Emisja Makłowicz w podróży będzie miała miejsce (premiera, powtórka):
Program TV na 23 grudnia 2024 (Poniedziałek)Opis (streszczenie): Górująca nad supersłonym morzem i Pustynią Judzką starożytna twierdza Masada to dla Izraelczyków miejsce wyjątkowe: symbol niezłomnej walki i poświęcenia w imię wolności. Z czasów antycznych jeden krok do współczesności - położony obok kibuc Ein Gedi jest wzorcowym przykładem udanego zagospodarowania pustynnych nieużytków przez izraelskich osadników. Po obowiązkowej, ozdrowieńczej kąpieli w Morzu Martwym Robert Makłowicz łączy siły z szefem kuchni miejscowego hotelu: wspólnie przyrządzają kebab - danie często opacznie nazywane i podawane w Polsce. Z kolei rajd terenowym autem to okazja do kolejnego gotowania na środku Pustyni Judzkiej: Robert Makłowicz przyrządza tam sałatkę z kaszy bulgur z jarzynami i miętą.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Jerozolima ze Ścianą Płaczu i Wzgórzem Świątynnym to w Izraelu obowiązkowy punkt zwiedzania. Stare Miasto i jego cztery kwartały: żydowski, chrześcijański, ormiański i muzułmański to z kolei podróż przez różne światy kulturowe i kulinarne w obrębie otomańskich murów obronnych. Robert Makłowicz zaprasza do wspólnego gotowania szefa jerozolimskiej restauracji, znawcę biblijnych ziół. Efektem tej współpracy są figi nadziewane piersią z kurczaka. W podmiejskim miasteczku Abu Gosh, zamieszkanym głównie przez Arabów i słynącym ze znakomitego humusu, smakosz z Krakowa bierze udział w produkcji tego bliskowschodniego specjału robionego z ciecierzycy i pasty sezamowej z dodatkiem ziół i przypraw.
Czas trwania: 24min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz podróżuje po Badenii, krainie słynącej z doskonałej kuchni i pięknych krajobrazów. Zatrzymał się w Breisach nad Renem. W swoim górnym biegu rzeka ta stanowi naturalną granicę Niemiec z Francją - na zachodzie i ze Szwajcarią - na południu. Tworzy tam rozległą dolinę, którą zamykają z dwóch stron górskie pasma Wogezów i Szwarcwaldu. Na pograniczu francusko - niemieckim często widzi się budujące dziś hasła typu "Niech żyje przyjaźń niemiecko - francuska!". Ale nie zawsze tak było. Przez wiele lat te ziemie, zwłaszcza położona po drugiej stronie Renu Alzacja, stanowiły kość niezgody i były jątrzącą się raną na mapie Europy. Dopiero po II wojnie światowej zapanowała tu zgoda i spokój. Był to efekt pracy polityków oraz obu żyjących nad Renem społeczeństw. Warto jednak poszperać w historii, by odnaleźć wcześniejsze przykłady współpracy francusko - niemieckiej. W XIV stuleciu Breisach razem z niemieckim dziś Fryburgiem, francuskim Colmar i szwajcarską Bazyleą utworzyły wspólnotę handlową, która przetrwała ponad 200 lat. Dziś współpracę handlową i przenikanie się kultur obserwujemy chociażby w lokalnym fast - foodzie. Obok niemieckich wurstów można tu kupić francuskie merguezy z jagnięciny, które Francuzi przejęli od Arabów ze swych dawnych kolonii w północnej Afryce. Po II wojnie światowej aż do lat 90 wojska francuskie stacjonowały w Badenii - jako strefie okupacyjnej. Służyło w nich wielu Arabów z Maghrebu i to oni przywieźli tu merguezy. Ciekawa jest wyprawa na drugi brzeg Renu. Można tam podziwiać Kanał Alzacki, imponujące dzieło sztuki inżynieryjnej. W swoim górnym biegu Ren jest niespławny, więc od Bazylei do Strasburga przekopano kanał, szerszy od Kanału Sueskiego, dzięki któremu dopływają tu duże barki aż z Morza Północnego. Uprzemysłowiona Alzacja potrzebuje dużo energii elektrycznej, więc zasilany wodą z Renu kanał napędza cztery hydroelektrownie i chłodzi reaktory jądrowe w pobliskim francuskim Fassenheim. W Niemczech Robert obowiązkowo podgląda uprawy ziemniaków. Wędrując z motyką między kwitnącym krzakami po polach ziemniaczanych w okolicach Hartheim, ze znawstwem opowiada o tutejszych odmianach, ogólnospożywczych i sałatkowych. Jest zdania, że w kwestii kultury ziemniaka możemy się od Niemców jeszcze wiele nauczyć. A warto, bo ziemniak to najwspanialszy żywiciel ludzkości. Na wzniesieniu dominującym nad okoliczną równiną Robert gotuje pozornie plebejskie danie w szlachetnym wydaniu: zupę ziemniaczaną z grzankami z czarnego chleba z pasztetówką. W tej okolicy sadzi się nie tylko ziemniaki, ale też i inne warzywa. Kolejny etap podróży wiedzie do przygranicznego Feldkirch, gdzie Robert Makłowicz zwiedza gospodarstwo specjalizujące się w uprawie szparagów. Brudne szparagi wprost z pola przywozi się w skrzyniach do przetwórni. Prosto z rampy są transportowane wózkami widłowymi do hali. Zanim jednak zmienią się w biały smakołyk, najpierw trafią pod zimny prysznic. Lodowata woda nie tylko oczyszcza je z ziemi, ale też schładza i usztywnia, co jest bardzo ważne w późniejszej obróbce. Z chłodni szparagi kierowane są do płukania ręcznego. Następnie są sortowane na taśmie i przycinane na standardową długość 22 cm. Mniejszy kaliber czy cieńsze sztuki doskonale nadają się na zupę szparagową. W gospodarstwie jest też sklep z własnymi wyrobami. Można do niego wejść prosto z przetwórni, więc klienci wiedzą, co kupują. Robert Makłowicz prezentuje wybrane towary na sklepowych półkach, m.in. bitter z korzenia cykorii - niskoalkoholowy napój w typie campari. Na miejscu jest także restauracja. Robert z drinkiem wurzeltreiber zagląda do otwartej restauracyjnej kuchni, gdzie specjalny robot kuchenny miesza właśnie sos holenderski do szparagów. Już przy stoliku degustuje sznycel wiedeński i szparagi. Nazwa Badenia poc
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Na mapie podróży Roberta Makłowicza śladami Biblii pojawiają się nazwy takich miejsc i miejscowości, jak: Góra Oliwna, góra Syjon, Droga Krzyżowa, Bazylika Grobu Świętego, Cezarea Maritima, Kana Galilejska, góra Tabor czy Nazaret. Wiele z nich wygląda dziś całkiem prozaicznie, można jednak poczuć w nich tchnienie biblijnej historii. W karcie dań odcinka pozycje z czasów biblijnych: między innymi majadarra, czyli pilaw z soczewicą, ryba piotrosz przyrządzana nad Jeziorem Galilejskim i wyjątkowo słodkie pyszności z nazarejskiej cukierni.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Siódma już podróż Roberta Makłowicza z nowego cyklu łączącego kulinaria z historią i kulturą odwiedzanych regionów. Przez sześć tygodni znany dziennikarz podróżuje po Izraelu, odwiedza różne miejsca w tym kraju. W Niedzielę Palmową znajdzie się w Jerozolimie, w Wielkanoc powędruje śladami wydarzeń opisanych w Biblii. Dotrze też do Tel-Awiwu, nad Morze Czerwone i Morze Martwe. Po trzech godzinach lotu podróżnik z Krakowa ląduje nad Morzem Czerwonym. W najdalej na południe wysuniętym punkcie Izraela, przy granicy z Egiptem i Jordanią, turystów złaknionych lata w zimie wabi kurort Ejlat. Robert Makłowicz zwiedza miasto i jego plaże, a w pobliskim delfinarium proponuje coś z menu butlonosów - rybę w ostrym sosie. Po wizycie w podmorskim obserwatorium, z którego można podglądać życie na rafie koralowej, czas na podróż przez pustynię na wielbłądzie i pieczenie placków pita nad ogniskiem w oazie. Na koniec dnia, w ruinach starożytnego miasta Nabatejczyków Robert przyrządza sałatkę z awokado z pastą sezamową i jogurtem.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Wyprawa przez magiczny Lewant zaczyna się na północnym wybrzeżu Izraela przy granicy z Libanem. Miejsce to znane jest z niezwykłych skalnych grot wyrzeźbionych przez morskie fale. Stąd lewantyński szlak wiedzie przez Akkę - port krzyżowców i ich ostatnią twierdzę. Na jej dziedzińcu gospodarz programu gotuje falafel - popularne w całym regionie danie z mielonej ciecierzycy i ziół. Po wielu zakrętach historii dziś w Akce znów dominuje żywioł arabski, co widać wyraźnie na miejskim targu. Kolejne przystanki na trasie podróży to bajecznie położona nadmorska Hajfa i podmiejski park agroturystyczny, gdzie Robert Makłowicz i jego izraelski przewodnik gotują wojskowe danie z warzyw i jajek o nazwie szakszuka.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Indyjski stan Kerala to przede wszystkim morze i słynne plaże. Ale atrakcją turystyczną są także połączone z morzem rozlewiska - rozległa i malownicza sieć kanałów, przypominająca deltę Dunaju. Przy brzegu można wynająć łódź na krótki rejs albo na kilka dni. W niektórych łodziach przycumowanych do brzegu ludzie mieszkają na stałe. Inne to pływające hotele. Robert Makłowicz postanowił popływać taką łodzią po kanale Backwaters niedaleko Alappuzhy. To świetna okazja do poznania okolicy. Klimat na rozlewiskach bardzo sprzyja wegetacji roślin, plony zbiera się tu dwa razy do roku. Ponieważ cały ten teren to depresja, poziom wody musi być regulowany przez człowieka. Służą do tego śluzy i pompy, które nawadniają i odwadniają leżące obok pola ryżowe. Po przypłynięciu do Alappuzhy Robert ma okazję zobaczyć miejscowy dom z ogrodem. Domostwo, do którego został zaproszony, ma ponad 60 lat. Na werandzie urządzono ołtarzyk ze świętymi obrazkami, zapewne mieszkają tu chrześcijanie. Urządzenie domu - bardzo stylowe - wykonane z drewna. Dla Roberta bardzo ciekawy jest ogród, w którym rosną miejscowe rośliny: drzewo curry, krzew kawowy, maniok na tapiokę, palmy kokosowe - mała i duża, pieprz pnący się na drzewie - matce oraz imbir. W miejscowości Neendakara znajduje się targ rybny. Przybijają tu kutry z połowem i od razu na miejscu odbywa się handel i sortowanie. Czasem zdarzają się nawet rekiny. Oprócz ryb łowi tu także krewetki i małże, zwłaszcza słodkowodne, bo choć rozlewiska mają połączenie z morzem, to woda w kanałach jest słodka. To zasługa lasów namorzynowych, które pochłaniają sól. Rozlewiska są piękne, ale dla niewtajemniczonych mogą być niebezpieczne. Tygrysów i żmij można się tu nie obawiać, ale bardzo groźne są komary. Ich ukąszenia mogą wywołać malarię lub dengę. Dlatego, jak twierdzi Robert, trzeba się smarować, najlepiej miejscowymi specyfikami.
Czas trwania: 25min. / 2010 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Celem kulinarno - podróżniczego programu Roberta Makłowicza, jest przekazanie praktycznej wiedzy, związanej z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Wizytę w stolicy Irlandii Północnej zaczynamy od przypomnienia sobie niełatwej historii miasta, która w XX wieku doprowadziła do wybuchu konfliktu na tle religijnym i politycznym. Można tu odnaleźć jego liczne ślady: wielkie malowidła na ścianach domów w dzielnicach protestanckich i katolickich, posterunki wojskowe i wysoki mur dzielący Shankill Road od Falls Road miejsca zbrojnych starć i zamachów bombowych. Na szczęście dzisiejszy Belfast to miasto pokoju, w którym warto odwiedzić m. in. sobotni targ spożywczy St. George’s Market, skosztować świeżych ryb i owoców morza w miejscowych restauracjach czy wypić piwo w zabytkowym pubie przy Great Victoria Street. Danie główne odcinka: kotlety wieprzowe z jabłkami w sosie z cydru i musztardy gruboziarnistej.
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Do Chorwacji zwykle jeździmy na Istrię lub do Dalmacji. Rijeka, która powstała na miejscu dawnej osady rzymskiej, leży między nimi. Robert odwiedza XIX - wieczne hale targowe. W miejscu, gdzie stoją, niegdyś rybacy dobijali do brzegu z połowem. Dziś jest tu targ miejski. Ziemniaki i jabłka można dostać o każdej porze, ale po ryby należy przyjść rano. Robert kupuje sardynki. Przy okazji dowiadujemy się, że srdela to nie sardela, tylko sardynka. A nasza sardela, czyli anchois to inun. Są też langustynki, małe sepie, kałamarnice. I jest rarytas - pasztet z bakalara, czyli z duszonego dorsza. W hali nr 1 mieści się winoteka, gdzie można kupić wino prosto z beczki. Robert prosi o wino mszalne z Istrii. Z kieliszkiem w dłoni wędruje po sąsiednich stoiskach. W Rijece żyją jeszcze ludzie, którzy byli w swoim życiu obywatelami sześciu kolejnych państw: Austro - Węgier, Regencji Carnaro, Wolnego Miasta Rijeki, Włoch, Jugosławii i dzisiejszej Republiki Chorwacji. Spacerując po mieście, Robert zatrzymuje się na skwerze przed teatrem o typowej dla c.k. monarchii architekturze. Powstałe w 1867 roku Austro - Węgry dzieliły się na dwie części. Portowy Triest przypadł w udziale Austriakom, a Rijeka Węgrom. Obie nacje rywalizowały o to, czyj port będzie bardziej okazały. Węgrzy nie żałowali pieniędzy na inwestycje w Rijece, m. in. na wspaniały Teatr Narodowy, którego twórcy - architekci Helmer i Fellner zaprojektowali również gmach Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. We wrześniu 1919 roku miasto zajął - na czele ochotniczych oddziałów - włoski poeta Gabrielle d'Annunzio, który stworzył w Rijece, wówczas Fiume, niezwykłą republikę miejską, zwaną Regencją Carnaro. D'Annunzio przemawiał do mieszkańców miasta z gmachu Radia Rijeka. Tradycyjny okrzyk hip - hip hura! brzmiał zbyt trywialnie dla wielkiego poety. Stojąc na balkonie, d'Annunzio porywał tłumy wymyślonym przez siebie zawołaniem: Eia, eia, alala! Przypominało to operetkę i byłoby zabawne, gdyby nie fakt, że kilka lat później skopiował to duce. Rządy d'Annunzia we Fiume to był protofaszyzm. Miejsce, gdzie przemawiał d'Annunzio, to Korzo, miejska promenada. W kawiarniach tłumy. Jeśli kogoś z mieszkańców tu nie spotkacie, to znaczy, że wyjechał albo umarł. Korzo leży w dole, tuż nad morzem, ale miasto wspina się tarasami do góry. Zbiory tutejszych muzeów nie są zbyt bogate, bo większość cennych zabytków wywiózł d'Annunzio, a Włosi nie śpieszą się z ich oddaniem. W Muzeum Morskim, które mieści się w dawnym pałacu węgierskiego gubernatora, są jednak eksponaty, jakich nie ma nigdzie na świecie. Na dziedzińcu leżą na trawie stare torpedy. To właśnie w Rijece, w roku 1866, skonstruowano pierwszą torpedę z własnym napędem. Dokonali tego: oficer marynarki Giovanni Lupis i szef fabryki zbrojeniowej Robert Whitehead. W II wojnie światowej alianci bezlitośnie zbombardowali nabrzeże. Ciekawym eksponatem jest też kamizelka z Titanica? Skąd się tu wzięła? Większość rozbitków z Titanica wyłowił z lodowatej wody statek Carpathia, który pływał na trasie Rijeka - Nowy Jork. Macierzystym portem Carpathii była Rijeka, a większość załogi stanowili Chorwaci. Cesarz Franciszek Józef nagrodził ich za sprawną akcję ratunkową. Odwiedziwszy muzeum, Robert zmierza do restauracji przy bulwarze Riva. Szef kuchni Deniz Zembo gotuje gnocchi sa kamipima, czyli kopytka krewetkami. W sali restauracyjnej, z małej winoteki na ścianie, Robert wybiera wino. Do wina kelner podaje popularne tu pogacze, ciemne placki węgierskie wzbogacone kawałkami salami lub skwarkami. Przez Rijekę przepływa Rijecina. W 1924 roku, już po rządach d'Annunzia, Włochy uzgodniły z Królestwem Serbów Chorwatów i Słoweńców (w skrócie SHS) podział wolnego miasta Rijeki. Stara część - Fiume - przypadła Włochom, a młodsza - wschodnia dzielnica Susak - należała do S
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Celem kulinarno - podróżniczego programu Roberta Makłowicza, jest przekazanie praktycznej wiedzy, związanej z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Na północne wybrzeże z Belfastu najlepiej wyruszyć malowniczą drogą Antrim Coast Road, wykutą w nadmorskich klifach. Oprócz podziwiania widoków, po drodze warto zatrzymać się w miasteczku Glenarm, słynnym z zamkowo - ogrodowej posiadłości hrabiów Antrim, siedziby rodu McDonnellów. Na herbatkę z bułeczką typu scone dobrze będzie wstąpić do restauracji przy porcie rybackim w Carnoulgh, w której często bywał Winston Churchill, ponieważ należała do jego babki. Sir Winston również jadał tu scones z masłem, dżemem i śmietaną. Już na atlantyckim wybrzeżu, w pobliżu skał, na których roztrzaskały się w XVI w. niedobitki hiszpańskiej Wielkiej Armady, smakosz z Krakowa przyrządza zupę porową z owsianką i kiełbaskami wieprzowymi. Na deser miasto Derry vel Londonderry i jego fascynujące dzieje.
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Celem kulinarno - podróżniczego programu Roberta Makłowicza, jest przekazanie praktycznej wiedzy, związanej z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Jedną z największych również dosłownie legend północnej Irlandii jest Titanic, zbudowany w stoczni Harland & Wolff w Belfaście. Krytyk kulinarny z Polski od niej właśnie rozpoczyna swoją kolejną podróż. Na nabrzeżu stoczni, w asyście miejscowego szefa kuchni przygotowuje danie z menu pechowego liniowca, podane w czasie ostatniej kolacji przed zatonięciem olbrzyma: zupę - krem z kaszy jęczmiennej (pęczaku) doprawianą śmietaną i irlandzką whiskey. Kolejne legendy na trasie podróży to specjały spożywcze: cydr czyli niskoalkoholowy jabłecznik, produkowany tradycyjną metodą czarny bekon czy też owoce morza: przegrzebki i ostrygi, których festiwal odbywa się co roku w Hillsborough. Największą duchową legendą całej Zielonej Wyspy jest święty Patryk, legendarny misjonarz, czczony na Północy zarówno przez katolików jak i protestantów.
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Kulinarno - podróżniczy program Roberta Makłowicza, w którym przekazywana jest praktyczna wiedza związana z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Pieczony prosiak o siódmej rano? W Manili jak najbardziej. Objazd atrakcyjnych dzielnic filipińskiej metropolii zaczynamy od spotkania z wieprzowiną z rożna, a dalej jest jeszcze ciekawiej. Gotowane kacze jajo z 2 - tygodniowym zarodkiem o nazwie balut to specjał dla wielu przyjezdnych trudny do przełknięcia. Bardzo popularne w całym kraju adobo może odstraszyć chyba tylko wegetarian, bo to marynowane w occie mięso, duszone z czosnkiem, przyprawami i ziołami, które przyrządza dla Roberta mistrzyni filipińskiej kuchni, pani Lilian Borromeo. Kolejną oryginalną propozycją jest targ owoców morza, gdzie klient robi zakupy i natychmiast niesie je do restauracji po drugiej stronie ulicy, a tam przyrządzają mu świeże krewetki, małże i kraby w klika minut, wedle życzenia i w dodatku za niewygórowaną cenę. Z tematów pozakulinarnych: jazda po zatłoczonych stołecznych ulicach kolorowym jeepneyem i wizyta w Bonifacio Global City, wśród drapaczy chmur.
Czas trwania: 25min. / 2017 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Rozległe place, barokowe pałace, wielokilometrowe ciągi arkad wzdłuż eleganckich ulic to architektoniczne wizytówki Turynu, stolicy Piemontu. Miasto leży w dolinie Padu, najżyźniejszej i najbardziej zamożnej części Italii. Piemonte znaczy po włosku u podnóża gór. I tak właśnie jest; cały region schował się między Alpami. Turyści zachwycają się podcieniami przy głównych ulicach miasta. W sumie jest ich w Turynie aż 18 kilometrów. W zabudowie miasta przeważa jednak styl barokowy, ale jest też monumentalna architektura międzywojenna. Jedyny w mieście gmach renesansowy to katedra pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela, gdzie przechowuje się całun turyński, najsłynniejszą relikwię chrześcijaństwa. Turyn, dawna stolica królów sabaudzkich, przez kilka lat w XIX wieku był stolicą zjednoczonych Włoch. Dziś słynie z bogatych tradycji kulinarnych. Najstarsza w mieście kawiarnia - niezwykle elegancka Caffe San Carlo już w 1822 roku miała oświetlenie gazowe. W pięknym stylowym wnętrzu Robert ma okazję skosztować zabajone i biszkopty savoiardi. To jeden z najsłynniejszych deserów świata. Przysmaki te zawdzięczamy dynastii sabaudzkiej i hiszpańskiemu mnichowi. Zabajone to ubijany na parze krem z żółtek, marsali, cynamonu i rumu. Jego nazwa pochodzi od San Pasquale Bayona, ogłoszonego w 1772 roku patronem turyńskiego związku kucharzy. Z Turynu wywodzą się też orzechowe czekoladki gianduiotti. Na Piazza della Consolta działa od XVIII wieku kawiarnia Il Bicerin. W dialekcie piemockim bicchierino to coś w rodzaju szklaneczki / kieliszeczka. Podaje się w nich tradycyjny piemoncki napój: kawę espresso, gorącą czekoladę i słodką śmietankę nalewane warstwami do kieliszka. Bicerinem zachwycał się już Alexander Dumas ojciec, a na jego kulinarnym guście można polegać; był znanym smakoszem, sam znakomicie gotował, był też autorem Wielkiego Słownika Kulinarnego (Grand Dictionnaire de Cuisine). Inni znani wielbiciele bicerina to Pablo Picasso i Ernest Hemingway. Każda dzielnica miasta ma swój targ, ale ten największy i najtańszy mieści się przy Via Milano. Produkty sprzedaje się tu z pominięciem pośredników. Pomidory z Apulii, karczochy, młode cukinie, kasztany i pepperoncino wprost z południa kraju. Robert podziwia na straganach solone sardele, wędliny: ostrą metkę i kiełbasę z koprem włoskim, i oczywiście sery, wśród nich miejscowe parmigiano o nazwie valgrana Piemonte. Na Piazza San Carlo pod pomnikiem konnym księcia Emanuela Filiberta Robert gotuje miejscowy specjał: tagliolini con salsa piemontese di nocciole, czyli makaron cienkie wstążki z sosem piemonckim z orzechami laskowymi. Włosi zaciekle bronią swoich regionalnych odrębności. Proces zjednoczeniowy, zapoczątkowany przez dynastię sabaudzką, nadal trwa i być może nigdy się nie zakończy. Ale jedna rzecz łączy Włochów lepiej niż idee Risorgimento i republikańskie; to cibo di qualita - miłość do dobrego jedzenia.
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Swoją podróż po Tel Awiwie Robert Makłowicz zaczyna od Jaffy, starożytnego portu znanego już 4 tysiące lat temu, a dziś stanowiącego część miasta. Historia samego Tel Awiwu liczy zaledwie 100 lat; czuje się tu europejską nowoczesność, którą jako pierwsi przywieźli ze sobą imigranci z Niemiec, Polski, Czech i Węgier już w latach 30. XX wieku. O dzisiejszym Izraelu, jego kulturze i kuchni mówią w programie: znany również w Polsce pisarz Etgar Keret, czołowa postać muzycznej sceny ethno Yair Dalal oraz córki Józefa Baua, żydowskiego grafika urodzonego i wykształconego w Krakowie. Na telawiwskim stole Roberta Makłowicza znajdą się: barwena w sosie pomarańczowym, falafel, szawarma, 3 rodzaje zup pochodzenia jemeńskiego oraz wątróbka z cebulą i ziemniakami puree.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Lizbona, położona nad ujściem Tagu do Atlantyku, jest nierozerwalnie związana tak z rzeką, jak i oceanem. Robert Makłowicz rozpoczyna swoją podróż po Portugalii właśnie nad rozlewiskiem Tagu, skąd w XV wieku wyruszały morskie wyprawy do Indii i Nowego Świata. Oglądając w Belem zabytki z tamtych czasów, kieruje się wzdłuż brzegu rzeki do centrum miasta, a stamtąd do nowej dzielnicy powstałej na terenach Wystawy Światowej EXPO, którą Portugalia organizowała w 1998 r. Przysmakiem jest tu solony dorsz bacalhau, król portugalskich stołów. Wśród propozycji na słodko nie zabraknie oczywiście słynnych babeczek z Belem.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz podróżuje po Holandii. Trasa wiedzie z Zelandii do Bredy. Zelandia to po niderlandzku Zeeland, czyli morska kraina. Zatoka Oosterschelde to nie tylko miejsce żeglugi, hoduje się tu tutaj również owoce morza. Rocznie 50 milionów ton małży i 3 miliony ton ostryg. W miasteczku Yerseke Robert pokazuje nam wanny z narybkiem małży i uprawą alg, które są podstawowym pożywieniem małży. Widok kutra pełnego wyłowionych z wody małży to normalny tutaj widok. Małże przetwarza się i sprzedaje na miejscu. Większość mieszkańców Yerseke właśnie z tego żyje. Przy kutrach cumujących w porcie rybackim Robert gotuje na stosie skrzynek mule w piwie z warzywami po holendersku. W Maasbracht podziwiamy wraz z Robertem kanał imienia królowej Juliany. Kanał płynie powyżej otaczających go terenów. Zbudowany w latach 30. XX wieku jest sztuczną odnogą Mozy i umożliwia żeglugę na jej niespławnym odcinku w Limburgii - południowej części kraju. Ta największa w Holandii śluza to prawdziwe hydrologiczne cudo. Różnica poziomów między lustrami wody wynosi 11 metrów. Ulubionym środkiem lokomocji są w Holandii statki wycieczkowe. Takim statkiem Robert wybiera się w rejs po Mozie. W czasie rejsu na pokładzie serwowane są dania barowe: kiełbaski kroket i frikandel z miejscowym piwem. Kościec hydrologiczny Holandii stanowią trzy rzeki, które uchodzą do Morza Północnego, Ren, Moza i Skalda, połączone licznymi kanałami. Z koryta Mozy wydobywano piasek i żwir, w wyniku czego utworzyła się tu śródlądowa delta rzeczna. I choć Holandia ma świetnie rozwiniętą sieć dróg i autostrad, to na wodzie jest o wiele przyjemniej. Statkiem Robert dopłynął do Bredy, miasta leżącego blisko granicy z Belgią. W XVI wieku dzisiejsze Niderlandy i Belgia stanowiły jedno państwo - Niderlandy. Władzę w nim przejęli katoliccy królowie Hiszpanii. Po reformacji południowe prowincje Niderlandów pozostały katolickie, ale północ była protestancka i zbuntowała się przeciwko Habsburgom. W hallu ratusza w Bredzie wisi kopia obrazu Velazqueza "Poddanie Bredy". Hiszpanie pacyfikowali zbuntowane prowincje. Jeden z epizodów wojny - poddanie Bredy w 1625 - uwiecznił na obrazie Diego Velazquez. Zdobywcą miasta był wówczas hiszpański generał Spinola. Oryginał obrazu można obejrzeć w madryckim muzeum Prado. Wysiłek północnych prowincji przyniósł efekt: zrzuciły hiszpańskie jarzmo i wybiły się na niepodległość jako dzisiejsza Holandia. Znacznie później, w XIX wieku, z prowincji południowych powstała Belgia. Przy głównym placu Bredy stoi zabytkowy kościół Grote Kerk, największy i najważniejszy w mieście. W tym gotyckim kościele spoczywa jeden z namiestników dawnych Niderlandów i jego żona. Mają dość oryginalne imiona: Engelbrecht Nassau i Kineburga Badeńska. Kościół ocalał z II wojny światowej, jak zresztą i całe miasto, dzięki brawurowemu manewrowi polskich żołnierzy. Wielu z nich spoczęło na polskim cmentarzu wojennym. W październiku 1944 roku Bredę wyzwoliła I Dywizja Pancerna pod dowództwem generała Stanisława Maczka. W oknach domów pojawiły się wówczas napisy: "dziękujemy wam, Polacy", a generał Maczek otrzymał honorowe obywatelstwo miasta. Przeżył 102 lata i kazał się pochować tutaj, obok swoich chłopców. Breda, jak i cała Holandia, jest dość kosmopolityczna. Mimo to Robert znalazł restaurację specjalizująca się w miejscowej wiejskiej kuchni, gdzie degustuje stamppot szpinakowy i wędzoną kiełbasę na gorąco. Po takim konkretnym posiłku nasz podróżnik udaje się na deser do słynnej cukierni Smits’ Roomtruffels, gdzie podawane są czekoladowe trufle. Choć Belgia i Holandia to od dawna dwa osobne państwa, to widać tu wiele śladów wspólnego dziedzictwa, choćby miłość do czekolady. Paczuszka czekoladowych trufli to jedna z najwspanialszych pamiątek z Bredy. Jest późne popołudnie. Na
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Nowy cykl Roberta Makłowicza na antenie Programu 2 to program kulinarno - podróżniczy, którego celemjest przekazanie praktycznej wiedzy, związanej z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Do zwiedzania historycznej części Lizbony podróżnik i krytyk kulinarny z Krakowa wybiera środek lokomocji wręcz stworzony do tego celu zabytkowy tramwaj linii 28. Żółty wagonik wyrusza spod dzielnicy związanej z muzyką fado, Mourarii, i przez Alfamę, Dolne i Górne Miasto, dojeżdża do bazyliki i ogrodów Estrela. Robert Makłowicz wysiada na kolejnych przystankach, żeby skosztować miejscowych przysmaków. Przyrządza je również sam w atrakcyjnych punktach widokowych. W ofercie kulinarnej tramwajowej trasy znajdą się m. in. krewetki w piwie, królik z małżami, solony dorsz i typowo portugalska aorda z chlebem i krewetkami.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W tym odcinku znany krytyk kulinarny rozpoczyna swoją podróż po Ekwadorze. Zwiedzanie kraju zaczyna od jego stolicy - Quito, które jest jednym z najstarszych miast kontynentu i jednocześnie jedną z najwyżej położonych stolic świata. Roberta Makłowicza interesują nie tylko zabytkowe budowle i sztuka z okresu hiszpańskiej konkwisty; przemierza on również miasto w poszukiwaniu miejscowych owoców i warzyw na ulicznych targowiskach, odwiedza rybny sklep samoobsługowy, raczy się deserami w tradycyjnej lodziarni, tańczy salsę w salsotece, a nawet je uroczysty obiad z burmistrzem Quito, partnerskiego miasta naszego Krakowa.
Czas trwania: 24min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Delft, Gouda, Thorn i Wessem to trasa podróży przez Holandię w dawnym stylu. W Delfcie na dziedzińcu pałacu Prinsehof, dawnej siedziby księcia Wilhelma I Orańskiego Robert w pomarańczowej koszulce przypomina bohaterską historię Wilhelma I Orańskiego i wyjaśnia, dlaczego Holendrzy to Oranje. W połowie XVI wieku niemiecki hrabia Nassau Wilhelm odziedziczył tytuł księcia Orange - stąd pomarańcza - wraz z wielkimi posiadłościami w Niderlandach. W tym czasie panowali tam Hiszpanie, byli to katoliccy Habsburgowie. Niderlandzcy kalwiniści wypowiedzieli im wojnę. Wilhelm stanął na czele zbuntowanych prowincji jako ich namiestnik, a na swoją siedzibę wybrał pałac w Delfcie. W nim zresztą zginął. Nie ustrzegł się skrytobójczych kul fanatycznego katolika, Francuza Balthazara Gerdarda, który wstąpił do niego na służbę pod fałszywym nazwiskiem i 10 lipca 1584 r. dokonał politycznego mordu. Ślady po kulach w ścianie są widoczne do dziś, a Wilhelm I Orański stał się bohaterem narodowym, którego sławi holenderski hymn. Historia Wilhelma Orańskiego przyciąga do Delft głównie Holendrów. Magnesem dla turystów z zagranicy jest Jan Vermeer, jeden z najwybitniejszych malarzy w historii sztuki, uznawany za mistrza światła. Gouda leżąca na trasie między Utrechtem a Hagą słynie z produkcji serów. Jej pracowici mieszkańcy osiągnęli bogactwo, warząc piwo i zajmując się tkactwem, ale jeden produkt rozsławił miasto w całym świecie. Ten produkt to coś do jedzenia. Ów specyfik spożywczy nie był produkowany w samym mieście, lecz w okolicznych wsiach, ale to miasto dało mu nazwę. W Goudzie Robert wstępuje do sklepiku z serami. Na zewnątrz jako reklama wiszą atrapy serów. Nasz kulinarny recenzent omawia bogatą ofertę serów, przyznając, że wielowiekową tradycję serowarską doskonale widać w takich sklepach. To prawdziwe świątynie sera. Kilka kilometrów od centrum Goudy znajduje się gospodarstwo De Twee Hoeven, prawdziwe zagłębie produkcji sera, gdzie tradycję łączy się z nowoczesnością. Sery gouda wyrabia się tu z mleka krów rasy holsztyńskiej - fryzyjskiej. Wszystkie sery produkuje się z mleka niepasteryzowanego. Do handlu trafiają sery młode - dojrzewające minimum pięć tygodni oraz średnio dojrzałe - po trzech i ośmiu miesiącach. Najstarsze - sprzedawane są po dwóch latach dojrzewania. Degustacja serów odbywa się na dziedzińcu; na stole czekają na Roberta różne gatunki: aromatyzowane pieprzem, czosnkiem, papryką, kminkiem i gorczycą. Na zakończenie pobytu w Goudzie Robert wstępuje do kawiarni przy Domu Wagi. W ogródku kawiarnianym degustuje miejscowy przysmak, wafle przekładane masą karmelową. Do tego kawa z dawnych holenderskich kolonii: Jawy i Sumatry. Limburskie miasteczko Thorn nad Mozą ktoś w zabawny sposób pomylił z polskim Toruniem, który po niemiecku nazywa się tak samo. Thorn to maleństwo, ale z tak imponującą historią, że mogłaby zająć pół tomu encyklopedii. Przed wiekami były tu mokradła, które osuszono, jak to w Holandii, i na wzniesieniu zbudowano klasztor. Od niego zaczynają się dzieje Thorn. Klasztor założyło żeńskie zgromadzenie benedyktynek. Należały do niego wyłącznie arystokratki. Z czasem reguła zeświecczała i przeorysza zakonu stała się księżną niezależnego minipaństewka, najmniejszego w niemieckiej Rzeszy. Kres istnienia księstwa, po 800 latach władzy kobiet w Thorn, położyła rewolucyjna armia francuska, która zburzyła zabudowania klasztorne. Francuzi nałożyli nowe podatki od wysokości okien i drzwi, więc mieszkańcy je zmniejszali i zamurowywali, a przeróbki zamalowywali na biało. Stąd dzisiejsze określenie "Białe miasto".
Czas trwania: 24min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W drodze do Alentejo, największej i zarazem najmniej zaludnionej prowincji Portugalii, Robert Makłowicz zatrzymuje się w hotelu typu pousada, urządzonym w zabytkowym klasztorze obok średniowiecznego zamku w miejscowości Palmela. Następnie decyduje się zboczyć z trasy, by z przylądka Espichel zobaczyć Atlantyk. Nad jego urwistym brzegiem Makłowicz przyrządza pożywną potrawę rybną - caldeiradę. Wielki wybór specjałów wiejskiej kuchni Alentejo smakosz z Polski odnajduje w przydrożnej restauracji, obleganej przez miejscowych. Po wizycie w dwóch nowoczesnych winnicach przychodzi czas na przyrządzenie typowo wiejskiego dania, dającego siłę do pracy w polu: kotletów wieprzowych z boczkiem, kiełbasą i kaszanką.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Na "wyspie jak wulkan gorącej" pięknych piaszczystych plaż jest chyba nie mniej niż basenów hotelowych. Hoteli zaś najwięcej jest na północnym wybrzeżu. Tutaj skupia się większość hotelowego i plażowego życia. Piasek na plażach jest tak drobny i biały jak pszenna mąka. Tutejsze hotele to raczej tzw. resorty, czyli ogromne ośrodki wielkością zbliżone do Andorry czy San Marino. Robert wybiera się w rejs łodzią motorową. Popłynąć można we wszystkich kierunkach, byle nie na Florydę. Kuba leży 40 km od Bahamów i 120 km od Florydy. Ucieczki morskie to najnowsza historia Kuby. Ludzie podejmują takie próby od lat 60. Często tragiczne. Nie uciekają raczej na motorówkach, ale na tratwach zbitych z byle czego. Łodzie wynajmuje się w jeszcze jednym celu: do połowu marlinów. To był ulubiony sport Ernesta Hemingwaya. Woda tutaj ma kolor lazurowy i jest tak krystaliczna, że widać rafę koralową. A co dopiero jak się zanurkuje. Łódź Roberta cumuje w zatoce Buena Vista. Plaża jest pusta i dobrze utrzymana. Na pomoście prowadzącym do altany na wodzie Robert przyrządza karaibski przysmak: enchilado de camarones, czyli krewetki w sosie. W latach 90. , po upadku bloku wschodniego, kubański rząd szukał dewiz i zaczął inwestować w turystykę. Wybudowano wtedy imponującą groblę, którą nazwano Cayo Santa Maria. Nie można jednak tu przyjechać ot tak sobie. Na grobli stoją posterunki, żeby tu wjechać, trzeba mieć meldunek hotelowy. Najsłynniejsze kubańskie miejsca plażowe znajdują się na półwyspie Varadero. Wiekszość hoteli działa tu w systemie "all - inclusive", zatem kelner poda wszystko, nawet śniadanie w altanie na plaży. Kolejna atrakcja to rejs katamaranem po otwartym morzu. Trzeba zabrać ze sobą paszporty, bo choć pozostajemy na wodach terytorialnych Kuby, to można się spodziewać kontroli. Cel wyprawy to delfinarium, które znajduje się na środku zatoki. Po spotkaniu z delfinami pora na posiłek. W kabinie katamaranu czeka na Roberta stół zastawiony owocami morza. Są krewetki duszone w maśle z pietruszką i czosnkiem, ryba panierowana w cieście i ogon langusty. Varadero swoją pozycję słynnego kurortu zawdzięcza jednemu człowiekowi. W latach 20. amerykański miliarder Irene Dupont kupił tu 200 hektarów gruntu i 8 km plaż. Swoją rezydencję Dupont nazwał Xanadu, na cześć legendarnej stolicy mongolskich chanów. Dzisiaj każdy może wypić mojito w wykwintnym barze pana Duponta. Po rewolucji, 12 grudnia 1963 r. , skonfiskowaną rezydencję otwarto jako państwowy hotel. Uroczystość uświetniła Walentina Tiereszkowa. Tego samego dnia w Stanach Irene Dupont oddał ducha Bogu. Związki Varadero z kosmosem nie ograniczają się do jednej wizyty Tiereszkowej. W latach 70. wybudowano tu Dom Kosmonautów, dla tych, którzy wrócili z międzygwiezdnych podróży. Słońce nad Varadero zaszło błyskawicznie, jak to na Karaibach. Na kolację Robert wybrał restaurację bufetową. Jest tu wszystko. Dania z całego świata - od smażonych na płycie miejscowych camarones, czyli surowych krewetek, po pieczeń wieprzową. Robert wybiera dania wybitnie kubańskie i mało dietetyczne: ryż z fasolą, placki z zielonych bananów i prosię z chrupiącą skórką.
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Był rok 896 po Chrystusie, kiedy wycieńczone długą wędrówką spod południowych stoków Uralu plemiona madziarskie zjawiły się w dorzeczu Cisy i Dunaju. Taki był początek państwa węgierskiego. Jego 1000-lecie hucznie świętowano w Budapeszcie pod koniec XIX wieku. Dzisiaj pójdziemy rocznicowym szlakiem. Z okazji Millenium rozpisano konkurs na nowy gmach parlamentu. Zwycięski projekt wzorowany był na Pałacu Westminsterskim w Londynie. Pod względem wielkości gmachu węgierski parlament jest jednym z największych na świecie. Gdyby dziś Węgrzy zbudowali coś takiego, uznano by to za megalomanię. Ale w roku 1867 Węgry stały się częścią Austro-Węgier, jednego z najważniejszych imperiów ówczesnego świata. Z okazji tak ważnej rocznicy wzniesiono w Budapeszcie wiele innych gmachów, nie tylko parlament. Każda dzielnica otrzymała nową halę targową. Tę w Peszcie projektował sam Gustaw Eiffel. Nitowana konstrukcja przypominająca wieżę Eiffla czy Dworzec Nyugati, tu w Budapeszcie ma trzy poziomy: na dole ryby, na piętrze bary i restauracje, a madziarskie dobra spożywcze na parterze. Krytyk kulinarny z Krakowa zwraca też uwagę na takie drobiazgi jak np. sznury suszonych czuszek, rzędy butelek wina tokajskiego, gęsie skwarki, gęsi smalec, kacze i gęsie wątróbki foie - gras. Kolejny punkt milenijnego szlaku to rejs statkiem wycieczkowym po Dunaju. Podczas rejsu Robert przyrządza danie odcinka, jest to pörkölt, czyli gulasz z wieprzowiny z papryką. Po zejściu na ląd Robert udaje się do dzielnicy żydowskiej, która znajduje się w kwartale ulic Andrassy, Karoly, Rakoczi i Erszebet. W Budapeszcie żyje dziś prawie 100 - tysięczna żydowska diaspora. Wielka Synagoga zbudowana w stylu mauretańskim jest trzecia pod względem wielkości w świecie. Przed synagogą stoi Pomnik Ofiar Holokaustu w kształcie wierzby płaczącej. W całej żydowskiej dzielnicy działa ponad 20 synagog, a licząc z tymi urządzonymi w prywatnych mieszkaniach - ponad 30. A skoro są synagogi, to są i koszerne restauracje. Jedna z nich nazywa się Carmel. Robert zamówił tu rosół z knedlami z macy i czulent wołowy, a do tego humus plus koszerna palinka. Z restauracji Robert udaje się na Szimpla Market. To artystowski żydowski targ zainstalowany w dawnym pustostanie przy Kazinczy utca. Dobre rzeczy do jedzenia: sery, kanapki, wędliny i madziarskie czarne trufle sprzedają tu wyłącznie ich producenci. Jest też kino wyświetlające filmy z lat 60. Metro to kolejna ważna inwestycja millenijna. Pierwszą linię otwarto już w roku 1896. Dzisiaj to linia żółta. A zaszczytu inauguracji dostąpił oczywiście cesarz Franciszek Józef z małżonką, cesarzową Sissi. Najstarszym metrem w Europie jest podziemna kolej w Londynie. To w Budapeszcie plasuje się na drugim miejscu. Jadąc tą linią, można dotrzeć do następnej atrakcji na millenijnym szlaku, do placu Bohaterów. Na płycie placu stoi monumentalny Pomnik Tysiąclecia. Pod koniec XIX wieku miasto jeszcze tutaj nie sięgało. Po co więc linię metra doprowadzono tak daleko? Bo tutaj, na dawnym przedmieściu, urządzono wielką wystawę millenijną. Miał to być przegląd dorobku państwa węgierskiego. Plac Limanowej jest zdecydowanie mniej reprezentacyjny niż plac Bohaterów, ale za to bardzo bliski tym Madziarom, którzy interesują się historią. W grudniu 1914 r. na wzgórzu Jabłoniec nad Limanową miał miejsce historyczny bój między wojskami austro-węgierskimi a rosyjskimi. Gdyby nie to węgierskie Monte Cassino, na tych ziemiach już wtedy zaczęłyby dymić samowary. Ostatni etap milenijnego szlaku to wizyta u słynnego Gundela, kulinarnej wizytówki Budapesztu. Ten adres znali dobrze smakosze już w XIX wieku. Miejsce to stworzył Karoly Gundel, najsłynniejszy kucharz węgierski. Na czym polegał jego fenomen? Prostą, często pasterską kuchnię madziarską podniósł do rangi sztuki. Tymczasem Robert zasiada już do stol
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Dzisiejsza Republika Czeska składa się z trzech historycznych krain: Czech, Moraw i Śląska. W tym odcinku odwiedzamy podregion Moraw zwany Valasko. Ale zobaczymy też trochę Śląska. Urocze miasteczko Štramberk na Morawach leży 30 km od polskiej granicy. Nad całym miastem i okolicą góruje Truba, czyli Trąba. To średniowieczna wieża, w której mieszkańcy schronili się podczas najazdu tatarskiego w XIII wieku. Jak głosi legenda, po odstąpieniu Tatarów znaleźli w ich obozie worki z uszami odciętymi chrześcijanom. Sztramberczanie mieli poczucie humoru, bo z czasem zaczęli wypiekać słodkie uszy, które dziś są znanym lokalnym przysmakiem. Zabytkowym kabrioletem marki Tatra z lat 30. Robert jedzie do pobliskich Koprzywnic. Przed wojną Czesi byli prawdziwą potęgą w dziedzinie motoryzacji. Można się o tym przekonać w koprzywnickim Muzeum Techniki. W jednej z sal Robert podziwia kolekcję przedwojennych aut osobowych marki Tatra. Limuzyna z serii T-77 to konstrukcja genialnego inżyniera Hansa Ledvinki, której rozwiązania skopiował Ferdynand Porsche do swojego Garbusa. Ta konstrukcja to chłodzony powietrzem silnik umieszczony z tyłu pojazdu. Po zajęciu Czechosłowacji przez Niemcy Hitler nakazał wstrzymanie produkcji T-77. Po wojnie Tatra wygrała proces patentowy i w latach 60. Niemcy musieli wypłacić odszkodowanie. Bawiąc w tej okolicy, nie można ominąć Nowego Jiczyna, który wszakże nie ma nic wspólnego z Rumcajsem; tamten Jiczyn leży na północ od Pragi. Rynek miasteczka okalają zabytkowe kamieniczki z epoki renesansu i baroku. Historyczna zabudowa ocalała, bo dwie wojny światowe ominęły miasto. W Nowym Jiczynie ostatnie lata swego zasłużonego żywota spędził austriacki generał Ernst Gideon von Laudon. Bił dzielnie Prusaków w czasach Marii Teresy. Zmarł w domu, w którym dziś mieści się największe na świecie Muzeum Kapeluszy. Skąd kapelusze w Nowym Jiczynie? W czasach Austro-Węgier ten region był zagłębiem przemysłu tekstylnego. Z Nowego Jiczyna Robert jedzie do pałacu w Kuninie. W ogrodach pałacowych odbywa się prezentacja kulinarna. Szef kuchni przyrządza szaszłyki z wieprzowej polędwicy z dodatkiem kurczaka i boczku, do tego ziemniaki z kminem. Na deser zaś Robert pojedzie do zamku w Hukvaldach. W romantycznej baszcie, skąd rozpościera się widok na Morawy i okolice, odbędzie się degustacja miejscowych słodkich kołaczy z nadzieniem owocowym. W parku pod zamkiem szukał natchnienia wybitny kompozytor czeski, Leo Janacek. Ale te strony wydały wielu znakomitych ludzi kultury i nauki. Tuż obok, w Priborze urodził się Zygmunt Freud, zaś w Rażnie - Gregor Mendel, ojciec genetyki. Kolejny kulinarny przystanek to górski pensjonat na rzeczką Ostravicą, gdzie Robert degustuje królika ze śliwowicą. Stamtąd jedziemy do Ostrawy. Patrząc z góry na okolice, trudno wyobrazić sobie bardziej śląski krajobraz. Ostrawa to kiedyś najbardziej przemysłowe, zadymione i zanieczyszczone miasto regionu. Dziś na wszystkich kominach są filtry, a wiele zakładów jest już nieczynnych. Robert zwiedza hutę Vitkovice (pierwotna nazwa Rudolf) z połowy XIX wieku, która czeka na wpis na listę UNESCO. Huta pracowała do końca XX wieku. Dziś jest to zabytek myśli technicznej. W jednej z dawnych hal fabrycznych urządzono interaktywne muzeum techniki. Jego patronem jest Juliusz Verne, który urodził się w tym samym roku, kiedy otwarto ten kombinat hutniczy. W muzeum odbywają się koncerty. Salę widowiskową urządzono w dawnym gigantycznym zbiorniku do sprężania gazów z wielkiego pieca. Na zakończenie wizyty w starej hucie Robert ogląda jeszcze podwodny statek Nautilus kapitana Nemo. W Landek Park, na trawniku przed skansenem górniczym, szef kuchni miejscowej tradycyjnej restauracji, pan Zdenek Voznica, przygotowuje swoje popisowe danie: szablę górniczą. Pan Zdenek to legenda, był niegdyś szefem kuchni słynnego Grand Hotelu Pupp w Karl
Czas trwania: 25min. / 2014 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Nazwa Porto Cervo wywołuje dreszcz emocji wśród osób znających najbardziej ekskluzywne adresy nad Morzem Śródziemnym. Kurort założony w latach 60. przez księcia Karima Agę Khana jest atrakcyjny nawet po sezonie. Jego klientelę stanowił ówczesny beau monde, a jak wiadomo, największym wrogiem takich ludzi są paparazzi. Wycieczkę po kurorcie Robert zaczyna od aperitifu, oliwek i orzeszków - podanych na tarasie kawiarni hotelu Cervo, skąd już niedaleko do pola golfowego i jachtklubu. Jachtklub Porto Cervo to jedna z najsłynniejszych marin w tej części świata. Jego właścicielem jest książę Karim Aga Khan IV. To już koniec sezonu, pora włożyć ciepły pulower, bo w powietrzu tylko 28 stopni Celsjusza. Wkrótce kurort zapadnie w sen zimowy i obudzi się w maju przyszłego roku. Książę Karim jest muzułmaninem, nosi tytuł imama, ale nie zbudował tu meczetu, tylko kościół katolicki. Jest to kościół Stella Maris, czyli Gwiazdy Morza. Jego wnętrze jest ascetyczne, ściany są białe, ale zwraca uwagę nieregularność form. W bocznej nawie wisi obraz El Greca Mater Dolorosa. Cala di Volpe, czyli Zatoka Lisia, tuż przy niej hotel. Gościł koronowane głowy, ale nie z tego powodu jest sławny. Jego najważniejszymi gośćmi w 1976 roku byli państwo Sterling - to fikcyjne nazwisko, jakim posługiwał się James Bond, grany wówczas przez Rogera Moore’a, i major Amasowa z KGB, w tej roli wystąpiła Barbara Bach, żona Ringo Starra. Tablica przy wejściu upamiętnia produkcję filmu z agentem 007. W Zatoce Baja Sardinia Robert przygląda się, jak szef kuchni - specjalnie dla gości z Polski - przyrządza pierożki z dwoma rodzajami sera: ricottą i peccorino przyprawionymi szafranem i tymiankiem. Na degustację wina krakowski podróżnik udaje się do miejscowości Arzachena na Costa Smeralda, czyli Szmaragdowym Wybrzeżu. W nowoczesnym budynku ze szkła i drewna znajduje się winiarnia, Robert degustuje białe wina Vermentino di Gallura, które wreszcie zostały docenione. W tym pięknym krajobrazie Robert gotuje też danie główne programu: sardyński makaron malloreddus (w kształcie muszelek) z wieprzowo - cielęcym ragout. La Maddalena to największa z miniwysp w pobliskim archipelagu, jedyna, po której jeżdżą samochody. Można się tu dostać promem z sardyńskiej miejscowości Palau. Na środku wyspy, na placyku stoi kolumna ku czci Giuseppe Garibaldiego. Z La Maddaleną połączona jest druga wyspa - Caprera, na której znajduje się dom muzeum Garibaldiego. Stara pinia przed domem pewnie pamięta wielkiego karbonariusza. Garibaldi kupił tę wyspę i bardzo się starał, by była należycie wykorzystywana, uprawiał ziemię, sadził drzewa oliwne, hodował bydło i konie. I spoczął w tej ziemi - pod nieoszlifowanym kamieniem. Zapewne zmorą rolniczej działalności Garibaldiego były dziki, których tu nie brakuje. Dlatego na kolację Robert spróbuje słynnej miejscowej dziczyzny. W restauracji Sottovento, czyli "pod wiatr", serwującej tradycyjną kuchnię sardyńską, do dziczyzny podają chrupki chleb i czerwone wino z endemicznego szczepu Isola dei Nuraghi.
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Na północ od stolicy Węgier najdłuższa rzeka zachodniej Europy tworzy malownicze zakole. Dunajski brzeg w tej okolicy zdobią takie perły jak kameralne miasteczko Szentendre, wyniosły Wyszehrad czy monumentalny Ostrzyhom. Historia Szentendre związana jest z historią Serbii. Po przegranej bitwie na Kosowym Polu w XIV wieku Serbowie uciekali przed ekspansją turecką. Dotarli aż tutaj i założyli Szentendre. Dziś już ich nie ma, ale zostały po nich pamiątki. Jak np. krzyż postawiony z radości, że miasto ominęła epidemia dżumy. W historycznym Szentendre w barze pod drzewami Robert ma okazję spróbować klasycznych langoszy, najbardziej typowych węgierskich placków. Ich receptura jest bardzo stara. Najpierw były to podpłomyki z zaczynu chlebowego, pieczone w piecu. Później do ciasta zaczęto dodawać starte ziemniaki, a placki smażono w głębokim tłuszczu. Ot, taka madziarska pizza! Dla nieznających języka węgierskiego ciekawostką będzie zapewne, że Szentendre to po polsku święty Andrzej. Chodzi o św. Andrzeja apostoła, który był rybakiem. Jakże logiczny patron dla miasteczka, którego mieszkańcy nie tylko produkowali wino, ale i łowili ryby. Kolejnym odwiedzanym miejscem w Szentendre jest restauracja Rab Rabi. W sali z bogatym wystrojem historycznym Robert degustuje zupę rybną podawaną w kociołku. Rab Rabi to postać z powieści historycznej Móra Jókaia i nazwa tego lokalu. Jókaiowi dedykowana jest w kuchni węgierskiej słynna zupa bableves - fasolowa na wędzonym boczku. Robert woli jednak zupę rybną halaszle, w wersji korhely, czyli z kwaśną śmietaną. Gdy je się taką zupę rybną, w Szentendre z radości biją w dzwony. Węgry są prawdziwą marcepanową potęgą, a zawdzięczają tę swoją mocną pozycję cukierniczemu wizjonerowi, jakim był pochodzący z Szentendre Karoly Szabó. Jego tradycje kontynuuje do dziś mistrz Karoly Szamos. Marcepanowe dzieła można podziwiać w Muzeum Marcepanu. W sali na piętrze są figury marcepanowe na różne okazje: Michael Jackson o wadze 62 kg, gmach parlamentu w Budapeszcie, cesarzowa Sissi z Franciszkiem Józefem i ostatnia para cesarska Austro-Węgier, Zyta i Karol. Skanseny można znaleźć na całym świecie, ale Węgrzy szczególnie kochają swoją rustykalność. W Szentendre Robert ogląda zagrodę z okolic Györ, z tzw. Małej Niziny Węgierskiej. Jest tu kuchnia, klepisko przed piecem zamiatane miotłą kukurydzianą, ozdobna ceramika na gzymsie. I jest gospodyni, która wyrabia kluseczki fryzowane do rosołu. Robert też się udziela, wyjmując z pieca gotowe pszenne bułeczki. Węgrzy, zwłaszcza na wsiach, jedzą niemal wyłącznie białe pieczywo z pszennej mąki. Za nic nie chcą się przerzucić na zdrowsze: ciemne, żytnie. W pobliskim pałacu Gödöllo Robert spotyka jak żywą cesarzową Sissi. W pałacowej sali jest dziś stylowa kawiarnia. Podają w niej ulubione smakołyki cesarzowej. Ale na porządny posiłek należy udać się do czardy. W miejscowości Domonyvölgy, w stadninie braci Lazarów, można obejrzeć - oprócz koni - węgierskie szare bydło i świnie rasy mangalica. W takim miejscu Robert nie proponuje jednak widzom tatara z koniny, lecz przywołując serbskie tradycje kulinarne, zaprasza na rac ponty, czyli zapiekanego karpia. Karp zapieczony w brytfannie, ozdobiony grzebieniami z wędzonej słoniny wygląda wspaniale. Kiedy danie jest gotowe, trzeba je jeszcze oprószyć słodką papryką. Dunaj wije się najbardziej malowniczo pod miastem Esztergom, po naszemu Ostrzyhom. Leżące na wzgórzu miasto jest jednym z najstarszych na Węgrzech. Dla Madziarów to święte miejsce, ich pierwsza stolica. Tutaj był ochrzczony i koronowany św. Stefan. Według niektórych źródeł chrztu św. Stefanowi udzielił św. Wojciech, patron katedry w Ostrzyhomiu, największej i najważniejszej świątyni katolickiej na Węgrzech. Kolejnym odwiedzanym miastem jest Visegrad, czyli zamek na wzgórzu. Polsk
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Panorama obu brzegów Dunaju z Góry Gellerta pięknie obrazuje genezę miasta, utworzonego z górzystej Budy i nizinnego, płaskiego Pesztu. Jeśli chcemy zwiedzać Budapeszt chronologicznie, tak jak powstawała tkanka miejska, trzeba zacząć od Budy. Peszt jest płaski, jego dzisiejszy kształt to XIX wiek. Buda zaś jest średniowieczna. Dzięki położeniu na wzgórzach omijały ją powodzie. Z dawnych murów obronnych, z imponującą Basztą Rybacką, rozciąga się widok na kolorowe dachówki kościoła pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny Budziańskiej, zwanego kościołem Macieja Korwina. Gdy jego ojciec, Jan Hunyady, w 1456 r. odniósł zwycięstwo nad Turkami pod Belgradem, z wieży kościelnej w południe uderzono w dzwony. Ten zwyczaj przyjął się w całej chrześcijańskiej Europie. W Budzie Robert odwiedza restaurację Josefa Bocka, zasłużonego winiarza z Villanyi nad granicą chorwacką. Pan Bock jakiś czas temu otworzył w Peszcie bistro. Odniosło sukces, więc otworzył jego filię w Budzie. W każdą sobotę robią tu tradycyjną zupę rybną z karpia - ponty halaszle. Josef Bock odmłodził tradycyjną węgierską kuchnię. Oprócz zupy Robert degustuje trzy inne dania podane jako przystawki. Pierwsze z nich to tarhonya z żołądkami drobiowymi. Tarhonya to węgierski makaron podobny do naszych zacierek. Dwa pozostałe dania to foie gras z wędzonym węgorzem i grasica jagnięca. Dodatkowo szef kuchni przynosi pieczoną koźlinę i kabaczka duszonego po madziarsku. Pan Bock ma też wielki wybór win - ze wszystkich okręgów winiarskich Węgier. Na promenadzie w Varkert Bazar Robert gotuje danie odcinka: paprykarz z suma z łazankami z serem. Varkert Bazar to ogrody pod zamkiem królewskim w Budzie, skąd rozciąga się piękny widok na Dunaj. Dawniej odbywał się tu handel. Potem w dzisiejszych ogrodach urządzano zabawy ludowe. Pobyt w Budzie kończy wizyta w słynnych Łaźniach Gellerta. Zanim skorzysta się z kąpieli, warto przyjrzeć się architekturze tej budowli. Jest to schyłek secesji. Łaźnie zaczęto budować jeszcze przed I wojną światową, otwarto zaś w roku 1918. Fenomen Budapesztu polega też na tym, że bije tu 130 źródeł termalnych, więc to wielkie miasto jest jednocześnie uzdrowiskiem. Basen w łaźniach Gellerta jest najsłynniejszy. W 1913 r. wodę przykryto szklaną taflą, na której rozpasane towarzystwo tańczyło, a na balkonach grała orkiestra. W mniejszych basenach woda ma 40 C. Są w niej drobne bąbelki, które oklejają ciało, dzięki czemu mikroelementy lepiej wnikają w skórę. Przez most łańcuchowy Robert przeprawia się na drugi brzeg Dunaju - do Pesztu, gdzie czeka mnóstwo kulinarnych atrakcji, np. restauracje z gwiazdką Michelina. W Budapeszcie są takie cztery. Jedna z nich nosi nazwę Borkonyha. Jej wnętrza cechuje surowa elegancja, ale dobra kuchnia nie wymaga barokowych ornamentów. Robert degustuje przystawki: przegrzebki i kaczą wątróbkę foie gras w sosie gruszkowym. Do tego kieliszek tokaju ze szczepów harslevelu i furmint. Borkostolo to po węgiersku degustacja wina. Robert odwiedza winiarnię Doblo. Jej właściciel serwuje wyłącznie wina węgierskie. Trudno, żeby było inaczej w kraju, w którym są 22 okręgi winiarskie i 200 zarejestrowanych szczepów winogron. W winiarni Doblo Robert raczy się czerwonym winem ze szlachetnego szczepu kadarka. Cafe Gerbaud to słynna XIX - wieczna kawiarnia. Założył ją szwajcarski cukiernik Emil Gerbaud, który pod koniec ubiegłego wieku przybył do Budapesztu. Kawiarnia wygląda tak, jakby czas się zatrzymał. W jej stylowych wnętrzach Robert zamawia torcik czekoladowy i kawę. Pożegnalną kolację ekipa programu zje w Karpatia Etterem. Ta zabytkowa restauracja działa nieprzerwanie od 1877 r. Jej wnętrze jest prawie niezmienione. Maitre d'hotel prowadzi Roberta do stolika przez korytarz i salę. Gra kapela cygańska. Menu typowo węgierskie: zupa gulaszowa i paprykarz cielęcy
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Tarasowe pola ryżowe wokół Banaue uważane są przez Filipińczyków za ósmy cud świata. Leżą w górach Cordillera Central na wysokości ponad 1000 m n.p.m. Żeby je zobaczyć, Robert Makłowicz wzbija się jeszcze wyżej, leci z Manili na północ samolotem. W drodze z lotniska je śniadanie na stacji benzynowej. Na talerzu duszona wołowina, smażona ryba i obowiązkowo ryż. Bo ryż je się na Filipinach przez cały dzień. W Banaue sprzedają go na wagę z wielkich worków, a tradycyjnie przechowuje się go w dymnych spichlerzach, dla ochrony przed gryzoniami. W krajobrazie górskich tarasów, zbudowanych ręcznie przez lokalne plemię Ifugao 2 tysiące lat temu, Robert gotuje rosół z kury z ryżem. Powrót do miasta odbywa się na dachu kolorowego jeepneya. W miejscowych restauracjach kolejne dania z ryżem: chopsuey z chińskim rodowodem, curry z rodowodem indyjskim, wieprzowina oraz pancit bihon, czyli makaron naturalnie ryżowy.
Czas trwania: 25min. / 2017 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Architektonicznym symbolem Turynu jest Mole Antonelliana. Mole znaczy kolos. I rzeczywiście budowla jest imponująca. Z tarasu na szczycie Robert Makłowicz podziwia panoramę miasta. Podróżnik z Krakowa jest zdania, że dzieło Alessandra Antonellego jest dla Turynu tym, czym Pałac Kultury i Nauki dla Warszawy, a Wieża Eiffela dla Paryża. Początkowo miała to być synagoga. Jej budowę rozpoczęto zaraz po zjednoczeniu Włoch, bo gmina żydowska chciała mieć w Turynie odpowiednio okazałą świątynię. Dziś mieści się tu Muzeum Sztuki Filmowej - też świątynia, ale innego rodzaju. Poszczególne gatunki filmowe można oglądać w tzw. kaplicach, np. filmów grozy, horroru, burleski, kina absurdu czy czarno - białego filmu niemego. W muzeum ważne miejsce zajmuje kinematografia włoska, której pierwszą stolicą był Turyn. Zwiedzający podziwiają scenografię z filmu "Cabiria", klasycznego dzieła z epoki kina niemego, nakręconego w roku 1914, którego akcja toczy się w starożytności. W produkcji tego filmu brał udział sam Gabriele d’Annunzio. Z Muzeum Sztuki Filmowej przenosimy się do eleganckiej zabytkowej kawiarni mieszczącej się w podcieniach Via Po. Otwarta w 1780 roku Caffe Fiorio wciąż jest atrakcją Turynu. W przeszłości częstym gościem był tu hrabia Cavour, jeden z ojców zjednoczenia Włoch. W Cafe Fiorio Robert opowiada historię grissini, wynalazku kulinarnego rodem z Turynu. Są to pałeczki chlebowe upieczone po raz pierwszy w 1679 roku dla księcia Wiktora Amadeusza II, późniejszego króla, który cierpiał na niestrawność i nie mógł jeść chleba. Przepis na grissini opracowali: lekarz Teobaldo Pecchio i piekarz Antonio Bruneto. Przy Via Lagrange 39 mieści się Pastificio Defilippis - tradycyjny sklep z makaronami własnej produkcji. Istniejąca od 150 lat manufaktura wytwarza różnego rodzaju pastę i pierożki. Robert kupił papardelle, które przygotuje z grzybami, a zrobi to nie byle gdzie, bo w centrum miasta, na skrzyżowaniu Via Gramschi i Via Lagrange Królowie sabaudzcy, którzy przez wieki urzędowali w Turynie, chętnie wypoczywali za miastem. Jedna z ich rezydencji, wielkością przypominająca Wersal, nosi nazwę Venaria Reale. Zwiedzający zachwycają się La Grande Galeria (Wielką Galerią), zbudowaną na zlecenie króla Wiktora Amadeusza sabaudzkiego, tego od paluszków grissini. Galerię rozświetla słońce Piemontu i dlatego przyrównywana jest do Sali Zwierciadlanej w Wersalu. Można tutaj zobaczyć wystawę poświęconą modzie. Oprócz dzieł najlepszych włoskich projektantów są tu stroje historyczne i kostiumy filmowe, np. suknia, w której Claudia Cardinale wystąpiła w filmie "Lampart" Luchina Viscontiego. Włosi wiedzą, że ważne jest nie tylko to, w czym się chodzi, ale również to, czym się jeździ. Zatem będąc w Turynie, trzeba koniecznie odwiedzić słynne Museo dell’Automobile (Muzeum Motoryzacji), gdzie można podziwiać wspaniałe maszyny z początku XX wieku oraz z lat 30. i 50. Są auta włoskie, francuskie, a także produkowane za żelazną kurtyną, nasza syrena czy enerdowski trabant. I są oczywiście supernowoczesne auta sportowe i futurystyczne. Takie muzeum musiało powstać właśnie w Turynie, bo to kolebka włoskiego przemysłu motoryzacyjnego. W Turynie bardzo modne są tereny postindustrialne. Przy Via Nizza w starej wytwórni win, mieszczącej się naprzeciwko dawnej montowni fiata, są dziś delikatesy Eataly. Hala sklepowa jest tak wielka, że można jeździć na rowerze, byle z dużym bagażnikiem. W sąsiedniej sali zaś można zobaczyć portrety włoskich bohaterów narodowych i ich ulubione dania z przepisami. Giuseppe Mazzini, Giuseppe Garibaldi, Wiktor Emanuel II, a obok na ścianie hasło: "Il buon cibo che unisce L’Italia", co znaczy: Dobre jedzenie jednoczy Włochy!
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Kraina za Tagiem, czyli Alentejo, to ogromne połacie upraw, wśród których przeważają winorośl, dąb korkowy i oliwki. Podróżnik i krytyk kulinarny z Polski odwiedza dwie nowoczesne winnice w okolicach miasta Beja: jedna z nich prowadzi również gospodarstwo agroturystyczne z własną hodowlą zwierząt, stadniną koni, hotelem, basenem i spa. U największego w Portugalii producenta oliwy w Moura Robert Makłowicz przeprowadza fachową degustację tego szlachetnego oleju. W Barrancos, na pograniczu z Hiszpanią, próbuje miejscowych wyrobów wędliniarskich D. O. C. z czarnych świń rasy porco preto. Menu podróży uzupełniają słynne portugalskie dania z solonego dorsza: supremos de bacalhau z ziemniakami w oliwie oraz podawane migas gatas com bacalhau, czyli małe kanapki z dorszem.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz odwiedza Asti we Włoszech. W średniowieczu była to wolna republika miejska i najpotężniejszy ośrodek w całym Piemoncie. Z tamtych czasów została tylko imponująca katedra. Dzisiaj Asti to niewielkie centrum regionu Monferrato, słynące z czerwonych win barbera, białych muskatów i win musujących. W regionie Asti panowali i francuscy Walezjusze, i hiszpańscy Habsburgowie, a wreszcie dynastia sabaudzka, która zjednoczyła Włochy. Przy Piazza Medici Robert Makłowicz podziwia Torre Trojana, dom, który jest właściwie wieżą. W średniowieczu takich wież było w mieście 120; do naszych czasów przetrwało tylko kilka i stanowią turystyczną atrakcję. W winiarni przy Piazza Statuto trafiamy na degustację. Do słynnego czerwonego barbera d’Asti podano miejscowe sery kozie o nazwach: robiola i toma. Nieopodal przy Via Brofferio jest wspaniała cukiernia, torroneria - cioccolateria. W środku wita Roberta właściciel, pan Davide Maddaleno. Zakład działa w mieście od ponad stu lat. Maddaleno częstuje Roberta Makłowicza "dumą Piemontu", czyli nugatem własnej produkcji. W hali produkcyjnej Robert ma okazję zobaczyć minilinię do produkcji nugatów i paluszków grissini w polewie czekoladowej. Tutejsze grissini to po prostu piemonckie paluszki chlebowe w wersji słodkiej. W cukierni Davide Maddaleno jest sala tradycji. Na wystawie dokumentującej tradycje wyrobu słodyczy można zobaczyć ciekawy eksponat: walizkę obwoźnego sprzedawcy. Dzisiaj komiwojażerowie nie sprzedają już słodyczy w ten sposób, ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu używali takich walizek z przegródkami na próbki towaru. Po wizycie w cukierni pora na coś konkretnego. W restauracji w centrum miasta Robert Makłowicz ma okazję spróbować salumi e formaggi. Jest to przystawka z miejscowych wędlin i serów. Danie główne zaś to agnolotti antignano al sugo d’arrosto, czyli typowe dla regionu kwadratowe pierożki w sosie pieczeniowym, do których jak ulał pasuje kieliszek barbery. Kilka kilometrów na południe od Asti rozpościerają się łagodne pagórki regionu Monferrato. Na zboczach króluje winorośl i orzechy laskowe. Te dwie uprawy są bardzo ważne nie tylko dla krajobrazu, ale też dla miejscowej kuchni. W miasteczku Canelli Robert Makłowicz zwiedza historyczną winiarnię Gancia. Wita go ogromna makieta butli wina spumante. Winiarnia jest jednym z najstarszych i największych wytwórców białych win z regionu. Produkuje moscato d’Asti i Asti spumante. Piwnice winiarni o łukowatych sklepieniach przypominają katedrę i są nazywane podziemnymi katedrami. Te niezwykłe pomieszczenia mają wkrótce zostać wpisane na listę UNESCO. Robert uczestniczy w pokazie czarno - białego filmu o historii tego wyjątkowego miejsca. Był rok 1865. Młody Carlo Gancia wrócił do miasteczka Canelli z Szampanii, gdzie poznawał tajniki produkcji win musujących. Gancia stworzył miejscowy odpowiednik szampana. Takie wina wytwarza się tutaj do dziś. Odbiorcami win musujących w XIX wieku byli możni tego świata. Również koronowane głowy. Na ścianie piwnicy wisi dyplom podpisany przez Wiktora Emanuela II, który zaświadcza, że Carlo Gancia jest dostawcą szampana na królewski dwór. Wtedy jeszcze można było tak nazywać tego typu wina w różnych krajach. Dziś nazwa ta jest zastrzeżona wyłącznie dla Szampanii. W jednej z sal muzealnych winiarni odbywa się degustacja trzech gatunków wina ze szczepu: Moscato d’Asti Kilka kilometrów na północ od Asti leży wioska Castell’Alfero. Widać stąd doskonale położenie Piemontu, zamkniętego od północy łańcuchem Alp. Ale nie tylko krajobraz przywiódł tu polskiego podróżnika. Miejscowość Castell’Alfero wzięła swą nazwę od pałacu, który był siedzibą hrabiowskiego rodu o nazwisku Amico. Urodzony tutaj Giovanni Battista de Rolandis wyjechał na studia do Bolonii, gdzie przystąpił do organizacji niepodległościowej,
Czas trwania: 24min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Nowy cykl Roberta Makłowicza na antenie Programu 2 to program kulinarno - podróżniczy, którego celemjest przekazanie praktycznej wiedzy, związanej z podróżami i odwiedzanymi miejscami. W swojej kolejnej portugalskiej podróży Robert Makłowicz odwiedza miasto u ujścia rzeki Douro do Atlantyku, znane jako ośrodek eksportu doskonałych mocnych win już w XVIII wieku. Atrakcją Porto są składy win, w których można wędrować przez ogromne piwnice pełne beczek i butelek z dojrzewającym portwajnem. W asyście właściciela jednej z takich piwnic krakowski znawca kuchni przyrządza na miejscu stek z pieprzem oczywiście z dodatkiem wina porto! Oprócz pięknych zabytków i staroświeckich sklepów dodających mu uroku, Porto ma też swoją przystań rybacką i port oceaniczny w Matosinhos, gdzie warto zjeść pieczone na ruszcie wprost na ulicy sardynki, makrele czy dorady.
Czas trwania: 24min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz kontynuuje podróż po Piemoncie w północnych Włoszech. Tym razem odwiedza miasto Alba i region Langhe. Alba słynie z biały trufli, a cały region z czerwonego wina barolo. Oficjalne otwarcie sezonu na trufle odbywa się w pierwszą niedzielę października. Tego wydarzenia smakosz z Krakowa nie mógł przegapić. Całe miasto zamienia się wtedy w wielki targ spożywczy. W ogromnym namiocie ustawionym w centrum Alby spotykają się trifulau, czyli poszukiwacze trufli i ich amatorzy, aby pod okiem sędziów i ekspertów zawierać truflowe transakcje, często bardzo kosztowne, zawsze bardzo aromatyczne. Przy jednym ze stoisk Robert objaśnia fenomen białych trufli. Wiele jest odmian tych niezwykłych grzybów rosnących pod ziemią, ale tylko dwie są jadalne: czarna i biała. Ta druga, tuber magnatum pico, jest cenniejsza. Najmniejsze okazy trufli kosztują 2 euro za gram. Ponadkilogramowe giganty sprzedawane są za sumy grubo przekraczające 100 tys. euro. Na stanowisku sędziów okazy o wadze powyżej 10 gramów można zapakować w woreczek i otrzymać certyfikat jakości i autentyczności trufli. Laikom trufle kojarzą się ze świniami. Rzeczywiście świnia szuka trufli i sama je zjada. Ludziom zaś w poszukiwaniu tych grzybów pomagają specjalnie szkolone psy. Sutki szczennej suki smaruje się truflami, żeby małe pieski wyssały zamiłowanie do trufli dosłownie z mlekiem matki. Trufle zbierano w Albie od dawna, ale dopiero w latach 30. XX wieku miejscowy trifulau i właściciel sklepu wpadł na pomysł zorganizowania targów truflowych i rozpropagował tę ideę. Był nim Giacomo Morra; jego sklep działa do dziś przy Piazza Pertinace. Nieopodal w niezwykłej scenerii restauracyjnego ogrodu z widokiem na okolice Robert gotuje risotto z winem barolo i oczywiście z truflami. Wino barolo wzięło swoją nazwę od niewielkiego miasteczka. Miejscowość ta nie zaistniałaby pewnie jako atrakcja turystyczna, gdyby nie tutejsze warunki do uprawy winorośli. Barolo to dziś jeden z najsłynniejszych adresów winiarskiego świata. Turyści przyjeżdżają tu skosztować jedynego w swoim rodzaju wina. W miejscowym zamku urządzono nawet Muzeum Wina, do którego wchodzi się przez bar z figurami bóstw i kieliszkami. Łączy je to, że wszystkie są związane z winem. W tej części Włoch istnieje tylko jedna obowiązkowa przekąska do wina: piemockie paluszki grissini. W grissinificio można zobaczyć, jak się je wytwarza. Produkcja jest w zasadzie ręczna. Maszyna kroi tylko wyrobione ciasto na wałki, które są rozciągane ręcznie i formowane. Słynne grissini powstają nie tylko w wielkich piekarniach, ale i małych domowych zakładach. Jako że nie samym chlebem człowiek żyje, Robert odwiedza wiejską masarnię w okolicy Alby. Przy zakładzie sklepik firmowy, w którym można dostać wyrabianą tu wędlinę o nazwie salsiccia di verduno. Składa się ona w 80% z cielęciny, w 20% ze słoniny. Można ją jeść na surowo albo z makaronem w postaci ragu. Maleńka miejscowość Grinzane Cavour szczyci się zamkiem, w którym w XIX wieku mieszkał hrabia Cavour, jeden z ojców zjednoczenia Włoch; był on również burmistrzem Grinzane. Dziś na zamku obraduje kapituła najważniejszej włoskiej nagrody literackiej. Obrady przebiegają chyba w miłej atmosferze, bo na zamku mieści się również sklep z winem i regionalnymi produktami. Jest tu makaron, grzyby (funghi), orzechy laskowe, octy winne. Żeby ogarnąć taką mnogość jedzenia i picia, trzeba podejść do sprawy naukowo. Pewnie dlatego w pobliskim Pollenzo, w dawnej rezydencji królów sabaudzkich, otworzono w 2004 roku Uniwersytet Nauk Gastronomicznych. Badania naukowe dotyczące upraw i produkcji wina zapoczątkował już w pocz. XIX wieku Karol Albert Sabaudzki, król Sardynii. Uniwersytet w Pollenzo kontynuuje te tradycje. Odwiedził go niedawno brytyjski książęKarol, który żywo interesuje się rolnictwem. W okolicac
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Granice uprawy winorośli w dolinie rzeki Douro, czyli - jak powiedzielibyśmy dzisiaj - apelację regionalną, wyznaczono już w połowie XVIII wieku. Do dziś pozostaje niemal niezmieniona. To stąd pochodzi wino porto. Robert Makłowicz porusza się po górzystej okolicy najpewniejszym środkiem lokomocji - samochodem terenowym. Podziwia niezwykłą architekturę i rozwiązania techniczne jednej z lokalnych winnic. Wyjaśnia, na czym polegają różnice między poszczególnymi odmianami porto. Przyrządza na miejscu dania z portugalskiej kiełbasy chourio oraz z konserw rybnych. Wspina się też po siedmiuset schodach do sanktuarium w pobliskim Lamego, a w miasteczku ma okazję skosztować słynnej miejscowej wędzonej szynki i owczego sera.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W poprzednim odcinku Robert Makłowicz zawędrował do Ekwadoru, teraz kontynuuje swoją ekscytującą podróż po tym kraju. Z symbolicznego "środka" Ziemi, położonego na przecinającym Ekwador równiku, Makłowicz wyrusza na wyprawę do mitycznego El Dorado szlakiem hiszpańskich konkwistadorów, których w XVI wieku w głąb dżungli prowadził odkrywca Amazonki, Francisco de Orellana. Trasa wiedzie przez przełęcz położoną na wysokości ponad 4 tys. metrów. Okazuje się, że to doskonałe miejsce na przygotowanie śniadania. W miasteczku znanym z termalnych źródeł można zjeść świetnego pstrąga a la befsztyk. Na moście zawieszonym nad dopływem Amazonki poznajemy złoto Inków - kaszę bardzo bogatą w cenne składniki odżywcze. W gęstej dżungli mamy z kolei okazję zobaczyć, jak smaży się placki z zielonej odmiany bananów. Na koniec współczesny poszukiwacz El Dorado odkrywa prawdziwe bogactwo dzisiejszego Ekwadoru.
Czas trwania: 24min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz wybrał się na Maderę. Ta piękna wyspa - ogród leży na Oceanie Atlantyckim na wysokości Casablanki, 700 km od wybrzeży Afryki i 1000 km od Lizbony. Wyspa powstała ok. 5 milionów lat temu na skutek podwodnych erupcji wulkanu. Pełna jej nazwa w języku portugalskim brzmi: Ilha da Madeira, czyli Wyspa Drewna, bo pierwotnie porastały ją gęste lasy. Osadnicy wypalali je, żeby uzyskać pola uprawne. Portugalczycy uprawiali na Maderze trzcinę cukrową, która trafiła tu z Sycylii w połowie XV stulecia. Od niej zaczęła się dla wyspy gospodarcza hossa. Z trzciny wyrabiano cukier i rum. W miejscowości Calheta Robert odwiedza starą wytwórnię cukru i rumu zarazem. Dziś jest tu muzeum. We wnętrzu ogromnej hali fabrycznej stoją stare żeliwne angielskie maszyny i wielkie zbiorniki. Proces produkcji rumu nie jest skomplikowany: najpierw trzeba wycisnąć sok z trzciny (jeśli chce się go pić w naturalnej postaci, trzeba go zakwasić sokiem z cytryny, żeby się nie utlenił), potem sok poddać fermentacji i destylacji. W saloniku, w dawnym biurze dyrektora, Robert degustuje rum biały, kolorowy i ciemny. Do trunków podaje się ciasto piernikowe bolo de mel i suszone owoce. Po wytwórni rumu kolej na winnice. W Estreito, na zboczu wzgórza, wysoko nad oceanem rozpina się wspaniale na pergolach winorośl. W tym miejscu doskonale widać specyfikę Madery: nad brzegiem oceanu słońce, wyżej w górach już chmury i deszcz. Te pogodowe anomalie tworzą świetne warunki do uprawy różnych roślin, z których winorośl to największy rolniczy skarb wyspy. Pierwsze sadzonki winorośli przyjechały tu w XV wieku z Cypru i Krety. W Funchal Robert zwiedza zabytkową winiarnię. Na piętrze mieści się sala ze starymi beczkami. Równie pieczołowicie jak wino przechowuje się tu stare księgi handlowe. Jedna z nich pochodzi z roku 1794. We Francji szaleje rewolucja, na gilotynie spadają głowy arystokratów, a tutaj spisuje się kolejne partie wysyłanego w świat wina, z których najbardziej znane to oczywiście madera. Wina tego typu świetnie się przechowują. Nawet 200 - letni trunek zachowuje swoje walory, a otwartą butelkę można trzymać 2 lata. W sali degustacji, za stołami zrobionymi z beczek, Robert raczy się czterema typami madery: wytrawną, półwytrawną, półsłodką i słodką, czyli małmazją. To szczepy białe, ale kolor wina zmienia się w trakcie procesu dojrzewania. Miejscowi piją je jako aperitif albo na deser. Nie popijają nimi jedzenia. W okolicach Estreito na wzgórzu z widokiem na winnice i daleki ocean Robert przyrządza danie: peixe espada de vinhalhos, czyli rybę pałasz w zalewie octowo - czosnkowej. Na niżej położonych, najcieplejszych obszarach wyspy rosną bananowce. To jedna z najstarszych roślin uprawnych, jakie zna człowiek. Wygląda jak drzewo podobne do palmy, ale to bylina. Tylko jeden raz w cyklu życia bananowca na jego szczycie wyrasta kwiatostan. Na Maderze jest on koloru fioletowego. Kolba kwiatowa rośnie do góry, potem zwiesza się w dół. Kiedy się ją zetnie, można ściąć całą roślinę, bo drugi kwiat już nie wyrośnie. Ale wtedy z podziemnego kłącza wyrasta drugi pęd i cała historia się powtarza. Można w ten sposób sterować fazami dojrzewania kolejnych kiści i jeść świeże banany przez cały rok. Z północy na południe wyspy jest zaledwie dwadzieścia kilka kilometrów, a jednak są tu dwie strefy klimatyczne. Różnice temperatur nie są wielkie, zwłaszcza dla przybysza z Europy w sezonie jesienno - zimowym. Robert odwiedza leżącą na północy wioskę Santana. Uwagę przybysza zwracają niespotykane w naszym klimacie drzewa smocze. Warto też odwiedzić tutejszy skansen, by zobaczyć w jakich domkach mieszkali dawniej tubylcy. W Santanie Robert zatrzymuje się jednak nie w skansenie, ale w hotelu. Z balkonu hotelowego widać bowiem Maderę jakby w pigułce: szczyty gór w chmurach, a w dole klify i błękitny
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Minho, północna prowincja Portugalii, położona przy granicy z hiszpańską Galicją, znana jest miłośnikom wina jako kraina vinho verde. To młode, lekko szczypiące w język wino wbrew swojej nazwie wcale nie musi być zielone. Robert Makłowicz odwiedza winnicę, w której metodami ekologicznymi uprawia się najszlachetniejszy miejscowy biały szczep alvarinho. Jest tam również ogródek warzywny z kapustą couve galega, z której gotuje się znaną w całej Portugalii zupę caldo verde. Minho to również kolebka portugalskiej państwowości, zamki, kościoły i miasta pierwszych królów Portucale: Guimares, Braga, Barcelos czy pamiętająca jeszcze czasy rzymskie Ponte de Lima, gdzie podróżnik z Polski ocenia smak miejscowych przysmaków z wieprzowiny.
Czas trwania: 24min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Białe słońce przegania mgiełkę znad morza i zmienia jego toń w lazur. Wiaterek szemrze w koronach palm. Poranek w południowej Dalmacji. Robert Makłowicz na tarasie hotelu w miejscowości Orebić raczy się śniadaniem. Na stoliku typowy zestaw - w miejscowym języku velike makjato - wzbogacony o strudel z jabłkami. Dalmacja to kraina historyczna w Chorwacji, Bośni i Hercegowinie oraz Czarnogórze, na wschodnim wybrzeżu Adratyku. Trasa podróży przez południową Chorwację prowadzi z półwyspu Peljesac aż za Dubrovnik, do mniej turystycznego regionu Konavle. Najbliższy ląd to wyspa Korcula i nieco dalsza wyspa Mljet. Na końcu półwyspu, w cichej zatoczce, schowała się wioska Loviste. Nawet w sezonie nie ma tam tłumów. Tutaj krakowski smakosz uczył się podstaw dalmatyńskiej kuchni. Wraz z nim odwiedzamy nadmorską restaurację. Jej właściciel Gordan Matijasević wyciąga właśnie z wody kosz z langustami i zaprasza na degustację sałatki, której głównym składnikiem jest ten skorupiak. W kieliszkach białe wino, a rozmowa dotyczy dalmatyńskiej kuchni. Półwysep Peljesac to nie tylko ryby i skorupiaki. To także jedno z najsłynniejszych miejsc w Dalmacji, gdzie uprawia się winorośl. W miasteczku Orebic krakowski podróżnik degustuje najbardziej znane gatunki miejscowego czerwonego wina: postup i dingac. Znad morza Robert jedzie do wnętrza półwyspu, gdzie jest o kilka stopni chłodniej. Winiarską stolicą środka półwyspu jest miasteczko Kuna. Kiedyś ludne, w czasie II wojny spalone, dziś ma niewielu mieszkańców, głównie winiarzy. W Kunie Peljeskiej wina można się napić w rodzinnych konobach. Konoba to rodzaj gospody we wnętrzach miejscowych domów. Oprócz wina można tu także dostać coś do jedzenia. Gospodarze, z którymi Robert gawędzi po chorwacku, podają wino czerwone i różowe. Do tego dalmatyńskie przysmaki, m.in. z dzikich szparagów. Po degustacji Robert udaje się na przechadzkę. Droga, po której stąpa, została wytyczona w czasach Austro-Węgier, a jej najstarszy odcinek pochodzi z czasów napoleońskich. Danie główne odcinka to manitra, czyli makaron po dalmatyńsku w sosie z młodym bobem i kalmarami. Robert przyrządza je w nadmorskim miasteczku Trstenik. Swoją winiarnię ma tutaj legendarny winiarz, pan Miljenko Grgić, jeden z ojców założycieli winiarstwa w Kalifornii, który na starość powrócił do ojczyzny przodków, by i w Chorwacji szerzyć winiarską kulturę. Peljeska winiarnia pana Miljenka, który ma dziś 92 lata, to w porównaniu z jego kalifornijskimi biznesem winnym skala kieszonkowa - tylko dwa szczepy: posip z Korculi i plavac mali z Peljesca. Plavac mali to ojciec kalifornijskiego szczepu zinfandel. Emigranci z Dalmacji zawieźli szczepy plavac mali do Stanów. Miasteczko Cavtat to dziś niewielki kurort. Na nabrzeżu przystani tłumy turystów. Walory tego regionu docenili już starożytni Grecy, którzy założyli tu kolonię o nazwie Epidaurum. Cavtat to wrota do regionu Konavle. Żeby zrozumieć istotę tego miejsca, trzeba oddalić się od morza. Tam są góry małe, tutaj wielkie, a pomiędzy nimi "polje" - tak się nazywa na Bałkanach szeroka, płaska dolina, gdzie uprawia się winorośl. Kolejne zwiedzane miasteczko to Gruda. Na słonecznych ulicach można zobaczyć turystów na rowerach. Miejscowi, jeśli jeżdżą, to samochodami, albo siedzą w kawiarniach. Latem odbywają się tu zabawy i festyny ludowe z mnóstwem lokalnych przysmaków. Ostatni etap podróży to niewielki półwysep Prevlaka, kres dzisiejszej Dalmacji. Pierwsza góra na horyzoncie to granica z Czarnogórą. Dalej jest Bośnia i Hercegowina. Prevlaka to brama do Boki Kotorskiej, która kiedyś też była Dalmacją. Stacjonowała tam austro-węgierska marynarka wojenna.
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Mało jest krajów takich jak Chorwacja - z bogato rozwiniętą linią brzegową i tyloma wyspami wymagającymi połączeń promowych. Największą i najbardziej oddaloną od lądu jest dalmacka wyspa Lastovo. Historia Lastova w telegraficznym skrócie przedstawia się następująco. Do wojen napoleońskich wyspa należała do Republiki Dubrownickiej. Potem wchodziła w skład utworzonych przez Napoleona Prowincji Iliryjskich. Po kongresie wiedeńskim w 1815 r. należała do Austrii, a od 1867 r. do Austro-Węgier. W okresie dwudziestolecia międzywojennego były tu Włochy. Po II wojnie, w czasach Jugosławii, Lastovo było bazą marynarki wojennej. Do dziś pozostały na wyspie wykute w skałach tunele, w których cumowały kutry rakietowe i okręty podwodne. W tamtych czasach cudzoziemcy, ale też i Jugosłowianie mieli zakaz wstępu na wyspę. Dziś armię wypiera sztuka. Na wyspie odbędzie się bowiem koncert muzyki Szostakowicza - widzowie siedzą na łodziach, a kwartet smyczkowy ulokował się na skałach. Stolicą wyspy jest niewielkie miasto o tej samej nazwie, malowniczo położone na wzgórzach. Miasto usytuowane jest w głębi lądu, a nie na wybrzeżu, bo to właśnie z morza przychodziło niebezpieczeństwo. W stolicy Robert podziwia architekturę z czasów Republiki Dubrownickiej i słynne lastowskie fumari, czyli ozdobne kominy. Komin to po chorwacku dimnjak, ale tutaj nazywa się go z włoska fumar. Fumary to symbol miasteczka. Ich wysokość pełni funkcję praktyczną, zapewnia lepszy cug. Niegdyś był to również symbol statusu społecznego. Wody wokół Lastova są najżyźniejsze na Adriatyku, dlatego mieszkańcy wyspy od zawsze łowili ryby. Dziś też łowią, ale przede wszystkim obsługują turystów. Robert zwiedza wioskę rybacką o nazwie Lucica, niegdyś morskie okno na świat stolicy wyspy. Wioska i latarnia morska z XIX wieku to obiekty tzw. turystyki kwalifikowanej - w dawnych domach rybaków można dziś spędzać wakacje. Zatoczka Solitudo - w sezonie aż roi się tu od jachtów i katamaranów. Cumują przy nabrzeżu i przy bojach, zajmując całą przestrzeń. W zatoce jest hotel z restauracją, gdzie Robert degustuje zupę rybną i miejscowe specjały. A co się tutaj jada? Na całej wyspie nie ma ani jednego supermarketu, są tylko niewielkie sklepiki. W nich produkty przywożone promem - w puszkach albo kartonach. Ale podstawą menu są rzeczy lokalne. Oliwa (na wyspie rosną dwie endemiczne odmiany oliwek: piculja i lastovka), wino, smażone kalmary, langustynki, drapieżna ryba skorpena i ziemniaki z blitwą, czyli botwiną. Claudio Magris, włoski eseista, pisał o śródziemnomorskich mikrokosmosach kultywujących swą odrębną tradycję, niepodatnych na wpływy. Lastovo to doskonały tego przykład. Niewielka wyspa: niezmieniona przyroda, architektura jak z Republiki Dubrownickiej i własny język - dialekt dalmacki z wpływami włoskimi. Każdy kamień tutaj, każde tutejsze słowo, warte są więcej niż tona złota. Z Lastova Robert płynie na wyspę Mljet uznawaną za najzieleńszą wyspę Adriatyku; niektórzy twierdzą, że w ogóle Śródziemnomorza. A to dzięki odwiecznym lasom piniowym. Wszędzie czuć tu zapach żywicy i miodu. Stąd zresztą nazwa wyspy Mljet. W roku 1960 na Mljecie ustanowiono park narodowy. Atrakcją wyspy jest też słone Wielkie Jezioro, na środku którego, na małej wysepce, już w XII wieku założyli klasztor benedyktyni z Gargano w Apulii. A co jadali tutejsi wyspiarze? Nie ryby. Te sprzedawali. Podstawą ich jadłospisu była ośmiornica, która jest też daniem odcinka. Na kamiennym nabrzeżu Robert gotuje ośmiornicę na czerwono. Atrakcją Mljetu są też piaszczyste plaże, co w Dalmacji, nad Adriatykiem jest prawdziwą rzadkością. Jaka jest główna różnica między Lastovem a Mljetem? Na Mljecie nie ma miast, same sioła. Robert podziwia nadmorską wioskę Polace. Już Rzymianie traktowali ją letniskowo i rekreacyjnie. Swój pała
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Rożnow pod Radhoszczem w Beskidach to miejsce znane z tradycji kultury wołoskich pasterzy, którzy migrując wzdłuż Karpat, dotarli również na Morawy. Ich szlakiem podąża Robert Makłowicz. Jak każdy turysta zagląda do karczmy, gdzie odnajduje smaki znane również na Podhalu: haluszki, bryndzę, żentycę, kwaśnicę czy bundz. W miejscowości Vizovice, na skraju Beskidów Robert odwiedza wytwórnię destylatów owocowych z ponad 100-letnią historią. Gorzelnia założona pod koniec XIX wieku przez Rudolfa Jelonka jest dziś największym na świecie producentem destylatów owocowych. Większość przerabianych tu owoców (śliwek, jabłek, moreli) pochodzi z miejscowych sadów. Recepta na sukces jest taka sama jak w XIX wieku: trzykrotna destylacja. Do wytwórni w Vizovicach każdy może przynieść własne owoce i zrobić z nich destylat. Zapłaci za usługę i zabierze do domu butelki z własną etykietą. Był rok 1894. Wspomniany już pan Rudolf Jelonek zaczął destylować śliwowicę w Vizovicach, a w pobliskim Zlinie pan Tomasz Bata założył firmę obuwniczą. Z początku szło mu kiepsko, ale w 20-leciu międzywojennym była to największa fabryka obuwia na świecie. Dziś obok fabryki stoi 16-piętrowy wieżowiec centrali koncernu z legendarną windą, w której jest biuro. Winda jeździ między piętrami, a siedzący w niej dyrektorzy kontrolują pracowników na wszystkich kondygnacjach. Tomasz Bata, wyklęty po II wojnie światowej jako drapieżny kapitalista, dzisiaj znów jest w Zlinie czczony jako ojciec miasta. Patronuje nawet tutejszemu uniwersytetowi. Ze Zlinu Robert udaje się na łono natury, by w górskim krajobrazie Beskidów przygotować danie wołoskie: bramboraki z suchego chleba. Bramboraki są bardzo podobnego placków ziemniaczanych. Wielu z nas Czechy kojarzą się nie z piwem i knedlikami, ale z secesyjnymi uzdrowiskami, takimi jak Karlove Vary czy Mariańskie Łaźnie. Swój kurort mają też Morawy to Luhaczowice. Tutejsze wody - lekko słonawe - czuć siarkowodorem. Podobno dobre są na różne dolegliwości. Swego czasu ciągnął tu kwiat czeskiej wokalistyki, m.in. Karel Gott i Helena Vondrackova. Po kuracji wodą pora na coś konkretnego. Robert odwiedza hotel Vyhlidka, czyli widoczek. Na tarasie hotelowej restauracji degustuje dwa miejscowe dania, karpia z grilla i wołowego karabaczka. A potem wraca do Rożnowa, by w starej 300-letniej gospodzie spróbować piwa polutmave, do którego jako przekąskę podają pieczoną lub wędzoną golonkę w plastrach. Wieczorem udaje się do łaźni piwnej, by zażyć kąpieli. Piwny roztwór w wannie ma temperaturę 37 st. Celsjusza, ale w kuflu Robert ma to samo piwo, tylko zimne.
Czas trwania: 25min. / 2014 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Poławiacze koralu już w czasach antycznych upodobali sobie wody Sardynii, zwłaszcza zatoki wokół miasta Alghero. Ten morski klejnot łowi się tu do dziś i obrabia artystycznie na miejscu. Sardynię oblewają wody Morza Śródziemnego, przy czym na wybrzeżu północno - zachodnim nie mają one specjalnej nazwy. Na wschodzie zaś jest to Morze Tyrreńskie. Inaczej niż nad Adriatykiem przeważają tu plaże piaszczyste, a szmaragdowa woda jeszcze w październiku jest ciepła. Współcześnie Sardynia należy do Włoch, ale od wieku XIV do XVIII wyspą władali Katalończycy i Aragończycy, połączeni w średniowieczu unią personalną. Wpływy ich kultury można odnaleźć w miejscowym języku, architekturze oraz kuchni. Alghero to największe miasto w okolicy. Wygląda tak, że można by je śmiało przenieść do Katalonii i doskonale wpisałoby się w tamtejszy pejzaż. Kompletnie nietknięta nowoczesnością tkanka miejska otoczona jest wspaniałymi murami obronnymi. Na nabrzeżu mariny z widokiem na stare miasto Robert gotuje miejscową specjalność: tuńczyka po katalońsku. Zaś na tarasie hotelu Punta Negra krakowski smakosz degustuje langustę po katalońsku, do której podaje się białe chardonnay albo szampana. Butelkę wina, jak wiadomo, zamyka się korkiem. A skąd bierze się korek? Dęby korkowe to wielka rzadkość. Jego najwięksi producenci to Portugalia i Sardynia właśnie. Miejscowość Calangianus to sardyńska stolica korka. W gaju korkowym Robert pokazuje okorowane drewno. Odarta z dębu kora musi być przechowywana przez 18 miesięcy na wolnym powietrzu. Pierwszy zbiór jest możliwy, kiedy drzewo ma 30 lat, kolejne co 10 lat. Fachowcy wyróżniają dwa rodzaje korka: męski i żeński. Wielki korek do szampana, wycięty z jednego kawałka kory, może kosztować nawet 5 euro. Ale tylko taki pozwoli przechowywać butelkę przez kilkadziesiąt lat bez szkody dla jej zawartości. Wyspa Asinara jest dziś niemal bezludna. Turyści mogą tu zwiedzać dawne więzienie Fornelli dla najgroźniejszych terrorystów i mafiosów. Atrakcją wyspy jest założony niedawno park narodowy, w którym żyją dzikie konie, dziki i białe osły albinosy. Castelsardo, kolorowe miasteczko położone na wielkiej górze z zamkiem na szczycie, to kolejny punkt na trasie. Castelsardo znaczy sardyński zamek. Historia miasteczka liczy prawie 1000 lat, a spacer jego wąskimi i stromymi uliczkami może przyprawić o zadyszkę. Szef kuchni miejscowego hotelu zaprosił Roberta na brodo di pesce. Jest to tradycyjna zupa rybna z Castelsardo, do której podaje się tutejsze czerwone wino Cannonau. Degustacja odbywa się na tarasie restauracji z widokiem na miasto i zamek.
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W tym odcinku Robert zwiedza Czarnogórę. Kotor, Prcanj, Tivat, Gornja Lastova i Perast to miejscowości, które odwiedzimy, podróżując wokół słynnej Boki, czyli Zatoki Kotorskiej, która należała kiedyś do Republiki Weneckiej. Nazwa "boka" pochodzi od włoskiego słowa "bocca" oznaczającego usta. Z lotu ptaka bowiem zatoka przypomina usta. Program wyprawy pęka w szwach: mury obronne, architektura romańska, place w stylu weneckim, przystań jachtowa dla milionerów, autentyczny okręt podwodny, średniowieczna tłocznia oliwy i górski kościółek - rówieśnik Bitwy pod Grunwaldem. Sporo atrakcji również na talerzu: tatar z wołowiny Wagyu, foie gras z galaretką z porto, słodkie priganice z miodem, ośmiornica i morskie ryby. W autorskim wykonaniu Roberta, przyrządzane pod kaplicą Matki Boskiej Ryżowej risotto Risi e bisi z jagnięciną. Lord Byron twierdził, że Boka Kotorska to najpiękniejsze w świecie połączenie gór i morza. Kotor zaś to dawne weneckie miasto o strategicznym położeniu z potężną fortyfikacją, dziś także opasane murami obronnymi. Turcy, odwieczny wróg miasta, nigdy Kotoru nie zdobyli. Groźniejsza okazała się przyroda; trzęsienia ziemi nawiedzały ten region kilkakrotnie. Współczesność miasta to tłumy turystów i miejscowi, żyjący w tych historycznych dekoracjach. Szczęśliwie nasi przodkowie nie budowali z płyt gipsowych ani paździerza, więc trzęsienia ziemi nie wyrządziły większych szkód w zabytkowej tkance miasta. Przykładem jest XIII - wieczna romańska kolegiata p. w. NMP. Plątanina wąskich uliczek sprawia, że Kotor do złudzenia przypomina Dubrownik, ale na głównym placu widzimy weneckość w czystej postaci. Jednym z jej elementów jest wieża zegarowa z początku XVII wieku. Patronem miasta jest św. Tryfon. Odpędza on złe moce, pomaga winogrodnikom i sadownikom, ale też leczy ludzi z chrapania. Drugim odwiedzanym miasteczkiem jest Prcanj, gdzie Robert zatrzymuje się na posiłek. W tradycyjnej konobie, która mieści się w kamiennym domu, nasz podróżnik degustuje miejscowe przysmaki. W menu: bakalar, czyli suszony solony dorsz, sałatka z ośmiornicy, smażone kalmary z pióropuszami, langustynki, risotto czarne z sepią, risotto czerwone z krewetkami, panierowany plaster rekina, dorada i marynowany tuńczyk. Gornja Lastova to typowa górska wioska. Miasteczko zostało założonew XIII wieku. Robert zwiedza tłocznię oliwy. W ciemnym wnętrzu stoi stara drewniana maszyneria. Kompletnie zachowany młyn oliwny sprzed niemal 500 lat. Na kamiennym dziedzińcu przed gostioną, czyli karczmą odbywa się degustacja. Przed Robertem miska małych pączków, miód, butelka rakiji i kieliszek. Pączki trzeba zamoczyć w miodzie, a potem popić rakiją z morwy. W centralnym punkcie wioski stoi kościółek rzymskokatolicki, wzniesiony w 1410 r. Stąd rozciąga się wspaniały widok na półwysep Vrmac i miasteczko Tivat. Przewodniki niewiele o nim piszą, bo też nie ma tu specjalnych zabytków. Ale jest coś, czego nie znajdzie się na całym Adriatyku. Porto Montenegro - jedna z największych inwestycji jachtowo-hotelowych ostatnich lat. Są tu apartamenty z prywatnymi basenami na dachach. A jachty należą do najbogatszych ludzi świata. W eleganckiej restauracji przy marinie Robert degustuje dwie wykwintne przystawki: tatara z wołowiny rasy Wagyu i foie gras z galaretką z porto oraz jabłkowe chipsy. Atrakcją Tivat jest Muzeum Morskie. Można tu podziwiać dwa okręty podwodne. Kiedyś, za czasów Austro-Wegier Boka Kotarska byłą główną bazą marynarki. W miejscu muzeum była dawniej stocznia i arsenał. Danie odcinka: weneckie risotto z zielonym groszkiem i jagnięciną (risi e bisi), Robert gotuje nad wodą, na malowniczej wysepce, pod kapliczką Matki Boskiej Ryżowej. W tym miejscu zatoka jest najwęższa. Jak chce legenda, przepływał tędy statek wyładowany ryżem, zerwała się burza, kapitan wznosił modły do Matki Bosk
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Głównym miastem Słonecznego Wybrzeża jest Malaga, od niej rozpoczyna się ta andaluzyjska podróż. Malaga nie jest największym miastem regionu, ale ma największe lotnisko, więc turyści traktują je na ogół jako punkt przesiadkowy w drodze na plaże Costa del Sol. Ale warto się w Maladze zatrzymać, bo jest tu wiele ciekawych rzeczy, np. dom rodzinny Picassa, który tu się urodził i muzeum poświęcone jego sztuce. W Maladze przyszedł na świat inny sławny Hiszpan, Antonio Banderas. Korzenie Malagi są fenickie. Po Fenicjanach niewiele zostało. Po nich przyszli Rzymianie. Pozostawili po sobie liczne zabytki, m.in. amfiteatr z czasów cesarza Augusta. Z kolei malageńska starówka została zbudowana na bazie arabskiej mediny. W obrębie starej Malagi jest też wiele zabytków z okresu renesannsu i baroku. Ważnym punktem na mapie Malagi jest miejscowy targ miejski, który mieści się w dawnym arabskim budynku. Przy głównym wejściu są ryby i owoce morza. To logiczne, bo malageńska kuchnia to głównie dary morza. Turystów oprowadzają po targu przewodnicy kulinarni, którzy chętnie pokażą także inne ciekawe miejsca, np. maleńki sklepik, w którym zgromadzono najlepsze malageńskie produkty, jak np. wędliny, z których najbardziej znana jest szynka z okolic Rondy, ma niepowtarzalny smak, bo tamtejsze świnie nie jedzą żołędzi, ale kasztany. Z kolei masło przywożone jest z Asturii, bo w okolicach Malagi hoduje się tylko świnie i kozy, krów tu nie ma. Kolejny obowiązkowy adres na kulinarnym szlaku to sklep z rękodziełem i bar na jego zapleczu. Malaga to również synonim wina, dość specyficznego, wyrabianego ze szczepów Moscatel i Pedro Ximenez. Tutaj są w karcie dwie wersje malagi: palido, czyli blada i anejo, starzona w beczce. Do tego tapas: kawałki chleba, kiełbasa i czereśnie. Palido - mniej słodkie - pasuje do kiełbasy. To ciemniejsze jest bardzo słodkie - do niego najlepsze będą czereśnie. W różnych miastach różne rzeczy wyznaczają upływ czasu. W Maladze wieczór zapowiada pojawienie się na ulicach sprzedawców jaśminowych gałązek. Dlaczego sprzedaje się je wieczorem? Bo jaśmin dopiero wieczorem zaczyna pachnieć. A skoro wieczór, to pora na kolację. W tradycyjnej restauracji El Pimpi Robert próbuje dań miejscowej kuchni: z ryb, ośmiornicy i wieprzowiny. A są to: boquerones (panierowane, smażone sardele), flamenquin (wieprzowa rolada schabowa z cerdo iberico nadziewana szynką), ośmiornica na ziemniakach z czosnkiem, oliwą i pietruszką. Do picia wytrawne wino moscatel. Główny cel przyjazdu dla większości turystów na Costa del Sol to leżąca 15 km od Malagi miejscowość Torremolinos, chyba najsłynniejszy miejscowy adres wypoczynkowy. W szczycie sezonu nie da się tu wetknąć szpilki. Bardzo ważną instytucją plażową są tzw. los chiringuitos, lokale działające na obrzeżach plaż. Kiedyś były to szałasy, dziś restauracje z tarasami. Na jednym z nich Robert przyrządza pez espada, czyli miecznika vel włócznika po malageńsku. Turyści, którym nie chce się już plażować, mogą wybrać się w góry i pojechać do miasteczka Mijas w masywie Sierra Alpujata. Wioski nadmorskie, takie jak Torremolinos, boom turystyczny zmienił w kurorty, ale te leżące nieco wyżej, w górach, wyglądają zwykle tak samo jak kiedyś. Mijas jest najlepszym przykładem typowego białego miasteczka. Robert odwiedza tu Museo del Vino, które nie jest muzeum, ale winoteką. Są tam trunki z całej Hiszpanii, oczywiście prym wiedzie miejscowa malaga. Z Mijas nasz podróżnik udaje się do Marbelli - najsłynniejszego miasta na Costa del Sol. W latach 70. Hiszpania nie miała umowy o ekstradycję z Wielką Brytanią, więc zjeżdżali tu brytyjscy gangsterzy. Potem zaczęli przyjeżdżać zwykli bogacze. Dziś Marbella słynie przede wszystkim z imponujących rezydencji milionerów i ich jachtów w marinie Puerto Bans. Wieczór w Marbelli kończy kolacja
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Kulinarno - podróżniczy program Roberta Makłowicza, w którym przekazywana jest praktyczna wiedza związana z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Jezioro Taal na filipińskiej wyspie Luzon było kiedyś morską zatoką. Na jeziorze znajduje się wyspa, a na wyspie wulkan Taal. Jeden z najaktywniejszych w całym archipelagu. To dlatego morska zatoka zamieniła się w jezioro. Z miasta Tagaytay Robert Makłowicz wyrusza przez wodę w stronę ognistej góry. Płynie łodzią, dosiada konia, wspomina tragiczną erupcję z roku 1911. W chacie na brzegu jeziora przegląda miejscowe menu znajduje w nim m.in. endemiczne słodkowodne sardynki. Kolejne kulinarne odkrycia czekają na targu w Tagaytay: serca palmowe, podroby wołowe (główny składnik dania kare - kare) i słynna zupa bulalo z wołową kością szpikową, najlepsza na całych Filipinach. Nie tracąc z oczu malowniczych wulkanicznych wysp na jeziorze, Robert własnoręcznie przyrządza wieprzowe adobo z ananasem tropikalne owoce to mocna strona regiony Tagaytay, więc desery również owocowe.
Czas trwania: 25min. / 2017 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert odwiedza archipelag Madery, którego odkrywcami byli trzej Portugalczycy: Zarco, Teixeira i Perestrello. Przybyli tu w 1418 roku. Najpierw wylądowali na Porto Santo, a rok później na Maderze. Inicjatorem ich wyprawy był książę Henryk Żeglarz. Stolicą Porto Santo jest Vila da Baleira. W 1479 roku na wyspę przybył Krzysztof Kolumb, który poślubił Filipe Moniz, córkę gubernatora Perestrello. Śledząc losy Kolumba na Porto Santo, trzeba zadać sobie pytanie, jakim cudem ten ubogi genueńczyk mógł pojąć za żonę tak szlachetnie urodzoną pannę. W jednym z najstarszych budynków miasteczka, zwanym domem Kolumba, jest dziś muzeum. Można tu podziwiać model Santa Marii oraz innych okrętów uczestniczących w historycznej wyprawie Kolumba, zakończonej w 1492 roku odkryciem nieznanego lądu. Tymczasem na placu Vila da Baleira w ogródku restauracji Robert degustuje typowe dla wyspy danie: prego no bolo do caco, czyli wołowinę w placku chlebowym z masłem czosnkowym. Na Maderze mieszka ćwierć miliona ludzi, na Porto Santo zaledwie 4 tysiące. Nic dziwnego, wyspa jest sucha jak pieprz. Dziś jej mieszkańcy żyją głównie z turystyki, ale dawniej walczyli z naturą i próbowali uprawiać różne jadalne rośliny. Trudno uwierzyć, że na tych łysych górskich zboczach wyspy zbierano kiedyś zboże. Robert odwiedza Casa da Serra, gospodarstwo skansen, gdzie można zobaczyć, jak wyspiarze z Santo Porto wypiekali chleb bolo do caco. Po portugalsku caco znaczy skorupa. Chodzi o rozgrzaną kamienna płytę, na której piecze się ten właśnie chleb. Bolo do caco to również dodatek do słynnego miejscowego dania, wołowiny z papryką, które Robert przyrządza na dziedzińcu gospodarstwa. Spacerując po kamienistej plaży Porto Santo, Robert podziwia klif Cabo Giro i rozmyśla o królu Władysławie Warneńczyku, który rzekomo nie zginął pod Warną. Po przegranej bitwie nie wrócił do Polski, ale osiadł na Maderze. Od portugalskiego króla otrzymał posiadłość w miejscowości Madalena do Mar, położonej za tym klifem. Przedziwny też spotkał go koniec. Kiedy płynął tędy do domu, ze szczytu klifu oderwał się wielki odłam skalny i spadł prosto na jego łódź. Nie są to jakieś bajki, tylko naukowa teoria, którą opublikował w swoich książkach portugalski historyk Manuel Rosa. Zwiedzanie Madery Robert rozpoczyna od wioski rybackiej Cmara de Lobos, co po portugalsku znaczy zatoka wilków. Nie chodzi jednak o wilki z lasu, tylko o foki mniszki, które upodobały sobie to miejsce. Na tarasie jednego z domów malował akwarele Winston Churchill, o czym przypomina pamiątkowa tablica na ścianie. W roku 1949 Churchill przeszedł wylew. Rodzina wysłała go na wypoczynek na Maderę. W tutejszym porcie rybackim cumuje mnóstwo kolorowych łodzi rybackich, a na specjalnych wieszakach suszą się w słońcu ryby. Przeważnie peixe - gata, czyli zębacze. W portowej knajpce Robert degustuje najpopularniejszy napój na Maderze, którego nazwa - poncha - pochodzi od angielskiego punch, czyli ponczu, rumu mieszanego z sokami owocowymi. Bardzo znaną miejscowością na Maderze jest wieś Monte (po portugalsku góra). W XIX i XX wieku mieszkało tu wiele znanych osobistości. Jedną z nich był cesarz Karol Habsburg, ostatni władca Austro - Węgier, który abdykował 10 listopada 1918 roku. Cesarz spoczywa w kościele Nossa Senhora, w Sanktuarium Matki Boskiej Górskiej. Papież Jan Paweł II ogłosił Karola błogosławionym.
Czas trwania: 24min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W kolejną kulinarną podróż Robert Makłowicz wybrał się na Islandię, zwaną też Wyspą Lodu. Wyprawa rozpoczyna się w stolicy kraju, Rejkiawiku. Miasto jest najstarszą osadą na wyspie - założoną przez wikingów już w IX wieku. Po islandzku Rejkiawik to dymiąca zatoka - od znajdujacych się na wyspie gejzerów i gorących źrodeł. Warunki życia na Islandii w tamtych czasach ilustruje ekspozycja w muzeum o kalendarzowej nazwie 871 +/ - 2. Jak niełatwe było tu życie niech świadczy to, że Rejkiawik jest najdalej na północ wysuniętą stolicą świata. W niezbyt rozległym centrum miasta na uwagę smakoszy z pewnością zasługuje niepozorna budka z hot - dogami, uważanymi przez wielu za najlepsze w tej części świata. Więcej atrakcji kulinarnych obiecuje rejkiawicki port. Są to przede wszystkim dania rybne: sushi, zupa z homara, szaszłyki z ryb i wieloryba. W porcie można teżzwiedzić autentyczny okręt islandzkiej straży przybrzeżnej, który brał udział w tzw. wojnach dorszowych.
Czas trwania: 24min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Stolicą Madery jest Funchal. Nazwa tego miasta pochodzi od słowa "funcho", co po portugalsku znaczy koper włoski. Zwiedzanie miasta Robert, jak przystało na recenzenta kulinarnego, rozpoczyna od targu spożywczego, gdzie lokalni producenci chętnie eksponują swoje płody rolne. Znajdujący się w centrum miasta barwny i egzotyczny targ jest także atrakcją turystyczną. Niezwykle łagodny klimat Madery sprawia, że rośnie tu praktycznie wszystko. W dodatku portugalscy żeglarze zwozili na wyspę rośliny z całego świata. Robert jest zafascynowany galerią z owocami. Jeszcze bardziej pochłania go oferta targowiska rybnego. Madera to wyspa pochodzenia wulkanicznego, praktycznie pozbawiona szelfu, więc tuż u jej brzegów otwiera się morska głębia. Można tu łowić pałasze, symboliczne dla całej Portugalii sardynki oraz byczki z rodziny makreli i tuńczyki bonito. Odkrywcą Madery jest portugalski żeglarz Joao Goncalves Zarco, który dopłynął tu w 1418 roku. Zarco był pierwszym gubernatorem wyspy i założycielem Funchal. W centrum miasta można podziwiać jego imponujący pomnik. W świecie jednak stokroć bardziej znany jest inny obywatel Funchal... piłkarz Cristiano Ronaldo, który swoją karierę zaczynał w tutejszej szkółce piłkarskiej. Funchal to także ważne miejsce dla Polaków. Tuż obok katedry znajduje się popiersie marszałka Józefa Piłsudskiego, który spędził tu kilka miesięcy na przełomie lat 1930/31. Odpowiednie lokum na wyspie wyszukał mu syn prezydenta Mościckiego. Jego wybór padł na willę Quinta Bettancourt na przedmieściach stolicy. Dziś to prywatny dom i nie można tam zajrzeć. W Funchal jest także pomnik Jana Pawła II. Rua de Santa Maria to najstarsza część miasta, stanowiąca dosłownie plątaninę wąskich uliczek. Z okolicznych knajpek dobiegają dźwięki fado. Dla smakosza jednak najważniejsze są kulinarne zapachy. Robert wyczuwa, że w jednej z restauracyjek można zjeść sardinha assada, czyli sardynki pieczone na ruszcie, arcyportugalski specjał, w innej zaś espetadę z wołowiny. Espetada to po prostu szaszłyk z mięsa natartego czosnkiem i ziołami. Atrakcją turystyczną Madery jest niewątpliwie twierdza Sao Tiago. Zbudowana w XVII wieku forteca miała chronić miasto przed atakami piratów. Na szczęście Funchal tylko raz poważniej ucierpiało. Było to w czasie I wojny światowej, kiedy do zatoki wpłynął niemiecki U - Boot. Poza tym Funchal nigdy nie doznało brutalnej agresji.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Tym razem bawimy w Islandii. Skąd wzięła się nazwa gejzer? Podróżnik z Krakowa wyjaśnia to już na wstępie programu, w dodatku na żywym przykładzie. Zaraz potem gotuje w gejzerze jaja na twardo, które zjada z chlebem pieczonym w gorącej ziemi. Niezwykła przyroda Islandii ma również w ofercie olśniewające pejzaże, wulkany i wodospady. W takich okolicznościach rodzi się na polowej kuchence jagnięcina curry, danie tylko z pozoru niezbyt skandynawskie. Inną propozycją kulinarną w tym odcinku jest ryba łupacz, wielki przysmak północnego Atlantyku, w Polsce nadal mało znany. Czego jeszcze nie może zabraknąć na wyspie gejzerów? Oczywiście geotermalnych źródeł i gorącej kąpieli na koszt matki natury.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Tunezyjska Dżerba to najwieksza i zdaniem wielu najpiękniejsza wyspa afrykańskiego wybrzeża Morza Śródziemnego. Dziś to przede wszystkim wakacyjny kurort. Smakosz i podróżnik z Polski zwiedzanie Dżerby zaczyna od dawnej twierdzy w Houmt Souk, z którą wiąże się dramatyczna XVI - wieczna historia. Houmt Souk to największe miasto na wyspie. W średniowieczu panowali tu sycylijscy Normanowie, a potem Hiszpanie. W XVI wieku postrach na Morzu Śródziemnym siał okrutny pirat Dragout, który pochodził właśnie z tych stron. W 1560 roku zawarł przymierze z Turkami i pobił na morzu flotę hiszpańską. Załoga oblężonej twierdzy, pozbawiona szansy na odsiecz, walczyła do końca. Wszyscy, którzy nie zginęli w bitwie, poszli pod nóż. Z czaszek pokonanych wrogów Dragout kazał usypać poza murami fortu kopiec, który straszył tam przez 200 lat. Dziś stoi tam pomnik. Houmt Souk to po arabsku "osada targowa", więc jest tu oczywiście targ, czyli souk. I jak to na arabskim targu: można tu kupić niemal wszystko. Rybna część targu nie jest wielka, ale dobrze zaopatrzona. Wyjątkowa zaś jest forma sprzedaży: kiedy zbierze się kilku potencjalnych klientów, rozpoczyna się licytacja, podczas której kupujący licytują, a sprzedawca prezentuje rybę nawleczoną na sznurek. W głównej alei targowej, otoczony przez miejscowych gapiów, Robert gotuje danie główne odcinka: marchewkę z harissą. Jest to ostra pasta paprykowa. Z kolei w pobliskiej wiosce El May Robert odwiedza sklep z przyprawami i harissą, gdzie omawia skład i sposób produkcji tego przysmaku. W El May mieszkają nie tylko Arabowie, ale i Berberowie. Wolny czas spędzają w kawiarni, grając w domino i szachy, pijąc kawę lub herbatkę. Wszyscy oni uwielbiają harissę. To w Tunezji obowiązkowa przyprawa. Poza Arabami i Berberami liczna jest na Dżerbie społeczność żydowska. W miasteczku Er Rihad znajduje się najstarsza w całej Afryce synagoga El Ghriba. W VI wieku przed Chrystusem państwo Izraelitów zostało podbite przez Babilończyków. Król Nabuchodonozor rozkazał zburzyć świątynię Salomona. Właśnie wtedy nastąpił pierwszy exodus Żydów z Izraela. Jak głosi legenda, żydowska dziewczyna zabrała kamień ze zburzonej świątyni i ruszyła na zachód. Doszła aż na Dżerbę, gdzie wzniesiono synagogę. Święty kamień jest wmurowany w jej sklepienie. Dzisiejszy budynek pochodzi z XIX stulecia, ale żydowski dom modlitw stał w tym miejscu już w VI wieku p.n.e. Dla kulinarnego podróżnika atrakcją jest wizyta w tradycyjnej olejarni, gdzie oliwa jest tłoczona tak samo jak przed wiekami. Właśnie jest czas oliwnych żniw i Robert ma okazję objaśnić proces tłoczenia oliwy. W wyniku pierwszego tłoczenia otrzymuje się oliwę dziewiczą. Ale powstałą miazgę można poddać dalszej rafinacji, jej produktem będzie olej z wytłoczyn oliwkowych, znany pod włoską nazwą olio di sansa di oliva. Na kamieniu przed budynkiem tłoczni, wśród stosów oliwek, Robert dokonuje degustacji świeżej oliwy - trzyma w dzbanuszku mętny, niefiltrowany płyn. Kulinarne atrakcje Dżerby, poza ręcznie tłoczoną oliwą i marchewką z berberyjską harissą, to oczywiście kuskus, może być rybny lub z sosem z suszonej jagnięciny, oraz sery, wyrabiane na miejscu z mleka pochodzącego wyłącznie od dżerbiańskich krów.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W kolejnym odcinku swojego programu kulinarno - podróżniczego Robert Makłowicz nadal gości na Islandii. Choć na Islandii często jest dość ciemno, naszych rodaków nie trzeba szukać tu ze świecą. Robert Makłowicz już przy śniadaniu w reykjawickim hotelu spotyka kelnerkę spod Krakowa. Silna grupa naszych rodaków, pracowników przetwórni rybnej, asystuje mu również podczas przyrządzania panierowanego dorsza na maśle. Kolejny polski trop prowadzi do słynnej restauracji, w której kulinarne doświadczenie zdobywa młody Polak, student miejscowej akademii szefów kuchni. Spod jego ręki wychodzą takie przysmaki, jak sashimi z maskonura i z wieloryba. Koniecznie należy również skosztować islandzkiej specjalności - surowego rekina dojrzewającego w ziemi. Łatwiej przełknąć go z kieliszkiem trunku o nazwie czarna śmierć.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Rozległy widok na pustynno - górzystą okolicę to krajobraz typowy dla południa Tunezji. Te pustynne góry były przez wieki zamieszkiwane przez Berberów, koczownicze rdzenne plemiona tych ziem. Do dziś zachowało się wiele wspaniałych ksarów - obronnych wiosek z piętrowo budowanymi spichlerzami. Jedna z nich o nazwie Quled Soultan leży w pobliżu miasta Tatawin. Przy głównym placu wioski stoi meczet, jest tu też kawiarnia i przystanek autobusowy. Jednak cała osada wygląda raczej na wyludnioną. Dziś ludzie wolą mieszkać w mieście. Mur zewnętrzny warowni Quled Soultan zbudowany był z kamieni lub z cegły suszonej na słońcu, lepionej z gliny, mułu i trawy. Budowla ma formę plastra miodu. Jedynym dostępnym drewnem było wtedy drewno palmowe, z niego zrobione są drzwi, podesty i niby - haki, przez które przerzucano liny służące do wciągania pojemników z ziarnem. Przechowywano je w spichlerzach, obok serów i oliwy. W głębi ksaru, na środku dziedzińca rosną niewielkie palmy, pod nimi kilka starych glinianych amfor na oliwę. Południowa część Tunezji to ostatnia strefa występowania drzew oliwnych w Afryce Północnej. Dalej na południe jest już za gorąco. Pod względem sumy rocznych opadów ten region klasyfikuje się jako pustynię. Kolejny tunezyjski przystanek to Chenini, historyczne miasto na stromych zboczach góry; opustoszałe domy są tu dosłownie przyklejone do skalnych ścian. Tutejsze góry są zbudowane z tufu; jest to bardzo miękka skała, więc Berberowie wpadli na pomysł, żeby wydrążyć w niej domostwa. Górna część wioski pochodzi z XII wieku. Dziś życie toczy się na dole, bo tutaj trzeba się mozolnie wspinać albo wwozić ciężary na ośle, a to za dużo nawet dla potomków wspaniałych nomadów. Z Chenini Robert przewędrował do Matmata. W okolicach tego miasta zwiedzać można autentyczne domostwa troglodytów wyżłobione pod ziemią korytarze i pomieszczenia mieszkalne. O troglodytach pisał już Herodot w V wieku p.n.e. To on przypiął im niepochlebnie brzmiącą po polsku łatkę "troglodytów". Dla nas to dzicy jaskiniowcy, ale w grece oznacza to tylko mieszkających pod ziemią. Latem na zewnątrz jest tu nawet 60C, zimą temperatura spada niemal do zera, więc to świetny sposób na utrzymanie wewnątrz przyjemnego klimatu. Zatem troglodyta to geniusz inżynierii mieszkaniowej w trudnych warunkach pustynnych! W autentycznych domostwach troglodytów wciąż żyją rdzenni mieszkańcy. Życie toczy się na dziedzińcu. Pani domu częstuje bez pytania chlebem i herbatą. W tle zwierzęta domowe i bawiące się dzieci. Od dawnych czasów niewiele się tu zmieniło. Mężczyźni spędzają czas poza domem, najchętniej w kawiarni w centrum miasteczka, gdzie herbatę podaje kelner. Dziś w tych pomieszczeniach są pokoje hotelowe, a w dole na dziedzincu znajduje się jadalnia. To prawdopodobnie najsłynniejsza jadalnia w historii kina; George Lucas kręcił tu zdjęcia do "Gwiezdnych wojen". I w takiej to scenerii Robert degustuje tunezyjskie przystawki: sałatkę meshueya, brik, tuńczyka, oliwki, jajka na twardo i harissę. Tak posilony przyrządza "fantastyczno - naukowego" kurczaka po berberyjsku.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Dawny gród Edwina, czyli zamek na wysokiej skale w sercu szkockiej stolicy, to dobre miejsce na początek podróży po tym kraju. Edinburgh Castle otaczają pełne życia, również kulinarnego, ulice i place. Jeden z placów raz w tygodniu zamienia się w Farmers Market, targ produktów rolniczych i własnych wyrobów spożywczych. Na miejscu można skosztować takich specjałów jak owsianka z miodem i whisky czy mięso z bawołu. Od zamku biegnie przez Stare Miasto słynna Royal Mile, Królewska Mila. U jej początku warto zajrzeć do Scotch Whisky Experience, instytutu - muzeum, którego zwiedzanie wieńczy degustacja szkockiej. W nowomiejskim parku, wśród tłumów spacerowiczów, Robert Makłowicz przyrządza łupacza z szynką, a z wysokości swojego pomnika asystuje mu Sir Walter Scott.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W kolejnym odcinku Robert Makłowicz nadal podróżuje po Ekwadorze i trafia na ekwadorskie wybrzeże Pacyfiku, dużo cieplejsze niż w leżącym na południu Peru, a także bezpieczniejsze niż w sąsiedniej Kolumbii. Oprócz uroków plażowania atrakcją tego regionu są owoce morza. Poznajemy tutejsze sposoby ich przyrządzania, również w wersji na surowo. W trakcie kulinarnych spotkań nad Oceanem Spokojnym w ekwadorskiej prowincji Esmeraldas widzowie będą mogli zobaczyć, jak wyglądają poszukiwane w Europie: małże sercówki, langustynki i dorady. Kupione na targu rybnym i na miejscu oprawione maczetą stanowią składniki wielu dań. Po zachodzie słońca warto odwiedzić szefa kuchni tutejszej nadmorskiej restauracji, który poleca m.in. rybę w sałacie oraz kokos nadziewany krewetkami i zapiekany z parmezanem w specjalnym piecu. Nocą nadmorskie bary oferują egzotyczne, kolorowe drinki.
Czas trwania: 24min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Długi burnus z wielbłądziej wełny i szesz (zawój na głowę) to nieodzowne elementy ubioru pustynnego Beduina. W takim przebraniu Robert Makłowicz dociera do miasta Douz w Tunezji, zwanego Wrotami Sahary. Po największej pustyni świata przemieszcza się na wielbłądzie, z którego przesiada się do bardziej praktycznego samochodu terenowego. Dzięki temu zdąży odwiedzić bajeczną górską oazę Chebika, zjawiskowe słone jezioro Chott El Jerid oraz bujne gaje palmowe wokół miasta - oazy Tozeur. Ważną częścią Sahary są góry Atlas, których łańcuch ciągnie się przez Maroko, Algierię i Tunezję. W tych właśnie górach operowała w latach 1942 - 43 niemiecka formacja Afrika Korps dowodzona przez generała Erwina Rommla, słynnego "Lisa Pustyni". Po Niemcach zostały kanistry na benzynę i drogi, które zbudowali w górach. Zatrzymawszy się w górskiej osadzie Chebika, Robert wzmacnia się szklanką soku z granatów. Po czym rusza dalej, w kierunku jeziora Chott el - Jerid. To największe z kilku słonych jezior w Tunezji, przez większą część roku jest wyschnięte. Dziś biegnie przez nie wygodna szosa, bo usypano groblę. Ale dawniej karawany, które zmierzały nad morze, musiały przez nie przechodzić. Pozornie twarda skorupa wyschniętej soli jest zdradliwa, wiele karawan zapadło się w lepką maź. Założone już w starożytności miasto Tozeur należało do berberyjskiego królestwa Numidii. Pełniło ważną, ale niezbyt chwalebną funkcję; było ośrodkiem handlu niewolnikami sprowadzanymi z czarnej Afryki przez Saharę. Dziś liczy 50 tys. mieszkańców, ma swój uniwersytet i rozwija się bujnie, a to dlatego, że jest tu woda, która tryska wokół miasta ze 196 źródeł. W okolicy jest 1000 hektarów plantacji daktyli. Tunezja jest największym w świecie producentem najszlachetniejszej odmiany tych owoców, znanej jako palce światła. Zbieranie daktyli to zajęcie wymagające szczególnych predyspozycji. Dojrzałe zrywa kilku ludzi, którzy wchodzą na pień palmy piętrowo i podają sobie kiście, żeby nie uszkodzić owoców. Robert odwiedza przetwórnię, gdzie daktyle są sortowane według stopnia wilgotności. Degustacja zaś odbywa się w ogrodzie. Na stole, obok owoców luzem, są miseczki i słoiki, a w nich produkty z daktyli: konfitury, masło daktylowe, kremy i pieczywo z syropem. Daktyle nadziewane to danie główne odcinka, które Robert przyrządza na ruchliwej ulicy w centrum miasta, tuż przed bramą - łukiem z arabskimi napisami. W Touzer Robert zwiedza także targ, gdzie można kupić świeże warzywa i ryby, mimo że to przecież pustynia. Wizytę w mieście kończy spacer po starówce, zwanej tu mediną, i espresso w stylowej kawiarni, oraz zachód słońca, który Robert podziwia ze szczytu pustynnej wydmy. Niektórzy twierdzą, że zachody słońca nad saharyjską wydmą są jeszcze piękniejsze, niż te nad morzem.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Krakowski znawca kuchni tym razem ujawnia swój zachwyt Szkocją. Podczas podróży przez Highlands, czyli Pogórze, przybliża widzom piękno tutejszych krajobrazów, krainę jezior, wspaniałe zamki. Pokazuje łososie, które pokonują spiętrzenie wody przy rzecznej elektrowni, a także uczestniczy przy produkucji szlachetnej, słodowej scotch whisky. Całości dopełnia wykonywana na dudach muzyka oraz poezja kulinarna Roberta Burnsa. Widzowie poznają również haggis - specjał szkockiej kuchni narodowej. Tę tradycyjną potrawę przyrządza się z mięsa, cebuli i podrobów, a w wersji klasycznej jest podawana w owczym żołądku. Robert Makłowicz nie zapomniał o też potworze z Loch Ness: nad brzegiem jeziora smaży dla niego pstrąga łososiowego z musztardą angielską i panierowanego w owsiance.
Czas trwania: 24min. / 2009 / magazyn kulinarnyEmisja Makłowicz w podróży miała miejsce:
Opis (streszczenie): Historycznym tropem Robert Makłowicz prowadzi nas do pierwszej budowli, jaką wznieśli w Manili Hiszpanie, którzy założyli miasto w XVI wieku, do Fortu Santiago w dzisiejszej dzielnicy Intramuros. Oprócz fortyfikacji katoliccy kolonizatorzy budowali piękne kościoły, takie jak perła baroku San Agustin. Kościoły wznoszą się również za rzeką Pasig w chińskiej dzielnicy. Manilskie Binondo to najstarsze Chinatown na całym świecie, do dziś tętniące życiem. Chińczycy, którzy osiedlali się tu za panowania hiszpańskiego, musieli przyjąć katolicyzm. Po Hiszpanach władcami Filipin zostali na początku XX wieku Amerykanie. Pozostały po nich wszechobecne angielskie słowa oraz dania typu mięso w bułce. Manilskie menu Roberta jest dużo ciekawsze: kare - kare z ogonów wołowych duszonych w sosie z orzeszków ziemnych, golonka i podroby wieprzowe, chicken barbecue, kwaśna tamaryndowa zupa sinigang, zupa z płetwy rekina oraz morski ogórek, czyli trepang.
Opis (streszczenie): Indyjski stan Kerala nie jest tak popularny jak np. Goa, ale kryje wiele skarbów, takich jak kokosy, pieprz czy kauczuk. Robert Makłowicz opowie o nich, spacerując malowniczą nadmorską aleją wysadzaną właśnie palmami kokosowymi. Dzisiejszą nazwę orzechom kokosowym nadali dopiero Portugalczycy, którzy zjawili się tutaj w XVI wieku. Włochata skorupa orzecha przypominała im upiora z ludowych podań, zwanego Coco. Wcześniej Europa znała kokosy z relacji Marco Polo, który określał je łacińską nazwą Nux indica. Na rajskiej plaży rozebrany do pasa Suresh pokazuje, jak się otwiera orzech kokosowy. Skorupę rozłupuje się, uderzając orzechem o rydel wbity w ziemię. W pierwszej kolejności wypija się wodę kokosową, smaczniejsza jest ta z młodych orzechów. Z miąższu tłoczy się olej, a z suchych wytłoczyn produkuje wiórki kokosowe. Włókna służą do wyrobu lin, sznurków, szczotek, wycieraczek. Lina kokosowa, mocna i odporna na słoną wodę morską, była kiedyś powszechnie używana przez żeglarzy. Na tej rajskiej plaży Robert Makłowicz przyrządza miejscowe danie z dodatkiem mleczka kokosowego. Kolejny skarb Kerali to pieprz, który był kiedyś synonimem indyjskich przypraw. To głównie po pieprz przedzierali się przez oceany wokół Afryki Portugalczycy. Kiedy wreszcie Vasco da Gama odkrył morską drogę do Indii, statki portugalskie mogły wieźć do Lizbony transporty tego ziarna, którego cena w Europie była nawet 200 - krotnie wyższa niż tutaj, w Kerali, gdzie je kupowano. Nadmorska aleja zaprowadziła Roberta Makłowicza do małego gaju kauczukowego. Z soku drzew kauczukowych otrzymuje się lateks, czyli naturalny kauczuk, kiedyś niezbędny do produkcji gumy. Ta właściwość kauczukowca stała się dla Europejczyków niezwykle cenna w XIX wieku, kiedy to John Dunlop wynalazł oponę pneumatyczną. Wówczas te drzewa rosły wyłącznie w Brazylii, byłej kolonii portugalskiej, która w XIX wieku stała się niezależną monarchią i zazdrośnie strzegła swojego monopolu na kauczuk. Wywóz nasion kauczukowca był surowo zabroniony. Dopiero podstęp Brytyjczyków, którym udało się wywieźć porcję nasion w wypchanym okazie ptaka, pozwolił rozwinąć uprawy kauczukowca poza Brazylią. Pierwsze plantacje, ze względu na klimat, założono w Indiach. Areały kauczuku w Kerali zmniejszyły się znacznie po wynalezieniu gumy syntetycznej. Wiele plantacji zostało zlikwidowanych. W ich miejsce założono ośrodki turystyczne. W jednym z nich o nazwie Water Scapes, Robert Makłowicz zatrzymał się na posiłek. W jadalni o charakterze bufetowym, stoją na stołach bemary, czyli podgrzewane bufetowe naczynia, a w nich cała seria dań i dodatków. Robert Makłowicz wybiera trzy dania: dal Thadka, curry jarzynowe i duszonego kurczaka.
Czas trwania: 25min. / 2010 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Trivandrum, stolica Kerali, stanu leżącego na południu Indii, w miejscowym języku malajalam ma nazwę jeszcze bardziej skomplikowaną: Thirivananthapuram. Miasto jest skrzyżowaniem wielu religii i kultur i odznacza się dynamiką typową dla tej części świata. Mieszkają tu hinduiści, muzułmanie, katolicy, a nawet Żydzi. Ale język malajalam nie ma nic wspólnego z hindi, dlatego Hindus z północy z miejscowymi musi rozmawiać po angielsku. W Trivandrum Robert Makłowicz podziwia piękną hinduistyczną świątynię, a przy okazji dowiaduje się, że w Kerali komunizm nie stoi w sprzeczności z religią. Już pierwsze demokratyczne wybory w latach 50. wygrała miejscowa partia komunistyczna, która praktycznie do dziś sprawuje tu władzę. Jej efektem jest elektryfikacja, edukacja i nowoczesna polityka społeczna. I nikt nie walczy tu z prywatną własnością, nie ma mowy o nacjonalizacji. "To po prostu komunizm, jakiego myśmy nie zaznali" - mówi Makłowicz. Na skwerze przy plaży stoi pomnik kobiety wyzwolonej - ogromna kamienna rzeźba leżącej nagiej postaci płci żeńskiej. Ten monumentalny posąg ufundowany przez rząd stanowy Kerali jest dowodem na to, jak istotna jest w tym kraju rola kobiet. Jednym z najważniejszych polityków indyjskich, premierem kraju była Indira Gandhi. Co ciekawe, gdy ktoś tu zapyta o równouprawnienie kobiet, wówczas odzywają się głosy, że w Kerali można raczej mówić o równouprawnieniu mężczyzn, bo w dawnych kulturach bramińskich w tej części Indii panował matriarchat. Z Trivandrum Robert Makłowicz wyrusza do Kovalam. Podczas lunchu w miejscowej restauracji Raj Resort gawędzi z dwoma Hindusami o kulinarnych przysmakach z różnych stron świata, w tym również o kuchni polskiej, którą jak się okazuje jeden z panów poznał w naszym kraju. A jeśli chodzi o kuchnię hinduską, ma ona to do siebie, że jest egalitarna. Makaron ryżowy w mleczku kokosowym, który Robert Makłowicz przygotuje potem na drewnianej łodzi rybackiej, to danie zarówno dla biednych, jak i dla bogatych. Jeden z dżentelmenów, z którymi Makłowicz jadł lunch, zaprosił go do swojej prywatnej rezydencji. Dom jest całkiem nowy, ma tylko pięć lat, ale jest zbudowany w tradycyjnym stylu, typowym dla Keralii. Przed wejściem zdejmuje się buty. W kuchni żona gospodarza szykuje miejscowe specjalności: placki dosa, do których podaje urd dal, czyli soczewicę po urdyjsku. Następnego dnia rano Robert Makłowicz wybiera się na targ po owoce i warzywa. Po powrocie do rezydencji przygotowuje wystawne keralskie śniadanie, na które podaje przede wszystkim owoce: dwa rodzaje bananów, małe żółte i większe czerwone, papaję, winogrona, ananas i galaretkę z kokosów. Ostatnią atrakcją, jaka czeka nas w tym odcinku, jest połów ryb, niezmienny w swojej formie od stuleci. Rybacy wyciągają sieci, a potem na miejscu odbywa się segregowanie połowu - na ryby i owoce morza.
Czas trwania: 25min. / 2010 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Chorwacka nazwa wyspy Rab pochodzi od łacińskiego słowa "arba", co znaczy "zadrzewiona, zalesiona". Pod tym względem Rab wyróżnia się wśród innych wysp w okolicy, które są w większości prawie całkowicie nagie. Rab to również miasto - stolica wyspy. Założył je 10 lat przed Chrystusem cesarz Oktawian August. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa miasto oddało się opiece czworgu świętych, o czym świadczą cztery romańskie dzwonnice, którym patronują święci Jan i Andrzej oraz Najświętsza Maria Panna i święta Justyna. W kościele św. Jana, wybudowanym w V wieku, w stylu protoromańskim, odprawiane są msze święte w różnym językach, latem zaś odbywają się koncerty muzyki klasycznej. Z miasta Rab Robert przenosi się do miejscowości Banjol, która przyciąga turystów piaszczystymi plażami. Jednak to nie plaża kusi krakowskiego smakosza. Miejscem, które odwiedza, jest znajdująca się na przedmieściu cukiernia Vilma, oferująca tradycyjne chorwackie wyroby: syrop pomarańczowy, smokovaę, czyli rakiję z figami i travaricę z miodem. Jednak najważniejsze są wypieki, a szczególnie jeden rapska torta którego receptura liczy sobie ponad 800 lat. Na zapleczu cukierni szefowa, pani Vilma Brna właśnie miesza nadzienie do ciasta. Rapska torta pierwszy raz została upieczona na Rabie w XII wieku - dla papieża Aleksandra III, który przybył tu poświęcić katedrę. Każdy, kto przyjedzie na wyspę Rab, powinien zakosztować spaceru po lesie Dundo. Jest to rezerwat czarnych dębów więzożołdów. Ten pierwotny las to jeden z ostatnich takich w świecie śródziemnomorskim. Rosną tu też dęby korkowe. A gdzie są dęby, są i świnki, które jedzą żołędzie, a gdzie są świnki, jest i prut - jak włoskie prosciutto, czyli szynka. By jej posmakować, Robert udaje się do konopy. Konoba to chorwacka gospoda. Gdy Robert raczy się plastrami szynki, barman podaje mu kieliszek czerwonego wina. Wspólna konsumpcja dojrzewającej szynki to jeden z fundamentów tutejszego życia. Wzmocniony szynką Robert udaje się nad zatokę, gdzie w malowniczej zatoce gotuje danie: fritaja od robotnice. Jest to fritata z suszoną ośmiornicą. W miejscowość Barbat Robert odwiedza pasiekę. Na górze z widokiem na zatokę i sąsiednie wyspy, wśród kamiennych murków, stoją ule. Krajobraz bukoliczny. Rab jest wyspą zieloną, bo ma źródła wody. Są tu kwiaty i pszczoły. Właśnie kwitnie wiecznie zielony rozmaryn, a pszczoły budzą się z zimowego snu. Obok ogrodu z ziołami znajduje się sklep EkoNatura. Robert przegląda ofertę i rozmawia z właścicielem; pan Duan Katelan częstuje go rakiją z miodem. Można tu także kupić oliwki, ocet, oliwę i dżem figowy. W miejscowej restauracji potrafią należycie wykorzystywać miód. Szef kuchni przygotowuje właśnie jagnięcinę z miodem. Do jedzenia Robert wybiera jednak coś mniejszego: gnocchi z langustynkami i dzikimi szparagami z białą truflą. Obok restauracji jest sala z dawną tłocznią oliwy i suszonymi ośmiornicami zawieszonymi pod sufitem. Robert degustuje dwa rodzaje oliwy, krojony prut i zupę pomidorową z domowego przecieru. Wyspa Rab to także raj dla naturystów. Plaża dla golasów ma tu podobno długie tradycje. Było lato 1936 roku. Do zatoki wpłynął jacht Edwarda VIII, brytyjskiego króla, który zrzekł się tronu z powodu swojego romansu z amerykańską rozwódką Wallis Simpson. Edward i Wallis nie zastanawiali się długo, zdjęli odzież i wskoczyli do wody.
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz tym razem wybrał się na północ Indii, do leżących nad Gangesem słynnych ośrodków hinduskiej jogi, odwiedzanych w swoim czasie przez takie sławy, jak m. in. zespół The Beatles. Najłatwiej dostać się tam pociągiem Shatabdi Express, który w cenie biletu oferuje pełny posiłek, niekoniecznie wegetariański. Kolej to w Indiach największy pracodawca. Codziennie przewozi około 15 mln pasażerów. W przerwie podroży, na peronie stacji kolejowej w Mirat, Robert opowiada o powstaniu sipajów, które tam właśnie wybuchło. Był to pierwszy tak poważny zbrojny zryw ludności Indii przeciwko panowaniu brytyjskiemu. Rozpoczął się w roku 1857. Rekrutowani z miejscowej ludności szeregowi żołnierze wymordowali brytyjskich oficerów. Z garnizonu w Mirat bunt rozlał się na niemal cały kraj. Pretekstem był narzucony przez Brytyjczyków obowiązek smarowania amunicji do karabinów łojem wołowym lub baranim, co raziło uczucia religijne wyznawców hinduizmu i muzułmanów. Po dwóch latach walk powstanie upadło. Podróż pociągiem kończy się na stacji Roorkee. Dalej na północ trzeba ruszyć autem. Celem podróży są miasta Haridwar i Rishikesh, a ściślej działające tam hinduistyczne świątynie, aśramy i akademie jogi, czyli strefa kuchni wyłącznie bezmięsnej. W Haridwar Robert zwiedza Instytut Patanjali. Instytut pełni funkcje kontemplacyjne i duchowe, ale można tu także zetknąć się z nowoczesną medycyną, zrobić badanie USG czy EKG. W podziemiach budynku jest sklepik apteka, gdzie jogini sprzedają własnej produkcji preparaty lecznicze i kosmetyki. Robert zainteresował się ekstraktem chłodzącym, wyciągiem z krowich oczu i ziołową pastą do zębów. W audytorium plenerowym, które mieści się w zadaszonej przestrzeni na wewnętrznym dziedzińcu, Robert uczy się teorii i technik oddechu pranajama, stosowanych w ćwiczeniach jogi. Potem w galerii na piętrze, obok wiszącego na ścianie wielkiego jadłospisu, degustuje zestaw wegetariańskich dań jogińskich, przyrządzanych w kuchni instytutu. Nie dodaje się do nich czosnku ani cebuli; te składniki utrudniałyby skupienie niezbędne do medytacji. Każdy pobożny Hindus powinien raz w roku odbyć pielgrzymkę nad świętą rzekę Ganges i zaznać rytualnej kąpieli. Podróżni przybywają do Rishikesh, gdzie mieszczą się aśramy obsługujące pielgrzymów. Robert zawitał do jednego z nich słynnego aśramu Parmarth Niketan. Wizyta w tym miejscu to okazja do spotkania z miejscowym sędziwym mistrzem jogi. Ma ponad 100 lat i od dłuższego czasu żywi się wyłącznie sokiem z pomarańczy. W jadalni Parmarth Niketan Robert próbuje placków puri, które są podstawą menu w północnych Indiach. Mięsa i jajek oczywiście tu nie podają. A pije się tutaj herbatę słodzoną centralnie, z mlekiem, imbirem i kardamonem. Na dziedzińcu kompleksu świątynnego, w alei spacerowej, Robert gotuje curry. Smak dzieła Roberta ocenia były ambasador Indii w Polsce, pan Chandra Mohan Bhandari, który chwali zupę. Atrakcją pobytu w Parmarth Niketan jest udział w wieczornej ceremonii ognia i wody w nad Gangesem.
Czas trwania: 25min. / 2010 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz odwiedza Dolinę Paznaun w zachodnim Tyrolu. W okolicach miasta Landeck podziwia stary most kolejowy. W drugiej połowie XIX biegnąca tędy trasa kolejowa połączyła Wiedeń z Paryżem. Zachodni Tyrol to wąski pasek, wciśnięty między Niemcy i Szwajcarię, a konkretnie między Bawarię i kanton Gryzonia. W dawnych czasach ten wysokogórski region, zasypany przez pół roku śniegiem, był niemal całkowicie odcięty od świata. Nowa linia kolejowa i biegnąca przez tunele droga otworzyły Dolinę Paznaun na świat. Dolina jest wąska i niedostępna, ale główna droga, którą jedzie Robert, biegnie przez wiele nowoczesnych tuneli. Głównym miastem w dolinie jest Ischgl. Jego mieszkańcy żyją przede wszystkim z turystycznej obsługi narciarzy, ale także z rolnictwa. W miejscowym sklepie Robert ogląda towary, z których słynie ta ziemia. A są to sznapsy, kiełbasa, dziczyzna i sery. Następne zwiedzane miasto to Galtür. W lutym 1999 roku zeszły tu dwie lawiny, które zniszczyły miasto i zabiły ponad 30 osób. Była to jedna z największych tragedii lawinowych w historii Austrii i świata. W nowoczesnym budynku Alpinarium, zbudowanym już po tej tragedii, stworzono ekspozycję, będącą lawinowym memento. Niech nikt się nie łudzi, że ucieknie przed lawiną. Musiałby poruszać się po górach bolidem Formuły 1. Lawina pędzi z prędkością 300 km/godz. , czyli 8 razy szybciej od najszybszego człowieka. Jedna z ekspozycji ma ilustrować doznania człowieka, który znalazł się pod lawiną, oczywiście, jeśli przeżył. Niestety, już po 20 minutach przebywania pod śniegiem szanse ocalenia spadają do kilku procent. W górze słychać odgłosy nadziei: wołania ratowników i szczekanie psów. Człowiek broni się przed lawinami na różne sposoby: montuje na zboczach gór specjalne zapory, strzela z armatek w miejsca, gdzie gromadzi się dużo śniegu oraz buduje mury. Jednak mimo najbardziej zmyślnych zabezpieczeń lawiny nadal schodzą i będą schodzić. A wywołują je często nieostrożni ludzie, przechodząc czy zjeżdżając na nartach w nieodpowiednim miejscu. Kolejny przystanek to Kapel. W tym miestaczku Robert zwiedza destylarnię sznapsa. W Austrii jest to całkowicie legalne; każdy może mieć własną gorzelnię i produkować destylaty, tutaj najczęściej owocowe. Następnego dnia już od rana Robert przygląda się produkcji miejscowego sera. Serowarnia znajduje się tuż za ścianą obory. Elegancko przycięte gomółki sera moczy się najpierw w słonej wodzie. Naturalna klimatyzacja skalna ściana zapewnia odpowiednie warunki w dojrzewalni niezależnie od pory roku. Na skarpie nad główną drogą doliny Robert gotuje Almkäse Supe tyrolską zupę serową, której składnikiem jest miejscowy ser. Jest to danie podobne do fondue. W niemal każdym tyrolskim pensjonacie raz w tygodniu można skosztować klasycznych specjalności miejscowej kuchni. Tym razem Robert skusił się na Schweinbraten, czyli pieczeń wieprzową z knedlem bułczanym i zasmażaną kiszoną kapustą.
Czas trwania: 24min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Ze szczytu góry Schauinsland, z której w średniowieczu Bryzgowijczycy czerpali swoje srebrne bogactwo, krakowski podróżnik i smakosz zjeżdża kolejką linową do samego centrum Fryburga Bryzgowijskiego. Miasto założono na ważnym szlaku kupieckim łączącym Morze Śródziemne z Północnym. Określenie Bryzgowijski pochodzi od Bryzgowii, historycznej krainy leżącej nad granicznym Renem w południowo - zachodnich Niemiec. Niedaleko stąd, w Schwarzwaldzie, ma swoje źródła inna wielka rzeka - Dunaj. Takie położenie bardzo sprzyjało budowaniu pozycji handlowej Wolnego Miasta, bo tak się tłumaczy jego nazwę. Fryburg - wolne miasto kupieckie. W zabytkowym średniowiecznym centrum uwagę zwraca XIII - wieczna gotycka katedra, cudem ocalała z alianckich bombardowań w czasie II wojny światowej. 27 listopada 1944 roku wieczorem nad Fryburg nadleciały alianckie bombowce. Zmasowanego bombardowania nie uzasadniały cele wojskowe, takich na starym mieście nie było. Chodziło o złamanie w Niemcach ducha walki i odwet. W gruzach legła większość domów przy placu Katedralnym. Prawie wszystkie starannie odbudowano. Szczególnie piękna jest czerwona kamieniczka z późnego średniowiecza. W XVI wieku była tu siedziba gildii kupieckiej. Na frontonie można podziwiać herby i posągi panujących tu przez prawie 500 lat Habsburgów. Każde miasto średniowieczne miało swoje mury obronne, a w nich bramy. We Fryburgu zachowały się dwie; słynniejsza z nich jest Brama Szwabska. Tuż przy niej ulokowała się słynna gospoda Pod Czerwonym Niedźwiedziem, najstarsza w Niemczech. Od 700 lat przyjmuje gości. Pierwsze wpisy w dokumentach historycznych na jej temat pochodzą z roku 1311. Na placu Katedralnym codziennie oprócz niedziel odbywa się największy targ w mieście. Sery, szparagi, zioła, domowej produkcji destylaty, pesto z dzikiego czosnku, grzyby, przeróżne mięsa i kiełbasy - wszystkiego w bród. Robert kupuje 10 deka kurek. Potem wśród ozdobnych kamienic degustuje Maultaschen z wieprzowiną i jarzynami. Są to po prostu nasze polskie pierogi, tylko inaczej podawane. Sam zaś gotuje pod Bramą Szwabską arcyniemieckie ziemniaki ze szpekiem i młodymi kurkami w winie. Fryburg nieodparcie kojarzy się z uniwersytetem. Pierwotna zamożność miasta, oparta była na srebrnym kruszcu. Kiedy zasoby szwarcwaldzkiego srebra się wyczerpały, Fryburg znalazł inne źródło bogactwa, postawił na rozwój nauk. Założony w połowie XV wieku Uniwersytet Alberta i Ludwika należy dziś do grona najbardziej prestiżowych uczelni w Europie. Z Fryburgiem związani byli filozofowie Max Weber i Martin Heidegger. We Fryburgu pod koniec życia mieszkał Erazm z Rotterdamu, słynny filozof epoki reformacji. Jego księgi znalazły się na indeksie, a wielki humanista zmarł w pobliskiej Bazylei. Dzięki studentom miasto nie ma typowego dla Niemiec statycznego, mieszczańskiego charakteru. Prezentuje oblicze młode, dynamiczne i kosmopolityczne.
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyMakłowicz w podróży można obejrzeć w programie stacji:
Emisje miały lub będą miały miejsce w: TVP HD, TVP Kobieta, TVP Polonia, TVP Rozrywka, TVP Wilno
Lista zwiera odnośniki do stron typów związanych z prezentowaną audycją:
Lista zwiera odnośniki do stron osób związanych z produkcją (aktorzy, reżyser):
Lista zawiera lata, w których powstawała audycja: