielowych. W otwartej stodole na dziedzińcu gospodarstwa maszyna z taśmociągiem oddziela szyszki od pnączy zwiezionych z pola. Szyszki chmielowe zawierają do 40 procent wody, więc świeże nie nadają się do przechowywania, bo by zgniły. Trzeba je wysuszyć. W Niemczech chmiel jest bardzo ważną rośliną, o czym można się przekonać w Muzeum Chmielu w Wolznach. Już w VIII wieku ludzie zbierali dziki chmiel, potem sami zaczęli go uprawiać. Przełomem w historii piwowarstwa był rok 1516, kiedy to bawarski książę Wilhelm IV wydał dekret o czystości piwa, tzw. Reinheitsgebot. Zgodnie z nim, piwo wolno było wyrabiać tylko z trzech składników: jęczmienia, wody i chmielu. Zatem piwa belgijskie, aromatyzowane np. cytrusami, wedle niemieckiego prawa piwem nie są. W Niemczech wciąż silne są tradycje małych browarów lokalnych, które produkują piwo dla najbliższej okolicy. Robert odwiedza historyczny browar w miejscowości Legenfeld. Pierwsze piwo uwarzono tam już w XV wieku. We wnętrzu browaru znajduje się sala otwartych kadzi fermentacyjnych. Brzeczka fermentuje w nich przez trzy tygodnie. Takich obrazków nie zobaczy się w wielkoprzemysłowych browarach. Tutaj to piwowar, a nie komputer, decyduje o jakości piwa. Przy browarzejest restauracja, której historia sięga ponad 400 lat. Na pierwszej stronie menu restauracji znajduje się lista dostawców produktów rolnych. Obowiązuje zasada zero anonimowości na talerzu. Wiemy, co jemy. Ziemniaki np. dostarcza do kuchni rodzina Plöckl. Nic dziwnego, że bywa tu mnóstwo ludzi. Robert zamówił pieczeń wieprzową z ziemniaczanym knedlem. Danie główne odcinka: Leberkäse ze smażonymi ziemniakami i białą kapustą w zalewie octowej Robert gotuje na skarpie z widokiem na dolinę Dunaju. Po tak obfitym posiłku wybiera się na pole, by zobaczyć uprawę ziemniaków. Potem udaje się do przetwórni w Neumarkt. Do rampy podjeżdża właśnie wywrotka, która wysypuje ziemniaki do podajnika fabrycznego taśmociągu. Zanim jednak partia ziemniaków zostanie przyjęta do przetwórni, trzeba je sprawdzić. W laboratorium przeprowadza się badanie na zawartość skrobi. Od wyniku badania zależy ich cena. W przetwórni w Neumarkt wyrabia się kluseczki i knedle. Robert ma okazję spróbować dwóch rodzajów knedli ziemniaczanych: z sosem pieczeniowym oraznadziewanych kostkami z bułki smażonymi na maśle. Hollstadt to rolnicze miasteczko w bawarskiej Frankonii. Akurat odbywa się tu Kartoffeltag, czyli Dzień Ziemniaka. Miejscowe kartoflane dożynki to wielki festyn dla mieszkańców. Doroczne ziemniaczane święto odbywa się pod patronatem BayerischeBauern Verband, czyli Bawarskiego Stowarzyszenia Rolników. Na jednym ze stoisk jego właściciel wyjmuje z pieca blachęz bochenkami ziemniaczanego chleba. Przy innym stoisku ubrany na żółto pan gotuje w parniku ziemniaki w mundurkach. Na festynie są także stoiska z wędlinami. Robert raczy się pajdą ziemniaczanego chleba z masłem i plastrem baleronu ukrojonym na maszynie. Smakowicie wygląda też Blutwusrt; jest to krwawa kiszka na zimno podawana z porcją ziemniaków z parownika. Do tego obowiązkowo szklanka piwa.
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W tym odcinku Robert podróżuje po Sycylii, a dokładniej objeżdża okolice Palermo, najważniejszego miasta na wyspie. Pierwszym odwiedzanym miejscem jest Monreale, miasto i wznosząca się nad nim góra o tej samej nazwie. Sycylia miała wielu władców: Bizantyjczyków, Arabów, Normanów, Francuzów, Niemców, Hiszpanów i wreszcie Włochów, ale w Monreale cofamy się do XII wieku, z tego okresu bowiem pochodzi katedra pod wezwaniem Matki Boskiej. W 2015 r. katedra podobnie jak zabytki architektury romańsko - arabskiej w Palermo i nieodległym Cefalu została wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Palermo powstało już w starożytności jako kolonia fenicka. Sercem miasta jest Piazza Vigilena - niewielki placyk na skrzyżowaniu śródmiejskich ulic, zabudowany z czterech stron. Miłośnicy architektury palermitańskiej mają tu co zwiedzać. Ci zaś, którzy interesują się kulinariami, znajdą drogę do ciekawych miejsc. Jednym z nich jest lokal z ulicznym jedzeniem - Nino U’ Ballerino - przy Corso Finocchiano April. Wystawione na ulice malowane beczki pełnią funkcję stołów. Siedząc przy takim stole beczce Robert degustuje miejscową specjalność: bułkę ze śledzioną. Do tego wino z lokalnych szczepów. Oprócz wieprzowej śledziony są jeszcze placuszki z ciecierzycy (panelle) i krokiety ziemniaczane (cazille). Jak to smakuje? Wątróbkowo, podrobowo. Cuccina povera - kuchnia biedna. I zacna. Ballaro to najstarszy targ w Palermo. Działa tu od wczesnego średniowiecza. Ulice od tamtego czasu się zmieniły, ale towary wystawiane na stoiskach prawie nie. Stragany stoją pod gołym niebem, a na straganach: ryby, niezbędna na Sycylii pesce spada, muszle, dorsz solony stocafisso i sardynki. Zwykle targi po południu zamierają. Ale nie ten. Ze straganów znikają wtedy produkty surowe, za to pojawiają się półprodukty, np. gotowane warzywa, żeby można było szybko przygotować w domu kolację, czyli zasadniczy miejscowy posiłek. Kolejnym zwiedzanym miastem jest Cefalu leżące 50 km na wschód od Palermo. Jądro miasta stanowi skała La Rocca oraz stojąca na jej tle katedra z XII wieku. Wąskie uliczki miasta schodzą nad morze Tyrreńskie. Nad zatoką przy miejskiej plaży Robert przyrządzi danie odcinka: karczochy smażone w cieście. Z kolei na tarasie hotelu Fiesta, z widokiem na morze, szef kuchni przygotowuje dla Roberta trzy dania: carpaccio z okonia morskiego i sałatkę z pomarańczy i karczochów, sardynki zawijane z bakłażanem, owoce morza i caponatę z bakłażana. Wiele dań sycylijskich wygląda super na talerzu, a ich przygotowanie wcale nie jest skomplikowane. Na Sycylii trudno uciec od tematu mafii, więc turyści chętnie odwiedza pobliskie miasteczko Corleone. Tymczasem powinno się odwiedzić miasto Gangi, które wygląda jak kopiec termitów pod ośnieżoną Etną. Gangi to jedna z najpiękniejszych włoskich osad - w polskich przewodnikach nieobecna. Ostatni punkt wycieczki to Monte Pellegrino - bardzo ważna góra dla Palermo, bowiem w grocie na jej szczycie mieszkała święta Rozalia, patronka miasta. Wybrała pustelniczy żywot, kiedy chcieli wydać ją za mąż.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W tym odcinku Robert zwiedza hiszpański region Murcia ze stolicą o tej samej nazwie. Zwiedzanie miasta wypada zacząć od głównego placu i najważniejszego przy nim budynku, czyli katedry. Jej budowa rozpoczęła się w XIV w. 100 lat wcześniej Alfons X, król wojownik i poeta, ustanowił w Murcii władzę chrześcijańską. Dziś w murach katedry spoczywa jego serce. Jeszcze wcześniej, bo w 1272 r. , w Murcii założono uniwersytet, który działa tu do dziś. Jest starszy od naszej Jagiellonki! Dwie główne ulice starej części miasta to Platera i Trapera. Pierwsza wzięła nazwę od jubilerów, druga od sprzedawców odzieży. Ale Murcia potrafi zaskoczyć turystę. W kasynie np. nie ma ruletki, za to można zaliczyć szybki kurs historii architektury. Z kolei Plaza de las Flores, czyli plac Kwiatowy, znany jest nie z kwiatów, ale z wybornych tapas. Tapeo to kultura jedzenia małych danek z odpowiednim napojem. Słynie z nich cała Hiszpania, ale niektóre miejsca szczególnie - jak właśnie Murcia. W odwiedzanych barach Robert przeprowadza prywatny konkurs tapas. Na podium plasują się policzki wieprzowe z pure ziemniaczanym i winem monastrell, mus z chłodnika migdałowego i borowików z winem sauvignon blanc oraz panierowane krewetki pod nazwą caballito. Godna polecenia jest też marinera, czyli sałatka warzywna, tutaj pod nazwą ensaladilla rusa, z soloną sardelą, podana z winem albario z Galicji. Na deser zaś paparajote - oryginalny miejscowy przysmak. Paparajote to liść cytrynowy w cieście smażony w głębokiej oliwie. Ale uwaga, samego liścia się nie je! Z Murcii jedziemy do Cartageny (starożytna Carthago Nova), gdzie odwiedzamy historyczną wytwórnię owocowych nalewek. W sali muzealnej jest ekspozycja starożytnych amfor i mapa ścienna z rzymskim Mare Nostrum. Już w starożytności wyrabiano tutaj licor marabilis, czyli cudowny likier, eksportowany stąd do Rzymu. Receptura przetrwała do naszych czasów. Dzisiaj to likier o nazwie cuarenta y tres. W Cartagenie trzeba też koniecznie wypić cafe asiatico, czyli kawę wzmocnioną dodatkiem alkoholu. Cartagena to oczywiście Kartagina, ale nie należy mylić jej z tamtą w dzisiejszej Tunezji. Miasto założyli Kartagińczycy, ale wkrótce przeszło ono pod władzę Rzymu i zyskało nazwę Carthago Nova. Z czasem Cartagena stała się jedną z głównych baz hiszpańskiej marynarki wojennej. Stąd w 1931 r. udał się na wygnanie król Alfons XIII. Wiele lat wcześniej życie uratował mu Jan Szczepanik, Polak spod Krosna, zwany galicyjskim Edisonem, który wynalazł m.in. kamizelkę kuloodporną. A jak było z królem Alfonsem? Otóż kareta obita materią ze stalowymi płytkami ocaliła mu życie w zamachu bombowym, za co udekorował wynalazcę orderem Izabeli Kastylijskiej. Szkoda, że w Polsce mało kto słyszał o Janie Szczepaniku. Z Cartageny Robert Jedzie do Caravaca de la Cruz, jednego z pięciu świętych miast katolicyzmu. Godność tę nadał mu papież Jan Paweł II. W tutejszej bazylice przechowywana jest mało znana w Polsce relikwia. Jest to bizantyjski krzyż biskupa Roberta, patriarchy Jerozolimy, przywieziony z pierwszej krucjaty do Caravaki przez templariuszy. Są w nim drzazgi z Krzyża Świętego, na którym umarł Jezus Chrystus. W Caravaca de la Cruz Robert gotuje danie odcinka. Jest to garnek cygański z pikantnymi kiełbaskami. Po gotowaniu czeka nas jeszcze jedna atrakcja. Spacer po Mar Menor, czyli morskiej lagunie oddzielonej od otwartego morza mierzeją o długości 22 km, zwaną La Manga. Na plaży jest restauracja o nazwie El Parador. Szef kuchni przygotowuje miejscowe danie - plato Caldero. Nazwa dania pochodzi od kociołka, w którym tradycyjnie się je przygotowuje. A są to małe ościste rybki, które gotuje się w wywarze razem z głowami langustynek. W innej formie nie dałoby się tego zjeść.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W tym odcinku Robert zaprasza widzów do Monachium na Oktoberfest. Słynne niemieckie chmielowe dożynki odbywają się na przełomie września i października i trwają prawie dwa tygodnie. Ze względów praktycznych Robert udaje się do Monachium pociągiem i już na dworcu tonie w tłumie turystów zjeżdżających z całego świata na to jedyne w swoim rodzaju święto piwa. Impreza zaczyna się o godzinie 11 paradą gospodarzy. Biorą w niej udział cechy rzemieślnicze, orkiestry i miejscowe browary, które mają prawo sprzedawać swoje piwo w ustawionych na błoniach ogromnych namiotach. Tam przy dźwiękach bawarskiej muzyki chmielowy napój leje się strumieniami. Na tychże błoniach w 1810 roku odbył się huczny festyn z okazji ślubu bawarskiego księcia Ludwika z księżniczką Teresą. Zabawa była tak udana, że postanowiono powtarzać ją co rok. Ale tradycja jesiennych dożynek chmielowych jest w Bawarii jeszcze starsza. Związana jest z tzw. Prawem Czystości z roku 1516 określącym, jakie składniki może zawierać piwo. Co ciekawe w październikowym święcie uczestniczą też winiarze. W Bawarii piwo i wino w jednym stoją domu. Jednak esencją zabawy jest degustacja piwa połączona z sutym posiłkiem. Menu Oktoberfestu to nie tylko golonka i kiełbaski, ale też kurczak po wiedeńsku, cynaderki, flaczki i płucka na kwaśno oraz bawarska zupa piwna z grzankami na maśle. Kto mdleje na myśl o golonkach i wieprzowych pieczeniach, może skorzystać z oferty rybnej. Serwowane są ryby pieczone na ruszcie i ryby na zimno. Jest też rybna garmażerka; podawane w bagietkach śledzie, krewetki, rzeczne raki, łosoś. Po uczcie na błoniach, zgodnie z tradycją, należy udać się do któregoś z popularnych monachijskich lokali. Robert odwiedza Weisses Bräuhaus. Lokal działa od XVI wieku. Degustacja odbywa się w sali na pietrze. Robert zamawia trzy dania z podrobów: cynaderki, wątróbkę i Voressen z flaczków, grasicy i płucek na kwaśno. Z pewnością można się dobrze najeść.
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Kiedy mam depresję i mało czasu, jadę do Bańskiej Szczawnicy, zwierza się Robert Makłowicz. To tylko 150 km od polskiej granicy. Miasto jest wpisane na listę dziedzictwa kultury UNESCO, a mało kto w Polsce o nim słyszał. Osada w kotlinie wśród Szczawnickich Wierchów wyrosła w średniowieczu jako ośrodek górniczy. Wydobywano tu srebro i złoto. Ślady dawnego bogactwa widać do dziś. Do dzisiaj też można oglądać podziemne sztolnie, których setki kilometrów wydrążono pod samym miastem i w jego okolicy, oraz genialny XVIII - wieczny kaskadowy system sztucznych stawów, które generowały niezbędną do funkcjonowania kopalni energię wodną. Miasto przestało się rozwijać w XIX wieku wraz z zamknięciem kopalni, co było bardzo nieprzyjemne dla ówczesnych mieszkańców, ale jest bardzo szczęśliwą okolicznością dla turystów, bo historyczne centrum zachowało się w dawnej formie. Jak chociażby renesansowa kamienica, w której mieszczą się cukiernia i kawiarnia Gavalier. W kawiarni Robert degustuje tort Urpiner, pieczony z miejscowym ciemnym piwem o nazwie Urpin. Danie odcinka - górniczy kapuśniak (kapustova polievka) - Robert ugotuje na podwórku pensjonatu z widokiem na górniczą Kołatkę i całe miasto. Potem nasz podróżnik uda się do Centrum Wina, gdzie można spróbować wszystkich tutejszych szczepów. Pan Miro, szef winoteki, wyjaśnia, że miejscowe terroir najlepiej poznawać poprzez wina młode, w których wyraźnie czuć ich intensywność, zapach i siłę, a więc cały potencjał danego rocznika. Zwieńczeniem kulinarnych poszukiwań będzie kolacja w restauracji 4 Sochy, gdzie Robert spróbuje dań z dziczyzny. 4 Sochy to po słowacku cztery rzeźby, wyobrażają one 4 pory roku. Robert raczy się sarnim combrem, do którego pasuje jesień albo zima. Przy okazji wspomina, że gdy 20 lat temu pierwszy raz odwiedził Bańską Szczawnicę, nie było tu nic godnego uwagi. Jadł w górskiej karczmie za miastem, gdzie podawano niedźwiedzia i muflona. Przez 20 lat jakość podawanej tu dziczyzny zmieniła się diametralnie. Prawdziwą ucztą może być też kolacja w ośrodku narciarskim, położonym kilka kilometrów za miastem. Szefem kuchni jest tu Lubomir Herko - ścisła czołówka słowackiej sztuki kulinarnej. W sali restauracyjnej przed Robertem trzy dania: foie gras, zupa borowikowa i sandacz, do tego miejscowe białe wino o nazwie Veltlinske Zelene, a na deser pieczona czekolada.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz odwiedza południową część Fuerteventury, najstarszą z Wysp Kanaryjskich. Panuje tu suchy i wietrzny klimat. Deszcz pada, średnio w roku, najwyżej dwa tygodnie. Taki klimat służy kaktusom. Na wyschniętym górskim pustkowiuświetnie też radzą sobie krzaki opuncji figowej. Jej owoce mają właściwości antykancerogenne, działają zbawiennie na prostatę. W środku wyglądają jak marynowane buraczki. Morro Jable to najważniejszy kurort w południowej części wyspy. Do lat 30. XX wieku była to wioska rybacka; mieszkało w niej 200 ludzi. Dziś przy kawiarnianych stolikach słychać głównie mowę Gothego i jest to logiczne, bo człowiekiem, który odmienił Morro Jable, dobrodziejem tych okolic, był niejaki Herr Winter. Kim był Gustav Winter i co naprawdę o nim wiemy? Był niemieckim inżynierem, studiował w Hiszpanii i tam pracował w latach 20. Ale w czasie I wojny został wydalony z Anglii jako niemiecki szpieg. Z Morro Jable pan Winter przeniósł się - śmiało można powiedzieć - donikąd, na pustkowie, bo w tamtych czasach nie było tu żadnej drogi. A na odludzie, które dziś nosi nazwę Playa de Cofete, można się było dostać tylko wodą albo hydroplanem. Ta piękna, ale pusta nawet w czasiesezonu plaża, położona jest od strony nawietrznej, a przy brzegu są zdradliwe prądy, wynoszące na głębinę. Podobno była to tajna minibaza U - Bootów, działająca również po zakończeniu II wojny światowej. Przez Villę Wintera przerzucano zbrodniarzy niemieckich do Ameryki Łacińskiej. Podobno inżynier chciał przekopać tunel pod masywem górskim, na drugi brzeg wyspy. Dom Wintera czasy świetności ma już za sobą. Dziś mieszka w nim 90 - letnia pani Rosa, ostatnia gospodyni przedsiębiorczego Niemca. Po wątku historycznym pora na degustację miejscowych przysmaków. Na tarasie domowej restauracji, z widokiem na zatokę, Robert próbuje zupy rybnej (caldo de pescado), mąki z wywarem rybnym (gofio escaldado) i smażonej ośmiornicy (pulpo frito); jest także sos czerwony (mojo rojo). El Puertito, po hiszpańsku porcik, to bezludne miasteczko na cyplu. Stoją tu niskie domki i stacjonarne przyczepy kampingowe. Mieszkańcy łowią ryby, które sprzedają miejscowym restauracjom. Nad zatoką, pod wysoką skałą, rozłożyło się malownicze miasteczko Las Playitas. Na przystani Robert przyrządza rybę gotowaną w sosie kolendrowym. Po czym udaje się do Oasis Park, ogrodu zoologicznego w La Lajita. Żyją tu lemury, wielbłądy i dromadery. Te ostatnie sprowadzono na Fuerteventurę na początku XV wieku. Dziś jest ich tu ponad 300 sztuk. Na targu warzywnym w La Lajita Robert kupuje butelkowany sok z opuncji figowej, naturalny, bez dodatków, specjalność Fuerteventury. W La Lajita zapada zmierzch. Na placu przy kościele mężczyźni grają w bule, dzieci się bawią. Robert idzie do baru tapas. Opowieść o Fuerteventurze byłaby niepełna bez tapas. Jada się je na wszystkich Wyspach Kanaryjskich i w całej Hiszpanii, najczęściej na stojąco. W barze podano Robertowi aż siedem rodzajów tapas: krewetki we wrzącej oliwie, rybę murenę, makaron cortina, pimientos de Padrón (smażone zielone papryczki), krewetki z boczkiem panierowane i kiszkę typu morcilla.
Czas trwania: 25min. / 2014 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Kulinarno - podróżniczy program Roberta Makłowicza, w którym przekazywana jest praktyczna wiedza związana z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Wizytę w podtatrzańskim Liptowie Robert zaczyna od spotkania z konsulem honorowym RP w Liptowskim Mikulaszu. Dobrze wiedzieć, że w razie kłopotów (przejedzenia?) można liczyć na pomoc polskiej placówki. A serio konsul potwierdza tezę Roberta, że przez ostatnie dwie dekady słowacka gastronomia poczyniła wielkie postępy. Góra Chopok może być atrakcyjna nawet w czasie zadymki śnieżnej, bo zamiast jeździć na nartach można tam zjeść np. gulasz segedyński nowej restauracji na samym szczycie. A po nartach? Największy w tej części Europy aquapark pod Liptowskim Mikulaszem czy baseny termalne w Beszeniowej (nie do wiary, że 20 lat temu była tam tylko jama w ziemi z gorącą wodą). Kolejne atrakcje kulinarne to liptowska sałatka z oscypkiem i korbaczikiem sery to tutejsza specjalność drobi czyli kiełbaski z ziemniaków, szulki z makiem, baranina ze strapaczką czy haluszki z bryndzą i skwarkami, przyrządzane przez autentyczną liptowską gospodynię z Partiznskiej Ľupy.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W tym odcinku Robert podróżuje po północnej części Fuerteventury, najstarszej z Wysp Kanaryjskich. Ta wulkaniczna wyspa jest niezwykle interesująca dla geologów. Widać, jak wypiętrzała się z morza, jak bazalt, lawa i piaskowiec układają się w kolejne warstwy. Z wyspy do najbliższych atlantyckich wybrzeży Maroka jest niecałe 100 kilometrów. Plaża de Ajuy jest bardzo znana nie tylko z powodu swojej intrygującej nazwy i czarnego żwirku zamiast piasku. Jest to miejsce bardzo ważne historycznie, bo w początkach XV wieku wylądował tu Jean de Bethancourt, normański rycerz w służbie Kastylii, który rozpoczął podbój wyspy w imieniu korony. Zamieszkiwali ją wtedy Guanczowie, lud spokrewniony z północnoafrykańskimi Berberami. Konkwistadorzy nie pozostali na wybrzeżu. Bliskość Afryki oznaczała bowiem zagrożenie ze strony piratów. Przedzierali się więc przez góry, by w dolinie założyć pierwszą osadę o nazwie Betancuria. Dziś jest to historyczna stolica wyspy. Miasta nie uratowało położenie w górach. Pod koniec XVI wieku złupili je piraci. Spalony przez nich kościół pw. Santa Marii został odbudowany i jest dziś najważniejszym zabytkiem Fuerteventury. Ciekawe, że restauracja, która mieści się w dawnej sali patrycjuszowskiej, obrała sobie tę samą patronkę. I tak w Casa Santa Maria Robert zamawia miejscowe dania, z których najważniejsze to kozina. Pozostałe specjały to suszony dorsz, ziemniaki w mundurkach gotowane w soli, kozi ser i szynka hiszpańska. Są też desery: flan i strudel. Kozie sery to specjalność Fuerteventury. W tradycyjnej sali jadalnej gospodarstwa hodowlanego Robert degustuje serypółdojrzałe: z miodem palmowym oraz wędzony z papryką. Jest też likier na bazie koziego mleka. Kanary słyną z doskonałej jakości pomidorów. To jedna z niewielu upraw, która udaje się na wyspach. Przed palącym słońcemi wiatrem chroni ją namiot, który ponadto zatrzymuje wewnątrz pszczoły, sprowadzane do zapylania kwiatów. Znawcy twierdzą, że wśród kanaryjskich pomidorów te z Fuerteventury są najlepsze. Pewnie dlatego, że brakuje tu wody. Trzeba kopać studnie, a wody gruntowe są słone. I pomidory przejmują ten smak. Salinas del Carmen to miejscowa wytwórnia soli. Pozyskuje się ją z wody morskiej. Jest to tzw. sól pienista. Jak twierdząmiejscowi, ta sól nie ma sobie równych. Na przepięknej plaży w Puertito de los Molinos, przed kapliczką Matki Boskiej, patronki rybaków, Robert przyrządza klasyczne tapas, czyli krewetki z czosnkiem i smażone zielone papryczki. Zimą plaża jest kamienista, ale latem jest tu złoty piasek, który przynoszą prądy z nieodległej Sahary. Kulinarnym symbolem wyspy jest gofio, kiedyś chleb biedaków. Wyrabia się go tradycyjnie, w worku z koźlej skóry. Uprażone, zmielone na mąkę ziarno pszenicy, jęczmienia lub kukurydzy miesza się z oliwą wodą, cukrem i solą. Tego chleba się nie piecze, ale smaży na patelni. Na wyspę niedawno dotarła agroturystyka. Właściciele gospodarstwa La Gayria pobierali nauki od Włochów. W La Gayria można zakosztować domowej oliwy, wina, trzech rodzajów likierów na bazie rumu, warzyw z upraw biodynamicznych. Jest teżudziec wieprzowy, pieczony w piecu opalanym drewnem.
Czas trwania: 25min. / 2014 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Celem kulinarno - podróżniczego programu Roberta Makłowicza, jest przekazanie praktycznej wiedzy, związanej z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Trasa podróży przez południową Walię wiedzie znad granicznej rzeki Severn przez górnicze miasteczko Blaenavon, w którym kopalnie węgla i huta żelaza otwarto już w XVIII wieku, dalej przez nadmorskie Swansea, znane w przeszłości z hutnictwa miedzi, dziś przypominające elegancki kurort kończy się zaś w Aberaeron, urokliwym miasteczku na zachodnim wybrzeżu, zupełnie niesłusznie pomijanym w przewodnikach turystycznych. W karcie dań odcinka, prezentowanych lub przyrządzanych własnoręcznie przez krakowskiego eksperta smaków, znalazły się walijskie sery typu cheddar, przegrzebki, cockles, sola z kaparami i lody miodowe.
Czas trwania: 24min. / 2010 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Po obiecane w tytule wiktuały (cukier, sól, wino) Robert wyrusza z Palermo. Jedzie autostradą w stronę lotniska. Ten fragment autostrady zapisał się czarną kartą w historii Sycylii i całych Włoch. W maju 1992 r. mafia przeprowadziła tu zamach na sędziego Giovanniego Falcone, zaprzysięgłego wroga mafii. Robert jedzie na zachód. Po drodze zatrzymuje się, by ugotować danie odcinka. Na wzniesieniu z widokiem na góry przyrządza conglio agrodolce, czyli królika na słodko - kwaśno. Tytułowy cukier odnajduje w bajecznej scenerii górskiego miasteczka Erice - pod postacią kolorowych owoców frutta martorana zrobionych z marcepanu. Erice to jedno z najpiękniejszych miasteczek na Sycylii. Do lat 30. ubiegłego wieku nazywało się Monte San Giuliano, jak góra, na której jest ulokowane. Ale ta nazwa była za mało pompatyczna dla Mussoliniego. Przemianował je więc na Erice - od Eryksa, syna Afrodyty, którego życia pozbawił Herakles. Miasto słynie z cukierni, a najsłynniejszą jest zakład prowadzony od 40 lat przez Marię Grammatico. W średniowiecznym Palermo mniszki z kościoła Martorana spodziewały się wizyty papieża. Była późna jesień i w przyklasztornym sadzie wszystkie owoce były już zerwane, zostały gołe drzewa. Żeby je udekorować, mniszki zrobiły słodycze z marcepanu w kształcie owoców. Na pamiątkę tamtej historii mamy dziś na Sycylii marcepanowe frutta martorana. Sól czeka czeka na Roberta w morskich solankach pod miastem Trapani, leżącym u podnóża góry San Giuliano. W Trapani jest także Muzeum Soli urządzone w dawnym magazynie solnym. Muzeum przylega do restauracji Trattoria del Sale. Przy stole, ustawionym na grobli, nasz podróżnik degustuje miejscowe dania: couscous rybny, makaronbusiata con pesto trapanese oraz kiełbaski i salami z tuńczyka - wszystko z dodatkiem soli z Trapani. Zachodni kraniec wyspy to przede wszystkim port i historyczne miasto Marsala. Każdy historyk wie, że w maju 1860 r. wylądował tu Giuseppe Garibaldi z "wyprawą tysiąca", co zapoczątkowało zjednoczenie Włoch. Marsala to także nazwa wina, najczęściej słodkiego. W Cantina Florio ten trunek produkuje się od pierwszej połowy XIX wieku. Był rok 1773, kiedy burza zagnała do marsalskiego portu Anglika Johna Woodhouse ' a. Unieruchomiony tutaj zrobił to, co zwykle robią unieruchomieni marynarze - poszedł do baru i zamówił wino. Dostał coś, co przypominało porto lub sherry, ale było o wiele tańsze. Dzięki Johnowi Woodhouse ' owi marsala zrobiła karierę światową. Miłośników marsali było wielu. Mussolini odwiedzał tę kantynę dwukrotnie. Raz w towarzystwie króla Włoch, raz sam. Garibaldi wrócił tu w 1863 roku. Podarował winiarni broń, z której strzelał do wrogów zjednoczenia Włoch. Tymczasem na ladzie przy wielkiej beczce Robert degustuje trzy odmiany marsali. Jedna z nich - o nazwie ambra - doskonale pasuje do gorgonzoli.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): March Jean Talon to największy targ miejski w Montrealu. Można tu zobaczyć wszystko, co uprawia się na polach i w sadach Quebecu. Tropem dorodnych owoców i warzyw krakowski smakosz rusza na quebecką wieś. W Hemmingford podziwia sady jabłkowe, które wyglądają tak samo jak nasze sady pod Grójcem albo Tarczynem. U nas jednak jabłka zbiera się jesienią, a tutaj trzyma się je na drzewach do stycznia, a nawet lutego, kiedy dookoła jest śnieg i mróz. Z takich przemarzniętych owoców robi się cydr lodowy (ice wine), słodki trunek, uznawany za jeden z najważniejszych quebeckich specjałów kulinarnych. Żeby jabłka były porządnie przemarznięte, zima musi być mroźna, kanadyjska. Odmiana bancroft może wisieć na drzewie do stycznia, a fuji, uprawa najbardziej tutaj popularna, nawet do lutego. Zaś odmiany mcintosh nie da się tak długo przechować na drzewach. Owoce spadłyby i zgniły. Trzeba zebrać je na jesieni. Następnie tłoczy z nich sok, który przechowuje w tankach na mrozie. Degustacja cydrów lodowych odbywa się w miejscu o nazwie La Face Cache de la Pomme, co można przetłumaczyć jako nieznana strona jabłka. Cydry lodowe są trunkami rocznikowymi, jak wino. Mimo że jest to napój słodki (na pewno nie wytrawny), nie podaje się go do ciasteczek. Raczej do sera typu cheddar i foie - grs. W La Face Cache de la Pommemiłośnicy "bąbelków" mogą spróbować także cydru musującego, produkowanego metodą szampańską. W miasteczku Knowlton odbywa się festyn kulinarny, podczas którego drobni producenci wystawiają swoje specjalności. Robert odnajduje tam miejscowe octy balsamiczne, aromatyzowane na wiele sposobów, a w starej oberży próbuje lokalnych przysmaków z kaczki, m.in.: siekanego pasztetu z dodatkiem stłuszczonej kaczej wątróbki i sałatki z kaczą wątróbką, figami i serem pleśniowym. Tradycje frankofońskie oraz przywiązanie do małej ojczyzny sprawiają, że miejscowi kochają kaczki, sery i wino. W opactwie benedyktyńskim Saint - Benoit - du Lac, tuż przy granicy ze stanem Vermont, można kupić produkty wytwarzane przez mnichów: sery, chleb, przetwory owocowe, piwo. Miejscowość Domaine des Salamandres słynie z sadów gruszowych. Robert ogląda gruszki na niskopiennym drzewku. Swoim kształtem przypominają one raczej jabłka. To azjatycka odmiana, która świetnie nadaje się na poir de glace, czyli cydr lodowy z gruszek, jeszcze jeden quebecki specjał. Przed drewnianym budynkiem wytwórni Robert degustuje dwa rodzaje cydru gruszkowego: wytrawny i słodki. Danie główne odcinka: sałatkę z karmelizowanych w syropie klonowym gruszek, z serem pleśniowym Robert przygotowuje w plenerze, na łące obok pola kukurydzy. Na zakończenie odcinka nasz podróżnik wraca do Montrealu, by pobuszować po sklepie ekologicznym. Czego tu nie ma?! Pędy młodej sosny w zalewie, marynowane stokrotki. Są też wędliny i sery z trzech rodzajów mleka. Slowfoodowy raj! Można tu siedzieć przez tydzień i tylko jeść i pić.
Czas trwania: 25min. / 2014 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Sycylia to perła starożytności. Byli tu Fenicjanie, Grecy, Kartagina, Rzym. Ale greckich śladów zostało na wyspie najwięcej. Dzisiejsza podróż zaczyna się w Selinunte w południowo-zachodniej części Sycylii. Na tarasie hotelu z widokiem na wspaniałe ruiny dawnej świątyni Hery Robert zaprasza na miejscowe specjały: kanapki z lokalnego ciemnego pieczywa i tagliatelle con pesto trapanese. Pesto trapanese to sos na bazie pomidorów z dodatkiem orzechów lub migdałów i oczywiście czosnku. Wszyscy siedzą przy dużym stole. Kucharze wykładają górę makaronu na stolnicę przed gośćmi, po czym mieszają go z sosem. Wszyscy jedzą widelcami, bez talerzy. Tak się tutaj jada - prosto i cudownie. Każdy, kto interesuje się nie tylko starożytnością, ale i cywilizacją, powinien przybyć do Agrigento, dawnego greckiego miasta, w którym mieszkało 200 tys. ludzi. Pozostał po nim największy w świecie zachowany starożytny kompleks - Dolina Świątyń - wzniesiony VI i V wieku przed Chrystusem. Były tu świątynie Zeusa, Hery, Apollina, Hefajstosa, Aresa, Dioniza. Do dziś najlepiej zachowała się świątynia Kastora i Polluksa. W Selinunte na nabrzeżu portowym Robert gotuje miejscowe danie: makaron z kalafiorem po sycylijsku. Piazza Armerina to luksusowa rzymska willa z IV w, jedna z najlepiej zachowanych rzymskich willi na świecie. Liczy ponad 60 pokoi. Musiał tu mieszkać ktoś ważny: rzymski prefekt albo nawet cesarz. Perystyl, czyli wewnętrzny dziedziniec widziany z galerii najlepiej pokazuje skalę domostwa. Niektóre elementy są zrekonstruowane, ale marmurowe kolumny są oryginalne. Podobnie jak mozaiki na podłogach pomieszczeń, które stanowią wspaniałą dokumentację antycznego świata: sceny z życia rodzinnego, z polowań, pieczenia mięsa na ruszcie, obecności rzymskiej w Afryce i Indiach. Kolejne zwiedzane miejsce to Noto, miasto o korzeniach antycznych, pod koniec wieku XVII zniszczone przez trzęsienie ziemi i odbudowane w stylu barokowym. Okolice Noto słyną z migdałów. Szczególnie ceniona jest odmiana Romana, niezbyt urodziwa, ale bardzo smaczna. W ogródku kawiarnianym Cafe Palazzo Rau Robert degustuje migdałowe ciasteczka, prażone migdały w czekoladzie i lody migdałowe, a do popicia wino muszkatowe. Pozostajemy na szlaku barokowym, co ważniejsze na szlaku słodkości. Wspomniane trzęsienie ziemi zniszczyło nie tylko Noto, ale i pobliskie miasto Modica. Po odbudowie prezentuje ono ten sam barokowy styl. Atrakcją jest piękne położenie na stromych zboczach. W górnym mieście króluje kościół San Giorgio, w dolnym San Pietro. Obok niego uroczy zaułek. A spacer po zabytkach Modiki kończy Antica Dolceria Bonajuto. Jest to najstarsza wytwórnia czekolady w mieście. Skąd czekolada na Sycylii? Hiszpanie, którzy władali wyspą, przywieźli ją z Nowego Świata. Kolejne zwiedzane miasto to Scicli. Pod nazwą Vigate pojawia się ono popularnych we Włoszech powieściach kryminalnych Andrei Camillerego. W restauracji Millenium, vis-a-vis miejskiego ratusza, Robert degustuje ulubione dania powieściowego komisarza Montalbano; są to arancini w kształcie stożków, linguine z owocami morza i canoli; do tego wino Milazzo spumante. Życie policjanta na Sycylii miałoby same plusy, gdyby nie mafia. Być na Sycylii i nie wspomnieć o winie to tak, jak w Charsznicy nie zająknąć się o kiszonej kapuście. Najpopularniejszy tutejszy szczep to nero d’Avola, czerwony endemik, produkowany w miasteczku Avola. W sali z beczkami i tankami Robert degustuje ten miejscowy szczep. Na Sycylii zapada zmierzch. Na pustej plaży hotelu Atena Robert zasiada do kolacji. W menu sycylijskie specjały: pasta con le sarde i pesce spada, czyli makaron z sardynkami i ryba miecznik. I oczywiście wino.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert podróżuje po Wyspach Kanaryjskich. W tym odcinku zwiedza Teneryfę. Symbolem wyspy jest wulkan El Teide, który ma 3800 metrów i jest najwyższym szczytem Hiszpanii. Masyw El Teide nie wyrasta z wyżyny, z lądu, ale z samego dna morskiego, z poziomu zero. Zatem niemal drugie tyle wysokości El Teide skrywa pod wodą i razem ma 7500 metrów. Jest jednym z najwyższych wulkanów świata. Nie wygasłym, tylko uśpionym; ostatnia erupcja miała miejsce na początku XX wieku. Teide to również nazwa parku narodowego zalesionego głównie przez sosnę kanaryjską. To endemiczna i niemal ogniotrwała odmiana sosny. Jej kora chroni wnętrze pnia przed płomieniami, a z ocalałego rdzenia odradza się całe drzewo. Ma żywiczne i bardzo trwałe drewno. Robi się z niego doskonałe meble. Na wysokości 2200 metrów Robert zrobił sobie popas. Wokół krajobraz marsjański. Skały z brunatnej lawy i zupełny brak roślinności. W tej scenerii kręcono "Starcie tytanów". W skalnej ścianie pod wulkanem jest schronisko i restauracja. Robert zamawia puchero canario con gofio (mięso z warzywami z zupy i mąkę z prażonych ziaren z rosołem) oraz queso asado con mojos (pieczony kozi ser z sosami). Kelner podaje także świeże sery kozie i oczywiście czerwone wino. Po takim posiłku ktoś mógłby wspiąć się na wulkan jednym skokiem. Robert wybiera kolejkę linową, która niestety na sam szczyt nie dojeżdża. Ale spod szczytu też jest cudowny widok na kolejną wyspę, Gran Canarię. Wśród skał ponad chmurami Robert gotuje danie główne: caldo de papas, czyli zupę ziemniaczaną z jajkiem. W miasteczku La Matanza od prawie 400 lat odbywa się najsłynniejszy w okolicy targ bydła. Matanza to po hiszpańsku "rzeź", ale nie chodzi tu o rzeź zwierząt. Nazwa upamiętnia krwawe walki, jakie w XVI wieku toczyły się między miejscowymi plemionami a hiszpańskimi kolonistami. W barze Bodegón Ignacio Robert degustuje miejscowe przysmaki. Wewnątrz tłok, sami mężczyźni, muszą nabrać sił przed świętem. Zamawiają garbanzadę. Jest to ciecierzyca duszona z boczkiem, krwawą kiszką i kiełbasą chorizo. Danie to przypomina fasolkę po bretońsku. Wreszcie rozpoczyna się przemarsz zwierząt. Przed kościołem ustawiono stół prezydialny, na nim lśniące puchary. Główną ulicą hodowcy prowadzą swoje zwierzęta. Paradę zakończy msza święta; ksiądz pobłogosławi bydło i hodowców. Odbędą się też wybory najpiękniejszych sztuk. Puchary dla zwycięzców już czekają przed kościołem. W miasteczku El Sauzal Robert zwiedza starą winiarnię. Dawna bodega, La Baranda, została założona w XVII wieku. Dziś jest tu muzeum winiarstwa. Na dziedzińcu, nad samym wejściem góruje wysoka sosna. Na lewo od wejścia stoidawna prasa do tłoczenia wina, zrobiona z wielkich drewnianych bali. Robert przechodzi korytarzem budynku do dawnej kaplicy z pięknie rzeźbionym drewnianym sklepieniem. Z zewnętrznego tarasu bodegi rozciąga się widok na El Teidei winnice na wzgórzu schodzącym w stronę morza. By dobrze zrozumieć wino, trzeba przyjrzeć się jego siedlisku, czyli terroir. Tu widać wszystko jak na dłoni: winnice położone tarasowo na zboczach, wysoki wulkan zatrzymuje chmury, często pada deszcz, i jest żyzna wulkaniczna ziemia. Winorośl może się tu rozwijać.
Czas trwania: 25min. / 2014 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Etna to największy czynny wulkan Europy. Wybucha dość często, słabiej czy silniej, a potoki lawy niszczą ludzkie mienie. W czasie wybuchu w 1979 roku jęzor lawy, który zszedł ze wzgórza, zerwał duży fragment asfaltowej szosy, ale ominął przydrożną kapliczkę. Miejscowi mówią, że to nie był przypadek. Ciągłe zagrożenie wybuchem wcale nie odstręcza ludzi od mieszkania na zboczach wulkanu. Lawa spływa z szybkością do 6 km na dobę, więc ludzie zdążą uciec, są bezpieczni, ale ich dobytek już nie. Leżące nad morzem miasteczko Mascali, zniszczone w 1928 roku, szybko odbudował Benito Mussolini. Jednym z powodów, dla których ludzie trzymają się Etny, jest żyzna gleba wulkaniczna. Na różnej wysokości można sadzić różne uprawy: nisko cytrusy, wyżej winorośl (tu jest chłodniej, więc wino żywsze), jeszcze wyżej jabłka, które gdzie indziej na Sycylii nie rosną. Degustacja miejscowych specjałów i trunków odbywa się na tarasie winiarni u podnóża Etny. Robert próbuje dania o nazwie pasta alla Norma. Do tego dwa rodzaje wina - czerwone i różowe. Słynna pasta alla Norma została tak nazwana na cześć opery Vincenza Belliniego, który pochodził z pobliskiej Katanii, zniszczonej przez Etnę w XVII wieku. Danie odcinka Robert gotuje w wulkanicznym krajobrazie. Będą to involtini di pesce spada, czyli roladki z miecznika. Podróżnik spod Wawelu zjeżdża potem nad Morze Jońskie, gdzie podziwia nierealne piękno Taorminy. Zatrzymuje się także w Syrakuzach, mieście genialnego Archimedesa, ale też Platona i Ajschylosa, który wystawiał swoje sztuki w zachowanym do dziś starogreckim teatrze. Trattoria Al Vecchio Lavatoio to restauracja nad dawną kamienną pralnią, znajduje się tuż obok źródła Aretuzy. Antyczna pralnia od dawna jest już nieużywana. Dziś to piwnice restauracji. Czerpiąc natchnienie ze źródła Aretuzy, Robert opiewa prozą makaron w folii (pasta a cartocio) i odkrywa, jak starożytni wyrabiali papirus. Uliczną specjalnością jest w Syrakuzach napój o nazwie selz limone e sale. Selz to włoskie określenie specyfików, które robią porządek w żołądku po przejedzeniu. Kulinarnym zwieńczeniem pobytu w Syrakuzach jest caponata di melanzane con sarde. Jest to danie warzywne, którego podstawę stanowią bakłażany i sardynki. Na Sycylii można znaleźć 50 albo i więcej odmian tego dania. Można je jeść codziennie przez dwa miesiące, każdego dnia inne.
Czas trwania: 24min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz podróżuje po Teneryfie, największej i najbogatszej z Wysp Kanaryjskich. Archipelag ten, zdobyty przez Hiszpanów w XV wieku, był źródłem bogactwa nie tylko dla korony, ale i dla miejscowych posiadaczy. Szczególnie bogate było północne wybrzeże Teneryfy, na którym leży miasto La Orotava. Fortuny dawnych właścicieli ziemskich, zakładających na wyspie plantacje bananów i winnice, widać tu do dziś. La Orotava pełne jest rezydencjalnych domów z tamtej epoki. Robert podziwia wnętrza jednego z nich, zwanego domem z balkonami. Jest to najbardziej typowy przykład architektury patrycjuszowskiej z XVII wieku. Dom należał do rodziny Machado, właścicieli wielu plantacji. W kolejnym odwiedzanym domu - Casa Lercaro - jest dziś restauracja z pięknym tarasem. Przy suto zastawionym stole Robert raczy się zupą z rzeżuchy i słynnym conejo al salmorejo, czyli kanaryjskim królikiem w marynacie z oliwy, czosnku, papryki, morskiej soli i pieprzu. Na deser szef kuchni serwuje quesillo, pół - sernik, pół - budyń. Plantacje bananów to charakterystyczny element krajobrazu Teneryfy. Banany przywieźli tu Portugalczycy z Afryki Zachodniej, z okolic dzisiejszej Zatoki Gwinejskiej. W połowie XIX wieku na przemysłową skalę zaczęli je uprawiać na wyspie Anglicy, którzy sprowadzili z Indochin odmianę małych bananów o nazwie Cavendish. Ale nadal był to produkt dla wybranych. Aż do roku 1957, kiedy to niemiecki kanclerz Konrad Adenauer zniósł cło na banany w NRF. Bananowy kulinarny szlak prowadzi dalej przez plantację i pakowalnię bananów do kuchni szefa miejscowego stowarzyszenia Slow Food, który częstuje Roberta swoimi autorskimi deserami właśnie z bananów. W nadmorskim mieście Puerto de la Cruz, na nabrzeżnym placyku opanowanym przez wędkarzy, Robert gotuje danie główne odcinka: ośmiornicę w sosie z awokado. Puerto de la Cruz było niegdyś synonimem turystycznego luksusu. Miasto skorzystało na nieszczęściu pobliskiego Garachico, któremu w XVIII wieku wulkan zniszczył port, i przejęło jego funkcje handlowe. W latach 20. ubiegłego wieku zaczęła się tu na dobre turystyka zagraniczna, chociaż w mieście był wtedy tylko jeden hotel. Bawiła w nim Agatha Christie; przyjechała tu koić nerwy po rozwodzie ze swoim mężem Archibaldem. W Puerto de la Cruz Robert, swoim zwyczajem, odwiedza miejscowy bar, gdzie zamawia małe piwo z niewielką przekąską; może to być kawałek omletu lub tortilla ziemniaczana. W Hiszpanii prawdziwy boom turystyczny zaczął się w latach 60. W Puerto de la Cruz zbudowano wtedy wielkie hotele. Ale te staroświeckie wciąż przyciągają wzrok pięknem architektury i stylowym wystrojem wnętrz. Na ogrodowym tarasie jednegoz nich - Hotelu Botanicznego - Robert degustuje kuskus z kalafiora, krewetek i moreli z sosem cytrusowym, do tego zielonasałata z awokado, kawiorem i pstrągiem. Do picia kelner serwuje czerwone wino z miejscowej bodegi. Bodega Monje to jedna z najznamienitszych na całym archipelagu. Jest tu także restauracja, gdzie można się uraczyć pieczonym prosiakiem rasy czarnej kanaryjskiej, podanym z ziemniakami, gotowanymi w soli morskiej, wszystko polane zielonym ziołowym sosem. Typowy smak Wysp Kanaryjskich.
Czas trwania: 25min. / 2014 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz zwiedza Banja Lukę, miasto leżące w zachodniej części Bośni i Hercegowiny. Najbardziej reprezentacyjna ulica miasta - Gospodska - pamięta jeszcze czasy Austro-Węgier. Większość historycznych miast w Bośni wygląda podobnie: stara turecka dzielnica handlowa czarszija, a wokół meczety. Ale w Banja Luce wygląd tej dzielnicy zmienił się po wojnie w byłej Jugosławii w latach 90. Stare meczety zniknęły, zostały zburzone. Budowane są nowe. Turystyczną atrakcją jest w Banja Luce żegluga śródlądowa, skrzyżowanie flisactwa z gondolierstwem. Rzeką Vrbas, dopływem Sawy (razem wpadają do Dunaju) Robert dopływa do brzegu u podnóża dawnej tureckiej twierdzy o nazwie Kastel. Twierdza to była wielka i potężna. Jej strategiczne znaczenie urosło po odsieczy wiedeńskiej. Wojska chrześcijańskie stopniowo wypierały wtedy Turków z Europy. Doszły do Sawy, ale nie starczyło im impetu, żeby ją przekroczyć. Na tej rzece powstała granica dwóch światów. Do dzisiaj rzeka Sawa jest granicą między BiH a Chorwacją. Atrakcją dla krakowskiego smakosza jest targ miejski zlokalizowany w olbrzymiej hali. Pasaż, od owoców do mięsa i ryb, ciągnie się kilometrami. Banja Luka liczy 250 tys. mieszkańców, ale takiej hali targowej nie ma ani Kraków, ani Warszawa, W 1869 r. w okolice miasta przybyli trapiści z Niemiec i założyli tam opactwo Marii Gwiazdy, istniejące do dziś. Dwie instytucje, które powstały za ich sprawą, wciąż działają i wydają plony. Jedną z nich jest serowarnia. Na ścianach biura serowarni wisi portret ojca Franza Pfannera, założyciela opactwa. Za szybą zaś, w sterylnych warunkach, pracuje jeden z jego następców, ojciec Tomo. Jest strażnikiem pieczęci, bo tylko on zna dziś recepturę. Z grubsza polega ona na tym, że ser wyjęty z solanki, odsączony i uformowany w gomółki, musi dojrzewać trzy miesiące. Dopiero potem nadaje się do jedzenia. Oprócz sera trapiści wyrabiają piwo. W 1873 r. uruchomili przyklasztorny browar, który nadal warzy piwo - o wdzięcznej i słusznej nazwie "Nektar". W Banja Luce trzeba koniecznie odwiedzić restaurację Kazamat, która mieści się w dawnej twierdzy. Dzisiaj to miejsce jest całkiem przyjemne. W przeszklonej sali restauracyjnej z widokiem na morze Robert degustuje cielęcinę. Jest tak miękka, że można ją pokroić ją widelcem. Z kolei w restauracji Obelix podają najlepsze cevapi lub evapcici. Ten słynny miejscowy specjał to pieczona młoda wołowina, czasem z dodatkiem jagnięciny. Atrakcja etnograficzną tych okolic jest wioska ilustrująca nie tak dawne życie w Górach Dynarskich. Można tu zobaczyć dawne warsztaty: stolarski i kowalski, a także niezbędną we wsi destylarnię śliwowicy. W tradycyjnej izbie dwie panie w strojach ludowych przygotowują jedzenie - sarmę w liściach kiszonej kapusty i pitę z ciasta listkowego. Ostatnim punktem kulinarnej podróży są szaszłyki drobiowe, które Robert przygotuje na mostku przy górskich wodospadach.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz podróżuje po Malcie. Pierwszy przystanek to oczywiście Valletta - stolica kraju, którą nasz podróżnik podziwia z wysokich murów obronnych. Właśnie jedna z armat, tzw. maltańska wiwatówka, strzela na wiwat. Kiedyś na tych murach stała prawdziwa artyleria. Było to w 1565 r. , kiedy potężna turecka armada wpłynęła do zatoki z zamiarem zdobycia twierdzy Rycerzy Maltańskich. Pierwsze zwiedzane miejsce to Pałac Wielkiego Mistrza Kawalerów Maltańskich - joannitów lub szpitalników, wcześniej zwanych Rycerzami z Rodos. Ich dzieje to jednocześnie ogromny kawał historii Europy. Kawalerami Maltańskimi stali się, gdy cesarz Karol V oddał im we władanie Maltę. Nazwa Valletta pochodzi od nazwiska założyciela miasta, wielkiego mistrza Jeana de la Valette. My mówimy na nie La Valletta, maltańczycy tylko Valletta. W mieście zachowało się mnóstwo zabytków, w których toczy się normalne życie. Jednym z takich miejsc jest La Sacra Infermeria, czyli święty szpital. Długa sala szpitalna mieści się w podziemiu. Na czerwonej kotarze przed wejściem można zobaczyć wielkie krzyże maltańskie. Po zażegnaniu zagrożenia tureckiego i odpędzeniu Sulejmana, zakon mógł powrócić do swej podstawowej działalności, czyli szpitalnictwa i dobroczynności. Rycerze Maltańscy wybudowali ten największy jak na tamte czasy szpital na świecie w drugiej połowie XVI wieku. Malta słynie ze znakomitych restauracji, zwłaszcza dla smakoszy ryb. Robert odwiedza Palazzo Preca, gdzie zamawia okonia morskiego. Szefowa kuchni proponuje jeszcze spaghetti z pomidorami, kaparami i serem z wyspy Gozo. Wyjąwszy heroiczny bój z Turkami, Malta jeszcze raz w historii przeżyła prawdziwą gehennę. W czasie II wojny światowej Brytyjczycy kontrolowali tę część Morza Śródziemnego, a wyspa była nazywana "niezatapialnym lotniskowcem". Panował wielki głód. Dopiero w 1942 r. udało się przerwać złą passę i mógł dopłynąć konwój z zaopatrzeniem. Za zasługi wyspa i jej mieszkańcy zostali odznaczeni Krzyżem św. Jerzego. Dla alianckich okrętów tutejszy port był prawdziwą oazą. W tej stoczni je naprawiano. Drugi raz wielką rolę Malta odegrała po wojnie, kiedy Brytyjczycy wycofali zamówienia na remonty statków i okrętów. Maltańczycy postanowili wówczas zerwać związki ze Zjednoczonym Królestwem. Marsaxlokk to po maltańsku południowa zatoka, bo leży na południe od stolicy. Dwa razy w dziejach była miejscem inwazji obcych okrętów: tureckich i francuskich. Dziś kotwiczą tu już tylko rybacy, którzy zaopatrują wyspę w ryby. Robert odwiedza mały sklepik, w którym można podziwiać ekspozycję świeżych ryb. Pięknie wyglądają płaty czerwonego tuńczyka. Danie główne programu Robert gotuje na pirsie, wśród cumujących kolorowych łodzi. Jest to tuńczyk w sosie pomidorowym z kaparami. Na placyku przed kościołem turyści podziwiają kamienice wybudowane z maltańskiego wapienia z tradycyjnymi balkonami i wykuszami. Jest też piękny kościół w stylu podobnym do baroku sycylijskiego. Całości obrazu dopełnia brytyjska czerwona budka telefoniczna. W pobliskim Siggiewi znajduje się kamieniołom wapienia zamieniony na muzeum. Pan Bóg poskąpił Malcie bogactw naturalnych, ale jest sprawiedliwy, więc dał jej wapień. Nigdzie nie występuje w takiej ilości. To skamielina osadów morskich, skorup i pancerzy mięczaków i skorupiaków, używana jako budulec już w neolicie, kiedy na wyspie powstały budowle starsze od egipskich piramid. Wapień to po angielsku limestone, dlatego to miejsce nazywa się Limestone Heritage. I jest przykładem wykorzystania nieczynnych kamieniołomów. W osłoniętych od wiatru miejscach sadzi się cytryny i pomarańcze - wiatr to ich największy wróg. A z pomarańczy, tyle że gorzkich, robią na Malcie coś wyjątkowego - napój orzeźwiający o nazwie Kinnie.
Czas trwania: 25min. / 2014 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makowicz podróżuje po Bośni i Hercegowinie. W tym odcinku zwiedza Sarajewo. Ilidża to uzdrowiskowa część miasta. Biją tu gorące źródła - wody siarczane - znane już w czasach rzymskich. Wybudowany w czasach Austro-Wegier kompleks hotelowy wciąż ma się dobrze. W jednym z hoteli, o nazwie Austria, spędził swoją ostatnią noc - na 28 czerwca 1914 roku - następca tronu, arcyksiążę Franciszek Ferdynand. Sarajewska starówka, baszczarszija, to doskonale zachowane stare tureckie miasto z wąskimi uliczkami. Pierwsze kroki Robert kieruje do cevapdżinjicy - restauracji, której specjalnością jest cevapi. Lokal prowadzi od pokoleń rodzina Ferhatovićów. Cevapi to młoda wołowina z dodatkiem baraniny i baraniego tłuszczu, który wytapia się podczas pieczenia kiełbasek. Baszczarszija zachowała część swoich dawnych funkcji handlowych i rzemieślniczych. W sklepiku z wyrobami kutymi warto kupić dżezwę do parzenia kawy. A potem już w kawiarni, która tu nazywa się kafaną, napić się świeżo parzonej kawy. Podają tu kawę w dżezwach, ale też z ekspresu. A do kawy - jak zwykle baklawa. Jest to ciasto listkowe, aromatyzowane na różne sposoby. Robert degustuje ciastko z pistacjami. Słodkie, aż zęby cierpną. W baszczarsziji nasz podróżnik raczy się jeszcze miodem kasztanowym. Jest doskonały, bo mało słodki i lekko gorzkawy. W Sarajewie są oczywiście nie tylko tureckie przysmaki. W kawiarni w stylu wiedeńskim. Robert zamawia tort Sachera i kawę po wiedeńsku. Po słodkościach pora na coś wytrawnego. Jeśli komuś lekarz zabronił mięsa z rusztu w zbyt dużych ilościach, to może wybrać coś w barach szybkiej obsługi, gdzie jest duży wybór dań gotowych, na ogół gotowanych, a więc zupa, czyli corba i cevap, np. cielęcy z grzybami. Winiarnia Hedona to kolejny punkt na kulinarnej mapie Sarajewa. Robert podziwia piwnicę i w otoczeniu butelek na półkach degustuje wino szampańskie. Winiarnia związana jest nieodłącznie z winnicą, która tutaj położona jest bardzo wysoko - aż 800 m nad poziomem morza. W winnicy, ze wspaniałym widokiem na miasto, czeka już na Roberta stół do gotowania. Tym razem nasz podróżnik gotuje zupę o nazwie tarhana cobra. Zupy tutaj to temat niezwykle ważny. Dzielą się na dwa główne rodzaje; supa - rzadka i klarowna i corba - gęsta jak niemiecki Eintopf. Z winnicy Robert wraca do Ilidży, gdzie zaczęła się jego sarajewska podróż. W ogrodach restauracji By Gastro odbywa się prezentacja kulinarna. Przed Robertem talerz z pokrywą w kształcie fezu, a na talerzu begova corba.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Malta to nie tylko jedna wyspa o tej nazwie, to cały archipelag wysp takich jak Comino, Cominetto czy Gozo. Stolica wyspyGozo nosi oficjalnie nazwę Victoria, na cześć brytyjskiej królowej, ale miejscowi mówią na nią Rabat - po arabsku. W IX wieku archipelag Malty zajęli Arabowie. Zagrożenie islamem przestało istnieć dopiero wtedy, gdy Turcy ponieśli klęskę w bitwie morskiej pod Lepanto, w 1571 roku. Główny plac miasta to Piazza Independenza, ale mieszkańcy mówią na niego po maltańsku It - Tokk, co znaczy "miejsce spotkań". Rzeczywiście, jest to miejsce spotkań przy kawie. Jada się raczej gdzie indziej. Tutejsza kuchnia czerpie pełnymi garściami z morza. Czasami przypomina kuchnię sycylijską. Smaki Gozo można poznaćw restauracji o nazwie Boat House. Robert zamawia tam sałatkę z miejscowym kozim serem oraz zupę rybną z małżami. Danie odcinka - penne z sosem królika - nasz podróżnik przygotuje na skarpie z widokiem na morze i wyspy, nieopodal domu, w którym miał siedzibę osławiony szef sycylijskiej mafii Toto Riina. Mafiozo został pojmany i osądzony, dostał 3 wyroki dożywocia. Z Gozo, z portu Mgarr, Robert płynie promem na Maltę. Rejs trwa krócej niż pół godziny. Malta wita przybysza murami obronnymi wzniesionymi w IX wieku przez Arabów, którzy władali wyspą przez 200 lat. Kolejni władcy dokładali swój kamyczek do tej zabudowy, ale nie zmienili jej zasadniczo. W obrębie murów obronnych zamknięta jest maleńka Mdina, czyli starówka, do której wchodzi się przez bramę główną. Obok Mdiny wyrosło nowe miasto. Nazywa się Rabat, co po arabsku oznacza przedmieście. Po zwiedzeniu zabytkowej Mdiny, tutaj się jada. W barze serwującym pastizzi, czyli przekąski tłum miejscowych. Robert zamawia przekąskę z piwem, którą konsumuje na ławeczce przed wejściem. Pastizzio to ciasto z nadzieniem na słono przygotowanym z sera ricotta, z pasty z grochu, rzadziej z sardeli. Kosztuje tylko 0, 30 euro. Tradycje winiarskie na Malcie sięgają korzeniami antyku. Powierzchnia upraw winorośli wynosi 400 hektarów. To dużo, jak na mikroskalę kraju. Od kwietnia do października nie spada tu kropla deszczu, więc konieczne jest nawadnianie. Robert zawitał do piwnic winiarni Marsovin. Uprawia się tu głównie szczepy francuskie i włoskie. Szampana zaś robi się tradycyjną metodą ze szczepów chardonnay. Żeby uzyskać odpowiednio mocną kwasowość, winogrona zbiera się jużw trzecim tygodniu lipca. To prawdopodobnie najwcześniejsze winobranie w całej Europie. W sali muzealnej Marsovin można poznać dawne techniki winiarskie. W otoczeniu historycznych eksponatów Robert degustuje wino białe (girgentina) i czerwone (syrah i cabernet franc). W miejscowości Wardija Robert podziwia gaje pomarańczowe i oliwne. Zachwyca się lokalną autochtoniczną odmianą oliwek, znaną tu od dwóch tysięcy lat. I oczywiście degustuje oliwę, do czego przyda się chleb i dodatki: ser kozi, solone sardele, pasta pomidorowa i fenkuł, czyli koper włoski. Na zakończenie pobytu na Malcie Robert odwiedza dom państwa Camelleri. Pani domu przyrządza kurczaka na rodzinny obiad. Podczas biesiady gospodarze wznoszą po maltańsku toast winem na cześć gościa z Polski.
Czas trwania: 25min. / 2014 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Bośnia i Hercegowina, jak sama nazwa wskazuje, składa się z dwóch części. Od 1992 r. - w wyniku rozpadu Jugosławii - jest suwerennym państwem. Droga z Sarajewa do Mostaru, biegnąca wzdłuż Neretwy, to jedna z piękniejszych tras w tej części Europy. Jest atrakcyjna także pod względem kulinarnym, bo ulokowały się przy niej restauracje serwujące pieczoną na rożnie jagnięcinę. Cel podróży, miasto Mostar, leży również nad Neretwą, której brzegi spina słynny XVI - wieczny Stary Most, starannie odbudowany po niedawnej wojnie domowej. Robert wspina się na szczyt mostu po stromej, schodkowej ulicy. Pierwszą przeprawą w tym miejscu był drewniany most łańcuchowy. Na obu brzegach stały baszty, w których siedzieli strażnicy zwani mostari. To przypuszczalnie od nich Mostar wziął swoją nazwę. Tę wspaniałą konstrukcję kazał wznieść sułtan Sulejman Wspaniały. Najwyższy fragment mostu dzieli od wody 21 m. Głębokość Neretwy pod nim to 6 metrów. Od najdawniejszych czasów ludzie skaczą z mostu do wody. Klub skoczków mostarskich ma siedzibę w baszcie przy wejściu do mostu. Latem za skok trzeba zapłacić 25 euro, w sezonie zimowym 50. Obok tarasu widokowego stoi piękna budowla. To meczet Koski, który ufundował Mehmet Pasza w 1618 r. Przed meczetem znajduje się szadrwan, czyli studnia fontanna, która służyła do rytualnego obmywania się przed modlitwą. Dziś meczet to nie tylko świątynia, ale też otwarte dla wszystkich muzeum. Wewnątrz znajduje się pamiątka związana z losami miasta pod panowaniem habsburskim. W 1910 r. podczas swojej wizyty w Mostarze cesarz Franciszek Józef podarował mieszkańcom wspaniały perski dywan, co poświadcza stosowna inskrypcja. Do 1992 r. w mieście stało 36 meczetów. Wszystkie zostały zniszczone w czasie wojny domowej. Dziś są odbudowywane. Na tarasie restauracji Kulluk z widokiem na minarety Robert zasiada do degustacji miejscowych dań. Na stole pojawia się nadziewana pleskawica i pita ziemniaczana, zwana krompiruszą - prosto z pieca. Jest to ciasto strudlowe, przekładane duszonymi w oleju ziemniakami z cebulą, doprawione tylko solą i pieprzem. W czarsziji - tak nazywa się stare tureckie miasto - Robert odwiedza dawny zamożny turecki dom z XVII wieku, z osobnymi pokojami dla pań i panów. Dziedziniec brukowany kamieniami ustawionymi na sztorc, bez zaprawy cementowej, więc woda wsiąka w ziemię. Fontanna symboliczna: 12 otworów, jak 12 miesięcy w roku, 4 ibryki, jak 4 strony świata i 3 kamienne kule, jak 3 fazy życia ludzkiego: narodziny, żywot i śmierć. Zachowała się też tradycyjna letnia kuchnia z paleniskiem i garnkami zawieszonymi na belce nad ogniem. Letnia kuchnia to osobny budynek. Z tarasu na piętrze widać typowe dla tych stron pokrycie dachu: nie dachówki z gliny, ale kamienne płytki. Zimą grzeją, latem chłodzą i są wodoodporne. W okolicy Mostaru leży wiele niedużych i bardzo ciekawych miejscowości. W jednej z nich o nazwie Blagaj - znajduje się klasztor medytacyjny islamskiego zakonu derwiszów. Derwisze, tańcząc wprowadzali się w trans. Kilka kilometrów dalej, w miejscowości Žitomislići jest inny klasztor - nieduży prawosławny monaster z małą cerkwią pod wezwaniem Zwiastowania NMP. Budowle pochodzą z XVI wieku. W czasie ostatniej wojny w Jugosławii to wszystko było zniszczone, ale zostało odbudowane i wygląda jak przed wiekami. Hercegowina jest winiarskim zagłębiem kraju, a winną stolicą regionu jest miasto Čitluk. Wina z Hercegowiny bardzo rzadko trafiają na nasze stoły. Robert omawia dwa główne miejscowe szczepy autochtoniczne: biały (żilavka) i czerwony (blattina). Bez wątpienia najbardziej znanym Polakom, choćby tylko ze słyszenia, miejscem w Bośni i Hercegowinie jest Medjugorje. Choć Watykan oficjalnie nie uznał tutejszych objawień maryjnych, co roku zjeżdżają tu miliony pielgrzymów z całego świata.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W tej podróży Robertowi towarzyszy ksiądz Andrzej Augustyński ze zgromadzenia księży misjonarzy. Ksiądz Augustyński jest szefem Siemachy - krakowskiego stowarzyszenia dobroczynnego. Na Maltę przyjeżdża od 30 lat. Zawsze towarzyszy mu kilkoro wychowanków. Podróżnicy spotykają się w mieście Mosta, które leży w środkowej części Malty. Punkt zborny to kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, jeden z najpiękniejszych i największych kościołów na Malcie. 15 sierpnia każdego roku figura Matki Boskiej z tego kościoła jest niesiona we wspaniałej procesji. Miejscowy proboszcz Joe Carabott opowiada ciekawą historię, która wiąże się z kopułą kościoła. Kopuła jest olbrzymia, trzecia pod względem wielkości w Europie. Podczas niemieckiego nalotu w 1942 roku jedna z bomb przebiła kopułę i wpadła do środka. W kościele było pełno ludzi, właśnie odbywała się msza. Bomba potoczyła się pod ołtarz i nie wybuchła. Prawdziwy cud! Proboszcz pokazuje replikę bomby i opowiada, jak 50 lat temu niemiecki pilot wojskowy, który zrzucał bomby na miasto, przyjechał do Mosty i w kościele prosił mieszkańców o wybaczenie. Kolejny cud!Fascynację Maltą ksiądz Andrzej zaszczepił swoim wychowankom. Dziś przyjeżdżają tu na wakacje i na kursy językowe. W takim towarzystwie Robert popłynie w rejs wokół wyspy. Zobaczą Vallettę i zatokę Grand Harbour. Ale celem rejsu jest dopłynąć do miejsca opisanego w Dziejach Apostolskich, miejsca, gdzie postawił stopę św. Paweł, kiedy jego łódź rozbiła się u wybrzeży Malty. Ten fragment wybrzeża nazwany został Zatoką św. Pawła. Z Dziejów Apostolskich dowiadujemy się, że św. Paweł nawrócił na wiarę chrześcijańską rzymskiego namiestnika Malty, Publiusza, a z nim całą wyspę. W pobliżu Zatoki św. Pawła jest restauracja Bottegin, w której nasi podróżnicy zamawiają rybę z frytkami, kurczaka po myśliwsku, królika, pierożki Ravjul oraz tradycyjną wołowinę. W drodze powrotnej zaś, na górnym pokładzie jachtu, z widokiem na mury Valletty, Robert w asyście księdza Andrzeja gotuje danie odcinka. Jest to spaghetti marinara według klasycznego przepisu.
Czas trwania: 24min. / 2014 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Miasto Trebinje leżące w Republice Serbskiej rzadko bywa odwiedzane przez polskich turystów, a jest tu co podziwiać: centralny plac targowy ocieniony 100-letnimi platanami, sielska rzeka Trebisznica, zabytkowy most zbudowany przez osmańskiego paszę, fragment dawnej tureckiej dzielnicy oraz święta dla Serbów cerkiew pod wezwaniem Bogurodzicy, malowniczo położona na wzgórzu. Kulinarną wizytówką miasta, obok kawiarni, są piekarnie. Ale tutaj nie tylko kupuje się w nich bułki, również się w nich jada. Robert przygląda się, jak piekarz wyjmuje z pieca gotową pitę, po czym już na zewnątrz zabiera się do degustacji. Próbuje trzech rodzajów pity, gustownie zapakowanych w papierowe torebki. Wszędzie tam na Bałkanach, gdzie dotarli Turcy albo w pobliżu tych regionów, robi się pitę albo burka. Jest to ciasto strudlowe, czyli filo, ale ma różne kształty i nadzienia. Burek nadziewany jest wyłącznie mięsem, zaś zeljanica, wypiekana w części kontynentalnej Bałkanów, ma nadzienie szpinakowe, choć tutaj, w klimacie śródziemnomorskim, jest to liść buraka. I jest jeszcze pita z serem podobnym do fety. Główny plac miasta to eleganckie corso. W środy i soboty odbywa się tu targ, a sprzedaje się produkty wytwarzane lub uprawiane wyłącznie w okolicznych gospodarstwach, a więc oliwę, ser kripavac z mleka krowiego i koziego, wędliny, np. szynkę z kozy, i oczywiście warzywa: szpinak, buraki, groszek, a nawet pokrzywy na zupę. Stoisko z serami zachwyca mnogością gatunków. Robert skupia się na jednym, który można spotkać tylko w Hercegowinie. Jest to ser z miecha, czyli ze skórzanego worka. To serowe cudo ma niezwykle intensywny smak. Wystarczy przejść kilka kroków znad kawki pitej w niemal prowansalskiej atmosferze pod platanami, by znaleźć się w innym świecie - w czarsziji, starej tureckiej dzielnicy handlowej. W dawnej szkole oficerskiej mieści się dzisiaj Muzeum Hercegowiny. Muzeum ilustruje życie w regionie na przełomie XIX i XX wieku. Robert odwiedza również niewielkie miejscowości leżące pod miastem. W Mosko jest gościem restauracji Konak. Używane tu sprzęty są identyczne jak te w muzeum. Na rożnie nad paleniskiem piecze się jagnię. Obok pod żarem z węgla drzewnego znajduje się kopuła. Pod żelazną pokrywą piecze się cielęcina razem z ziemniakami. Robert zasiada do degustacji. Przed nim zestaw miejscowych przekąsek: placek z serem kripavac, utipci, czyli pączki na słono i mamałyga z serem. Danie odcinka Robert gotuje nad brzegiem rzeki, obok koła łopatkowego. Jest to pstrąg w mące kukurydzianej z grochem poljak, w sosie na bazie białego wina. W nieodległym Klobuku Robert odwiedza plan filmowy, który zorganizowano u wylotu tunelu kolejowego. Ani stacja, ani tunel, ani tory nie są autentyczne. Wybudowano je na potrzeby nowego filmu Emira Kusturicy, w którym gra Monika Bellucci. W tej samej okolicy Robert odnajduje winnicę cesarską, która w czasach Austro - Węgier produkowała z białych gron odmiany wina żilawka wysyłanego na wiedeński dwór. O jakości tego wina przesądza tutejsza gleba - wulkaniczny tuf. Degustacja wina odbywa się w winotece Vukoje - na tarasie widokowym na dachu budynku. Do wina podano miejscowe danie: risotto z kapustą ratan i koźlęciną.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Celem kulinarno - podróżniczego programu Roberta Makłowicza, jest przekazanie praktycznej wiedzy, związanej z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Tytułowe góry to przede wszystkim schodząca do morza Snowdonia, park narodowy z najwyższym szczytem Walii, oraz położone w głębi kraju Góry Kambryjskie, w których nadal tradycyjnymi metodami wypasa się owce w wysokogórskich gospodarstwach. Wśród zielonych pastwisk i wiejskich pensjonatów Robert Makłowicz proponuje klasyczne miejscowe danie znane jako walijski królik, w którym nie ma ani śladu królika. Inna arcybrytyjska rzecz kotlety jagnięce w sosie miętowym, przyrządzane na ulicy snowdońskiego miasteczka Dolgellau, jak najbardziej zawierają jagnięcinę, i to w najlepszym gatunku. Na pożegnanie toast walijskim piwem typu ale.
Czas trwania: 25min. / 2010 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Quebec leży na szerokości geograficznej północnych Włoch. Klimat ma jednak o wiele chłodniejszy. Jest to wynikiem oddziaływania zimnego Prądu Labradorskiego. Zimą pogoda bywa wręcz arktyczna. Mimo to jest tu wiele winnic i dobrych win. Robert ogląda miejscowe uprawy winorośli i poznaje metody ich ochrony przed mrozem. Winnica Domaines Les Brome ma powierzchnię 12 hektarów. Siatka, która przykrywa winnicę, nie chroni jej przed mrozem, ale przed ptakami. Odmiany szlachetne winorośli właściwej przykrywa się na zimę płótnem. Nie przykrywa się zaś odmian hybrydowych, gdyż są one przystosowane genetycznie do temperatur poniżej minus 20 stopni Celsjusza. Ten rok był dobry, winorośl się udała. Na tarasie z widokiem na okolicę Robert degustuje dwa miejscowe wina, białe i czerwone. Po winorośli kolej na żurawinę, która podobnie jak winogrono jest jagodą. Dzikie żurawiny są wielkości czarnej borówki. W naszych lasach rośnie ona dziko. Hodowlana borówka amerykańska jest dużo większa. Tak samo jest z żurawiną. A jak się ją zbiera? Specjalna maszyna otrząsa krzaczki z jagód, pole zalewa się wodą i owoce są razem z wodą wypompowywane. W przetwórni Robert poznaje poszczególne etapy przetwarzania żurawiny. Mrożenie, maszynowe obtłukiwanie lodu, kalibrowanie owoców i pakowanie. W Polsce żurawina jest tylko dodatkiem do dań, w kanadyjskiej kuchni jej pozycja jest o wiele ważniejsza. Po żurawinie kolej na jabłka. Domaines Pinnacle to głównie sady jabłkowe. Jest tu także wytwórnia cydru i destylarnia. W kwestii alkoholu Kanada jest bardzo restrykcyjna. Wyrabiają go prywatni producenci, ale jego sprzedaż jest reglamentowana, obowiązuje monopol państwowy. Wyspa Orleańska słynie z upraw winorośli i żurawiny. I właśnie tutaj przy winnicy z widokiem na most i rzekę Świętego Wawrzyńca Robert gotuje danie odcinka. Są to klopsiki z suszoną żurawiną w sosie z białego wina. Na Wyspie Orleańskiej Robert odwiedza także tradycyjną serowarnię. Gospodarze witają go w XVIII - wiecznych strojach i zapraszają do środka, gdzie może przyjrzeć się produkcji serów. Degustacja odbywa się przed domem. Na drewnianym stole obok starodawnych narzędzi serowarskich leżą wyroby: twarożek (naturalny i aromatyzowany syropem klonowym) oraz ser dojrzewający smażony - najstarszy ser Ameryki Północnej. Na drugim końcu wyspy znajdują się plantacje czarnej porzeczki. Wyrabia się tu nich m.in. octy balsamiczne. Robert odwiedza domową wytwórnię octu z czarnych porzeczek. Sok z porzeczek trzeba najpierw gotować, żeby go odparować. Gęsty wlewa się do baniaków, gdzie fermentuje. W sali ze szklanymi gąsiorami nie da się zbyt długo wytrzymać. Czuje się tu nazbyt silnie skoncentrowany ocet. W pomieszczeniu obok z drewnianymi beczkami z dębu kasztanowca Robert próbuje na łyżeczce octu z dwóch małych buteleczek. Żeby zwykły ocet stał się octem balsamicznym, trzeba przelać go do beczek, w których leżakuje minimum 6 lat. Przy octowni jest mały sklepik z bogatą ofertą. Można tu kupić porzeczkowy sos vinaigrette, galaretkę, ketchup i porzeczkowąmusztardę francuską, a także creme de cassis, słynny likier, i dwa koktajle pochodzące z Dijon: kir i kir royale, nazwane tak na cześć burmistrza miasta, Felixa Kira.
Czas trwania: 25min. / 2014 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz podróżuje po Malezji. Pierwszym odwiedzanym miastem jest stolica kraju, Georgetown w stanie Penang. Georgetown to prawdziwy tygiel kulturowy, stapiają się tu trzy wielkie nacje: Malajowie, Chińczycy i Hindusi. Podczas zwiedzania miasta Robertowi towarzyszy polski ambasador. Jak się okazuje, panowie są szkolnymi kolegami. Wspólna kolacja w ulicznej jadłodajni jest wstępem do poznawania historycznych i kulinarnych atrakcji tej dawnej brytyjskiej kolonii. Był rok 1786, grubo przed królową Wiktorią, kiedy do brzegów wyspy Penang dobił Francis Light, oficer Kompanii Wschodnioindyjskiej. Ale by mogło powstać miasto, najpierw trzeba było zbudować fortyfikacje. Dziś historyczny Fort Cornwallis i stojące na nim armaty są turystyczną atrakcją. W historycznym centrum miasta zabytkiem zwracającym uwagę jest wieża dzwonnicy, która została wzniesiona ku czci królowej Wiktorii w 60. rocznicę jej rządów. Brytyjczycy byli raczej łagodnymi kolonizatorami, nie wycinali w pień ludności podbijanych ziem. Woleli przekupić ich władców. Tak też postąpili tutaj; za oddanie im wyspy sułtan miał dostawać 6 tysięcy srebrnych dolarów rocznie. Była to zasługa kapitana Lighta, więc mieszkańcy wystawili mu pomnik. Kapitan Light spoczywa na zabytkowym protestanckim cmentarzu. Jest to najstarszy chrześcijański cmentarz w Georgetown. Nieczynny od stu lat, wciąż istnieje jako zabytek. Georgetown szybko się rozwijał, stając się kwitnącym portem, kluczowym, obok Singapuru i Malakki, dla brytyjskich interesów kolonialnych we Wschodnich Indiach. W mieście bardzo wygodnym środkiem lokomocji są riksze. Właśnie rikszą Robert jedzie do zabytkowego meczetu kapitana Kelinga. Kapitan Keling nie był muzułmaninem, ale szefem Kompanii Wschodnioindyjskiej i na samym początku XIX wieku ufundował tę świątynię. Na zabytkowej Harmony Street stoi trzynaście świątyń różnych wyznań. Współistnieją pokojowo obok siebie. Tymczasem ambasador zaprosił Roberta na chińską kolację. Żeby nie być gorszym, Robert też chce coś przygotować. Będzie to wołowina po chińsku w sosie ostrygowym, którą nasz podróżnik ugotuje na murku przy nabrzeżu, naprzeciwko Fortu Cornwallis i głównego parku. Następnego dnia Robert odwiedza dawną wioskę rybacką Lee Jetty. Drewniane molo ciągnie się kilkaset metrów w głąb morza. Podobno ryb i rybaków jest coraz mniej, ale tradycyjne rybackie wioski jeszcze gdzieniegdzie można znaleźć. Żeby uzupełnić kulinarny obraz dawnej brytyjskiej kolonii, Robert próbuje kuchni indyjskiej o specjalności muzułmańskiej. Dania tej kuchni serwowane są w lokalu o nazwie Line Clear, co znaczy "szybko znikająca kolejka". W porze lunchu i kolacji kłębi się tu tłum, kolejka wychodzi aż na ulicę. Line Clear to garkuchnia usytuowana w ciasnym podwórzu. Jest czynna całą dobę. Nawet po północy można się tutaj posilić. Robert zamówił pilaw ryżowy, kurczaka typu rąbanka i jagnięcinę na ostro. Popularnym daniem, tanim i pożywnym, są w Malezji smażone banany. Można jej kupić w ulicznych budkach. Zwykle 3 sztuki kosztują 1 ringita, odpowiednik 1 zł. W hotelu Yeng Keng urządzonym w zabytkowym pałacyku Robert próbuje jeszcze malezyjskich słodkości, biszkoptu o nazwie Pandan i sypkiego ciastka Kong Thng. Do tego oczywiście chińska herbatka.
Czas trwania: 25min. / 2014 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz podróżuje po Malezji. Kraj ten to nie tylko Półwysep Malajski, ale i część wyspy Borneo. W tym odcinku Robert zwiedza wyspę Penang zamieszkaną przez Malajów, Chińczyków, Hindusów i Tajów. Turystyczną wizytówką wyspy jest buddyjska świątynia Kek Lok Si, jedna z największych i najpiękniejszych w Malezji. Wieloplanowa bajkowa architektura świątyni jest typowa dla tego regionu. Ogromna budowla z białą wieżą i złotą kopułą harmonijnie łączy w sobie trzy style: chiński, tajski i birmański. W Batu Ferringhi Robert odwiedza miejscową szkołę gotowania, gdzie można nauczyć się kuchni z wyspy Penang. Szkołę otaczają połacie upraw rośli, zarówno leczniczych, jak i przyprawowych. Istny ogród wonności i smaków. Chinka, pani Pearly Kee przygotuje miejscową zupę asaam laksa. Zanim przystąpi do gotowania, opowie o walorach medycznych tutejszych przypraw: galangalu, kurkumy, tamaryndy i chilli. Po wizycie w szkole gotowania Robert odwiedza tajską restaurację - Khuntai Restaurant. Jej wnętrze urządzone jest w stylu wielkiego szałasu pod trzcinowym dachem. Duży stół po środku zastawiony jest wieloma daniami. Jednym z dań jest słynna zupa tom yum. Danie programu, curry rybne, Robert ugotuje na rajskiej plaży, pod palmami. Potem wprost z plaży powędruje w góry. Wnętrze wyspy Penang jest górzyste, porasta je dżungla. Są tam również uprawy. Jedna z plantacji nazywa się Tropical Fruit Garden, rosną tu ananasy, maracuja, kaunda, indyjskie jabłka wodne, indyjskie czereśnie - bardzo kwaśne - nienadające się do jedzenia na surowo. Ananas, odmiana z Bali, ma silne właściwości przeciwzapalne, pomaga też spalać tłuszcz. Dlatego Chińczycy często podają ananasa z tłustą wieprzowiną. W tropikalnym ogrodzie pod pergolą odbywa się degustacja soków i owoców. Na czterech talerzach leżą egzotyczne owoce, podano także sok z pianką. Robert komentuje i degustuje: "Dietetycy twierdzą, że owoce jedzone na deser po obiedzie sprzyjają rozwijaniu się w żołądku fantazyjnych procesów gnilnych. Ja nie popełnię tego błędu, dla mnie te owoce to posiłek sam w sobie".
Czas trwania: 25min. / 2014 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W tym odcinku Robert podróżuje na północ Malezji, w góry Cameron Highlands. Słyną one z niższych niż gdzie indziej temperatur, upraw warzyw oraz malowniczych pól herbacianych. Skąd się tu wzięła herbata? W latach 20. XX wieku sprowadzili ją z Cejlonu (dzisiejszej Sri Lanki) Brytyjczycy, którzy nie mogli wytrzymać nawet dnia bez filiżanki tego napoju. Herbatą nasz podróżnik raczy się na tarasie herbaciarni z widokiem na herbaciane pola. Do herbaty podawanej tu na modłę angielską, a więc z mlekiem, serwowane są biszkopty, ciastka sodowe, babeczki kokosowe, sernik i ciasto marchewkowo - bananowe. Po degustacji Robert udaje się na pola herbaciane i asystuje przy zbiorach herbacianych liści. Mężczyźni strzygą krzewy wielkimi nożycami, zebrane liście wrzucają do koszy, które niosą na plecach. Następnego dnia pan Paul Ng, wielki koneser herbaty, objaśnia Robertowi, na czym polega proces jej obróbki. Zebrane liście trzeba wysuszyć i sfermentować. Wtedy dopiero zamienią się w herbatę typu angielskiego. Wśród malowniczych pół herbacianych Robert przyrządza sałatkę z makaronem ryżowym. Przez długie lata okolice Cameron Highlands były oazą dla Brytyjczyków, którzy szukali tu ochłody i budowali swoje rezydencje. Dziś dużo jest tutaj turystów. Przyciąga ich nie tylko przyjemna temperatura. Również miejscowa kuchnia. Przed hotelowym kwietnikiem ustawiony jest wielki termometr, który wskazuje 18 stopni Celsjusza, pod nim przy stole dwaj szefowie szykują jagnięcinę według typowo europejskiego przepisu. Oryginalny jest natomiast deser, owoce durianu podane na surowo z alkoholem. Kolejny dzień zaczyna się od wyprawy na targ. Wypełnione owocami stragany po obu stronach wąskiej ulicy przyciągają kupujących. Miejscowi mówią, że świty są tutaj chłodne, ale dzięki takiemu klimatowi rosną tu owoce, jakich nie ma nigdzie indziej w Malezji, truskawki i krzyżówki słodkiej pomarańczy z kwaśną z limonką. W barze targowym Robert je śniadanie - talerz smażonego makaronu, zielone jabłko skrzyżowane z guavą, a do popicia herbata z mlekiem. Tak posilony wybiera się na pole. Prawie każda tutejsza dolina wykorzystywana jest do upraw. Robert schodzi po małych schodkach nad nawadnianym poletkiem, na którym rośnie szpinak wodny, zwany też kapustą bagienną. Świetna jarzyna, wystarczy ją wrzucić na wok. Nasyciwszy się wonią pól uprawnych, nasz podróżnik udaje się do chińskiej świątyni taoistycznej, którą zwiastują trójkątne flagi z chińskimi znakami. Budowla jest niewielka, wejście do niej oświetlają lampiony. Robert wchodzi do środka. Butów nie każą zdejmować. W środku jest ołtarz, przed nim dary dla bóstwa: ciasteczka, pomarańcze i jabłko. Na mieście zaś, na placu przed biurowcem, można podziwiać ceremonialny chiński taniec lwów. Czarny i złoty lew - każdy "napędzany" przez dwóch ludzi - wykonują taneczne figury. Ceremonia odbywa się z okazji otwarcia siedziby nowej firmy i ma jej zapewnić pomyślność. Jadąc dalej na północ, Robert dociera do stanu Perak, do miasta Ipoh, zwanego niegdyś miastem milionerów. Ich fortuny wyrosły na złożach cyny, którą wydobywano w dolinie rzeki. Zasoby cyny skończyły się w latach 70. XX wieku. Miasto zachowało swój kolonialny styl. Dworzec to wciąż ten sam biały budynek, a w pałacu gubernatora jest dziś siedziba władz miejskich. W starej części miasta Robert zwiedza dawne ulice magazynów handlowych. Na ścianach domów i w oknach wiszą maty z chińskimi znakami. W restauracji Tauge Ayam Lou Wong Robert degustuje miejscowe specjały: kurczaka po kantońsku z kiełkami sojowymi z gleby wapiennej, kurze łapki, zupę z kulkami rybnymi i płaski makaron ryżowy. W Ipoh Robert zwiedza świątynię buddyjską Gek Lok Tong. Świątynia wykuta jest w ogromnej wapiennej jaskini. Podziwiając wielopoziomowe formy skalne, stalaktyty i posągi Buddy, nasz podróżnik przyz
Czas trwania: 25min. / 2014 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert zwiedza Dolną Austrię, krainę pełną zabytków, dobrego jedzenia i doskonałych białych win. Choć mowa jest o Dolnej Austrii, to tereny tutaj są lekko górzyste. Na jednym ze wzgórz stoi klasztor opactwa benedyktynów, Göttweig, nazywany "austriackim Monte Cassino". W bryłach budynków dominuje barok, ale opactwo zostało założone dużo wcześniej, bo już w XI wieku, przez biskupa Altmanna z Passawy. Klasztor jest ogromny, ale braci mieszka tu tylko kilkunastu. Klasztor to dziś w większej części otwarte muzeum. Chociaż pełni, jak niegdyś, jeszcze jedną ważną funkcję - jest przystankiem na austriackim odcinku trasy pielgrzymki do Santiago de Compostela. Każdy pielgrzym dostanie tu za niewielkie pieniądze strawę i dach nad głową. Nie da się opisać tej okolicy z pominięciem miasta Krems - und - Stein, które zachwyca wspaniałą architekturą. Już w średniowieczu działał tu Zajazd Pod Złotym Lwem, w czasach renesansu przekształcony w zajazd pocztowy. W miejscowej gospodzie Robert degustuje lokalny specjał (gebackener kalbskopf), który wygląda jak panierowany ser albo ryba, a jest to pieczona cielęca głowa. Heuriger to lokal, w którym austriaccy winiarze mogą sprzedawać produkowane przez siebie wino. Robert zamawia tu nie tylko wino, ale i zimne przekąski. Na talerzu: szynka z dzika, sery, sałatka ze szparagów i morelowy chutney. Najlepsze morele rosną w Dolinie Wachau pomiędzy Krems a Melkiem. Chutney zaś doskonale pasuje do serów. Kolejna atrakcja to rejs statkiem po Dunaju. W taki rejs warto się wybrać, by zobaczyć m.in. twierdzę Aggstein, której więźniem był Ryszard Lwie Serce wracający z wyprawy krzyżowej. Tymczasem statek cumuje w Dürnstein, niewielkim miasteczku, które Robert nazywa cudowną bombonierką. Jest tu piękna architektura i mnóstwo sklepów z pamiątkami. Przez Dürnstein przebiega naddunajska trasa rowerowa. Robert zwiedza winnicę pod miastem. Typowy obrazek w tej peryferyjnej części Dürnstein to winnice i drzewa morelowe. W takiej scenerii krakowski smakosz gotuje zupę rieslingową. Miejscowa kooperatywa zrzesza ponad 100 winiarskich rodzin. Wina białe, które tu przeważają, podzielono na 3 kategorie: najlżejszą, średnią i najmocniejszą. Miejscowość Mautern leży naprzeciwko Krems, ale po drugiej stronie Dunaju. Robert zwiedza winnicę Nikolaihof, która - jak podają źródła - jest najstarszą winnicą w Austrii. Wytwarzano tu wino już w czasach Celtów. Miejscowe terroir rodzi świetne rieslingi. Ostatni etap podróży po Dolnej Austrii to miasteczko Wösendorf. W miejscowej restauracji Robert przekonuje, że riesling reński to najbardziej szlachetny biały szczep winny na świecie. Brzmi to przekornie, bo jesteśmy nad Dunajem. A wracając do rieslinga - jest uniwersalny, ale najlepiej łączy się z rybą, np. z sandaczem smażonym na klarowanym maśle, podanym z dodatkiem kaszanki, w sosie z cebuli.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Historycznym tropem Robert Makłowicz prowadzi nas do pierwszej budowli, jaką wznieśli w Manili Hiszpanie, którzy założyli miasto w XVI wieku, do Fortu Santiago w dzisiejszej dzielnicy Intramuros. Oprócz fortyfikacji katoliccy kolonizatorzy budowali piękne kościoły, takie jak perła baroku San Agustin. Kościoły wznoszą się również za rzeką Pasig w chińskiej dzielnicy. Manilskie Binondo to najstarsze Chinatown na całym świecie, do dziś tętniące życiem. Chińczycy, którzy osiedlali się tu za panowania hiszpańskiego, musieli przyjąć katolicyzm. Po Hiszpanach władcami Filipin zostali na początku XX wieku Amerykanie. Pozostały po nich wszechobecne angielskie słowa oraz dania typu mięso w bułce. Manilskie menu Roberta jest dużo ciekawsze: kare - kare z ogonów wołowych duszonych w sosie z orzeszków ziemnych, golonka i podroby wieprzowe, chicken barbecue, kwaśna tamaryndowa zupa sinigang, zupa z płetwy rekina oraz morski ogórek, czyli trepang.
Czas trwania: 25min. / 2017 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Biały budynek w stylu mauretańskim przy jednej z ruchliwych ulic w centrum Kuala Lumpur, stolicy Malezji, to dawny dworzec kolejowy wzniesiony jeszcze przez Brytyjczyków. Ich panowanie na Półwyspie Malajskim skończyło się o północy 30 sierpnia 1957 roku. Wtedy to w centrum Kuala Lumpur, na dawnym boisku do krykieta i hokeja na trawie, zjechała w dół brytyjska flaga Union Jack, a na maszt wciągnięto flagę Malezji. Dziś centralny plac Kuala Lumpur zwany jest placem Niepodległości. Współczesna Malezja to monarchia konstytucyjna, zaś jej mieszkańcy to nie tylko Malajowie, ale też Chińczycy i Hindusi. Kuala Lumpur oznacza błotniste ujście. Sama nazwa wskazuje, jak niedogodne warunki panowały w miejscu, gdzie założono osadę, która dała początek miastu. Powstała ona w widłach rzek Kelang i Gombak, gdzie w początkach XIX wieku zaczęto wydobywać cynę. Anglicy ściągali tu do pracy robotników z Chin i Indii. Tak powstało wieloetniczne Kuala Lumpur. Różne nacje przywiozły ze sobą różne religie. Z tych religii wynikały nakazy i tradycje kulinarne. Chińczycy jedli wieprzowinę. Muzułmańscy Malajowie tylko wołowinę. Hindusi wyznający hinduizm w ogóle nie jedli mięsa. Zatem powstał tu tygiel nie tylko narodowościowy i kulturowy, ale i kulinarny. Miejscowa dzielnica hinduska nazywa się Little India. Żeby nikogo nie urazić, Robert ugotuje tu danie wegetariańskie: curry z zielonych bananów. Odwiedzi również samoobsługową indyjską restaurację. Gotowe dania czekają w bemarach. Jedzenie nakłada się na liście bananowca. Je się palcami. Nie używa się talerzy i sztućców. Dopełnieniem posiłku jest herbata z mlekiem zaparzona z korzeniami i bardzo słodka. Po Little India czas na Chinatown, tłoczne o każdej porze dnia, ale najciekawsze - także dla smakoszy - po zmroku. Robert odwiedza wielki bazar, a zwłaszcza jego część spożywczą. Można się tu napić świeżego soku z kokosa alboz trzciny cukrowej, jest smażona wieprzowina, prasowane mielone mięso z kurczaka i drobiowa kiełbasa. Jeśli kogoś ta oferta nie przekonuje, może zatrzymać się w ulicznej jadłodajni, gdzie kucharze pracują na wyścigi. Przeważają Chińczycy, ale jest też kuchnia tajska, a nawet mongolski grill. Robert wybiera potrawy chińskie, w stylu stir fried, czyli krótko smażone, i mieszane, na mocnym ogniu. Wokół ulicznych jadłodajni roznosi się specyficzny zapach, by nie powiedzieć smród. Jego sprawcą jest durian. Chętnie jadany tu owoc o dużo lepszym smaku niż aromacie. Z tego powodu nie wolno go wnosić do samolotów. A smakuje jak cebula z wanilią.
Czas trwania: 25min. / 2014 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Kulinarno - podróżniczy program Roberta Makłowicza, w którym przekazywana jest praktyczna wiedza związana z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Pieczony prosiak o siódmej rano? W Manili jak najbardziej. Objazd atrakcyjnych dzielnic filipińskiej metropolii zaczynamy od spotkania z wieprzowiną z rożna, a dalej jest jeszcze ciekawiej. Gotowane kacze jajo z 2 - tygodniowym zarodkiem o nazwie balut to specjał dla wielu przyjezdnych trudny do przełknięcia. Bardzo popularne w całym kraju adobo może odstraszyć chyba tylko wegetarian, bo to marynowane w occie mięso, duszone z czosnkiem, przyprawami i ziołami, które przyrządza dla Roberta mistrzyni filipińskiej kuchni, pani Lilian Borromeo. Kolejną oryginalną propozycją jest targ owoców morza, gdzie klient robi zakupy i natychmiast niesie je do restauracji po drugiej stronie ulicy, a tam przyrządzają mu świeże krewetki, małże i kraby w klika minut, wedle życzenia i w dodatku za niewygórowaną cenę. Z tematów pozakulinarnych: jazda po zatłoczonych stołecznych ulicach kolorowym jeepneyem i wizyta w Bonifacio Global City, wśród drapaczy chmur.
Czas trwania: 25min. / 2017 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Celem kulinarno - podróżniczego programu Roberta Makłowicza, jest przekazanie praktycznej wiedzy, związanej z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Walijczycy zapewniają, że ich kraj jest światowym liderem, jeśli chodzi o liczbę zamków na kilometr kwadratowy. Nie szkodzi, że najsłynniejsze z nich zbudowali w średniowieczu Anglicy. Podróżnik i smakosz z Krakowa odwiedza kilka z 641 miejscowych warowni, sprawdzając po drodze inne interesujące adresy. W bajkowym, zbudowanym w stylu włoskim miasteczku Portmeirion przyrządza dorsza w sosie włoskim, a na północnym krańcu wyspy Anglesey świeżo złowione kraby. Na degustacyjny stół trafiło też danie z francuskiej soczewicy, a na deser crme brulee z rabarbarem.
Czas trwania: 25min. / 2010 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Tarasowe pola ryżowe wokół Banaue uważane są przez Filipińczyków za ósmy cud świata. Leżą w górach Cordillera Central na wysokości ponad 1000 m n.p.m. Żeby je zobaczyć, Robert Makłowicz wzbija się jeszcze wyżej, leci z Manili na północ samolotem. W drodze z lotniska je śniadanie na stacji benzynowej. Na talerzu duszona wołowina, smażona ryba i obowiązkowo ryż. Bo ryż je się na Filipinach przez cały dzień. W Banaue sprzedają go na wagę z wielkich worków, a tradycyjnie przechowuje się go w dymnych spichlerzach, dla ochrony przed gryzoniami. W krajobrazie górskich tarasów, zbudowanych ręcznie przez lokalne plemię Ifugao 2 tysiące lat temu, Robert gotuje rosół z kury z ryżem. Powrót do miasta odbywa się na dachu kolorowego jeepneya. W miejscowych restauracjach kolejne dania z ryżem: chopsuey z chińskim rodowodem, curry z rodowodem indyjskim, wieprzowina oraz pancit bihon, czyli makaron naturalnie ryżowy.
Czas trwania: 25min. / 2017 / magazyn kulinarnyEmisja Makłowicz w podróży miała miejsce:
Opis (streszczenie): Dawny gród Edwina, czyli zamek na wysokiej skale w sercu szkockiej stolicy, to dobre miejsce na początek podróży po tym kraju. Edinburgh Castle otaczają pełne życia, również kulinarnego, ulice i place. Jeden z placów raz w tygodniu zamienia się w Farmers Market, targ produktów rolniczych i własnych wyrobów spożywczych. Na miejscu można skosztować takich specjałów jak owsianka z miodem i whisky czy mięso z bawołu. Od zamku biegnie przez Stare Miasto słynna Royal Mile, Królewska Mila. U jej początku warto zajrzeć do Scotch Whisky Experience, instytutu - muzeum, którego zwiedzanie wieńczy degustacja szkockiej. W nowomiejskim parku, wśród tłumów spacerowiczów, Robert Makłowicz przyrządza łupacza z szynką, a z wysokości swojego pomnika asystuje mu Sir Walter Scott.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Wikingowie uważani są za przodków dzisiejszych Norwegów. Pływając kajakiem po fiordzie, Robert zastanawia się, w jaki sposób ci groźni i waleczni wojownicy, przed którymi drżał prawie cały ówczesny świat, stali się łagodnymi, miłującymi wiejskie życie Norwegami. Wioskę wikingów można zobaczyć w miejscowości Gudwangen. Oczywiście nie jest to wioska prawdziwa, ale coś w rodzaju rekonstrukcji, bo nikt dokładnie nie wie, jak wyglądały wioski wikingów. Na pewno więcej autentyzmu znajdziemy w skansenie na przełęczy Stalheim, gdzie zachowała się w niezmienionym kształcie dawna wioska górska. Wzdłuż drogi stoją autentyczne staronorweskie dachy kryte darnią. Jest także spichlerz, w którym zapewne przechowywano pokarmy. Dziś też do tego służy. Robert prezentuje śniadaniowy zestaw wiejskich wędlin z jajecznicą na zimno i butelką wódki typu akvavit. Na przełęczy Stalheim znajduje się XIX - wieczny hotel, który zaprasza turystów na degustację tradycyjnych wiejskich przysmaków: gotowanej baraniej głowy i pure z brukwi. Z przełęczy Robert zjeżdża krętą drogą do Undredal, miejscowości słynącej z produkcji koziego sera brunost. Jest toprzysmak wyłącznie norweski, robiony z mleka kóz, pasących się na górskim pastwisku w dolinie o stromych zboczach. W miejscowej serowarni można zobaczyć, jak powstaje brunost - pierwszy norweski ser wpisany przez organizację Slow Food na listę najlepszych tradycyjnych miejscowych produktów. Kolejna odwiedzana miejscowość to Ulvik, gdzie możemy podziwiać sady nad fiordem. W tych trudnych warunkachklimatycznych jabłonie muszą się bardzo natężyć, żeby wydać owoce. Miejscowi nie marnują jabłek na przeciery czy kompoty. Robią z nich calvados i cydr. Robert odwiedza domową wytwórnię destylatów, gdzie ma okazję spróbować: niskoprocentowego cydru, niedosładzanego likieru oraz dojrzewającego w dębowych beczkach szlachetnego calvadosa. Wzmocniony szlachetnym trunkiem nasz podróżnik zabiera się do przygotowania swojej własnej propozycji kulinarnej. Będzie to tradycyjne wiejskie danie: wędzone i suszone baranie żeberka gotowane na gałązkach brzozy, z ziemniakami i puree z brukwi. Otternes to jedna z wielu autentycznych opuszczonych górskich wsi. Jej zabudowania pochodzą z XVI wieku. Ostatni mieszkańcy wyjechali stąd za chlebem 20 lat temu. Robert i towarzysząca mu pani Laila Kvellestad, ubrana w strój ludowy, udają się do starego spichlerza, w którym przechowywane są mięsiwa, m.in. szynka jagnięca i suszone baranie żeberka, po czym zapraszają na prezentację i degustację specjałów górskiej farmy. Naleśniki lappa ze śmietaną i dżemem żurawinowym, owsianka na śmietanie z masłem, oraz rozmaitość suszonego mięsiwa - serwowane pod gołym górskim niebem - z pewnością zadowolą niejedno wybredne podniebienie.
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W kolejnym odcinku swojego programu kulinarno - podróżniczego Robert Makłowicz nadal gości na Islandii. Choć na Islandii często jest dość ciemno, naszych rodaków nie trzeba szukać tu ze świecą. Robert Makłowicz już przy śniadaniu w reykjawickim hotelu spotyka kelnerkę spod Krakowa. Silna grupa naszych rodaków, pracowników przetwórni rybnej, asystuje mu również podczas przyrządzania panierowanego dorsza na maśle. Kolejny polski trop prowadzi do słynnej restauracji, w której kulinarne doświadczenie zdobywa młody Polak, student miejscowej akademii szefów kuchni. Spod jego ręki wychodzą takie przysmaki, jak sashimi z maskonura i z wieloryba. Koniecznie należy również skosztować islandzkiej specjalności - surowego rekina dojrzewającego w ziemi. Łatwiej przełknąć go z kieliszkiem trunku o nazwie czarna śmierć.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Najcenniejszym skarbem Norwegii z kulinarnego punktu widzenia są bez wątpienia ryby poławiane w Morzu Północnym oraz w akwenach śródlądowych. By zobaczyć, jak wygląda hodowla ryb i poznać najlepsze rybne przepisy, krakowski smakosz płynie ekspresową łodzią do Balestrand nad Sognefiordem. Przed I wojną światową bywał tu niemiecki cesarz Wilhelm, który na pokładzie jachtu Hohenzollern opływał norweskie fiordy. W Balestrand cesarz zatrzymywał się w hotelu Kviknes. Hotel wzniesiono w XVII wieku; od 1877 roku jest on w rękach rodziny Kvikne. Inni jego słynni, bardziej nam współcześni goście, to m.in. Eric Clapton i Yoko Ono. Cesarz Wilhelm podobno lubił ryby, zwłaszcza łososia w czerwonym winie. Ten właśnie przysmak Robert gotuje na pirsie hotelowym. Będą także langustynki z dzikim czosnkiem niedźwiedzim. Cokolwiek posilony krakowski podróżnik odpływa, by zobaczyć hodowlę łososi w basenach na wodach Hardangerfiordu. Przy okazji dowiadujemy się, że gdy kupujemy w Polsce łososia, prawie na pewno pochodzi on z Norwegii. I to z hodowli. Dziki łosoś jest wprawdzie lepszy, ale dzięki hodowli to elitarne niegdyś danie trafiło na stoły zwykłych ludzi. Po wycieczce Robert raczy się niezłym płatem łososia wędzonego. Bergen to drugie co do wielkości miasto w Norwegii. W dużym mieście łatwiej przyjrzeć się podstawowym zastosowaniomryb. Na głównym placu miasta przy porcie znajduje się targ rybny. Dorsze, makrele, mięso wieloryba, kawior, krewetki, gravlax, czyli danie z surowego łososia, oraz langustynki można spróbować wszystkiego. Sprzedawca Polak poleca kraby królewskie. W miejscowym Centrum Ryb i Owoców Morza Robert bierze udział w praktycznym szkoleniu z zakresu filetowania ryb słonowodnych na przykładzie łososia. Lekcję kończy degustacja usmażonej ryby oraz wizyta w browarze Aegir, w nieodległej miejscowości Flam. Drewniany budynek browaru wygląda jak świątynia Wikingów. Historia piwa z Flam zaczęła się właśnie tutaj. Browar zyskał świetną reputację, szybko powstały dwa większe. W sali pubu Robert ma okazję sprobować pięciu gatunków warzonego tutaj piwa.
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Tym razem bawimy w Islandii. Skąd wzięła się nazwa gejzer? Podróżnik z Krakowa wyjaśnia to już na wstępie programu, w dodatku na żywym przykładzie. Zaraz potem gotuje w gejzerze jaja na twardo, które zjada z chlebem pieczonym w gorącej ziemi. Niezwykła przyroda Islandii ma również w ofercie olśniewające pejzaże, wulkany i wodospady. W takich okolicznościach rodzi się na polowej kuchence jagnięcina curry, danie tylko z pozoru niezbyt skandynawskie. Inną propozycją kulinarną w tym odcinku jest ryba łupacz, wielki przysmak północnego Atlantyku, w Polsce nadal mało znany. Czego jeszcze nie może zabraknąć na wyspie gejzerów? Oczywiście geotermalnych źródeł i gorącej kąpieli na koszt matki natury.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Norwegia kojarzy się z fiordami. Bez nich trudno wyobrazić sobie ten kraj. Fiordy to polodowcowe żleby i doliny zalane przez morze. Występują też na Grenlandii, w Szkocji i Patagonii, ale najpiękniejsze są w Norwegii. Można je podziwiać z punktu widokowego w miejscowości Stegastein. Punkt widokowy to ogromna, wysunięta ponad krawędź urwiska platforma z przeszkloną podłogą. I właśnie tutaj krakowski ekspert kulinarny rozpoczyna swą podróżnik. Z Stegastein Robert jedzie do Utne. Jest to typowa norweska wieś, położona na płaskowyżu Hardangerfjiord. W Utne wszystko jest autentyczne. Stare domy, nieskażony cywilizacją krajobraz i skandynawska ulewa. Kiedyś ludziom trudno się tu żyło. Jadali też skromnie. W ich jadłospisie bardzo ważne były placki Krotakaker, czyli podpłomyki, dziś uznawane za tradycyjną specjalność norweską. Można je podawać z różnymi dodatkami, ale najlepiej smakują na słodko, ze śmietaną. W hotelu Hardangerfjord szefem kuchni jest Polak Mariusz Marczak, który zaprasza Roberta na degustację swoich dań: żabnicy (jest to ryba) ze szparagami i puree ziemniaczanym, oraz marchwi z dodatkiem pomarańczy. Na płaskowyżu Hardangerfjord krajobraz z poziomu morza wspina się wprost na ośnieżone szczyty gór, gdzie na turystę czeka dziewicza norweska przyroda. Na takiej wysokości już nie rosną drzewa, tylko mchy i porosty. A jeszcze wyżej jest już tylko jęzor lodowca Folgefonna. Od niego wzięła nazwę tutejsza stacja narciarska. Można z niej korzystać tylkolatem, bo zimą jest tyle śniegu, że nie da się tu wjechać. W dolinie nad szmaragdowym jeziorkiem Robert przygląda się formacjom skalnym, które w Polsce nazywane są gołoborzem. Widać tu dobrze, jak lodowiec się cofał, zostawiając za sobą drobnicę skalną. Stopniowo wypłukiwało ją morze i tak powstały fiordy. W takich to okolicznościach przyrody Robert gotuje mięso renifera w sosie demi - glace. Po posiłku schodzi do doliny, by zobaczyć od tyłu potężny wodospad Steinsdalsfossen. Takich wodospadów jest w Norwegii kilkaset. Norwegowie słyną z zamiłowania do turystyki. Dowodem na to jest chociażby Utne Hotel, otwarty już w 1722 roku. W kameralnym salonie tego zabytkowego przybytku Robert degustuje miejscowy akevitt, od aqua vita, czyli wody życia. Na płaskowyżu Hardangerfjord atrakcją jest most wiszący nad fiordem. Fiord jest głęboki na kilkaset metrów, więc nie dało się postawić pylonów w wodzie. Most ma 1310 metrów długości. To o 25 m więcej niż słynny Golden Gate w San Francisco. Jest zawieszony między wylotami dwóch tuneli. Most musi też być wysoki, żeby mogły pod nim przepływać duże statki. Kolejny wodospad nazywa się Kjofossen. I jak mówi Robert: to jeszcze jedno dzieło sztuki, przyrodnicze i techniczne zarazem. Potężny Kjofossen napędza bowiem hydroelektrownię. Flamsbana to zabytkowa górska kolejka, uważana za jedną z najpiękniejszych kolei na świecie. Warto do niej wsiąść. Linię zaczęto budować w latach 20. ubiegłego wieku. Łączy ona dwie miejscowości: Myrdal w górach i Flam nad fiordem. Ma 20 km długości i wznosi się prawie na 1000 metrów. Dziś to atrakcja turystyczna, kiedyś - jedyne połączenie lądowe Flam ze światem.
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyMakłowicz w podróży można obejrzeć w programie stacji:
Emisje miały lub będą miały miejsce w: TVP3, TVP3 Białystok, TVP3 Bydgoszcz, TVP3 Gdańsk, TVP3 Gorzów Wlkp., TVP3 Katowice, TVP3 Kielce, TVP3 Kraków, TVP3 Łódź, TVP3 Lublin, TVP3 Olsztyn, TVP3 Opole, TVP3 Poznań, TVP3 Rzeszów, TVP3 Szczecin, TVP3 Warszawa, TVP3 Wrocław, TVP HD, TVP Polonia, TVP Rozrywka, TVP Wilno
Lista zwiera odnośniki do stron typów związanych z prezentowaną audycją:
Lista zwiera odnośniki do stron osób związanych z produkcją (aktorzy, reżyser):
Lista zawiera lata, w których powstawała audycja: