Emisja Makłowicz w podróży będzie miała miejsce (premiera, powtórka):
Program TV na 4 października 2025 (Sobota) Program TV na 5 października 2025 (Niedziela)Opis (streszczenie): Wycieczka statkiem przełomem Dunaju skłania Roberta do przywołania czasów antycznych, kiedy rzeka stanowiła granicę między cywilizacją na południu a barbarzyńcami na północy. Dziś po obu stronach Dunaju Bawarczycy z powodzeniem uprawiają ziemniaki i chmiel, dwie rośliny Rzymianom nieznane. Robert odwiedza Dolinę Hallertau największe na świecie zagłębie chmielowe. Jest wrzesień czas żniw chmielowych. W otwartej stodole na dziedzińcu gospodarstwa maszyna z taśmociągiem oddziela szyszki od pnączy zwiezionych z pola. Szyszki chmielowe zawierają do 40 procent wody, więc świeże nie nadają się do przechowywania, bo by zgniły. Trzeba je wysuszyć. W Niemczech chmiel jest bardzo ważną rośliną, o czym można się przekonać w Muzeum Chmielu w Wolznach. Już w VIII wieku ludzie zbierali dziki chmiel, potem sami zaczęli go uprawiać. Przełomem w historii piwowarstwa był rok 1516, kiedy to bawarski książę Wilhelm IV wydał dekret o czystości piwa, tzw. Reinheitsgebot. Zgodnie z nim, piwo wolno było wyrabiać tylko z trzech składników: jęczmienia, wody i chmielu. Zatem piwa belgijskie, aromatyzowane np. cytrusami, wedle niemieckiego prawa piwem nie są. W Niemczech wciąż silne są tradycje małych browarów lokalnych, które produkują piwo dla najbliższej okolicy. Robert odwiedza historyczny browar w miejscowości Legenfeld. Pierwsze piwo uwarzono tam już w XV wieku. We wnętrzu browaru znajduje się sala otwartych kadzi fermentacyjnych. Brzeczka fermentuje w nich przez trzy tygodnie. Takich obrazków nie zobaczy się w wielkoprzemysłowych browarach. Tutaj to piwowar, a nie komputer, decyduje o jakości piwa. Przy browarze jest restauracja, której historia sięga ponad 400 lat. Na pierwszej stronie menu restauracji znajduje się lista dostawców produktów rolnych. Obowiązuje zasada zero anonimowości na talerzu. Wiemy, co jemy. Ziemniaki np. dostarcza do kuchni rodzina Plöckl. Nic dziwnego, że bywa tu mnóstwo ludzi. Robert zamówił pieczeń wieprzową z ziemniaczanym knedlem. Danie główne odcinka: Leberkäse ze smażonymi ziemniakami i białą kapustą w zalewie octowej Robert gotuje na skarpie z widokiem na dolinę Dunaju. Po tak obfitym posiłku wybiera się na pole, by zobaczyć uprawę ziemniaków. Potem udaje się do przetwórni w Neumarkt. Do rampy podjeżdża właśnie wywrotka, która wysypuje ziemniaki do podajnika fabrycznego taśmociągu. Zanim jednak partia ziemniaków zostanie przyjęta do przetwórni, trzeba je sprawdzić. W laboratorium przeprowadza się badanie na zawartość skrobi. Od wyniku badania zależy ich cena. W przetwórni w Neumarkt wyrabia się kluseczki i knedle. Robert ma okazję spróbować dwóch rodzajów knedli ziemniaczanych: z sosem pieczeniowym oraz nadziewanych kostkami z bułki smażonymi na maśle. Hollstadt to rolnicze miasteczko w bawarskiej Frankonii. Akurat odbywa się tu Kartoffeltag, czyli Dzień Ziemniaka. Miejscowe kartoflane dożynki to wielki festyn dla mieszkańców. Doroczne ziemniaczane święto odbywa się pod patronatem Bayerische Bauern Verband, czyli Bawarskiego Stowarzyszenia Rolników. Na jednym ze stoisk jego właściciel wyjmuje z pieca blachę z bochenkami ziemniaczanego chleba. Przy innym stoisku ubrany na żółto pan gotuje w parniku ziemniaki w mundurkach. Na festynie są także stoiska z wędlinami. Robert raczy się pajdą ziemniaczanego chleba z masłem i plastrem baleronu ukrojonym na maszynie. Smakowicie wygląda też Blutwusrt; jest to krwawa kiszka na zimno podawana z porcją ziemniaków z parownika. Do tego obowiązkowo szklanka piwa. .
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Stolicą Madery jest Funchal. Nazwa tego miasta pochodzi od słowa "funcho", co po portugalsku znaczy koper włoski. Zwiedzanie miasta Robert, jak przystało na recenzenta kulinarnego, rozpoczyna od targu spożywczego, gdzie lokalni producenci chętnie eksponują swoje płody rolne. Znajdujący się w centrum miasta barwny i egzotyczny targ jest także atrakcją turystyczną. Niezwykle łagodny klimat Madery sprawia, że rośnie tu praktycznie wszystko. W dodatku portugalscy żeglarze zwozili na wyspę rośliny z całego świata. Robert jest zafascynowany galerią z owocami. Jeszcze bardziej pochłania go oferta targowiska rybnego. Madera to wyspa pochodzenia wulkanicznego, praktycznie pozbawiona szelfu, więc tuż u jej brzegów otwiera się morska głębia. Można tu łowić pałasze, symboliczne dla całej Portugalii sardynki oraz byczki z rodziny makreli i tuńczyki bonito. Odkrywcą Madery jest portugalski żeglarz Joao Goncalves Zarco, który dopłynął tu w 1418 roku. Zarco był pierwszym gubernatorem wyspy i założycielem Funchal. W centrum miasta można podziwiać jego imponujący pomnik. W świecie jednak stokroć bardziej znany jest inny obywatel Funchal... piłkarz Cristiano Ronaldo, który swoją karierę zaczynał w tutejszej szkółce piłkarskiej. Funchal to także ważne miejsce dla Polaków. Tuż obok katedry znajduje się popiersie marszałka Józefa Piłsudskiego, który spędził tu kilka miesięcy na przełomie lat 1930/31. Odpowiednie lokum na wyspie wyszukał mu syn prezydenta Mościckiego. Jego wybór padł na willę Quinta Bettancourt na przedmieściach stolicy. Dziś to prywatny dom i nie można tam zajrzeć. W Funchal jest także pomnik Jana Pawła II. Rua de Santa Maria to najstarsza część miasta, stanowiąca dosłownie plątaninę wąskich uliczek. Z okolicznych knajpek dobiegają dźwięki fado. Dla smakosza jednak najważniejsze są kulinarne zapachy. Robert wyczuwa, że w jednej z restauracyjek można zjeść sardinha assada, czyli sardynki pieczone na ruszcie, arcyportugalski specjał, w innej zaś espetadę z wołowiny. Espetada to po prostu szaszłyk z mięsa natartego czosnkiem i ziołami. Atrakcją turystyczną Madery jest niewątpliwie twierdza Sao Tiago. Zbudowana w XVII wieku forteca miała chronić miasto przed atakami piratów. Na szczęście Funchal tylko raz poważniej ucierpiało. Było to w czasie I wojny światowej, kiedy do zatoki wpłynął niemiecki U - Boot. Poza tym Funchal nigdy nie doznało brutalnej agresji.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Białe słońce przegania mgiełkę znad morza i zmienia jego toń w lazur. Wiaterek szemrze w koronach palm. Poranek w południowej Dalmacji. Robert Makłowicz na tarasie hotelu w miejscowości Orebić raczy się śniadaniem. Na stoliku typowy zestaw - w miejscowym języku velike makjato - wzbogacony o strudel z jabłkami. Dalmacja to kraina historyczna w Chorwacji, Bośni i Hercegowinie oraz Czarnogórze, na wschodnim wybrzeżu Adratyku. Trasa podróży przez południową Chorwację prowadzi z półwyspu Peljesac aż za Dubrovnik, do mniej turystycznego regionu Konavle. Najbliższy ląd to wyspa Korcula i nieco dalsza wyspa Mljet. Na końcu półwyspu, w cichej zatoczce, schowała się wioska Loviste. Nawet w sezonie nie ma tam tłumów. Tutaj krakowski smakosz uczył się podstaw dalmatyńskiej kuchni. Wraz z nim odwiedzamy nadmorską restaurację. Jej właściciel Gordan Matijasević wyciąga właśnie z wody kosz z langustami i zaprasza na degustację sałatki, której głównym składnikiem jest ten skorupiak. W kieliszkach białe wino, a rozmowa dotyczy dalmatyńskiej kuchni. Półwysep Peljesac to nie tylko ryby i skorupiaki. To także jedno z najsłynniejszych miejsc w Dalmacji, gdzie uprawia się winorośl. W miasteczku Orebic krakowski podróżnik degustuje najbardziej znane gatunki miejscowego czerwonego wina: postup i dingac. Znad morza Robert jedzie do wnętrza półwyspu, gdzie jest o kilka stopni chłodniej. Winiarską stolicą środka półwyspu jest miasteczko Kuna. Kiedyś ludne, w czasie II wojny spalone, dziś ma niewielu mieszkańców, głównie winiarzy. W Kunie Peljeskiej wina można się napić w rodzinnych konobach. Konoba to rodzaj gospody we wnętrzach miejscowych domów. Oprócz wina można tu także dostać coś do jedzenia. Gospodarze, z którymi Robert gawędzi po chorwacku, podają wino czerwone i różowe. Do tego dalmatyńskie przysmaki, m.in. z dzikich szparagów. Po degustacji Robert udaje się na przechadzkę. Droga, po której stąpa, została wytyczona w czasach Austro-Węgier, a jej najstarszy odcinek pochodzi z czasów napoleońskich. Danie główne odcinka to manitra, czyli makaron po dalmatyńsku w sosie z młodym bobem i kalmarami. Robert przyrządza je w nadmorskim miasteczku Trstenik. Swoją winiarnię ma tutaj legendarny winiarz, pan Miljenko Grgić, jeden z ojców założycieli winiarstwa w Kalifornii, który na starość powrócił do ojczyzny przodków, by i w Chorwacji szerzyć winiarską kulturę. Peljeska winiarnia pana Miljenka, który ma dziś 92 lata, to w porównaniu z jego kalifornijskimi biznesem winnym skala kieszonkowa - tylko dwa szczepy: posip z Korculi i plavac mali z Peljesca. Plavac mali to ojciec kalifornijskiego szczepu zinfandel. Emigranci z Dalmacji zawieźli szczepy plavac mali do Stanów. Miasteczko Cavtat to dziś niewielki kurort. Na nabrzeżu przystani tłumy turystów. Walory tego regionu docenili już starożytni Grecy, którzy założyli tu kolonię o nazwie Epidaurum. Cavtat to wrota do regionu Konavle. Żeby zrozumieć istotę tego miejsca, trzeba oddalić się od morza. Tam są góry małe, tutaj wielkie, a pomiędzy nimi "polje" - tak się nazywa na Bałkanach szeroka, płaska dolina, gdzie uprawia się winorośl. Kolejne zwiedzane miasteczko to Gruda. Na słonecznych ulicach można zobaczyć turystów na rowerach. Miejscowi, jeśli jeżdżą, to samochodami, albo siedzą w kawiarniach. Latem odbywają się tu zabawy i festyny ludowe z mnóstwem lokalnych przysmaków. Ostatni etap podróży to niewielki półwysep Prevlaka, kres dzisiejszej Dalmacji. Pierwsza góra na horyzoncie to granica z Czarnogórą. Dalej jest Bośnia i Hercegowina. Prevlaka to brama do Boki Kotorskiej, która kiedyś też była Dalmacją. Stacjonowała tam austro-węgierska marynarka wojenna.
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Historycznym tropem Robert Makłowicz prowadzi nas do pierwszej budowli, jaką wznieśli w Manili Hiszpanie, którzy założyli miasto w XVI wieku, do Fortu Santiago w dzisiejszej dzielnicy Intramuros. Oprócz fortyfikacji katoliccy kolonizatorzy budowali piękne kościoły, takie jak perła baroku San Agustin. Kościoły wznoszą się również za rzeką Pasig w chińskiej dzielnicy. Manilskie Binondo to najstarsze Chinatown na całym świecie, do dziś tętniące życiem. Chińczycy, którzy osiedlali się tu za panowania hiszpańskiego, musieli przyjąć katolicyzm. Po Hiszpanach władcami Filipin zostali na początku XX wieku Amerykanie. Pozostały po nich wszechobecne angielskie słowa oraz dania typu mięso w bułce. Manilskie menu Roberta jest dużo ciekawsze: kare - kare z ogonów wołowych duszonych w sosie z orzeszków ziemnych, golonka i podroby wieprzowe, chicken barbecue, kwaśna tamaryndowa zupa sinigang, zupa z płetwy rekina oraz morski ogórek, czyli trepang.
Czas trwania: 25min. / 2017 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Tunezyjska Dżerba to najwieksza i zdaniem wielu najpiękniejsza wyspa afrykańskiego wybrzeża Morza Śródziemnego. Dziś to przede wszystkim wakacyjny kurort. Smakosz i podróżnik z Polski zwiedzanie Dżerby zaczyna od dawnej twierdzy w Houmt Souk, z którą wiąże się dramatyczna XVI - wieczna historia. Houmt Souk to największe miasto na wyspie. W średniowieczu panowali tu sycylijscy Normanowie, a potem Hiszpanie. W XVI wieku postrach na Morzu Śródziemnym siał okrutny pirat Dragout, który pochodził właśnie z tych stron. W 1560 roku zawarł przymierze z Turkami i pobił na morzu flotę hiszpańską. Załoga oblężonej twierdzy, pozbawiona szansy na odsiecz, walczyła do końca. Wszyscy, którzy nie zginęli w bitwie, poszli pod nóż. Z czaszek pokonanych wrogów Dragout kazał usypać poza murami fortu kopiec, który straszył tam przez 200 lat. Dziś stoi tam pomnik. Houmt Souk to po arabsku "osada targowa", więc jest tu oczywiście targ, czyli souk. I jak to na arabskim targu: można tu kupić niemal wszystko. Rybna część targu nie jest wielka, ale dobrze zaopatrzona. Wyjątkowa zaś jest forma sprzedaży: kiedy zbierze się kilku potencjalnych klientów, rozpoczyna się licytacja, podczas której kupujący licytują, a sprzedawca prezentuje rybę nawleczoną na sznurek. W głównej alei targowej, otoczony przez miejscowych gapiów, Robert gotuje danie główne odcinka: marchewkę z harissą. Jest to ostra pasta paprykowa. Z kolei w pobliskiej wiosce El May Robert odwiedza sklep z przyprawami i harissą, gdzie omawia skład i sposób produkcji tego przysmaku. W El May mieszkają nie tylko Arabowie, ale i Berberowie. Wolny czas spędzają w kawiarni, grając w domino i szachy, pijąc kawę lub herbatkę. Wszyscy oni uwielbiają harissę. To w Tunezji obowiązkowa przyprawa. Poza Arabami i Berberami liczna jest na Dżerbie społeczność żydowska. W miasteczku Er Rihad znajduje się najstarsza w całej Afryce synagoga El Ghriba. W VI wieku przed Chrystusem państwo Izraelitów zostało podbite przez Babilończyków. Król Nabuchodonozor rozkazał zburzyć świątynię Salomona. Właśnie wtedy nastąpił pierwszy exodus Żydów z Izraela. Jak głosi legenda, żydowska dziewczyna zabrała kamień ze zburzonej świątyni i ruszyła na zachód. Doszła aż na Dżerbę, gdzie wzniesiono synagogę. Święty kamień jest wmurowany w jej sklepienie. Dzisiejszy budynek pochodzi z XIX stulecia, ale żydowski dom modlitw stał w tym miejscu już w VI wieku p.n.e. Dla kulinarnego podróżnika atrakcją jest wizyta w tradycyjnej olejarni, gdzie oliwa jest tłoczona tak samo jak przed wiekami. Właśnie jest czas oliwnych żniw i Robert ma okazję objaśnić proces tłoczenia oliwy. W wyniku pierwszego tłoczenia otrzymuje się oliwę dziewiczą. Ale powstałą miazgę można poddać dalszej rafinacji, jej produktem będzie olej z wytłoczyn oliwkowych, znany pod włoską nazwą olio di sansa di oliva. Na kamieniu przed budynkiem tłoczni, wśród stosów oliwek, Robert dokonuje degustacji świeżej oliwy - trzyma w dzbanuszku mętny, niefiltrowany płyn. Kulinarne atrakcje Dżerby, poza ręcznie tłoczoną oliwą i marchewką z berberyjską harissą, to oczywiście kuskus, może być rybny lub z sosem z suszonej jagnięciny, oraz sery, wyrabiane na miejscu z mleka pochodzącego wyłącznie od dżerbiańskich krów.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Kulinarno - podróżniczy program Roberta Makłowicza, w którym przekazywana jest praktyczna wiedza związana z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Pieczony prosiak o siódmej rano? W Manili jak najbardziej. Objazd atrakcyjnych dzielnic filipińskiej metropolii zaczynamy od spotkania z wieprzowiną z rożna, a dalej jest jeszcze ciekawiej. Gotowane kacze jajo z 2 - tygodniowym zarodkiem o nazwie balut to specjał dla wielu przyjezdnych trudny do przełknięcia. Bardzo popularne w całym kraju adobo może odstraszyć chyba tylko wegetarian, bo to marynowane w occie mięso, duszone z czosnkiem, przyprawami i ziołami, które przyrządza dla Roberta mistrzyni filipińskiej kuchni, pani Lilian Borromeo. Kolejną oryginalną propozycją jest targ owoców morza, gdzie klient robi zakupy i natychmiast niesie je do restauracji po drugiej stronie ulicy, a tam przyrządzają mu świeże krewetki, małże i kraby w klika minut, wedle życzenia i w dodatku za niewygórowaną cenę. Z tematów pozakulinarnych: jazda po zatłoczonych stołecznych ulicach kolorowym jeepneyem i wizyta w Bonifacio Global City, wśród drapaczy chmur.
Czas trwania: 25min. / 2017 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Rozległy widok na pustynno - górzystą okolicę to krajobraz typowy dla południa Tunezji. Te pustynne góry były przez wieki zamieszkiwane przez Berberów, koczownicze rdzenne plemiona tych ziem. Do dziś zachowało się wiele wspaniałych ksarów - obronnych wiosek z piętrowo budowanymi spichlerzami. Jedna z nich o nazwie Quled Soultan leży w pobliżu miasta Tatawin. Przy głównym placu wioski stoi meczet, jest tu też kawiarnia i przystanek autobusowy. Jednak cała osada wygląda raczej na wyludnioną. Dziś ludzie wolą mieszkać w mieście. Mur zewnętrzny warowni Quled Soultan zbudowany był z kamieni lub z cegły suszonej na słońcu, lepionej z gliny, mułu i trawy. Budowla ma formę plastra miodu. Jedynym dostępnym drewnem było wtedy drewno palmowe, z niego zrobione są drzwi, podesty i niby - haki, przez które przerzucano liny służące do wciągania pojemników z ziarnem. Przechowywano je w spichlerzach, obok serów i oliwy. W głębi ksaru, na środku dziedzińca rosną niewielkie palmy, pod nimi kilka starych glinianych amfor na oliwę. Południowa część Tunezji to ostatnia strefa występowania drzew oliwnych w Afryce Północnej. Dalej na południe jest już za gorąco. Pod względem sumy rocznych opadów ten region klasyfikuje się jako pustynię. Kolejny tunezyjski przystanek to Chenini, historyczne miasto na stromych zboczach góry; opustoszałe domy są tu dosłownie przyklejone do skalnych ścian. Tutejsze góry są zbudowane z tufu; jest to bardzo miękka skała, więc Berberowie wpadli na pomysł, żeby wydrążyć w niej domostwa. Górna część wioski pochodzi z XII wieku. Dziś życie toczy się na dole, bo tutaj trzeba się mozolnie wspinać albo wwozić ciężary na ośle, a to za dużo nawet dla potomków wspaniałych nomadów. Z Chenini Robert przewędrował do Matmata. W okolicach tego miasta zwiedzać można autentyczne domostwa troglodytów wyżłobione pod ziemią korytarze i pomieszczenia mieszkalne. O troglodytach pisał już Herodot w V wieku p.n.e. To on przypiął im niepochlebnie brzmiącą po polsku łatkę "troglodytów". Dla nas to dzicy jaskiniowcy, ale w grece oznacza to tylko mieszkających pod ziemią. Latem na zewnątrz jest tu nawet 60C, zimą temperatura spada niemal do zera, więc to świetny sposób na utrzymanie wewnątrz przyjemnego klimatu. Zatem troglodyta to geniusz inżynierii mieszkaniowej w trudnych warunkach pustynnych! W autentycznych domostwach troglodytów wciąż żyją rdzenni mieszkańcy. Życie toczy się na dziedzińcu. Pani domu częstuje bez pytania chlebem i herbatą. W tle zwierzęta domowe i bawiące się dzieci. Od dawnych czasów niewiele się tu zmieniło. Mężczyźni spędzają czas poza domem, najchętniej w kawiarni w centrum miasteczka, gdzie herbatę podaje kelner. Dziś w tych pomieszczeniach są pokoje hotelowe, a w dole na dziedzincu znajduje się jadalnia. To prawdopodobnie najsłynniejsza jadalnia w historii kina; George Lucas kręcił tu zdjęcia do "Gwiezdnych wojen". I w takiej to scenerii Robert degustuje tunezyjskie przystawki: sałatkę meshueya, brik, tuńczyka, oliwki, jajka na twardo i harissę. Tak posilony przyrządza "fantastyczno - naukowego" kurczaka po berberyjsku.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Tarasowe pola ryżowe wokół Banaue uważane są przez Filipińczyków za ósmy cud świata. Leżą w górach Cordillera Central na wysokości ponad 1000 m n.p.m. Żeby je zobaczyć, Robert Makłowicz wzbija się jeszcze wyżej, leci z Manili na północ samolotem. W drodze z lotniska je śniadanie na stacji benzynowej. Na talerzu duszona wołowina, smażona ryba i obowiązkowo ryż. Bo ryż je się na Filipinach przez cały dzień. W Banaue sprzedają go na wagę z wielkich worków, a tradycyjnie przechowuje się go w dymnych spichlerzach, dla ochrony przed gryzoniami. W krajobrazie górskich tarasów, zbudowanych ręcznie przez lokalne plemię Ifugao 2 tysiące lat temu, Robert gotuje rosół z kury z ryżem. Powrót do miasta odbywa się na dachu kolorowego jeepneya. W miejscowych restauracjach kolejne dania z ryżem: chopsuey z chińskim rodowodem, curry z rodowodem indyjskim, wieprzowina oraz pancit bihon, czyli makaron naturalnie ryżowy.
Czas trwania: 25min. / 2017 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Długi burnus z wielbłądziej wełny i szesz (zawój na głowę) to nieodzowne elementy ubioru pustynnego Beduina. W takim przebraniu Robert Makłowicz dociera do miasta Douz w Tunezji, zwanego Wrotami Sahary. Po największej pustyni świata przemieszcza się na wielbłądzie, z którego przesiada się do bardziej praktycznego samochodu terenowego. Dzięki temu zdąży odwiedzić bajeczną górską oazę Chebika, zjawiskowe słone jezioro Chott El Jerid oraz bujne gaje palmowe wokół miasta - oazy Tozeur. Ważną częścią Sahary są góry Atlas, których łańcuch ciągnie się przez Maroko, Algierię i Tunezję. W tych właśnie górach operowała w latach 1942 - 43 niemiecka formacja Afrika Korps dowodzona przez generała Erwina Rommla, słynnego "Lisa Pustyni". Po Niemcach zostały kanistry na benzynę i drogi, które zbudowali w górach. Zatrzymawszy się w górskiej osadzie Chebika, Robert wzmacnia się szklanką soku z granatów. Po czym rusza dalej, w kierunku jeziora Chott el - Jerid. To największe z kilku słonych jezior w Tunezji, przez większą część roku jest wyschnięte. Dziś biegnie przez nie wygodna szosa, bo usypano groblę. Ale dawniej karawany, które zmierzały nad morze, musiały przez nie przechodzić. Pozornie twarda skorupa wyschniętej soli jest zdradliwa, wiele karawan zapadło się w lepką maź. Założone już w starożytności miasto Tozeur należało do berberyjskiego królestwa Numidii. Pełniło ważną, ale niezbyt chwalebną funkcję; było ośrodkiem handlu niewolnikami sprowadzanymi z czarnej Afryki przez Saharę. Dziś liczy 50 tys. mieszkańców, ma swój uniwersytet i rozwija się bujnie, a to dlatego, że jest tu woda, która tryska wokół miasta ze 196 źródeł. W okolicy jest 1000 hektarów plantacji daktyli. Tunezja jest największym w świecie producentem najszlachetniejszej odmiany tych owoców, znanej jako palce światła. Zbieranie daktyli to zajęcie wymagające szczególnych predyspozycji. Dojrzałe zrywa kilku ludzi, którzy wchodzą na pień palmy piętrowo i podają sobie kiście, żeby nie uszkodzić owoców. Robert odwiedza przetwórnię, gdzie daktyle są sortowane według stopnia wilgotności. Degustacja zaś odbywa się w ogrodzie. Na stole, obok owoców luzem, są miseczki i słoiki, a w nich produkty z daktyli: konfitury, masło daktylowe, kremy i pieczywo z syropem. Daktyle nadziewane to danie główne odcinka, które Robert przyrządza na ruchliwej ulicy w centrum miasta, tuż przed bramą - łukiem z arabskimi napisami. W Touzer Robert zwiedza także targ, gdzie można kupić świeże warzywa i ryby, mimo że to przecież pustynia. Wizytę w mieście kończy spacer po starówce, zwanej tu mediną, i espresso w stylowej kawiarni, oraz zachód słońca, który Robert podziwia ze szczytu pustynnej wydmy. Niektórzy twierdzą, że zachody słońca nad saharyjską wydmą są jeszcze piękniejsze, niż te nad morzem.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Kulinarno - podróżniczy program Roberta Makłowicza, w którym przekazywana jest praktyczna wiedza związana z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Jezioro Taal na filipińskiej wyspie Luzon było kiedyś morską zatoką. Na jeziorze znajduje się wyspa, a na wyspie wulkan Taal. Jeden z najaktywniejszych w całym archipelagu. To dlatego morska zatoka zamieniła się w jezioro. Z miasta Tagaytay Robert Makłowicz wyrusza przez wodę w stronę ognistej góry. Płynie łodzią, dosiada konia, wspomina tragiczną erupcję z roku 1911. W chacie na brzegu jeziora przegląda miejscowe menu znajduje w nim m.in. endemiczne słodkowodne sardynki. Kolejne kulinarne odkrycia czekają na targu w Tagaytay: serca palmowe, podroby wołowe (główny składnik dania kare - kare) i słynna zupa bulalo z wołową kością szpikową, najlepsza na całych Filipinach. Nie tracąc z oczu malowniczych wulkanicznych wysp na jeziorze, Robert własnoręcznie przyrządza wieprzowe adobo z ananasem tropikalne owoce to mocna strona regiony Tagaytay, więc desery również owocowe.
Czas trwania: 25min. / 2017 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Lanzarote, wulkaniczna wyspa na Atlantyku, jest dziś turystycznym rajem, ale wulkany, które tak do końca nie wygasły, nieraz były przekleństwem jej mieszkańców. Robert Makłowicz zwiedza Park Narodowy Timanfaya i groty Jameos del Agua. Widoki są imponujące. Przez park prowadzi droga, którą można przejechać w specjalnym autokarze. Nie wolno zjeżdżać z asfaltu, bo to ścisły rezerwat biosfery. Aby pokazać, jak gorąco jest pod powierzchnią ziemi, pracownik parku wrzucił do dołu wyschnięte krzaki. Dół ma 2, 5 metra głębokości, a temperatura na dnie sięga 250 C. Za chwilę gałęzie zajmą się ogniem. Do innej dziury w ziemi pracownik wlewa wiadro wody, która wystrzela w górę słupem pary. W tym miejscu jest już 6 metrów głębokości i 400 C. Dziury w ziemi zamieniają się w gejzery. Gorąco z wnętrza ziemi wykorzystuje się w celach kulinarnych. Robert ma okazję zjeść obiad przygotowany na wulkanicznym ruszcie. Smakuje doskonale. W menu: kalmary, kiełbasa chorizo, kurczak i małe rybki. Bliskość lądu afrykańskiego powoduje, że klimat nie jest tu typowo morski, ale suchy. Pada niewiele, praktycznie tylko w zimie. Susza i sól eliminują z krajobrazu Lanzarote soczystą zieleń. Są tu za to wszystkie znane na świecie gatunki kaktusów. Jedna ich odmiana, opuncja o nazwie kaktus figowy, pełni ważną rolę w gospodarce wyspy. Rodzi jadalne owoce, ale nie one są tu najważniejsze. To, co wygląda jak ptasie guano, wcale nim nie jest. To czerwiec kaktusowy, pluskwiak, który w celu odstraszania drapieżników produkuje ciemnoczerwony kwas karminowy. Ten naturalny barwnik jest eksportowym hitem Lanzarote. Bez niego nie byłoby campari, włoskiego aperitifu z gatunku bitterów, produkowanego na bazie tego owada. Wybuchające wulkany pustoszą wszystko. Ale z czasem lawa, która z nich wypłynęła, staje się dobrodziejstwem, bo eroduje i zamienia się w żwir wulkaniczny, który nosi nazwę picón. To gleba i nawóz zarazem, zawiera bowiem mnóstwo składników mineralnych. Robert podziwia wspaniałe uprawy czosnku i szczypioru właśnie na polu piconu. W wulkanicznym żwirze Lanzarote uprawia się też winorośl. Warto spróbować miejscowych win z najstarszej na wyspie winiarni, założonej w XVIII wieku. Danie główne odcinka to papas arrugadas - ziemniaki w łupinach gotowane w soli, z czerwonym sosem paprykowym. To miejscowa specjalność, którą Robert przygotuje na kuchence ustawionej w wulkanicznej rozpadlinie. Ludzie gotujący na co dzień papas arrugadas muszą mieć mnóstwo soli. Na Lanzarote nie ma z tym problemu, bo dookoła słony Atlantyk. Jedna z solanek, Salinas de Janubio, zasłynęła w filmie. Tutaj toczyła się akcja "Drogi do Saliny" z Ritą Hayworth.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Kulinarno - podróżniczy program Roberta Makłowicza, w którym przekazywana jest praktyczna wiedza związana z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Rajskie plaże z białym piaskiem pod palmami, owoce we wszystkich kolorach tęczy, szmaragdowe morze, lasy mahoniowe i namorzynowe, ryż na zalanych wodą poletkach, spławna malownicza rzeka Loboc i niezwykłe Wzgórza Czekoladowe to nagroda dla podróżnika, który dotrze do wysp Bohol i Panglao, połączonych groblą i mostem. Znajdzie tu również żywe cuda natury, takie jak wyrak filipiński (najmniejszy przedstawiciel ssaków z rzędu naczelnych), koguty bojowe szkolone do walk czy krewetki, które Robert Makłowicz przygotowuje w sosie kokosowym, instalując swoją przenośną kuchnię w naturalnym środowisku owoców morza. Na finał podróży opowieść o sławnym podróżniku, który jako pierwszy dopłynął do Filipin, ale już z nich nie odpłynął i w ten sposób okrążył kulę ziemską, choć w sumie jej nie okrążył.
Czas trwania: 25min. / 2017 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Lanzarote to wyspa niemal pozbawiona gleby. Wysuszona ziemia wulkanicznych pól wydaje się zupełnie jałowa. Mimo to rolnicy i hodowcy świetnie sobie tu radzą. Robert Makłowicz odwiedza wiejskie gospodarstwo, by na słonecznym patio spróbować miejscowych przekąsek, zwanych tu tapas. W menu m.in. ser, oliwki, rybki boquerones, botarga, czyli ikra i mojo rojo - pikantny czerwony sos paprykowy. Po posiłku udaje się na nabrzeże Puerto del Carmen. Wśród domów stojacych szeregowo nad zatoką portową wyróżnia się Casa Roja, chyba jedyny czerwony dom na Lanzarote. To dawna tawerna, w której miejscowi rybacy popijali wino po udanym połowie. W porcie jest oczywiście rybacka restauracja, gdzie podaje się ryby najświeższe z możliwych. Robert zamawia porcyjkę strzępiela, a sam na nabrzeżu gotuje zupę rybną. Następnie udaje się do gospodarstwa rolnego, które nazywa się Finca de Uga, hoduje się tu świnie, krowy, kozy i kury. Z zagrody kóz dobiegają dźwięki muzyki. Podobno kozy bardzo lubią muzykę klasyczną. W gospodarstwie jest oczywiście serowarnia, gdzie produkuje się sery z mleka owczego, koziego i krowiego. Do degustacji Robert wybiera czerwony ser paprykowany. Dołki wydrążone w grubej warstwie wulkanicznego żwirku to nie megalityczne grobowce, ale winnica. Robert ogląda geologiczny przekrój skał podłoża. Wulkaniczny żwirek pełen jest minerałów. W winiarni przekonamy się, czy tę mineralność można wyczuć w tutejszym winie. Winiarnia, czyli bodega przypomina salę muzealną. Z sufitu zwisają wielkie żyrandole, a pod ścianami stoją beczki z winem. W stropie widoczne są kamienie wulkaniczne. Na stołach butelki z winem białym oraz czerwonym i kieliszki. Wszystko gotowe do degustacji. Na Lanzarote zapada zierzch. Na tarasie restauracji z widokiem na ocean Robert siada do kolacji. Zamówił trzy dania: krewetki z czosnkiem, smażone w całości rybki gueldes i małże lapas.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz wyrusza do Tyrolu Południowego, autonomicznej niemieckojęzycznej prowincji włoskiej na pograniczu austriacko - włoskim. Kraina ta słynie z pięknych i licznych zamków znajduje się ich tam ponad 400. Robert Makłowicz odwiedza jeden z nich zamek Tirol, rodową siedzibę samodzielnych hrabiów Tyrolu, od których wziął nazwę cały region. W tym malowniczym miejscu przyrządzi knedle serowe na posłaniu z buraków. Następny etap podróży to miasto Bolzano/Bozen stolica Tyrolu Południowego. Przy okazji zakupów w delikatesach i na targu warzywnym Robert Makłowicz opowiada o regionalnej kuchni, która łączy elementy włoskie i tyrolskie. Na Piazza Walther pokaże, jak wygląda to w praktyce, przyrządzając buraczane kluski z kapustą i szpekiem. Jedną z atrakcji regionu jest miejscowe Muzeum Archeologiczne, a w nim Otzi, czyli "człowiek z lodu". Być może za życia jadał papardelle z ragout z jelenia, które Robert Makłowicz przygotuje w Val di Senales. Właśnie w tamtych okolicach, w lodowcu Senales, znaleziono w 1991 r. szczątki Otziego. Po wybornej uczcie na koniec wizyta w słynnym uzdrowisku Meran/Merano, gdzie można skorzystać m.in. z kąpieli winnych.
Czas trwania: 25min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Był rok 896 po Chrystusie, kiedy wycieńczone długą wędrówką spod południowych stoków Uralu plemiona madziarskie zjawiły się w dorzeczu Cisy i Dunaju. Taki był początek państwa węgierskiego. Jego 1000-lecie hucznie świętowano w Budapeszcie pod koniec XIX wieku. Dzisiaj pójdziemy rocznicowym szlakiem. Z okazji Millenium rozpisano konkurs na nowy gmach parlamentu. Zwycięski projekt wzorowany był na Pałacu Westminsterskim w Londynie. Pod względem wielkości gmachu węgierski parlament jest jednym z największych na świecie. Gdyby dziś Węgrzy zbudowali coś takiego, uznano by to za megalomanię. Ale w roku 1867 Węgry stały się częścią Austro-Węgier, jednego z najważniejszych imperiów ówczesnego świata. Z okazji tak ważnej rocznicy wzniesiono w Budapeszcie wiele innych gmachów, nie tylko parlament. Każda dzielnica otrzymała nową halę targową. Tę w Peszcie projektował sam Gustaw Eiffel. Nitowana konstrukcja przypominająca wieżę Eiffla czy Dworzec Nyugati, tu w Budapeszcie ma trzy poziomy: na dole ryby, na piętrze bary i restauracje, a madziarskie dobra spożywcze na parterze. Krytyk kulinarny z Krakowa zwraca też uwagę na takie drobiazgi jak np. sznury suszonych czuszek, rzędy butelek wina tokajskiego, gęsie skwarki, gęsi smalec, kacze i gęsie wątróbki foie - gras. Kolejny punkt milenijnego szlaku to rejs statkiem wycieczkowym po Dunaju. Podczas rejsu Robert przyrządza danie odcinka, jest to pörkölt, czyli gulasz z wieprzowiny z papryką. Po zejściu na ląd Robert udaje się do dzielnicy żydowskiej, która znajduje się w kwartale ulic Andrassy, Karoly, Rakoczi i Erszebet. W Budapeszcie żyje dziś prawie 100 - tysięczna żydowska diaspora. Wielka Synagoga zbudowana w stylu mauretańskim jest trzecia pod względem wielkości w świecie. Przed synagogą stoi Pomnik Ofiar Holokaustu w kształcie wierzby płaczącej. W całej żydowskiej dzielnicy działa ponad 20 synagog, a licząc z tymi urządzonymi w prywatnych mieszkaniach - ponad 30. A skoro są synagogi, to są i koszerne restauracje. Jedna z nich nazywa się Carmel. Robert zamówił tu rosół z knedlami z macy i czulent wołowy, a do tego humus plus koszerna palinka. Z restauracji Robert udaje się na Szimpla Market. To artystowski żydowski targ zainstalowany w dawnym pustostanie przy Kazinczy utca. Dobre rzeczy do jedzenia: sery, kanapki, wędliny i madziarskie czarne trufle sprzedają tu wyłącznie ich producenci. Jest też kino wyświetlające filmy z lat 60. Metro to kolejna ważna inwestycja millenijna. Pierwszą linię otwarto już w roku 1896. Dzisiaj to linia żółta. A zaszczytu inauguracji dostąpił oczywiście cesarz Franciszek Józef z małżonką, cesarzową Sissi. Najstarszym metrem w Europie jest podziemna kolej w Londynie. To w Budapeszcie plasuje się na drugim miejscu. Jadąc tą linią, można dotrzeć do następnej atrakcji na millenijnym szlaku, do placu Bohaterów. Na płycie placu stoi monumentalny Pomnik Tysiąclecia. Pod koniec XIX wieku miasto jeszcze tutaj nie sięgało. Po co więc linię metra doprowadzono tak daleko? Bo tutaj, na dawnym przedmieściu, urządzono wielką wystawę millenijną. Miał to być przegląd dorobku państwa węgierskiego. Plac Limanowej jest zdecydowanie mniej reprezentacyjny niż plac Bohaterów, ale za to bardzo bliski tym Madziarom, którzy interesują się historią. W grudniu 1914 r. na wzgórzu Jabłoniec nad Limanową miał miejsce historyczny bój między wojskami austro-węgierskimi a rosyjskimi. Gdyby nie to węgierskie Monte Cassino, na tych ziemiach już wtedy zaczęłyby dymić samowary. Ostatni etap milenijnego szlaku to wizyta u słynnego Gundela, kulinarnej wizytówki Budapesztu. Ten adres znali dobrze smakosze już w XIX wieku. Miejsce to stworzył Karoly Gundel, najsłynniejszy kucharz węgierski. Na czym polegał jego fenomen? Prostą, często pasterską kuchnię madziarską podniósł do rangi sztuki. Tymczasem Robert zasiada już do stol
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Wyspy Kanaryjskie już przez starożytnych Greków uważane były za raj na ziemi. Najbardziej zachwyca Lanzarote, której zabudowa harmonijnie komponuje się z naturą. Od połowy XIX wieku stolicą Lanzarote jest Arrecife. Po hiszpańsku nazwa ta oznacza rafę. Rzeczywiście, wejścia do portu strzegą naturalne przeszkody i fort, który bronił miasta przed piratami. Miasto jest młode, więc zabytków w nim niewiele. Dawne budynki wyróżnia biały kolor i kolonialny styl. Na nim wzorował się Cesar Manrique, słynny XX - wieczny artysta, który stworzył kodeks estetyczny dla wyspy. Przekonał lokalny rząd do objęcia krajobrazu wyspy specjalną ochroną. To dzięki niemu na plaży nie ma ogromnych hoteli czy wieżowców. Wycieczkę po wyspie Robert rozpoczyna od śniadania, choć w Hiszpanii śniadanie to sprawa bardzo umowna. Czasem rano nie jedzą nic i na śniadanie wyskakują dopiero z pracy. Chętnie wtedy raczą się czymś niezbyt dietetycznym, co uchodzi za hiszpański przysmak. To churros con chocolate - pączki smażone na głębokim oleju, maczane w dipie czekoladowym. Posilony pączkami Robert udaje się na targ, który odbywa się raz w tygodniu na głównym placu najstarszej części miasta. Sprzedawane są tam m.in. suszone ryby, ważny produkt eksportowy wyspiarzy w epoce przedchłodniczej. Smakosz z Krakowa kosztuje suszonego małża i krewetek. Wyspa Lanzarote słynie z endemicznych upraw wielu roślin, m.in. ziemniaków. Na targu Robert podziwia najpopularniejsze miejscowe odmiany: papas arrugadas i papas bonitas. Te drugie są żółte w środku. Pora na kawę, która w Hiszpanii traktowana jest bardzo poważnie, niemal tak samo jak we Włoszech. W kawiarnianym ogródku, przy muzyce, Robert prezentuje cztery rodzaje miejscowej kawy. W samym środku wyspy stoi Monumento al Campesino - pomnik rolnika, autorstwa Cesara Manrique. Jest to hołd złożony heroicznej pracy miejscowych wieśniaków. Zbudowany ze zbiorników na wodę, używanych dawniej na statkach, przedstawia rolnika i towarzyszy jego pracy: psa, kota i szczura. Wyspę w prąd zaopatruje nowoczesna elektrownia. Ale nie zawsze tak było. Pamiątką dawnych trudnych czasów jest wrak brazylijskiego frachtowca, który wpadł tu na skały. Ale maszyny miał sprawne. Codziennie odpalano więc diesla i prąd z generatora służył okolicznym wioskom Z Arrecife Robert jedzie na północne krańce wyspy, do miejscowości Hara, skąd już blisko do wybrzeży Maroka. W miasteczku trwa właśnie lokalny karnawał. Na scenie przed kościołem występuje wieloosobowy zespół młodych klaunów i śpiewaków z trąbkami. W ogródku restauracji Robert degustuje dwa dania mięsne: królika i kozinę. W Hiszpanii, zwłaszcza w Kraju Basków i na północy, popularne są męskie kluby kulinarne. Mężczyźni spotykają się i gotują sami dla siebie. Tym razem wszyscy jedzą ogromne steki i piją czerwone wino. Robert siedzi obok doktora Dariusza Chmielewskiego, od lat mieszkającego na Lanzarote. Doktor zaprasza go do domu. W jego gościnnych progach Robert przyrządza tuńczyka z rusztu z zielonym sosem. Ma też okazję skosztować gofio, legendarnej miejscowej przekąski robionej z pieczonej mączki kukurydzianej.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz wybrał się do Londynu. Zwiedzanie miasta rozpoczyna nad Tamizą, od Millenium Wheel - diabelskiego koła, ponoć najchętniej odwiedzanej atrakcji turystycznej Zjednoczonego Królestwa. Ta ogromna konstrukcja z przeszklonymi kapsułami, zwana też London Eye, czyli londyńskim okiem, została zbudowana na powitanie trzeciego tysiąclecia. Zwyczaj stawiania podobnych konstrukcji z okazji przełomu stuleci nie jest nowy. Wystarczy przypomnieć wiedeński Prater, gdzie podobny diabelski młyn działa do dzisiaj, czy poprzedni taki w Londynie, zbudowany w Kensington pod koniec XIX wieku, który stał tam 11 lat. Dla miłośników monarchii najważniejszym miejscem w Londynie jest oczywiście Pałac Buckingham, londyńska siedziba królowej. W 2012 roku Elżbieta II obchodzi 60 - lecie swojego panowania. W historii brytyjskiej monarchii dłużej panowała tylko królowa Wiktoria. Z okazji obchodów w delikatesach Fortnum & Mason, na rogu Jermyn i Duke, można kupić eleganckie rocznicowe produkty z herbem królowej: herbatę, ciasteczka i czekoladki w puszce z pozytywką grającą God Save the Queen. Przy Jermyn Street mają swoje siedziby dostawcy królewscy. Robert odwiedza Paxton & Whitfield, słynny londyński sklep serowarski. Niektóre sprzedawane tu sery rzeczywiście pieczętowane są herbami królewskich dostawców. W eleganckiej kawiarni i herbaciarni hotelu Langham Robert popija popołudniową herbatkę. Trudno uwierzyć, że miłość do tego napoju Anglicy zawdzięczają Portugalczykom. Sprowadziła ją tu w XVII wieku Katarzyna de Bragana, żona króla Karola II. Początkowo herbatę pijano tylko na dworze i w klubach dla dżentelmenów. Wszystko się zmieniło, kiedy w 1717 r. Thomas Twinning otworzył pierwszą herbaciarnię dla kobiet. Hotel Langham to miejsce, gdzie po raz pierwszy w Londynie, w roku 1852, zaczęto podawać popołudniową herbatkę z tradycyjnymi przekąskami. Dziennikarze i reporterzy z mieszczącej się po drugiej stronie ulicy BBC bardzo chętnie tu wpadają w przerwach w pracy. Najstarszy w Londynie sklep z herbatą mieści się przy Strand Street. Otworzył go w 1706 wspomniany już Thomas Twinning. Aż trudno uwierzyć, że sklep działa do dziś. Obok spacerowej alei Greenline mieści się (na razie jeszcze w budowie) Stadion Olimpijski, gdzie 27 lipca 2012, punktualnie o godz. 20.00 rozpocznie się ceremonia otwarcia igrzysk olimpijskich. Tymczasem na dachu słynnej wędzarni ryb Formans, z widokiem właśnie na stadion i park olimpijski, Robert gotuje Kedgeree, popularne w epoce wiktoriańskiej indyjskie danie z ryżem i wędzonym łososiem. Z Londynu Robert udaje się na wycieczkę do Windsoru, gdzie mieści się podmiejska rezydencja królowej. Zwiedza również pobliski kompleks budynków słynnego Eton College, jednej z intelektualnych kuźni Wielkiej Brytanii. Mury tej szkoły opuściło 19 premierów państwa, włącznie z obecnym, Davidem Cameronem. By dostać się do Eton, trzeba zdać egzamin, koneksje i pieniądze nie wystarczą. Książęta William i Harry jako jedenastolatkowie też musieli ten egzamin zdać. W Eton mess, dawnej jadalni college’u, Robert pałaszuje deser: pokruszone bezy z truskawkami ze śmietaną. Do tego herbata darjeeling, już bez śmietanki.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Mało jest krajów takich jak Chorwacja - z bogato rozwiniętą linią brzegową i tyloma wyspami wymagającymi połączeń promowych. Największą i najbardziej oddaloną od lądu jest dalmacka wyspa Lastovo. Historia Lastova w telegraficznym skrócie przedstawia się następująco. Do wojen napoleońskich wyspa należała do Republiki Dubrownickiej. Potem wchodziła w skład utworzonych przez Napoleona Prowincji Iliryjskich. Po kongresie wiedeńskim w 1815 r. należała do Austrii, a od 1867 r. do Austro-Węgier. W okresie dwudziestolecia międzywojennego były tu Włochy. Po II wojnie, w czasach Jugosławii, Lastovo było bazą marynarki wojennej. Do dziś pozostały na wyspie wykute w skałach tunele, w których cumowały kutry rakietowe i okręty podwodne. W tamtych czasach cudzoziemcy, ale też i Jugosłowianie mieli zakaz wstępu na wyspę. Dziś armię wypiera sztuka. Na wyspie odbędzie się bowiem koncert muzyki Szostakowicza - widzowie siedzą na łodziach, a kwartet smyczkowy ulokował się na skałach. Stolicą wyspy jest niewielkie miasto o tej samej nazwie, malowniczo położone na wzgórzach. Miasto usytuowane jest w głębi lądu, a nie na wybrzeżu, bo to właśnie z morza przychodziło niebezpieczeństwo. W stolicy Robert podziwia architekturę z czasów Republiki Dubrownickiej i słynne lastowskie fumari, czyli ozdobne kominy. Komin to po chorwacku dimnjak, ale tutaj nazywa się go z włoska fumar. Fumary to symbol miasteczka. Ich wysokość pełni funkcję praktyczną, zapewnia lepszy cug. Niegdyś był to również symbol statusu społecznego. Wody wokół Lastova są najżyźniejsze na Adriatyku, dlatego mieszkańcy wyspy od zawsze łowili ryby. Dziś też łowią, ale przede wszystkim obsługują turystów. Robert zwiedza wioskę rybacką o nazwie Lucica, niegdyś morskie okno na świat stolicy wyspy. Wioska i latarnia morska z XIX wieku to obiekty tzw. turystyki kwalifikowanej - w dawnych domach rybaków można dziś spędzać wakacje. Zatoczka Solitudo - w sezonie aż roi się tu od jachtów i katamaranów. Cumują przy nabrzeżu i przy bojach, zajmując całą przestrzeń. W zatoce jest hotel z restauracją, gdzie Robert degustuje zupę rybną i miejscowe specjały. A co się tutaj jada? Na całej wyspie nie ma ani jednego supermarketu, są tylko niewielkie sklepiki. W nich produkty przywożone promem - w puszkach albo kartonach. Ale podstawą menu są rzeczy lokalne. Oliwa (na wyspie rosną dwie endemiczne odmiany oliwek: piculja i lastovka), wino, smażone kalmary, langustynki, drapieżna ryba skorpena i ziemniaki z blitwą, czyli botwiną. Claudio Magris, włoski eseista, pisał o śródziemnomorskich mikrokosmosach kultywujących swą odrębną tradycję, niepodatnych na wpływy. Lastovo to doskonały tego przykład. Niewielka wyspa: niezmieniona przyroda, architektura jak z Republiki Dubrownickiej i własny język - dialekt dalmacki z wpływami włoskimi. Każdy kamień tutaj, każde tutejsze słowo, warte są więcej niż tona złota. Z Lastova Robert płynie na wyspę Mljet uznawaną za najzieleńszą wyspę Adriatyku; niektórzy twierdzą, że w ogóle Śródziemnomorza. A to dzięki odwiecznym lasom piniowym. Wszędzie czuć tu zapach żywicy i miodu. Stąd zresztą nazwa wyspy Mljet. W roku 1960 na Mljecie ustanowiono park narodowy. Atrakcją wyspy jest też słone Wielkie Jezioro, na środku którego, na małej wysepce, już w XII wieku założyli klasztor benedyktyni z Gargano w Apulii. A co jadali tutejsi wyspiarze? Nie ryby. Te sprzedawali. Podstawą ich jadłospisu była ośmiornica, która jest też daniem odcinka. Na kamiennym nabrzeżu Robert gotuje ośmiornicę na czerwono. Atrakcją Mljetu są też piaszczyste plaże, co w Dalmacji, nad Adriatykiem jest prawdziwą rzadkością. Jaka jest główna różnica między Lastovem a Mljetem? Na Mljecie nie ma miast, same sioła. Robert podziwia nadmorską wioskę Polace. Już Rzymianie traktowali ją letniskowo i rekreacyjnie. Swój pała
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Krytyk kulinarny z Krakowa odwiedza Londyn i okolice. Wspomina przy okazji swój pobyt w Anglii w roku 1989, kiedy to pracował przy budowie centrum handlowego w Kingston upon Thames, m.in. jako operator wózka widłowego. Z Londynu można tu dojechać komunikacją miejską. Na terenie centrum, choć minęło tyle lat, budka z fast foodem stoi w tym samym miejscu co dawniej. Robert posila się więc bułką z kiełbaską, bekonem i jajkiem. W samym Kingston, uroczo położonym nad Tamizą, koniecznie trzeba zobaczyć ruiny twierdzy normańskiej i kamień koronacyjny dawnych królów anglosaskich. Następny przystanek na trasie wspomnień to eleganckie Richmond. W weekendy Robert miał wolne i przyjeżdżał tutaj odetchnąć wielkim światem i napić się lekkiego musującego wina. Wiadukt kolejowy Hungerford wraz umiejscowionymi po obu jego stronach chodnikami przeznaczonymi dla pieszych, zwanymi Golden Jubilee to idealne miejsce do podziwiania panoramy Londynu. Na uliczce pod wiaduktem znajduje się Galeria Topolskiego, polskiego malarza i grafika, który od 1935 roku mieszkał w Londynie, a tworzył w podziemiach tego wiaduktu. South Bank Centre (południowy brzeg Tamizy) to idealne miejsce dla amatorów rozrywki, koneserów sztuki i smakoszy. Znajdują się tam sale koncertowe, muzea, galerie sztuki i restauracje. Dla Roberta niezwykle ciekawym miejscem jest Covent Garden, ogromna hala na dawnym placu targowym. Już w latach 80. można tu było coś zjeść i wypić. Nadal działa tu pub o nazwie Punch & Judy, gdzie Robert raczy się szklaneczką cydru. Zakupy zaś robi w Borough Market, na jednym z największych londyńskich targów spożywczych. W 1981 r. królowały tu ziemniaki, kapusta i rzepa. Dziś jest to eldorado dla smakoszy. Na tarasie gastropubu w Doclands nad Tamizą Robert gotuje lamb vindaloo - indyjskie danie z jagnięciny w sosie octowo - czosnkowym. W Mayfair, która uchodzi za jedną z najbardziej eleganckich dzielnic Londynu, znajduje się ulica słynnych londyńskich krawców, Savile Row. W świecie mody męskiej to od stulecia jeden z najważniejszych adresów. Robert odwiedza firmę Henry Poole & Co, której historia zaczęła się w 1806 roku. Jej założyciel, Henry Poole, zdobył renomę w połowie XIX wieku. Ubierali się u niego najwięksi dandysi, m.in. cesarz Napoleon III i następca tronu książę Edward. Potem do grona klientów dołączyli cesarz Haile Selassie, car Bułgarii i car Rosji Mikołaj II. Krawcy z Savile Row, wierni najlepszym tradycjom, nie przenoszą produkcji do Chin ani do Indii. Garnitur szyty na miarę kosztuje tu kilka tysięcy funtów. W dokach Robert odwiedza pub The Gun. Kiedyś puby często wyglądały jak zadymione spelunki. Ich goście pili głównie piwo; jeśli coś jedli, to orzeszki lub czipsy. Wszystko to zmienił zakaz palenia. Dziś w wielu pubach równie ważna jak bar jest kuchnia. W The Gun Robert degustuje dania polecone przez szefa kuchni: boczek wieprzowy ze skórką i wodorostami, kotleciki jagnięce z grasicą, puree z karczochów, mus z ziemniaków i czosnku. Do tego czerwone wino.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Cykl Roberta Makłowicza to program kulinarno - podróżniczy, którego celem jest przekazanie praktycznej wiedzy, związanej z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Część programu poświęcona będzie przygotowaniu regionalnych potraw, resztę odcinka wypełnią istotne z turystycznego i kulturalnego punktu widzenia informacje, szczególnie te, które są pomijane w przewodnikach. W 2 odcinku podróż Roberta Makłowicza prowadzi przez największe w Europie górskie pastwisko Alpe di Siusi. Na płaskowyżu wśród ośnieżonych gór poznajemy specjalności miejscowej kuchni polecane przez szefów okolicznych schronisk, karmiących na co dzień turystów i narciarzy. Są wśród nich dania autorskie, unikatowe jak np. zupa z sarny na ziołach i szyszkach jodłowych. Pozostałe propozycje obiadowe to risotto z dynią oraz knedle ze szpinakiem, serem i orzechami.
Czas trwania: 25min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W Londynie mieszka blisko 8 milionów ludzi. Oprócz angielskiego na ulicach można usłyszeć 500 języków. Przedstawiciele prawie wszystkich mieszkających tu nacji gotują i jedzą to, co znają z ojczystego kraju i lubią najbardziej. Wizyta w Londynie to doskonała okazja do spróbowania oryginalnych dań wielu światowych kuchni, hinduskiej na East Endzie, peruwiańskiej i chińskiej w Soho, afrokaraibskiej w Brixton i polskiej w Hammersmith. Spacer po kulinarnym Londynie Robert rozpoczyna na East Endzie. Przy Brick Lane odwiedza sklep spożywczy i piekarnię, gdzie kupuje gotowe hinduskie dania: pakorę z bakłażanem i samosę ze szpinakiem. Uprzejmy sprzedawca podgrzewa dania i degustacja odbywa się na miejscu. Soho tę nazwę znają nawet ci, co w Londynie nie bywają. Dawna dzielnica uciech i nocnego życia, dziś pełna muzycznych teatrów i klubów zdominowana jest przez imigrantów. Restauracja włoska, dalej hinduska i marokańska, każdy może coś wybrać. Robert wybiera coś, co nawet w Soho jest rzadkością. Przy Frith Street odwiedza peruwiański lokal, gdzie degustuje peruwiańskie sushi, czyli ceviche de marico y pescado. Są to surowe krewetki i ryby w ostrym sosie z cytryną bądź limetką. Do tego pisco sour - destylat gronowy z muskatu z cukrem, limonką i ubitym na pianę białkiem z jajka. W Soho bardzo ważnym miejscem jest chińska dzielnica. Znawcy twierdzą, że w tutejszej Chinatown serwują najznakomitsze w Europie dania kuchni chińskiej. Robert odwiedza lokal, który łączy tradycje brytyjskie i chińskie. To słynna Dumplings’ Legend, czyli pierogowa legenda, która specjalizuje się w pierożkach gotowanych na parze. Pierożki są robione według przepisu chińskiej kuchni z Szanghaju. Lepione ręcznie i nadziewane dwoma rodzajami nadzienia: wegetariańskim i wieprzowym, dosłownie rozpływają się w ustach. Chiński smak wzmacnia piwo Tsingtao, którym Robert popija pierożki. Tak posilony gotuje danie odcinka: krewetki po hongkońsku. Z Soho przenosimy się do Brixton, gdzie mieszkają przedstawiciele mniejszości afrokaraibskiej; głównie są to przybysze z Jamajki i Barbadosu. Całe Brixton to jeden wielki targ. Zewsząd dochodzą dźwięki reggae. Robert spaceruje wzdłuż handlowej ulicy i omawia sprzedawane produkty. Zagląda także do sklepu rybnego, gdzie podziwia rybę maślaną i makrele. Następnie w tanim barze, gdzie serwowana jest kuchnia jamajska, kosztuje trzech dań z kurczaka: jerk chicken, stew chicken, boiled chicken. Wieloetniczny obraz Londynu byłby niepełny bez Polaków. W dzielnicy Hammersmith przy King Street Robert odwiedza polską restaurację o swojsko brzmiącej nazwie The Knaypa. W sali na parterze degustuje z satysfakcją dwa wybrane dania polskie: żurek w świeżym chlebie, polędwiczki wieprzowe z chrupiącym boczkiem, fasolką i puree ziemniaczanym z oscypkiem. Świetne jedzenie. Nie mamy się czego wstydzić na obczyźnie.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Podróż przez doliny Val di Fassa, Val Gardena i Val Badia wokół masywu Sella Ronda zaczyna się od wizyty w restauracji na wysokości 3 tys. metrów, prowadzonej przez miejscowego szefa kuchni. Poznajemy nieznaną większości polskich widzów kulturę Ladynów, mówiących odrębnym językiem retoromańskim, pielęgnujących własne tradycje kultury i hołdujących własnej kuchni, nieco odmiennej od austriackiej i włoskiej. Na stole w tej wysokogórskiej restauracji pojawią się m.in.: makaron z ziemniakami i boczkiem oraz risotto z pęczaku.
Czas trwania: 24min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Celem kulinarno - podróżniczego programu Roberta Makłowicza, jest przekazanie praktycznej wiedzy, związanej z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Pouczającą wycieczkę za miasto Robert rozpoczyna od kursu londyńską taksówką do dawnego schroniska dla dorożkarzy, dziś służącego taksówkarzom, gdzie kupuje na drogę klasycznego sandwicza. Celem wyjazdu jest region Cotswolds, park krajobrazowy urzekający angielskimi pejzażami. W wiosce Longborough podróżnik odkrywa XII - wieczny kościół, pub w dawnej stacji dyliżansów i operę. Wiejski sklep na pustkowiu imponuje bogactwem spożywczej oferty można tam również kupić kilka rodzajów angielskiego wina. Robert gotuje przed sklepem kotleciki z miejscowej jagnięciny w sosie miętowym, z puree z zielonego groszku. Przed powrotem do stolicy warto obejrzeć rodzinny dom Szekspira w Stratford upon Avon. Na koniec angielska klasyka w gastropubie na East Endzie steak & kidney pudding.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W czwartym odcinku Robert Makłowicz w mieście słynnego XVI-wiecznego soboru spotyka szefa wykwintnej miejscowej restauracji, który przez kilka lat prowadził lokale z włoską kuchnią w Krakowie i Warszawie. Razem gotują danie z dziczyzny na placu przy katedrze. Na zamku Buonconsiglio widzowie poznają tajemnicę słynnych klusek o nazwie "księżodławki". Zwiedzają też zabytkowe miasto, zaglądają do delikatesów, cukierni, kawiarni i winiarni. Mają okazję przyjrzeć się produkcji wina musującego, wytwarzanego metodą szampańską.
Czas trwania: 25min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W tym odcinku Robert Makłowicz podróżuje do Skanii, krainy na południu Szwecji, która przez Bałtyk sąsiaduje z Polską. Pierwszy przystanek to oczywiście port w Ystad, dokąd można dopłynąć promem ze Świnoujścia. Nowoczesne dziś Ystad to niegdyś hanzeatyckie miasto. W jego historii były trzy okresy chwały. Pierwszy miał miejsce w średniowieczu, kiedy miasto należało do Związku Hanzeatyckiego. Potem była epoka napoleońska, kiedy blokada kontynentalna Wysp Brytyjskich uruchomiła kontrabandę, na której szybko bogacili się miejscowi kupcy. Trzeci okres prosperity miasta zaczął się kilka lat temu i ma związekz literaturą, a ścislej z powieściami kryminalnymi. W Ystad bowiem osadza akcje swoich książek Henning Mankell. W centrum miasta jest kawiarnia, w której posilał się bohater Mankella, komisarz Wallander. Robert próbuje przekąsek słynnego komisarza: kanapki ze szprotką jako anchois i ciastka Wiener Brot, do tego oczywiście kawa. Bardziej wyrafinowane dania Robert znajdzie w restauracji skańskiego szefa kuchni Andersa Vendela. Ten renomowany lokal mieści się w pięknej drewnianej willi, położonej wśród drzew, w nadmorskiej rezydencyjnej dzielnicy Ystad. Jest to jedna z najstarszych restauracji w Szwecji, działa w tym miejscu od 100 lat. Co łączy Ystad z Krakowem? Hejnał z wieży mariackiej pięknego gotyckiego kościoła. W Ystad rozlega się on co kwadrans od godz. 21.15 do pierwszej w nocy. Szwedzki hejnalista gra hejnał na trombicie. Z Ystad Robert jedzie do Kseberg. Ta niewielka miejscowość leży na nadmorskim klifie. To najbardziej na południe wysunięty fragment ziemi szwedzkiej, skąd wikingowie, germańsko - nordyccy wojownicy, wyruszali na podbój Europy. W megalitycznym kręgu (o kształcie łodzi wikingów), zwanym Ales Stenar, Robert przyrządza arcyszwedzkiego tatara śledziowego. Na trasie podróży jest też malownicze miasteczko Kivik. W miejscowym sklepie rybnym Robert prezentuje śledzie w różnych aromatach i szwedzkie gotowane homary, a w restauracji obok sklepu degustuje świeżego smażonego śledzia. W sezonie wydają tutaj 36 tysięcy porcji tego dania. We wsi Norra Hslöv Robert zwiedza ekologiczne gospodarstwo rolne, zagląda także do miejscowej restauracji. Jedzenie nakłada się tutaj samemu w bufecie zwanym wszędzie poza Szwecją szwedzkim stołem. Robert zdecydował się na wędliny i ryby. Wszystkie produkty miejscowe. Tak posilony zwiedza zamek Glimmingenhus. Pochodząca z początku XVI stulecia budowla została wzniesiona przez duńskiego rycerza; od XVII wieku Skania należała bowiem do Danii. Dawna twierdza leży dziś wśród żółtych pól kwitnącego rzepaku. Kolejna szwedzka atrakcja kulinarna to piekarnia w Köpingebro. Dawne skańskie gospodarstwo zostało zamienione w przybytek dla smakoszy. Szwedzi uwielbiają wieś, jeszcze 100 lat temu na wsi mieszkało 80% społeczeństwa. Dziś ta proporcja jest odwrotna, przenieśli się do miast, ale w każdej wolnej chwili chętnie na wieś wracają i domagają się tu wiejskich przysmaków. Robert prezentuje 4 gatunki chleba i 4 rodzaje dżemów. Degustuje chleb żytni i dżem z zielonych pomidorów z imbirem. Wieczorem odwiedza mały browar, który znajduje się w zabudowaniach pobliskiego folwarku. Przed snem raczy się kufelkiem piwa miejscowego wyrobu. Będzie nocował na kempingu.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz podróżuje na Bałkany. Chce zwiedzić Macedonię. Żeby tam dotrzeć, przejedzie samochodem przez Czarnogórę i Albanię. Podróż przez Czarnogórę jest krótka, a droga, która tam prowadzi jest wyjątkowo piękna. Z Kotoru do Podgoricy trzeba jechać starą górską drogą, bardzo krętą, nad jedynym w swoim rodzaju śródziemnomorskim fiordem. Widoki po drodze są nieziemskie. W czasie postoju Robert Makłowicz przyrządzi potrawę wspólną dla wszystkich krajów bałkańskich, z ulubionym w tym regionie warzywem - papryką. Kolejny etap podróży to Albania. Robert Makłowicz jedzie brzegiem Jeziora Szkoderskiego. Jest to akwen graniczny między Czarnogórą i Albanią. Być może kiedyś, gdy Albania postawi na masową turystykę, na plaży nad Jeziorem Szkoderskim wyrośnie gąszcz hoteli. Na razie jest tu tylko dzikość i natura, ale w przydrożnej kawiarence można wypić bardzo dobre espresso. We wszystkich przewodnikach piszą, że drogi w Albanii są fatalne. Makłowicz twierdzi, że główne szlaki mają nawierzchnię nie gorszą niż w Polsce. W dodatku można przy nich znaleźć całkiem okazałe restauracje. Zatrzymał się przy jednej z nich o nazwie Kalaja Balle. Właściciel zaprosił go kuchni, która mieści się w podziemiu. Nad paleniskiem piekło się jagnię w całości. Robert Makłowicz zamówił jednak coś lżejszego: sałatki, kwaśną zupę, ćorbę, szisz kebab i pilaw z kury z kaszą. Degustacja odbyła się na tarasie restauracji. Jezioro Ochrydzkie najstarsze i najgłębsze na Bałkanach leży między Albanią a Macedonią. Od przejścia granicznego do Skopje jest już tylko 200 km. Po macedońskiej stronie mieszka sporo Albańczyków. Zachowali oni tradycyjny model wielodzietnej rodziny i raczej nie asymilują się w miejscowym społeczeństwie, tworząc zamknięte kolonie. Robert odwiedza albańską wieś w okolicy Kiczewa. Rejon między Kiczewem a Strugą to zagłębie macedońskiego pszczelarstwa. Miód można kupić w przydrożnym stoisku bezpośrednio od wytwórców. Dodany do kwaśnego mleka stanowi w Macedonii znakomite danie śniadaniowe. Posilony Robert Makłowicz wyrusza w drogę do Skopje. Kiedy zjeżdża się z gór, droga do stolicy kraju zamienia się w wygodną autostradę. Miasto leży w kotlinie, a klimat bałkańskokontynentalny sprawia, że nawet jesienią panują tu upały. Panorama stolicy nie jest specjalnie imponująca, ale trzeba pamiętać, że Skopje zostało zniszczone przez tragiczne trzęsienie ziemi. W restauracji Mulino Robert Makłowicz wraz z ekipą spędza bardzo miły wieczór. Na apetyt pije szklaneczkę anyżowej mastiki, do której podaje się tu meze, czyli przystawki.
Czas trwania: 25min. / 2010 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Tym razem Robert Makłowicz przybywa nad włoskie jezioro Garda w Dolomitach. Jest ono nazywane "Śródziemnomorzem w sercu Europy". Choć do morza stąd jeszcze daleko, to rozległe jezioro z powodzeniem je zastąpi. Tu już czuć powiew Południa: palmy i gaje oliwne, winnice, południowe warzywa i owoce. W dodatku jezioro i jego okolice to raj dla amatorów aktywnego wypoczynku: w górach otaczających jezioro można uprawiać narciarstwo, trekking, kolarstwo górskie, wspinaczkę, canyoning, a na jeziorze - surfować i żeglować do woli. Tematem na osobną opowieść jest też oczywiście miejscowa kuchnia. O jej walorach przekonuje Robert Makłowicz, przygotowując wśród drzew oliwnych nad malowniczym urwiskiem, pstrąga z grilla z brokułami. Region słynie zresztą nie tylko z pstrągów dziko żyjących w jeziorze, ale również z licznych hodowli tych smacznych ryb. Robert Makłowicz odwiedza jedną z takich hodowli. Później wycieczka po zabytkowym miasteczku Arco, które za czasów habsburskich było znanym kurortem. Do dziś organizuje się tam karnawałowe bale w wiedeńskim stylu. Po spacerze pora na kolejne co nieco: tym razem solone mięso z fasolą, czyli carne salata con fagioli. Do tego pyszne miejscowe wino. Z Arco ekipa rusza do Canale - średniowiecznego miasteczka znajdującego się na liście stu najpiękniejszych i najcenniejszych architektonicznie miejsc we Włoszech. W tym niezwykłym miejscu pora na kolejne danie: na placyku w Canale Robert Makłowicz przygotowuje papardelle z wątróbką i grzybami na słodkim winie.
Czas trwania: 25min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W dzisiejszym odcinku będzie trochę miejsko, trochę wiejsko, ale przede wszystkim ekologicznie. Zamiłowanie Szwedów do ekologicznego stylu życia widać wyraźnie w Malmö, gdzie na terenach dawnej stoczni powstało wzorcowe, przyjazne środowisku osiedle Western Harbour, czyli Zachodni Port. Symbolem dzielnicy jest "skręcony tors" - wspaniały wieżowiec wzniesiony według projektu hiszpańskiego architekta Santiago Calatravy, który stanął w miejscu dawnego wysokiego żurawia stoczniowego. Wokół wieżowca rozciąga się dzielnica niedużych domków. Niska zabudowa przeważa w całej dzielnicy. Specjalna konstrukcja domów gwarantuje jak najmniejsze zużycie energii, która w całości pochodzi ze źródeł odnawialnych. Jeździ się tu głównie na rowerach i elektrycznych segwayach. W ekologii bardzo ważna jest sprawa śmieci. Mieszkańcy tej dzielnicy korzystają z pneumatycznego zsypu. W domach dokonują podstawowej segregacji odpadków na organiczne i nieorganiczne. Potem wrzucają je do specjalnych pojemników, z których pneumatyczny system transportuje odpadki poza granice osiedla, żeby nie musiały do niego wjeżdżać śmieciarki. Przepełnieni miłością do ekologii mieszkańcy muszą mieć gdzie kupować ekologiczne produkty, dlatego w osiedlu jest ekologiczny supermarket. Przejrzałe banany, którym kończy się termin ważności, trafiają do przysklepowej restauracji, tam zaś wszyscy chętnie jedzą je w różnych postaciach. Dla zainteresowanych prowadzi się tutaj kursy ekologicznego gotowania. W nadmorskiej dzielnicy jest oczywiście przystań jachtowa i reprezentacyjna restauracja. Nazywa się Salt & Brygga i jest znana w całej Szwecji, a także poza jej granicami. W sali restauracyjnej Robert wyjaśnia koncept ekologicznej restauracji; jest to przede wszystkim zakaz palenia i przestrzeganie zasad fair trade przy imporcie produktów. Następnie degustuje zamówione dania: stek, ragout z policzków wołowych, kiełbasę cielęcą, puree z pokrzyw i zielone szparagi. Bez deseru. Półwysep Bjäre to ziemniaczany spichlerz Szwecji. Bliskość Morza Północnego sprawia, że jest tu bardzo chłodno, dlatego pola są częściowo przykryte folią. Uprawia się tu głównie ziemniaki, bo piaszczysta byle jaka gleba idealnie się do tego nadaje. Z właścicielem gospodarstwa Robert ucina sobie pogawędkę na temat filozofii produkcji wódki rocznikowej i jej walorów. I oczywiście degustuje wybrane trunki, zwłaszcza z młodych ziemniaków. Tak wzmocniony dociera nad samo Morze Północne, do cieśniny Skattegat. Nie jest tu jednak polarnie zimno, a spacer brzegiem morza działa ożywczo. W marinie stoi mnóstwo zacumowanych jachtów, przy których ludzie urządzają sobie pikniki. W XIX wieku powstał tutaj kurort Mölle, którego skarbem jest czyste powietrze przynoszone przez zachodnie wiatry. Na przełomie XIX i XX wieku otwarto tu pierwsze w Europie kąpieliska koedukacyjne. Działały jak magnes; przed I wojną światową do Mölle kursowały bezpośrednie pociągi z Berlina. Dzisiaj też panuje tu atmosfera swobodna. Kolejny cel podróży to wyspa Styrsö, dokąd Robert dopłynie promem. Wyspa leży w archipelagu koło Göteborga i jest urządzona tak, jak Szwedzi wyobrażają sobie idealne miejsce do życia na łonie natury. Obowiązuje zakaz ruchu samochodów, nie licząc pojazdów straży pożarnej czy policji. Na pomoście mariny Robert przyrządza danie główne odcinka: sałatkę szwedzką z łososiem i langustynką. Następnie meleksem dociera do dzielnicy rybackiej. W jadalni nadmorskiego pensjonatu z tradycjami degustuje dania rybne: śledzia na przystawkę i smażoną makrelę z kawiorem. Na deser, herbatę i ciastka, musi dojechać do zamku Sofiero, dawnej letniej rezydencji królewskiej przekazanej przez króla społeczeństwu.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W tym odcinku znany krytyk kulinarny rozpoczyna swoją podróż po Ekwadorze. Zwiedzanie kraju zaczyna od jego stolicy - Quito, które jest jednym z najstarszych miast kontynentu i jednocześnie jedną z najwyżej położonych stolic świata. Roberta Makłowicza interesują nie tylko zabytkowe budowle i sztuka z okresu hiszpańskiej konkwisty; przemierza on również miasto w poszukiwaniu miejscowych owoców i warzyw na ulicznych targowiskach, odwiedza rybny sklep samoobsługowy, raczy się deserami w tradycyjnej lodziarni, tańczy salsę w salsotece, a nawet je uroczysty obiad z burmistrzem Quito, partnerskiego miasta naszego Krakowa.
Czas trwania: 24min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Na północ od stolicy Węgier najdłuższa rzeka zachodniej Europy tworzy malownicze zakole. Dunajski brzeg w tej okolicy zdobią takie perły jak kameralne miasteczko Szentendre, wyniosły Wyszehrad czy monumentalny Ostrzyhom. Historia Szentendre związana jest z historią Serbii. Po przegranej bitwie na Kosowym Polu w XIV wieku Serbowie uciekali przed ekspansją turecką. Dotarli aż tutaj i założyli Szentendre. Dziś już ich nie ma, ale zostały po nich pamiątki. Jak np. krzyż postawiony z radości, że miasto ominęła epidemia dżumy. W historycznym Szentendre w barze pod drzewami Robert ma okazję spróbować klasycznych langoszy, najbardziej typowych węgierskich placków. Ich receptura jest bardzo stara. Najpierw były to podpłomyki z zaczynu chlebowego, pieczone w piecu. Później do ciasta zaczęto dodawać starte ziemniaki, a placki smażono w głębokim tłuszczu. Ot, taka madziarska pizza! Dla nieznających języka węgierskiego ciekawostką będzie zapewne, że Szentendre to po polsku święty Andrzej. Chodzi o św. Andrzeja apostoła, który był rybakiem. Jakże logiczny patron dla miasteczka, którego mieszkańcy nie tylko produkowali wino, ale i łowili ryby. Kolejnym odwiedzanym miejscem w Szentendre jest restauracja Rab Rabi. W sali z bogatym wystrojem historycznym Robert degustuje zupę rybną podawaną w kociołku. Rab Rabi to postać z powieści historycznej Móra Jókaia i nazwa tego lokalu. Jókaiowi dedykowana jest w kuchni węgierskiej słynna zupa bableves - fasolowa na wędzonym boczku. Robert woli jednak zupę rybną halaszle, w wersji korhely, czyli z kwaśną śmietaną. Gdy je się taką zupę rybną, w Szentendre z radości biją w dzwony. Węgry są prawdziwą marcepanową potęgą, a zawdzięczają tę swoją mocną pozycję cukierniczemu wizjonerowi, jakim był pochodzący z Szentendre Karoly Szabó. Jego tradycje kontynuuje do dziś mistrz Karoly Szamos. Marcepanowe dzieła można podziwiać w Muzeum Marcepanu. W sali na piętrze są figury marcepanowe na różne okazje: Michael Jackson o wadze 62 kg, gmach parlamentu w Budapeszcie, cesarzowa Sissi z Franciszkiem Józefem i ostatnia para cesarska Austro-Węgier, Zyta i Karol. Skanseny można znaleźć na całym świecie, ale Węgrzy szczególnie kochają swoją rustykalność. W Szentendre Robert ogląda zagrodę z okolic Györ, z tzw. Małej Niziny Węgierskiej. Jest tu kuchnia, klepisko przed piecem zamiatane miotłą kukurydzianą, ozdobna ceramika na gzymsie. I jest gospodyni, która wyrabia kluseczki fryzowane do rosołu. Robert też się udziela, wyjmując z pieca gotowe pszenne bułeczki. Węgrzy, zwłaszcza na wsiach, jedzą niemal wyłącznie białe pieczywo z pszennej mąki. Za nic nie chcą się przerzucić na zdrowsze: ciemne, żytnie. W pobliskim pałacu Gödöllo Robert spotyka jak żywą cesarzową Sissi. W pałacowej sali jest dziś stylowa kawiarnia. Podają w niej ulubione smakołyki cesarzowej. Ale na porządny posiłek należy udać się do czardy. W miejscowości Domonyvölgy, w stadninie braci Lazarów, można obejrzeć - oprócz koni - węgierskie szare bydło i świnie rasy mangalica. W takim miejscu Robert nie proponuje jednak widzom tatara z koniny, lecz przywołując serbskie tradycje kulinarne, zaprasza na rac ponty, czyli zapiekanego karpia. Karp zapieczony w brytfannie, ozdobiony grzebieniami z wędzonej słoniny wygląda wspaniale. Kiedy danie jest gotowe, trzeba je jeszcze oprószyć słodką papryką. Dunaj wije się najbardziej malowniczo pod miastem Esztergom, po naszemu Ostrzyhom. Leżące na wzgórzu miasto jest jednym z najstarszych na Węgrzech. Dla Madziarów to święte miejsce, ich pierwsza stolica. Tutaj był ochrzczony i koronowany św. Stefan. Według niektórych źródeł chrztu św. Stefanowi udzielił św. Wojciech, patron katedry w Ostrzyhomiu, największej i najważniejszej świątyni katolickiej na Węgrzech. Kolejnym odwiedzanym miastem jest Visegrad, czyli zamek na wzgórzu. Polsk
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W tym odcinku odwiedzamy Göteborg. Wizytę w tym drugim co do wielkości mieście Szwecji Robert rozpoczyna od przeglądu oferty na porannej hurtowej aukcji ryb i owoców morza. Do hali aukcyjnej w nadmorskim porcie już od świtu przychodzą hurtownicy, którzy kupują ryby (makrele, szczupaki, kraby, dorsze), nie tylko morskie, złowione w całej Skandynawii. Göteborg kocha ryby i oferuje je nawet w budkach z fast foodem; w jednej z nich Robert zjada smażonego śledzia z arktycznymi jagodami. W początkach XVII wieku dzisiejsza południowa Szwecja należała do Danii, która pobierała wysokie cła za żeglugę w swoich bałtyckich cieśninach. Godziło to w morski handel Szwecji. Król Gustaw II Adolf postanowił wybudować port na otwartym Morzu Północnym. Tak powstał Göteborg - miasto Gotów. Król - założyciel miasta - zyskał chwałę wielkiego reformatora i wodza, a wdzięczni mieszkańcy postawili mu wspaniały pomnik w centrum miasta. Jako że nie samą historią człowiek żyje, w centrum Robert trafia do słynnej restauracji Kometen, najstarszej w mieście, która działa nieprzerwanie od lat 30. XX wieku. Od niedawna jej szefem jest szwedzki autorytet kulinarny Leif Mannerström. W asyście gościa z Polski Leif przyrządza marynowanego po szwedzku łososia gravlax, do którego proponuje kawior. Na takie przysmaki nie mogli liczyć dawni marynarze, o czym Robert przekonuje się na pokładzie repliki XVIII - wiecznego statku Götheborg, cumującego w porcie. W centrum Robert odwiedza także halę targową, której piękny neogotycki budynek stoi nad rzeką. To najsłynniejsze w całej Szwecji miejsce, gdzie handluje się rybami. W tutejszej restauracji rybnej Robert podziwia, jak jej szef Johan Malm, otwiera przy barze ostrygi. Johan jest mistrzem świata w otwieraniu ostryg. Specjalnie dla Roberta przygotuje danie o nazwie "połów dnia". Będzie to smażona makrela z zielonym puree. Po obiedzie Robert odwiedza muzeum szwedzkiej motoryzacji, gdzie dowiaduje się, że już w 1959 r. montowano seryjnie pierwsze w świecie pasy bezpieczeństwa w modelu Volvo Amazon. Szwecja jest światową potęgą przetwórstwa rybnego. Można się o tym przekonać w Kungshamn, gdzie znajdują się magazyny firmy Abba Seafood. Zimnowojenne bunkry z lat 50. doczekały się lepszych czasów i lepszego przeznaczenia. W głównej hali przetwórni stoją beczki ze śledziami z Norwegii - w marynacie, oraz pojemniki z rybią ikrą. Na razie przysmaki te są jeszcze zbyt intensywne w smaku. Ta hala jest jak dojrzewalnia szlachetnych serów - ryby muszą tu poleżeć przez kilka tygodni. W drugiej hali Robert obserwuje proces filetowania szprotek, które po odcięciu głowy zamieniają się w szwedzkie anchois. W kolejnej znajduje się linia produkcyjna słynnej szwedzkiej pasty kawiorowej w tubkach. Z chrupkim pieczywem smakuje jak najprawdziwszy delikates. Każda szanująca się przetwórnia ma swoje laboratorium. Przeprowadza się tu różne testy, ale najważniejsze jest badanie organoleptyczne, czyli degustacja. Robert próbuje kawioru, pasty kawiorowej, krewetek i śledzi. Najbliższe okolice przetwórni wyglądają jak pocztówka. Szczególnie piękna jest przystań jachtowa w Smögen, która znajduje się w morskim przesmyku. Po drugiej stronie kanału można podziwiać malownicze kolorowe domki. Równie malowniczo prezentuje się zestaw szwedzkich tapas w nadmorskiej restauracji. Matjasy, siekane jajka na twardo, jajka z kawiorem, ziemniaki w plasterkach, śledzie, chrupki chleb, pasty rybne, ziemniaki w mundurkach, pasty kawiorowe. Prostota wykonania i niepowtarzalny smak, to, co w Skandynawii liczy się najbardziej. Pobyt w Göteborgu wieńczy wizyta w kawiarni Da Matteo, która ma własną piekarnię i palarnię kawy. Szwedzi piją mnóstwo kawy. To żelazny element każdej przerwy w pracy. Zwykle kawie towarzyszą kanelbullar - bułeczki cynamonowe, bez których Szwedzi nie byliby sobą.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Był 26 lipca 1963 roku, godz. 5.17 rano. Mieszkańcy Skopje, stolicy Macedonii, byli pogrążeni we śnie, kiedy zatrzęsła się ziemia. W gruzach legło trzy czwarte miasta. Ponad tysiąc ludzi zginęło, ponad sto tysięcy zostało bez dachu nad głową. Przywódca ówczesnej socjalistycznej Jugosławii, Josip Broz Tito, obiecał wówczas, że Skopje znów będzie pięknym miastem. Ofiarna międzynarodowa pomoc pozwoliła stolicy szybko dźwignąć się z ruin. Odbudowane miasto w znacznym stopniu zmieniło swój charakter, ale najważniejsze zabytki ocalały. Kamienny most na rzece Wardar został zbudowany w połowie XV wieku nakazem tureckiego sułtana Mehmeda II Zdobywcy. Piękny, ponad 200 - metrowy most jest dzisiaj symbolem Skopje. Zaś symbolem całego kraju jest Wardar, najdłuższa rzeka Macedonii Wardarskiej. Rzeka przecina Macedonię na pół i uchodzi pod Salonikami do Morza Egejskiego. Most łączy dwa ważne punkty miasta. Na zachodnim brzegu znajduje się plac Macedonii, nowe centrum Skopje. Na wschodnim zaś rozciąga się Stara Czarszija. Jest to dawna muzułmańska dzielnica handlowa. Szczęśliwie nie uległa poważnym zniszczeniom w czasie trzęsienia ziemi. Czarszija to po turecku bazar. I rzeczywiście jest tu bazar. Podobno po bagdadzkim i stambulskim jest to najwspanialszy tego typu targ w Europie! Przy wejściu do dzielnicy stoi dawna turecka łaźnia, która pełni dziś funkcję galerii sztuki. W Starej Czarsziji Robert wstępuje do lokalu, w którym można zamówić słynny turecki kebab. Wszędzie tam, gdzie rozciągało się imperium tureckie, do dzisiaj jada się kebab. Prawdziwy, nie taki erzatz, jaki znamy z Polski. W Macedonii kebab nazywa się kebabcze (w liczbie mnogiej kebabczinia), a miejsce, w którym go podają to kebabczilnica. Ta działa już od 100 lat i jest najsłynniejsza w starej dzielnicy, w ktorej nie brakuje też cukierni. W jednej z nich Robert zamawia miejscowy deser, czyli baklawę. Na Starym Bazarze trudno uciec od jedzenia. Na dziedzińcu dawnego tureckiego zajazdu z XV wieku jest dziś restauracja. Tak samo było kilka wieków temu, kiedy mieścił się tu karawanseraj, czyli turecki zajazd dla podróżnych i kupców. W stajniach na dole były miejsca dla koni, mułów, osłów i wielbłądów; na górze spali ludzie. To bardzo stary dom, ale nie muzeum, nadal jest pełen życia. Nieopodal meczetu, tuż przed fontanną Robert przyrządza sziketo, czyli jagnięcinę z warzywami. Atrakcyjnymi miejscami w starej dzielnicy są winiarnie i winoteki. W jednej z nich Robert degustuje pięć wybranych win macedońskich: temjanikę, chardonnay, stanuszinę dark rose, merlot i vranec. Przy bulwarze Macedonii, który uchodzi za główny deptak miasta znajduje się muzeum i pomnik Matki Teresy z Kalkuty. Ta skromna zakonnica, a zarazem jedna z najwspanialszych postaci współczesności była pół - Albanką i pochodziła ze Skopje. Po trzęsieniu ziemi rozpisano międzynarodowy konkurs na projekt odbudowy miasta. Wygrał go światowej sławy japoński architekt Kenzo Tange i to jemu powierzono stworzenie wielu gmachów dzisiejszej stolicy. Te betonowe bryły nie przetrwały jednak próby czasu i dziś Skopje znów jest wielkim placem budowy. Za parę lat zobaczymy zupełnie nowe miasto. Po zmroku w starej dzielnicy zaczyna tętnić prawdziwe życie. Ludzie wylegają na ulice, żeby być wśród innych. Kawiarnie i bary pękają w szwach. Wszyscy chcą uczestniczyć w wielkim teatrum ulicznym.
Czas trwania: 25min. / 2010 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Podróż rozpoczna się w Siedmiogrodzie, w części nazywanej Saską Szwajcarią. Saską od niemieckich osadników, którzy zakładali tu miasta już w XII wieku. Najpiękniejszym miastem regionu jest Sighishoara, otoczona średniowieczną cytadelą. Jedyną konkurencją dla Sighishoary w Europie może być francuskie Carcassone, z podobnie zachowanymi średniowiecznymi murami. W restauracji przy rynku (tuż obok domu, w którym mieszkał Vlad Dracula, ojciec słynnego Draculi) Robert zamawia dania reprezentatywne dla trzech nacji mieszkających dziś w Sighisoarze: rumuńskie sarmalute cu mamaliguta, czyli gołąbki z mamałygą, węgierski paprykarz wieprzowy z galuszkami i niemiecki gulasz z jelenia z czerwoną kapustą oraz roladą wieprzową. Wioska Valea Viilor, po niemiecku Wurmloch, to stara saska wieś. Robert podziwia tu jeden z miejscowych cudów - średniowieczny saski kościół pełniący funkcje obronne. Warto zwiedzić także kościół w Biertan (po niemiecku Birthölm), który otoczony jest trzema pierścieniami murów obronnych. Podobnych kościołów jest w okolicy wiele, niemal w każdej wsi. Niektóre z nich zostały wpisane na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO. Medias to pierwsze większe miasto na trasie. W roku 1575 tu właśnie przyjął polskich posłów książę siedmiogrodzki Stefan Batory, który podpisał Pacta Conventa, by móc zostać królem Polski. W Medias Robert zwiedza przepiękną starówkę, a następnie wstępuje do piekarni i ciastkarni, by spróbować miejscowych wypieków: popularnych precli na słono i słodko. Pernute to słodkie drożdżowe bułeczki, zaś covrig to precle z makiem, sezamem i serem cascaval. Zaraz za Medias, przy głównej drodze znajduje się wioska Brateiu. W kramach na poboczu drogi Cyganie sprzedają swoje wyroby. Wyspecjalizowali się w miedzianych naczyniach. W okolicach Poiana Mica Robert zapuszcza się w karpackie lasy. To niemal pierwotne puszcze. Rosną w nich nie tylko sosny i świerki, ale też dęby. Dzięki temu żyją tu np. niedźwiedzie. Każdego roku odbywają się tutaj "truflowe łowy". Trufle występują w Europie w pasie od Francji do Mołdawii. W Rumunii zbiera się je dopiero od 10 lat. Do poszukiwań wykorzystuje się specjalnie szkolone psy myśliwskie. W miejscowej gospodzie z widokiem na górskie hale odbywa się degustacja trufli. Na talerzykach dwie trufle umyte, jedna w stanie naturalnym i ser. Przekroczywszy Karpaty, nasz podróżnik znajdzie się na Wołoszczyźnie. Chce zobaczyć winnice regionu Dealu Mare. Z miejscowym kucharzem przyrządzi danie invertita de la ciuta, czyli ziemniaczane naleśniki z nadzieniem z kurczaka. Odwiedzi także nowoczesną winiarnię Lacerta. Właścicielem winiarni jest Walter Friedl, Austriak z Wiednia. Podczas degustacji panowie raczą się winem białym i czerwonym, młodym i starzejącym się w drewnianych beczkach. Na zakończenie pobytu na Wołoszczyźnie Robert wzmacnia się miejscowymi wędlinami. Ghiudem to kiełbasa wołowa, przypominająca turecki sudżuk, babic to ostra kiełbasa paprykowana, zaś carnat de plecho to kiełbaski baranie, jedyne w Rumunii z apelacją.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W tym odcinku Robert zwiedza Czarnogórę. Kotor, Prcanj, Tivat, Gornja Lastova i Perast to miejscowości, które odwiedzimy, podróżując wokół słynnej Boki, czyli Zatoki Kotorskiej, która należała kiedyś do Republiki Weneckiej. Nazwa "boka" pochodzi od włoskiego słowa "bocca" oznaczającego usta. Z lotu ptaka bowiem zatoka przypomina usta. Program wyprawy pęka w szwach: mury obronne, architektura romańska, place w stylu weneckim, przystań jachtowa dla milionerów, autentyczny okręt podwodny, średniowieczna tłocznia oliwy i górski kościółek - rówieśnik Bitwy pod Grunwaldem. Sporo atrakcji również na talerzu: tatar z wołowiny Wagyu, foie gras z galaretką z porto, słodkie priganice z miodem, ośmiornica i morskie ryby. W autorskim wykonaniu Roberta, przyrządzane pod kaplicą Matki Boskiej Ryżowej risotto Risi e bisi z jagnięciną. Lord Byron twierdził, że Boka Kotorska to najpiękniejsze w świecie połączenie gór i morza. Kotor zaś to dawne weneckie miasto o strategicznym położeniu z potężną fortyfikacją, dziś także opasane murami obronnymi. Turcy, odwieczny wróg miasta, nigdy Kotoru nie zdobyli. Groźniejsza okazała się przyroda; trzęsienia ziemi nawiedzały ten region kilkakrotnie. Współczesność miasta to tłumy turystów i miejscowi, żyjący w tych historycznych dekoracjach. Szczęśliwie nasi przodkowie nie budowali z płyt gipsowych ani paździerza, więc trzęsienia ziemi nie wyrządziły większych szkód w zabytkowej tkance miasta. Przykładem jest XIII - wieczna romańska kolegiata p. w. NMP. Plątanina wąskich uliczek sprawia, że Kotor do złudzenia przypomina Dubrownik, ale na głównym placu widzimy weneckość w czystej postaci. Jednym z jej elementów jest wieża zegarowa z początku XVII wieku. Patronem miasta jest św. Tryfon. Odpędza on złe moce, pomaga winogrodnikom i sadownikom, ale też leczy ludzi z chrapania. Drugim odwiedzanym miasteczkiem jest Prcanj, gdzie Robert zatrzymuje się na posiłek. W tradycyjnej konobie, która mieści się w kamiennym domu, nasz podróżnik degustuje miejscowe przysmaki. W menu: bakalar, czyli suszony solony dorsz, sałatka z ośmiornicy, smażone kalmary z pióropuszami, langustynki, risotto czarne z sepią, risotto czerwone z krewetkami, panierowany plaster rekina, dorada i marynowany tuńczyk. Gornja Lastova to typowa górska wioska. Miasteczko zostało założonew XIII wieku. Robert zwiedza tłocznię oliwy. W ciemnym wnętrzu stoi stara drewniana maszyneria. Kompletnie zachowany młyn oliwny sprzed niemal 500 lat. Na kamiennym dziedzińcu przed gostioną, czyli karczmą odbywa się degustacja. Przed Robertem miska małych pączków, miód, butelka rakiji i kieliszek. Pączki trzeba zamoczyć w miodzie, a potem popić rakiją z morwy. W centralnym punkcie wioski stoi kościółek rzymskokatolicki, wzniesiony w 1410 r. Stąd rozciąga się wspaniały widok na półwysep Vrmac i miasteczko Tivat. Przewodniki niewiele o nim piszą, bo też nie ma tu specjalnych zabytków. Ale jest coś, czego nie znajdzie się na całym Adriatyku. Porto Montenegro - jedna z największych inwestycji jachtowo-hotelowych ostatnich lat. Są tu apartamenty z prywatnymi basenami na dachach. A jachty należą do najbogatszych ludzi świata. W eleganckiej restauracji przy marinie Robert degustuje dwie wykwintne przystawki: tatara z wołowiny rasy Wagyu i foie gras z galaretką z porto oraz jabłkowe chipsy. Atrakcją Tivat jest Muzeum Morskie. Można tu podziwiać dwa okręty podwodne. Kiedyś, za czasów Austro-Wegier Boka Kotarska byłą główną bazą marynarki. W miejscu muzeum była dawniej stocznia i arsenał. Danie odcinka: weneckie risotto z zielonym groszkiem i jagnięciną (risi e bisi), Robert gotuje nad wodą, na malowniczej wysepce, pod kapliczką Matki Boskiej Ryżowej. W tym miejscu zatoka jest najwęższa. Jak chce legenda, przepływał tędy statek wyładowany ryżem, zerwała się burza, kapitan wznosił modły do Matki Bosk
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Sybin (rumuńska nazwa Sibiu) to jedno z najpiękniejszych miast nie tylko Transylwanii i Rumunii, ale i całej Europy. To miasto trzech kultur - niemieckiej, węgierskiej i rumuńskiej wyróżnia się wspaniale zachowaną zabytkową architekturą. Zwiedzanie Sybina Robert zaczyna od Piata Mare, głównego placu miasta, który znajduje się na saskiej starówce, saskiej, bo zbudowanej przez niemieckich osadników. Pierzeję południową placu wypełniają domy w stylu saskim; północna zaś to budowle w stylu austriackiego baroku, wśród których wyróżnia się XVIII - wieczny pałac austriackiego gubernatora Samuela von Brukenthala. Pod jego rządami Sybin przeżył niezwykły rozkwit. W samym centrum miasta niewiele jest szkaradnych budowli z czasów komunizmu. Istniał wprawdzie plan wyburzenia saskiej starówki i postawienia w tym miejscu ohydnych betonowych bloków, ale na szczęście reżim Ceausescu upadł wcześniej. W staromiejskiej Caf Wien Robert zamawia do degustacji tort szwarwaldzki, strudel serowy i fiaker caf, czyli kawę wzmocnioną alkoholem. Po wiedeńskich deserach Robert udaje się na Most Kłamców. Jest to pierwsza żeliwna konstrukcja w całej Transylwanii. Jak chce legenda, kto stojąc na nim skłamie, runie w dół razem z mostem. Ulica Nicolae Balcescu to główny deptak miasta. Kamienice z XIX wieku są ładnie odnowione, bo w 2007 roku Sybin był Europejską Stolicą Kultury. Przeważają tu knajpy międzynarodowe i takie, w których podają swojskie jedzenie. Robert poleca słynne rumuńskie kiełbaski mititei z sałatką z bakłażanów. W Dolnym Mieście, gdzie niegdyś mieszkała uboga ludność pochodzenia rumuńskiego, Robert odwiedza targ. Na stoiskach królują winogrona, papryka, zielone pomidory, bazylia i oregano. W jednej z restauracji odbywa się Oktoberfest, Robert ma więc okazję skosztować bawarskich wędlin Sybin był drugim miastem w Europie, które w XIX wieku zafundowało sobie elektryczny tramwaj. Dziś kursuje on tylko okazjonalnie. Linia prowadzi do podnóża gór - do wioski Rasinari. Ta piękna rumuńska wioska zapisała się złotymi zgłoskami w historii filozofii i literatury rumuńskiej i światowej. Pochodzili stąd filozof Emil Cioran oraz Octavian Goga, międzywojenny rumuński premier i poeta bardzo zaprzyjaźniony z ówczesnymi elitami Polski. W knajpce o nazwie "Restauracja", niedaleko domu Ciorana, Robert przyrządza cascaval pane, czyli panierowany smażony ser w sosie. Ostatnim przystankiem historycznej linii tramwajowej jest wioska Paltinis. To zimowy kurort, kompletnie opustoszały po sezonie. Miał tu swój dom Constantin Noica, rumuński filozof. Skazany w 1958 roku na 25 lat więzienia za propagowanie dzieł Emila Ciorana, wyszedł po sześciu latach na mocy amnestii. Do górskiego domku, w którym spędził jesień życia, Noica zapraszał wybranych uczniów. Stworzył i realizował ideę oporu wobec komunizmu poprzez naukę. Niestety, nie doczekał końca reżimu Ceausescu. Górskie powietrze najwyraźniej sprzyja filozofii. W miejscowej knajpie panowie przy kuflach piwa toczą bardzo filozoficzne rozmowy.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W poprzednim odcinku Robert Makłowicz zawędrował do Ekwadoru, teraz kontynuuje swoją ekscytującą podróż po tym kraju. Z symbolicznego "środka" Ziemi, położonego na przecinającym Ekwador równiku, Makłowicz wyrusza na wyprawę do mitycznego El Dorado szlakiem hiszpańskich konkwistadorów, których w XVI wieku w głąb dżungli prowadził odkrywca Amazonki, Francisco de Orellana. Trasa wiedzie przez przełęcz położoną na wysokości ponad 4 tys. metrów. Okazuje się, że to doskonałe miejsce na przygotowanie śniadania. W miasteczku znanym z termalnych źródeł można zjeść świetnego pstrąga a la befsztyk. Na moście zawieszonym nad dopływem Amazonki poznajemy złoto Inków - kaszę bardzo bogatą w cenne składniki odżywcze. W gęstej dżungli mamy z kolei okazję zobaczyć, jak smaży się placki z zielonej odmiany bananów. Na koniec współczesny poszukiwacz El Dorado odkrywa prawdziwe bogactwo dzisiejszego Ekwadoru.
Czas trwania: 24min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Transylwania od 1918 roku należy do Rumunii. Jej łacińska nazwa oznacza krainę za lasami. To jedno z ostatnich tak wielokulturowych miejsc w narodowej Europie. Dziś przyjrzymy się jej części, która zwie się Szeklerszczyzną. Tajemniczy lud Szeklerów zamieszkuje do dzisiaj północny Siedmiogród. Oni sami twierdzą, że wywodzą się od Csaby, syna wodza Hunów, Attyli. Naukowcy przypuszczają, że mogą być potomkami Połowców lub Pieczyngów. Ich Święta Skała góruje nad wioską Rimetea, po węgiersku zwaną Torocko. Wioska została starannie odnowiona w latach 90. W jej centrum stoi zbór unitariański. Udziela on akurat ekumenicznej gościny węgierskim katolikom, którzy licznie przybyli na motocyklach na mszę świętą. Następnego dnia w miejscowym pensjonacie Robert asystuje przy pieczeniu chleba. Wyjęty z pieca chleb ma przypaloną skórkę. Robert wyjaśnia, że spalona skórka chroni chleb przed wysychaniem. Dawniej, kiedy chleb piekło się raz na tydzień, bochenki przeznaczone na zapas czekały w spiżarni właśnie w takiej postaci. Gospodarz pensjonatu zaprasza na taras na tradycyjne szeklerskie śniadanie. Robert przedstawia śniadaniowe menu. Świeżo upieczony chleb, placki langosze, słonina, pasta zakuska i pasta z bakłażanów. A na początek, przed jedzeniem, kieliszek palinki. Po śniadaniu Robert wybiera się na spacer po wsi, by przyjrzeć się tradycyjnej szeklerskiej zabudowie. Wszędzie drewniane bramy, często bogato zdobione. Domy stoją bokiem do ulicy, dzięki czemu wieś jest bardziej zwarta. Każdy dom ma piwnicę i strych. W miejscowej restauracji o nazwie Kuria Robert degustuje rumuńskich zup: estragonowej i flaczków na kwaśno. Daniem głównym odcinka jest kapusta po szeklersku, którą Robert ugotuje na leśnej polanie z widokiem na Świętą Skałę. Wioska Rimetea / Torockó żyje z turystów; niemal w każdym domu oferują pokoje gościnne, ale głównym zajęciem miejscowych jest jednak rolnictwo. W jednym z gospodarstw Robert ma okazję zobaczyć domową gorzelnię - na podwórku beczki z zacierem ze śliwek, a w domu odpowiednia aparatura. Okolica to kraina śliwek, więc robi się tu specjał zwany silva palinka, czyli tuica, czyli śliwowica. Gospodarz wraz z Robertem wznosi toast: Na zdrowie!
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W kolejnym odcinku Robert Makłowicz nadal podróżuje po Ekwadorze i trafia na ekwadorskie wybrzeże Pacyfiku, dużo cieplejsze niż w leżącym na południu Peru, a także bezpieczniejsze niż w sąsiedniej Kolumbii. Oprócz uroków plażowania atrakcją tego regionu są owoce morza. Poznajemy tutejsze sposoby ich przyrządzania, również w wersji na surowo. W trakcie kulinarnych spotkań nad Oceanem Spokojnym w ekwadorskiej prowincji Esmeraldas widzowie będą mogli zobaczyć, jak wyglądają poszukiwane w Europie: małże sercówki, langustynki i dorady. Kupione na targu rybnym i na miejscu oprawione maczetą stanowią składniki wielu dań. Po zachodzie słońca warto odwiedzić szefa kuchni tutejszej nadmorskiej restauracji, który poleca m.in. rybę w sałacie oraz kokos nadziewany krewetkami i zapiekany z parmezanem w specjalnym piecu. Nocą nadmorskie bary oferują egzotyczne, kolorowe drinki.
Czas trwania: 24min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Miasto Braszow leży w rumuńskich Karpatach. Góruje nad nim narciarski kurort Poiana Brasov. Tam właśnie rozpoczyna swą podróż Robert Makłowicz, zjeżdżając na nartach w dół do miasta i delektując się panoramą jego średniowiecznej starówki. "Miasto na wschodzie" tak mówili o Braszowie Niemcy, którzy widzieli w nim graniczną stanicę zachodniej cywilizacji w tej części świata. Obok Niemców mieszkali tu Rumuni, Węgrzy, Żydzi, Ormianie i Turcy. Na starym saskim rynku Braszowa zwraca uwagę zabytkowy gmach dawnego ratusza. Na ścianie frontowej budynku widnieje herb miasta, z koroną na drzewie, bo Braszów to miasto koronne, po niemiecku Kronstadt. Ratusz nie pełni już od dawna swojej funkcji, dziś jest tu muzeum. Nieopodal ratusza w restauracji Gustari Robert kosztuje rumuńskiej specjalności gołąbków w liściach kiszonej kapusty z mamałygą. Po czym udaje się do delikatesów, gdzie prezentuje miejscowe wędliny (salceson we flaku, słoninę w dwóch rodzajach i wędzoną golonkę) oraz sery (telemeę, bryndzę i fetę). Średniowieczna starówka Braszowa zachwyca architektonicznym kunsztem, zwłaszcza w zestawieniu z bezładem, jaki cechuje dzisiejszą zabudowę miast. Jedna z uliczek przypomina kształtem powróz czy linę; kiedyś była to droga ewakuacji; w razie pożaru mieszkańcy mogli tędy bezpiecznie opuścić miasto. Atrakcją turystyczną Braszowa jest największa w Rumunii gotycka katedra, zwana Czarnym Kościołem. Wokół gmachu kościoła trwa remont zabytkowej nawierzchni placu. Dwa były momenty w dziejach, kiedy miasto wymagało gruntownej renowacji: koniec XVII wieku i upadek komunizmu. Kres starego miasta wyznacza zabytkowa Brama Schei wbudowana w ciąg dawnych średniowiecznych umocnień. Początkowo w obrębie starego miasta mieszkali tylko Sasi, stąd nazwa Saska Starówka. Innym nacjom nie wolno było się tutaj osiedlać. Z czasem zamieszkali tam również Węgrzy, Rumuni zaś dopiero po roku 1848, po upadku rewolucji węgierskiej. Tamte podziały są już bez znaczenia. Dziś Braszów to miasto rumuńskie, w którym żyją potomkowie wielu nacji. Na starym mieście Robert odwiedza tradycyjną rumuńską karczmę o nazwie Sergiana, gdzie degustuje tocanitę i ciorbę, czyli gęste zupy gulaszowe. Kuszące są także skwarki wieprzowe i czerwona cebula. Na wzgórzu nad miastem, skąd rozlega się malowniczy widok na miasto, Robert gotuje danie odcinka. Jest to clatite brasovene cu carne, czyli braszowskie naleśniki z nadzieniem mięsnym. Wyjątkowo smakowite!
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W kolejnym odcinku swojego programu Robert Makłowicz nadal podróżuje po Ekwadorze. Przekonuje nas, że choć Ekwador to kraj niewielki, to jednak bardzo różnorodny pod względem geograficznym i klimatycznym, mający do zaoferowania odwiedzającym go podróżnikom mnóstwo skarbów. Z pomocą prowadzącego widzowie odkrywają zwłaszcza te z nich, które można zjeść lub wypić po uprzednim ich przygotowaniu bądź też na surowo. Przygotowania bezwzględnie wymaga ziarno kakaowe, z którego na oczach widzów, w ogrodowej altanie, powstaje czekolada. Z dodatkiem soku z trzciny cukrowej i schłodzonych bananów stanowi doskonały deser w tropikalnych upałach prowincji Costa. Gatunków bananów niemal nieznanych w Europie rośnie w Ekwadorze co najmniej kilka. Poznajemy je oraz ich kulinarne zastosowania. Wielkim skarbem Ekwadoru jest też ocean i to, co wyławiają z niego miejscowi rybacy. Z morskich ryb podróżnik z Krakowa ugotuje danie zwane cazuela de pescado.
Czas trwania: 24min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz podróżuje po Transylwanii - baśniowej krainie w rumuńskich Karpatach. Pierwszym punktem na trasie jest miasto Sinaia i pałac Peles, nierozerwalnie związany z historią niepodległej Rumunii. Pałac ten zbudował król Karol, pierwszy z dynastii Hohenzollern - Sigmaringen. Za komuny rezydowali tu sekretarze, a Ceausescu zrobił sobie z niego prywatne lokum. Po jego śmierci pałac wrócił do rodziny królewskiej. Dziś jego właścicielem jest ostatni król Rumunii, Michał. Jest to też jedno z najchętniej odwiedzanych w tym kraju muzeów. Nieopodal jest jeszcze jeden pałac Pelior, nieco mniejszy. Wybudował go król Ferdynand dla swojej żony, królowej Marii. W górskiej części miasta znajduje się gospoda dla narciarzy, po rumuńsku Cabana Schiori. Robert degustuje tu golonkę wędzoną z fasolą i pstrąga smażonego. Blisko stacji narciarskich jest też serbska tawerna. Tu nasz podróżnik raczy się przystawkami: wędlinami i pastami serowymi. Dania główne zaś to pleskavica i karadżordżeva sznicla - kotlety mięsne, doprawione czosnkiem, cebulą i papryką. Sinaia to po rumuńsku Synaj. Historia miasta zaczęła się od klasztoru, ufundowanego przez miejscowego magnata, po jego powrocie z pielgrzymki do Ziemi Świętej, gdzie spłynęło na niego niezwykłe wzniosłe uduchowienie. Dopiero potem zbudowano tu siedzibę króla i powstał kurort. Górskie pałace pierwszych królów Rumunii są nieodzownym elementem baśniowej scenerii Transylwanii. Wzbudzają zachwyt nie tylko u turystów, doceniają je także filmowcy. Na przełomie XIX i XX wieku ludzie możni i arystokraci budowali dla siebie w tej okolicy wille w alpejskim stylu. Tak powstało wiele kurortów, jeden z nich zwany Perłą Karpat przypomina naszą Krynicę. Zamek Bran to największa atrakcja turystyczna Rumunii, jeśli brać pod uwagę liczbę odwiedzających. Turystów przyciąga do Branu legenda o Draculi, którego powołał do życia dla współczesnej masowej wyobraźni irlandzki pisarz Abraham Stoker w swojej książce pod tytułem "Dracula". Stoker zwiedzał Transylwanię i zamek Bran, mógł więc umieścić w książce wiele szczegółów z topografii zamku. Wyobraźnię zwiedzających najbardziej pobudzają sekretne schody; w powieści wampir Dracula schodził nimi do komnat gości zamku, żeby wysysać ich krew. Jedyne autentyczne miejsce związane z Draculą to cela Vlada Palownika. Jest to małe pomieszczenie z oknem. W celi tej więził Draculę przez trzy dni król węgierski. Na wewnętrznym dziedzińcu zamkowym, w otoczeniu turystów, Robert przyrządza danie główne odcinka: tocanitę z wieprzowiny, jest to gulasz w sosie octowo - estragonowym z dodatkiem czerwonego wina, podawany z mamałygą Podgrodzie u stóp zamku to wielki plac targowy. Robert zatrzymuje się przy stoisku z winami i palinkami, interesujące są zwłaszcza te z podobizną Draculi na etykietach. Z podgrodzia Robert maszeruje do górskiej bacówki. Wewnątrz w ciemnej izbie góral wyrabia bryndzę. Taki świeży ser to doskonały farsz do dania o nazwie bulz. Są to kule z mamałygi nadziewane właśnie bryndzą. Miejscowe specjały Robert degustuje na tarasie regionalnej restauracji z widokiem na dolinę. Na desce podano bryndzę z warzywami, a do popicia jest kwaśne mleko. Poniżej restauracji stoją ustawione na postumentach popiersia wybitnych postaci z dziejów Rumunii. W środku konny pomnik Vlada Palownika, obok popiersie Decebala, wodza Daków, który stawił opór rzymskim legionom cesarza Trajana. Jest też pomnik Michała Walecznego, pierwszego władcy, który zjednoczył pod swoim berłem Wołoszę, Mołdawię i Transylwanię. Wieczorem w miejscowości Predeal Robert spotyka znanego rumuńskiego szefa kuchni Stefana Berceę, który przygotowuje danie z sarniny, zapiekane w glinianych naczyniach pod przykrywką z ciasta.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz nadal przebywa w Ekwadorze. Goszcząc w domu Doroty i Alda, polsko-ekwadorskiego małżeństwa, wspomina swój pierwszy pobyt w tym kraju, gdy zabrano go prosto z lotniska na organizowany w Ekwadorze przez tamtejszą Polonię konkurs pierogów. Gospodarze opowiadają z kolei, jak się poznali, jaką kuchnię prowadzą w swoim domu. Częstują też drinkiem własnego pomysłu. Podczas garden party przybyłe na spotkanie inne mieszane małżeństwa częstują gości własnoręcznie przygotowanymi daniami - typowymi potrawami ekwadorskimi. Wśród zaproszonych jest także Tomasz Morawski, polski konsul w Quito, mieszkający w Ekwadorze od ponad 30 lat. Podczas wspólnej wyprawy z Robertem Makłowiczem do dżungli Tomasz Morawski pokazuje dziennikarzowi m.in. drzewa bananowca i krzaki kawy. W sercu lasu, pod bajeczną kaskadą, pan Tomasz przyrządza dla swojego gościa ryby pieczone na liściach z zielonymi, niesłodkimi bananami i maniokiem. Później Robert Makłowicz ogląda ręczny kierat z prasą do wyciskania soku z trzciny cukrowej, mówi również o jego zastosowaniu np. do produkcji różnych napojów, także wysokoprocentowych. Obaj panowie składają też wizytę w parafii la Celica prowadzonej przez polskiego księdza, Dariusza Jaworskiego. Duchowny gości ich na obiedzie w sali katechetycznej. Na koniec, rewanżując się za pieczone ryby, Robert Makłowicz gotuje z kolei dla pana Tomasza, na dzikiej plaży nad Pacyfikiem, langustynki z kolendrą w piwie. Właśnie piwo jest w Ekwadorze najpopularniejszym napojem. Wina w tym kraju się nie produkuje, sprowadza się je głównie z Chile.
Czas trwania: 25min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Celem kulinarno - podróżniczego programu Roberta Makłowicza, jest przekazanie praktycznej wiedzy, związanej z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Wonne przyprawy to niekwestionowana specjalność Zanzibaru. Krakowski smakosz korzysta więc z okazji, żeby na żywo, w ich naturalnym środowisku obejrzeć tak egzotyczne rośliny jak goździkowiec, drzewo muszkatołowe, wanilia, cynamonowiec, kurkuma oraz kawa i maniok. Zastosowanie kulinarne tych wonności można sprawdzić na miejscu; Robert zjada na lunch ryżowy pilau z rybą w sosie kokosowo - pomidorowym, wszystko odpowiednio przyprawione. Aby pogłębić swoją wiedzę na temat korzennych smaków, asystuje dwóm zanzibarskim szefom kuchni, którzy gotują rybę w kokosowym sosie curry. Na deser przegląd egzotycznych owoców z wyspy, a o zachodzie słońca ceviche z surowej ryby przyrządzane na tradycyjnej łodzi typu dhow.
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W ostatniej części swojej podróży po Ekwadorze Robert Makłowicz podróżuje przecinającą cały kontynent z południa na północ Drogą Panamerykańską. Zatrzymuje się w przydrożnych jadłodajniach, żeby spróbować miejscowych specjalności - wśród nich kurczaka w sosie z orzeszków ziemnych i leczniczego wywaru z sokiem sangre de drago. Powstrzymuje się przed skosztowaniem pieczonej na rożnie morskiej świnki, tutejszej specjalności. Zwiedzamy położoną pod wulkanem Cotopaxi plantację róż, eksportowanych na cały świat, której właścicielem jest mieszkający od lat w Ekwadorze Polak z Krakowa. Na koniec gościmy w zabytkowej hacjendzie La Cinega, w której Robert Makłowicz gotuje locro de papa - miejscową wykwintną kartoflankę.
Czas trwania: 23min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Panorama obu brzegów Dunaju z Góry Gellerta pięknie obrazuje genezę miasta, utworzonego z górzystej Budy i nizinnego, płaskiego Pesztu. Jeśli chcemy zwiedzać Budapeszt chronologicznie, tak jak powstawała tkanka miejska, trzeba zacząć od Budy. Peszt jest płaski, jego dzisiejszy kształt to XIX wiek. Buda zaś jest średniowieczna. Dzięki położeniu na wzgórzach omijały ją powodzie. Z dawnych murów obronnych, z imponującą Basztą Rybacką, rozciąga się widok na kolorowe dachówki kościoła pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny Budziańskiej, zwanego kościołem Macieja Korwina. Gdy jego ojciec, Jan Hunyady, w 1456 r. odniósł zwycięstwo nad Turkami pod Belgradem, z wieży kościelnej w południe uderzono w dzwony. Ten zwyczaj przyjął się w całej chrześcijańskiej Europie. W Budzie Robert odwiedza restaurację Josefa Bocka, zasłużonego winiarza z Villanyi nad granicą chorwacką. Pan Bock jakiś czas temu otworzył w Peszcie bistro. Odniosło sukces, więc otworzył jego filię w Budzie. W każdą sobotę robią tu tradycyjną zupę rybną z karpia - ponty halaszle. Josef Bock odmłodził tradycyjną węgierską kuchnię. Oprócz zupy Robert degustuje trzy inne dania podane jako przystawki. Pierwsze z nich to tarhonya z żołądkami drobiowymi. Tarhonya to węgierski makaron podobny do naszych zacierek. Dwa pozostałe dania to foie gras z wędzonym węgorzem i grasica jagnięca. Dodatkowo szef kuchni przynosi pieczoną koźlinę i kabaczka duszonego po madziarsku. Pan Bock ma też wielki wybór win - ze wszystkich okręgów winiarskich Węgier. Na promenadzie w Varkert Bazar Robert gotuje danie odcinka: paprykarz z suma z łazankami z serem. Varkert Bazar to ogrody pod zamkiem królewskim w Budzie, skąd rozciąga się piękny widok na Dunaj. Dawniej odbywał się tu handel. Potem w dzisiejszych ogrodach urządzano zabawy ludowe. Pobyt w Budzie kończy wizyta w słynnych Łaźniach Gellerta. Zanim skorzysta się z kąpieli, warto przyjrzeć się architekturze tej budowli. Jest to schyłek secesji. Łaźnie zaczęto budować jeszcze przed I wojną światową, otwarto zaś w roku 1918. Fenomen Budapesztu polega też na tym, że bije tu 130 źródeł termalnych, więc to wielkie miasto jest jednocześnie uzdrowiskiem. Basen w łaźniach Gellerta jest najsłynniejszy. W 1913 r. wodę przykryto szklaną taflą, na której rozpasane towarzystwo tańczyło, a na balkonach grała orkiestra. W mniejszych basenach woda ma 40 C. Są w niej drobne bąbelki, które oklejają ciało, dzięki czemu mikroelementy lepiej wnikają w skórę. Przez most łańcuchowy Robert przeprawia się na drugi brzeg Dunaju - do Pesztu, gdzie czeka mnóstwo kulinarnych atrakcji, np. restauracje z gwiazdką Michelina. W Budapeszcie są takie cztery. Jedna z nich nosi nazwę Borkonyha. Jej wnętrza cechuje surowa elegancja, ale dobra kuchnia nie wymaga barokowych ornamentów. Robert degustuje przystawki: przegrzebki i kaczą wątróbkę foie gras w sosie gruszkowym. Do tego kieliszek tokaju ze szczepów harslevelu i furmint. Borkostolo to po węgiersku degustacja wina. Robert odwiedza winiarnię Doblo. Jej właściciel serwuje wyłącznie wina węgierskie. Trudno, żeby było inaczej w kraju, w którym są 22 okręgi winiarskie i 200 zarejestrowanych szczepów winogron. W winiarni Doblo Robert raczy się czerwonym winem ze szlachetnego szczepu kadarka. Cafe Gerbaud to słynna XIX - wieczna kawiarnia. Założył ją szwajcarski cukiernik Emil Gerbaud, który pod koniec ubiegłego wieku przybył do Budapesztu. Kawiarnia wygląda tak, jakby czas się zatrzymał. W jej stylowych wnętrzach Robert zamawia torcik czekoladowy i kawę. Pożegnalną kolację ekipa programu zje w Karpatia Etterem. Ta zabytkowa restauracja działa nieprzerwanie od 1877 r. Jej wnętrze jest prawie niezmienione. Maitre d'hotel prowadzi Roberta do stolika przez korytarz i salę. Gra kapela cygańska. Menu typowo węgierskie: zupa gulaszowa i paprykarz cielęcy
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Celem kulinarno - podróżniczego programu Roberta Makłowicza, jest przekazanie praktycznej wiedzy, związanej z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Przewodnikiem Roberta po wodach oblewających Zanzibar jest jego znajomy z Krakowa, Irlandczyk mieszkający na wyspie od lat. Obaj wyruszają w rejs łodzią z trójkątnym żaglem, nurkują na rafie koralowej, łowią rozgwiazdy i posilają się w bufecie pod palmami, gdzie Robert próbuje cigala zwanego zanzibarskim homarem. Sam gotuje dla Conora wyspiarską specjalność zamówioną u miejscowego rybaka ośmiornicę w stylu swahili. Przyjaciel rewanżuje się posiłkiem w bajkowej restauracji zbudowanej na koralowej skale pośrodku morza, gdzie obaj panowie kosztują dań kuchni włoskiej z akcentami afrykańskimi. Wieczorne barbecue na plaży nie może się obyć bez czynnego udziału Roberta, który przyrządza tam homary z rusztu.
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Od czasów Aleksandra Wielkiego minęło niemal dwadzieścia stuleci i nazwa Macedonia znów pojawiła się na mapie Europy. Oczywiście młode państwo utworzone w 1991 roku z byłej republiki jugosłowiańskiej ma ze starożytną Macedonią niewiele wspólnego, a dzisiejszych Macedończyków trudno uznać za potomków Aleksandra Wielkiego. Grecy wciąż jeszcze nie chcą uznać nazwy Macedonia, bo mają własny region zwany Macedonią Egejską. Szlak podróży Roberta Makłowicza wiedzie przez malowniczą i żyzną dolinę Wardaru, gdzie spotykają się dwie płyty tektoniczne: stare góry Rodopy i młodsze Dynarskie. W latach 30. XX wieku serbscy archeolodzy odkryli tutaj ruiny antycznego miasta Stobi, które później, w czasach rzymskich, było stolicą prowincji Macedonia Salutaris. Do dziś zachowały się pozostałości antycznego teatru, który pochodzi z II wieku oraz o 200 lat młodszej bazyliki. Zwiedzający mogą zobaczyć dobrze zachowaną chrzcielnicę i mozaiki z motywem pawia, odkryte przypadkiem, kiedy Bułgarzy i Niemcy kopali tu bunkry w czasie II wojny światowej. W starożytności przebiegał tędy szlak handlowy. Co ciekawe, z Salonik na północ Europy transportowano głównie sól. W tej pięknej scenerii Robert Makłowicz przyrządzi narodowe macedońskie danie - tave grave. Jeszcze starsze niż ruiny Stobi są macedońskie tradycje winiarskie. Jak dowodzą odkrycia archeologiczne, szlachetny trunek tłoczono na tych ziemiach już 13 wieków przed Chrystusem. Tysiąc lat później jego wielbicielami byli wielcy antyczni Macedończycy: Filip II i jego syn Aleksander. Może to właśnie dionizjak z tutejszych winnic natchnął ich siłą i wyobraźnią, które pozwoliły im stworzyć imperium, podbić Grecję, a potem Persję, czyli pół ówczesnego świata. Winorośl uprawiano w dolinie Wardaru nawet w czasie długiego panowania tureckiego. W socjalistycznej Jugosławii produkcja wina została znacjonalizowana, ale uprawa winorośli pozostała w rękach prywatnych. Właściciele winnic odstawiali zebrane plony do punktów skupu, skąd kierowano je do przerobu w jednej z 13 wielkich państwowych tłocznio - fermentatornio - butelkowni. Przed kompleksem winiarsko - hotelarskim Popova Kula Robert Makłowicz uczestniczy w prezentacji wspaniałych miejscowych win. Zgodnie z nowymi tendencjami panującymi w branży winiarskiej, w Popovej Kuli otworzono restaurację, w której do miejscowego wina można zamówić coś z tradycyjnej macedońskiej kuchni. Robert degustuje kilka dań: turli tavę, pindżur, pieczone bakłażany i tarator, do których podano wino o nazwie Vranec. Podróż wzdłuż rzeki Wardar dostarcza niezwykłych wrażeń. Malowniczy wyrzeźbiony w skałach wąwóz o nazwie Demir Kapija, co znaczy żelazne wrota, był w czasie pierwszego najazdu tureckiego strategicznym punktem obrony macedońskiej. W czasie II wojny światowej Niemcy przebili tutaj tunel drogowy, z którego miejscowi korzystają do dzisiaj. Ale już od czasów I wojny światowej istniał tu inny tunel, wybudowany również przez Niemców. Dzisiaj nie pełni już funkcji komunikacyjnych, ale spożywcze. Przeszło 100 metrów skalnego korytarza wypełnia hodowla pieczarek. Współcześnie miejsce to również ma znaczenie strategiczne. Biegnąca tędy linia kolejowa łączy Macedonię z resztą świata. Demir Kapija to także nazwa miasteczka położonego w dolinie. W 1913 roku zostało ono zniszczone przez trzęsienie ziemi. Należało wówczas do królestwa Serbii i dzięki pomocy monarchii podniosło się z gruzów. Dziś główna ulica nosi imię Josipa Broz Tito. To przejaw nostalgii do socjalistycznej Jugosławii. Ludzie pamiętają, jak dobrze im się wtedy żyło. W centrum miasteczka na ulicy przed kawiarnią Robert Makłowicz przygotuje miejscową specjalność: polnetki piperki, czyli paprykę faszerowaną.
Czas trwania: 25min. / 2010 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Zanzibar był przez wieki miejscem, w którym mieszały się rozmaite wpływy kulturowe i tradycje kulinarne. Jako pierwsi dotarli tu Persowie. Nazwa Zanzibar pochodzi z języka perskiego i oznacza "wybrzeże czarnych ludzi". Kolejne fale przybyszów i najeźdźców zmieniały losy rdzennej ludności wyspy. Robert Makłowicz śledzi bieg historii Zanzibaru, podążając szlakiem Portugalczyków, Arabów, Brytyjczyków, a nawet Niemców. Nie mniej ciekawe jest życie codzienne, mimo że przez wieki nie zmieniło się prawie wcale. Wieś Jambiani. Na macie rozłożonej na ziemi siedzi kobieta z małym dzieckiem. Obok mąż obłupuje ze skóry orzech kokosowy ze skóry. Potem żona wydrapuje z niego biały miąższ. Woda z kokosa idealnie nadaje się do picia. Włókno kokosowe zaś to surowiec do wyrobu sznurów i lin. Skręcaniem włókien zajmują się kobiety, robią to ręcznie. Technika nie zmieniła się od wieków. Choć do wsi dotarła już elektryczność, większość domów to wciąż jeszcze chaty budowane archaicznymi metodami. Szkielet z drewnianych kołków wypełniany jest gliną, która wysycha w słońcu. Strzechy robi się liści palmowych. W Afryce woda jest problemem, ale nie w Zanzibarze. Tu w każdej wiosce jest murowana studnia. Aby lepiej poznać historię wyspy, Robert przenosi się do stolicy kraju, Stone Town. Najstarsze zabytki miasta pochodzą z przełomu XV i XV wieku, kiedy na wyspę przybyli Portugalczycy (Vasco da Gama płynął tędy w drodze do Indii). Ich dziełem jest oryginalny mur fortyfikacyjny. 200 lat później na Zanzibar przypłynęli Arabowie z Omanu, którzy wyrzucili stąd Portugalczyków. Arabowie pozostawili po sobie piękny pałac sułtański. Zbudowany pod koniec XIX wieku został nazwany "domem cudów". W pałacowym saloniku Robert raczy się kawą, którą parzy się tutaj jak za czasów sułtana. Praży się ziarna, miele, a potem zaparza w specjalnych dzbanach zwanych dżezwami. Do kawy podaje się galaretkę, która smakuje jak rachatłukum. W Stone Town znajduje się Muzeum Niewolnictwa. Pomnik na dziedzińcu przedstawia niewolników wyłaniających się spod ziemi. Arabowie kurczowo trzymali się Zanzibaru ze względu na dwa procedery, równie intratne, co haniebne - handel kością słoniową i handel ludźmi. Na wyspie działał ostatni targ niewolników w świecie. Rocznie sprzedawano tu nawet 50 tysięcy ludzi. Pod koniec XIX wieku na Zanzibar przybyli Anglicy i położyli kres niewolnictwu. Brytyjscy dżentelmeni chętnie odpoczywali w budynku, który dziś nazywa się Africa House. W czasach kolonialnych podbojów w tym gmachu mieścił się British Club. Salonik w stylu perskim wygląda niemal identycznie jak w czasach doktora Livingstone’a, szkockiego misjonarza, który przyczynił się do zniesienia niewolnictwa. Nadal można tu wypalić sziszę i wypić dżin z tonikiem. To najważniejszy koktajl w dawnych brytyjskich koloniach; chronił zdrowie, bo tonik zawiera chininę - środek przeciw malarii. Miejscowi do dziś produkują dżin na bazie alkoholu z trzciny cukrowej. Dżin z tonikiem jest serwowany w barach Zalu. Jest to kompleks basenów i knajpek. Szef jednej z nich pan Jussi Hussa, z pochodzenia Fin, częstuje Roberta wołowym carpaccio na podpiekanych laskach cynamonu. Robert rewanżuje się własnoręcznie smażoną rybą z frytkami.Kolejną nacją, która przybyła na Zanzibar z morza, byli Niemcy. Po zjednoczeniu w 1871 roku zaczęli się rozglądać za zamorskimi koloniami. Mieli chrapkę na Zanzibar, ale ostatecznie dogadali się z Anglikami i wzięli Tanganikę na kontynencie. W 1964 roku na Zanzibarze miała miejsce socjalistyczna rewolucja. Pozytywnym jej efektem jest powszechna edukacja, a negatywnym... koszmarne blokowiska. Po rewolucji na Zanzibar przybyli bowiem specjaliści z bratnich krajów, takich jak Korea Północna, Chiny i NRD. Tow. Erich Honecker osobiście podjął decyzję o wybudowaniu w Stone Town dzielnicy bloków mieszkalnyc
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Głównym miastem Słonecznego Wybrzeża jest Malaga, od niej rozpoczyna się ta andaluzyjska podróż. Malaga nie jest największym miastem regionu, ale ma największe lotnisko, więc turyści traktują je na ogół jako punkt przesiadkowy w drodze na plaże Costa del Sol. Ale warto się w Maladze zatrzymać, bo jest tu wiele ciekawych rzeczy, np. dom rodzinny Picassa, który tu się urodził i muzeum poświęcone jego sztuce. W Maladze przyszedł na świat inny sławny Hiszpan, Antonio Banderas. Korzenie Malagi są fenickie. Po Fenicjanach niewiele zostało. Po nich przyszli Rzymianie. Pozostawili po sobie liczne zabytki, m.in. amfiteatr z czasów cesarza Augusta. Z kolei malageńska starówka została zbudowana na bazie arabskiej mediny. W obrębie starej Malagi jest też wiele zabytków z okresu renesannsu i baroku. Ważnym punktem na mapie Malagi jest miejscowy targ miejski, który mieści się w dawnym arabskim budynku. Przy głównym wejściu są ryby i owoce morza. To logiczne, bo malageńska kuchnia to głównie dary morza. Turystów oprowadzają po targu przewodnicy kulinarni, którzy chętnie pokażą także inne ciekawe miejsca, np. maleńki sklepik, w którym zgromadzono najlepsze malageńskie produkty, jak np. wędliny, z których najbardziej znana jest szynka z okolic Rondy, ma niepowtarzalny smak, bo tamtejsze świnie nie jedzą żołędzi, ale kasztany. Z kolei masło przywożone jest z Asturii, bo w okolicach Malagi hoduje się tylko świnie i kozy, krów tu nie ma. Kolejny obowiązkowy adres na kulinarnym szlaku to sklep z rękodziełem i bar na jego zapleczu. Malaga to również synonim wina, dość specyficznego, wyrabianego ze szczepów Moscatel i Pedro Ximenez. Tutaj są w karcie dwie wersje malagi: palido, czyli blada i anejo, starzona w beczce. Do tego tapas: kawałki chleba, kiełbasa i czereśnie. Palido - mniej słodkie - pasuje do kiełbasy. To ciemniejsze jest bardzo słodkie - do niego najlepsze będą czereśnie. W różnych miastach różne rzeczy wyznaczają upływ czasu. W Maladze wieczór zapowiada pojawienie się na ulicach sprzedawców jaśminowych gałązek. Dlaczego sprzedaje się je wieczorem? Bo jaśmin dopiero wieczorem zaczyna pachnieć. A skoro wieczór, to pora na kolację. W tradycyjnej restauracji El Pimpi Robert próbuje dań miejscowej kuchni: z ryb, ośmiornicy i wieprzowiny. A są to: boquerones (panierowane, smażone sardele), flamenquin (wieprzowa rolada schabowa z cerdo iberico nadziewana szynką), ośmiornica na ziemniakach z czosnkiem, oliwą i pietruszką. Do picia wytrawne wino moscatel. Główny cel przyjazdu dla większości turystów na Costa del Sol to leżąca 15 km od Malagi miejscowość Torremolinos, chyba najsłynniejszy miejscowy adres wypoczynkowy. W szczycie sezonu nie da się tu wetknąć szpilki. Bardzo ważną instytucją plażową są tzw. los chiringuitos, lokale działające na obrzeżach plaż. Kiedyś były to szałasy, dziś restauracje z tarasami. Na jednym z nich Robert przyrządza pez espada, czyli miecznika vel włócznika po malageńsku. Turyści, którym nie chce się już plażować, mogą wybrać się w góry i pojechać do miasteczka Mijas w masywie Sierra Alpujata. Wioski nadmorskie, takie jak Torremolinos, boom turystyczny zmienił w kurorty, ale te leżące nieco wyżej, w górach, wyglądają zwykle tak samo jak kiedyś. Mijas jest najlepszym przykładem typowego białego miasteczka. Robert odwiedza tu Museo del Vino, które nie jest muzeum, ale winoteką. Są tam trunki z całej Hiszpanii, oczywiście prym wiedzie miejscowa malaga. Z Mijas nasz podróżnik udaje się do Marbelli - najsłynniejszego miasta na Costa del Sol. W latach 70. Hiszpania nie miała umowy o ekstradycję z Wielką Brytanią, więc zjeżdżali tu brytyjscy gangsterzy. Potem zaczęli przyjeżdżać zwykli bogacze. Dziś Marbella słynie przede wszystkim z imponujących rezydencji milionerów i ich jachtów w marinie Puerto Bans. Wieczór w Marbelli kończy kolacja
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz odwiedza Chorwację. Płynąc promem pasażersko - samochodowym przez zatokę Kvarner, podziwia niezwykle urozmaiconą linię brzegową Adriatyku - zatoki i zatoczki, wyspy i wysepki. Tutaj prom to codzienna konieczność. Główne przedsiębiorstwo promowe nazywa się Jadrolinja, ma ponad 50 jednostek pływających i przewozi rocznie 10 milionów pasażerów. Zatoka Kvarner znajduje się między Istrią i Dalmacją. Robert odwiedza kilka wysp: Losinj, Cres i Krk. Na razie nie ma zbyt wielu turystów, bo jest jeszcze zima, a więc okazja, by przyjrzeć się, jak wygląda tu życie poza sezonem. Wyspa Losinj słynęła niegdyś w całym basenie Morza Śródziemnego ze swych szkutników, żeglarzy i nawigatorów. Spacer po nabrzeżu wyspy Robert rozpoczyna w portowej knajpie, a konkretnie w barze kawowym U Bena, gdzie podają kawę parzoną na styl włoski. Dwa główne miasta na wyspie to Veli Losinj i Mali Losinj. Paradoksalnie ten "wielki" jest dużo mniejszy. W Veli Losinj Robert zwiedza ogród dawnego pałacu, którego właścicielem był Karol Stefan Habsuburg z Żywca. Pałac pełni obecnie funkcję sanatorium. Drzewa posadzone na rozkaz arcyksięcia do dziś pieszczą płuca kuracjuszy. Miejscowi fetowali obecność arcyksięcia, bo takie nazwisko przyciągało do Veli Losinj innych możnych tego świata. Karol Stefan sfinansował odbudowę XV - wiecznej weneckiej wieży obronnej. Dziś jest tu miejskie muzeum. Z Veli Losinj Habsburg nadzorował budowę pałacu w Żywcu. Zwiedzanie miasta Mali Losinj Robert zaczyna od restauracji Diana. Wewnątrz na ścianie widoczny jest znak Kvarner Food. W tym regionie tak oznacza się lokale podające tradycyjne dania miejscowej kuchni. Robert degustuje carpaccio z okonia morskiego (po chorwacku brancin) i ravioli z krewetkami i dzikimi szparagami. Po posiłku wybiera się na spacer po nabrzeżu. Widoki są piękne. W porcie zacumowane łodzie i statki, a wzdłuż nabrzeża stylowe domy dawnego kurortu. Tu widać wyraźnie, dlaczego małe stało się wielkie. Zatoka Mali Losinj mogła przyjąć dużo więcej morskich jednostek niż jej odpowiedniczka w Veli Losinj. Goście przybywali tłumnie, zwłaszcza po 1887 roku, kiedy c.k. minister zdrowia nadał miastu status uzdrowiska. Przed I wojną światową ziemie te należały do Austro - Węgier. I jak to w porcie - można tu kupić świeże ryby. Jeden z rybaków sprzedaje prosto z kutra sardynki. Wystarczy trochę panierki i smażymy. Najświeższe z możliwych. W kawiarni Sveti Martin (U Świętego Marcina) Robert rozmawia o życiu na wyspie bez turystów, o chorwackiej kuchni oraz o tutejszym łagodnym klimacie, w którym rosną cytryny i pomarańcze. Przy okazji oddaje się degustacji miejscowego suchego placka. Wszystkie wyspy Chorwacji pięknie pachną. Można się o tym przekonać w sklepiku z wonnościami. Większość oferowanych tu ziół rośnie w przydomowym herbarium. Oprócz przypraw w sklepiku są także rozmaite trunki: likier z oliwek, likier cytrynowy, czyli limoncello, likier z mirtu, rakija z suszonymi figami. Losinj i Cres były kiedyś jedną wyspą, którą podzielili Rzymianie. Przekopali kanał, by skrócić sobie żeglugę. Oddzielne wyspy łączy obrotowy most zwodzony. Na wyspie Cres dominuje krajobraz górzysty. Na przydrożnym pastwisku - z widokiem na zatokę - pasą się owce. W takiej scenerii Robert gotuje kotleciki jagnięce w sosie szałwiowym. Do gotowania używa czerwonego wina z Istrii. Ostatnia odwiedzana wyspa to Krk, słynąca z łagodnych wzgórz, winnic i doskonałego białego wina. Tutejszy okręg winiarski rozciąga się wokół miasteczka Vrbnik. Rośnie tu tylko jeden biały szczep - zlahtina. Degustacja wina odbywa się na placyku przed gospodą Vrbnicka Žlahtina, w lokalu certyfikowanym znakiem Kvarner Food.
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Kolejna podróż prowadzi Roberta Makłowicza do hanzeatyckiego Lüneburga w Dolnej Saksonii, niegdyś słynącego z wydobycia soli, ważnego ośrodka handlu, dzisiaj uroczego, zabytkowego miasteczka, w którym dawne koszary z czasów zimnej wojny zamieniono na uniwersytet. Wśród dolnosaksońskich przysmaków prezentowanych w odcinku znajdą się niemieckie kiełbaski krakowskie, świeże szparagi z ziemniakami oraz labskaus - danie dawnych marynarzy.
Czas trwania: 25min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Chorwacka nazwa wyspy Rab pochodzi od łacińskiego słowa "arba", co znaczy "zadrzewiona, zalesiona". Pod tym względem Rab wyróżnia się wśród innych wysp w okolicy, które są w większości prawie całkowicie nagie. Rab to również miasto - stolica wyspy. Założył je 10 lat przed Chrystusem cesarz Oktawian August. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa miasto oddało się opiece czworgu świętych, o czym świadczą cztery romańskie dzwonnice, którym patronują święci Jan i Andrzej oraz Najświętsza Maria Panna i święta Justyna. W kościele św. Jana, wybudowanym w V wieku, w stylu protoromańskim, odprawiane są msze święte w różnym językach, latem zaś odbywają się koncerty muzyki klasycznej. Z miasta Rab Robert przenosi się do miejscowości Banjol, która przyciąga turystów piaszczystymi plażami. Jednak to nie plaża kusi krakowskiego smakosza. Miejscem, które odwiedza, jest znajdująca się na przedmieściu cukiernia Vilma, oferująca tradycyjne chorwackie wyroby: syrop pomarańczowy, smokovaę, czyli rakiję z figami i travaricę z miodem. Jednak najważniejsze są wypieki, a szczególnie jeden rapska torta którego receptura liczy sobie ponad 800 lat. Na zapleczu cukierni szefowa, pani Vilma Brna właśnie miesza nadzienie do ciasta. Rapska torta pierwszy raz została upieczona na Rabie w XII wieku - dla papieża Aleksandra III, który przybył tu poświęcić katedrę. Każdy, kto przyjedzie na wyspę Rab, powinien zakosztować spaceru po lesie Dundo. Jest to rezerwat czarnych dębów więzożołdów. Ten pierwotny las to jeden z ostatnich takich w świecie śródziemnomorskim. Rosną tu też dęby korkowe. A gdzie są dęby, są i świnki, które jedzą żołędzie, a gdzie są świnki, jest i prut - jak włoskie prosciutto, czyli szynka. By jej posmakować, Robert udaje się do konopy. Konoba to chorwacka gospoda. Gdy Robert raczy się plastrami szynki, barman podaje mu kieliszek czerwonego wina. Wspólna konsumpcja dojrzewającej szynki to jeden z fundamentów tutejszego życia. Wzmocniony szynką Robert udaje się nad zatokę, gdzie w malowniczej zatoce gotuje danie: fritaja od robotnice. Jest to fritata z suszoną ośmiornicą. W miejscowość Barbat Robert odwiedza pasiekę. Na górze z widokiem na zatokę i sąsiednie wyspy, wśród kamiennych murków, stoją ule. Krajobraz bukoliczny. Rab jest wyspą zieloną, bo ma źródła wody. Są tu kwiaty i pszczoły. Właśnie kwitnie wiecznie zielony rozmaryn, a pszczoły budzą się z zimowego snu. Obok ogrodu z ziołami znajduje się sklep EkoNatura. Robert przegląda ofertę i rozmawia z właścicielem; pan Duan Katelan częstuje go rakiją z miodem. Można tu także kupić oliwki, ocet, oliwę i dżem figowy. W miejscowej restauracji potrafią należycie wykorzystywać miód. Szef kuchni przygotowuje właśnie jagnięcinę z miodem. Do jedzenia Robert wybiera jednak coś mniejszego: gnocchi z langustynkami i dzikimi szparagami z białą truflą. Obok restauracji jest sala z dawną tłocznią oliwy i suszonymi ośmiornicami zawieszonymi pod sufitem. Robert degustuje dwa rodzaje oliwy, krojony prut i zupę pomidorową z domowego przecieru. Wyspa Rab to także raj dla naturystów. Plaża dla golasów ma tu podobno długie tradycje. Było lato 1936 roku. Do zatoki wpłynął jacht Edwarda VIII, brytyjskiego króla, który zrzekł się tronu z powodu swojego romansu z amerykańską rozwódką Wallis Simpson. Edward i Wallis nie zastanawiali się długo, zdjęli odzież i wskoczyli do wody.
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Podróż do Dolnej Saksonii jest okazją do przyjrzenia się miejscowym uprawom ziemniaków. Niemcy traktują tę roślinę jak pełnoprawne warzywo. Kartofle nie są tam obiadowym dopychaczem; uprawia się je w wielu odmianach odpowiednich do różnych zastosowań: na sałatki, na frytki czy na puree. Robert Makłowicz przedstawia je w kilku regionalnych daniach; zwiedza również naukowy instytut uprawy ziemniaków, w którym rodzą się ich nowe odmiany.
Czas trwania: 24min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Do Chorwacji zwykle jeździmy na Istrię lub do Dalmacji. Rijeka, która powstała na miejscu dawnej osady rzymskiej, leży między nimi. Robert odwiedza XIX - wieczne hale targowe. W miejscu, gdzie stoją, niegdyś rybacy dobijali do brzegu z połowem. Dziś jest tu targ miejski. Ziemniaki i jabłka można dostać o każdej porze, ale po ryby należy przyjść rano. Robert kupuje sardynki. Przy okazji dowiadujemy się, że srdela to nie sardela, tylko sardynka. A nasza sardela, czyli anchois to inun. Są też langustynki, małe sepie, kałamarnice. I jest rarytas - pasztet z bakalara, czyli z duszonego dorsza. W hali nr 1 mieści się winoteka, gdzie można kupić wino prosto z beczki. Robert prosi o wino mszalne z Istrii. Z kieliszkiem w dłoni wędruje po sąsiednich stoiskach. W Rijece żyją jeszcze ludzie, którzy byli w swoim życiu obywatelami sześciu kolejnych państw: Austro - Węgier, Regencji Carnaro, Wolnego Miasta Rijeki, Włoch, Jugosławii i dzisiejszej Republiki Chorwacji. Spacerując po mieście, Robert zatrzymuje się na skwerze przed teatrem o typowej dla c.k. monarchii architekturze. Powstałe w 1867 roku Austro - Węgry dzieliły się na dwie części. Portowy Triest przypadł w udziale Austriakom, a Rijeka Węgrom. Obie nacje rywalizowały o to, czyj port będzie bardziej okazały. Węgrzy nie żałowali pieniędzy na inwestycje w Rijece, m. in. na wspaniały Teatr Narodowy, którego twórcy - architekci Helmer i Fellner zaprojektowali również gmach Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. We wrześniu 1919 roku miasto zajął - na czele ochotniczych oddziałów - włoski poeta Gabrielle d'Annunzio, który stworzył w Rijece, wówczas Fiume, niezwykłą republikę miejską, zwaną Regencją Carnaro. D'Annunzio przemawiał do mieszkańców miasta z gmachu Radia Rijeka. Tradycyjny okrzyk hip - hip hura! brzmiał zbyt trywialnie dla wielkiego poety. Stojąc na balkonie, d'Annunzio porywał tłumy wymyślonym przez siebie zawołaniem: Eia, eia, alala! Przypominało to operetkę i byłoby zabawne, gdyby nie fakt, że kilka lat później skopiował to duce. Rządy d'Annunzia we Fiume to był protofaszyzm. Miejsce, gdzie przemawiał d'Annunzio, to Korzo, miejska promenada. W kawiarniach tłumy. Jeśli kogoś z mieszkańców tu nie spotkacie, to znaczy, że wyjechał albo umarł. Korzo leży w dole, tuż nad morzem, ale miasto wspina się tarasami do góry. Zbiory tutejszych muzeów nie są zbyt bogate, bo większość cennych zabytków wywiózł d'Annunzio, a Włosi nie śpieszą się z ich oddaniem. W Muzeum Morskim, które mieści się w dawnym pałacu węgierskiego gubernatora, są jednak eksponaty, jakich nie ma nigdzie na świecie. Na dziedzińcu leżą na trawie stare torpedy. To właśnie w Rijece, w roku 1866, skonstruowano pierwszą torpedę z własnym napędem. Dokonali tego: oficer marynarki Giovanni Lupis i szef fabryki zbrojeniowej Robert Whitehead. W II wojnie światowej alianci bezlitośnie zbombardowali nabrzeże. Ciekawym eksponatem jest też kamizelka z Titanica? Skąd się tu wzięła? Większość rozbitków z Titanica wyłowił z lodowatej wody statek Carpathia, który pływał na trasie Rijeka - Nowy Jork. Macierzystym portem Carpathii była Rijeka, a większość załogi stanowili Chorwaci. Cesarz Franciszek Józef nagrodził ich za sprawną akcję ratunkową. Odwiedziwszy muzeum, Robert zmierza do restauracji przy bulwarze Riva. Szef kuchni Deniz Zembo gotuje gnocchi sa kamipima, czyli kopytka krewetkami. W sali restauracyjnej, z małej winoteki na ścianie, Robert wybiera wino. Do wina kelner podaje popularne tu pogacze, ciemne placki węgierskie wzbogacone kawałkami salami lub skwarkami. Przez Rijekę przepływa Rijecina. W 1924 roku, już po rządach d'Annunzia, Włochy uzgodniły z Królestwem Serbów Chorwatów i Słoweńców (w skrócie SHS) podział wolnego miasta Rijeki. Stara część - Fiume - przypadła Włochom, a młodsza - wschodnia dzielnica Susak - należała do S
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Znane określenie "jechać na saksy" w programie Roberta Makłowicza nabiera innego znaczenia. Razem z podróżnikiem-smakoszem poznajemy atrakcje niemieckiego landu słynącego z zabytkowych hanzeatyckich miast, eleganckich, pełnych zieleni wsi, owiec wypasanych na wrzosowiskach i kwitnących w maju sadów owocowych nad Łabą. W menu odcinka znajdą się między innymi: flądra panierowana, sałata wiosenna z jagnięciną oraz szparagi w sosie holenderskim.
Czas trwania: 25min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Nazwa Porto Cervo wywołuje dreszcz emocji wśród osób znających najbardziej ekskluzywne adresy nad Morzem Śródziemnym. Kurort założony w latach 60. przez księcia Karima Agę Khana jest atrakcyjny nawet po sezonie. Jego klientelę stanowił ówczesny beau monde, a jak wiadomo, największym wrogiem takich ludzi są paparazzi. Wycieczkę po kurorcie Robert zaczyna od aperitifu, oliwek i orzeszków - podanych na tarasie kawiarni hotelu Cervo, skąd już niedaleko do pola golfowego i jachtklubu. Jachtklub Porto Cervo to jedna z najsłynniejszych marin w tej części świata. Jego właścicielem jest książę Karim Aga Khan IV. To już koniec sezonu, pora włożyć ciepły pulower, bo w powietrzu tylko 28 stopni Celsjusza. Wkrótce kurort zapadnie w sen zimowy i obudzi się w maju przyszłego roku. Książę Karim jest muzułmaninem, nosi tytuł imama, ale nie zbudował tu meczetu, tylko kościół katolicki. Jest to kościół Stella Maris, czyli Gwiazdy Morza. Jego wnętrze jest ascetyczne, ściany są białe, ale zwraca uwagę nieregularność form. W bocznej nawie wisi obraz El Greca Mater Dolorosa. Cala di Volpe, czyli Zatoka Lisia, tuż przy niej hotel. Gościł koronowane głowy, ale nie z tego powodu jest sławny. Jego najważniejszymi gośćmi w 1976 roku byli państwo Sterling - to fikcyjne nazwisko, jakim posługiwał się James Bond, grany wówczas przez Rogera Moore’a, i major Amasowa z KGB, w tej roli wystąpiła Barbara Bach, żona Ringo Starra. Tablica przy wejściu upamiętnia produkcję filmu z agentem 007. W Zatoce Baja Sardinia Robert przygląda się, jak szef kuchni - specjalnie dla gości z Polski - przyrządza pierożki z dwoma rodzajami sera: ricottą i peccorino przyprawionymi szafranem i tymiankiem. Na degustację wina krakowski podróżnik udaje się do miejscowości Arzachena na Costa Smeralda, czyli Szmaragdowym Wybrzeżu. W nowoczesnym budynku ze szkła i drewna znajduje się winiarnia, Robert degustuje białe wina Vermentino di Gallura, które wreszcie zostały docenione. W tym pięknym krajobrazie Robert gotuje też danie główne programu: sardyński makaron malloreddus (w kształcie muszelek) z wieprzowo - cielęcym ragout. La Maddalena to największa z miniwysp w pobliskim archipelagu, jedyna, po której jeżdżą samochody. Można się tu dostać promem z sardyńskiej miejscowości Palau. Na środku wyspy, na placyku stoi kolumna ku czci Giuseppe Garibaldiego. Z La Maddaleną połączona jest druga wyspa - Caprera, na której znajduje się dom muzeum Garibaldiego. Stara pinia przed domem pewnie pamięta wielkiego karbonariusza. Garibaldi kupił tę wyspę i bardzo się starał, by była należycie wykorzystywana, uprawiał ziemię, sadził drzewa oliwne, hodował bydło i konie. I spoczął w tej ziemi - pod nieoszlifowanym kamieniem. Zapewne zmorą rolniczej działalności Garibaldiego były dziki, których tu nie brakuje. Dlatego na kolację Robert spróbuje słynnej miejscowej dziczyzny. W restauracji Sottovento, czyli "pod wiatr", serwującej tradycyjną kuchnię sardyńską, do dziczyzny podają chrupki chleb i czerwone wino z endemicznego szczepu Isola dei Nuraghi.
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Tym razem Robert Makłowicz postanawia wyruszyć na ratunek pamięci historycznej o Mołdawii, niegdysiejszym sąsiedzie Rzeczypospolitej. Wzorem smoka wawelskiego wyrusza z Krakowa, spod Kościoła Mariackiego, jedzie terenowym samochodem, wyposażony w niezawodne przybory kuchenne. Droga prowadzi przez Słowację, Węgry i Rumunię - kraje, których terytoria bardzo zmieniły się w ciągu ostatniego stulecia, dziś należące do Unii Europejskiej. Na mołdawskim szlaku krakowski podróżnik odwiedza m.in. spiską Lubowlę, węgierskie miasto Gyula i rumuńskie Jassy.
Czas trwania: 25min. / 2008 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Poławiacze koralu już w czasach antycznych upodobali sobie wody Sardynii, zwłaszcza zatoki wokół miasta Alghero. Ten morski klejnot łowi się tu do dziś i obrabia artystycznie na miejscu. Sardynię oblewają wody Morza Śródziemnego, przy czym na wybrzeżu północno - zachodnim nie mają one specjalnej nazwy. Na wschodzie zaś jest to Morze Tyrreńskie. Inaczej niż nad Adriatykiem przeważają tu plaże piaszczyste, a szmaragdowa woda jeszcze w październiku jest ciepła. Współcześnie Sardynia należy do Włoch, ale od wieku XIV do XVIII wyspą władali Katalończycy i Aragończycy, połączeni w średniowieczu unią personalną. Wpływy ich kultury można odnaleźć w miejscowym języku, architekturze oraz kuchni. Alghero to największe miasto w okolicy. Wygląda tak, że można by je śmiało przenieść do Katalonii i doskonale wpisałoby się w tamtejszy pejzaż. Kompletnie nietknięta nowoczesnością tkanka miejska otoczona jest wspaniałymi murami obronnymi. Na nabrzeżu mariny z widokiem na stare miasto Robert gotuje miejscową specjalność: tuńczyka po katalońsku. Zaś na tarasie hotelu Punta Negra krakowski smakosz degustuje langustę po katalońsku, do której podaje się białe chardonnay albo szampana. Butelkę wina, jak wiadomo, zamyka się korkiem. A skąd bierze się korek? Dęby korkowe to wielka rzadkość. Jego najwięksi producenci to Portugalia i Sardynia właśnie. Miejscowość Calangianus to sardyńska stolica korka. W gaju korkowym Robert pokazuje okorowane drewno. Odarta z dębu kora musi być przechowywana przez 18 miesięcy na wolnym powietrzu. Pierwszy zbiór jest możliwy, kiedy drzewo ma 30 lat, kolejne co 10 lat. Fachowcy wyróżniają dwa rodzaje korka: męski i żeński. Wielki korek do szampana, wycięty z jednego kawałka kory, może kosztować nawet 5 euro. Ale tylko taki pozwoli przechowywać butelkę przez kilkadziesiąt lat bez szkody dla jej zawartości. Wyspa Asinara jest dziś niemal bezludna. Turyści mogą tu zwiedzać dawne więzienie Fornelli dla najgroźniejszych terrorystów i mafiosów. Atrakcją wyspy jest założony niedawno park narodowy, w którym żyją dzikie konie, dziki i białe osły albinosy. Castelsardo, kolorowe miasteczko położone na wielkiej górze z zamkiem na szczycie, to kolejny punkt na trasie. Castelsardo znaczy sardyński zamek. Historia miasteczka liczy prawie 1000 lat, a spacer jego wąskimi i stromymi uliczkami może przyprawić o zadyszkę. Szef kuchni miejscowego hotelu zaprosił Roberta na brodo di pesce. Jest to tradycyjna zupa rybna z Castelsardo, do której podaje się tutejsze czerwone wino Cannonau. Degustacja odbywa się na tarasie restauracji z widokiem na miasto i zamek.
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W swojej kolejnej podróży Robert Makłowicz zawitał do Mołdawii. Najbardziej znanym w świecie produktem eksportowym Mołdawii są jej wina, którymi raczyli się już bohaterowie sienkiewiczowskiej Trylogii. Podczas swojej wędrówki podróżnik odwiedza kilka renomowanych winnic i największe na naszej planecie piwnice, w których składuje się wino w beczkach i butelkach. Podziemne korytarze są tak ogromne, że trzeba po nich jeździć samochodami. Jako uzupełnienie szlachetnych trunków smakosz z Polski proponuje m.in. sarmalę (gołąbki w liściach winogron), wieprzowe ragout z mamałygą oraz półmisek warzywny z bryndzą.
Czas trwania: 24min. / 2008 / magazyn kulinarnyEmisja Makłowicz w podróży miała miejsce:
Opis (streszczenie): Robert odwiedza archipelag Madery, którego odkrywcami byli trzej Portugalczycy: Zarco, Teixeira i Perestrello. Przybyli tu w 1418 roku. Najpierw wylądowali na Porto Santo, a rok później na Maderze. Inicjatorem ich wyprawy był książę Henryk Żeglarz. Stolicą Porto Santo jest Vila da Baleira. W 1479 roku na wyspę przybył Krzysztof Kolumb, który poślubił Filipe Moniz, córkę gubernatora Perestrello. Śledząc losy Kolumba na Porto Santo, trzeba zadać sobie pytanie, jakim cudem ten ubogi genueńczyk mógł pojąć za żonę tak szlachetnie urodzoną pannę. W jednym z najstarszych budynków miasteczka, zwanym domem Kolumba, jest dziś muzeum. Można tu podziwiać model Santa Marii oraz innych okrętów uczestniczących w historycznej wyprawie Kolumba, zakończonej w 1492 roku odkryciem nieznanego lądu. Tymczasem na placu Vila da Baleira w ogródku restauracji Robert degustuje typowe dla wyspy danie: prego no bolo do caco, czyli wołowinę w placku chlebowym z masłem czosnkowym. Na Maderze mieszka ćwierć miliona ludzi, na Porto Santo zaledwie 4 tysiące. Nic dziwnego, wyspa jest sucha jak pieprz. Dziś jej mieszkańcy żyją głównie z turystyki, ale dawniej walczyli z naturą i próbowali uprawiać różne jadalne rośliny. Trudno uwierzyć, że na tych łysych górskich zboczach wyspy zbierano kiedyś zboże. Robert odwiedza Casa da Serra, gospodarstwo skansen, gdzie można zobaczyć, jak wyspiarze z Santo Porto wypiekali chleb bolo do caco. Po portugalsku caco znaczy skorupa. Chodzi o rozgrzaną kamienna płytę, na której piecze się ten właśnie chleb. Bolo do caco to również dodatek do słynnego miejscowego dania, wołowiny z papryką, które Robert przyrządza na dziedzińcu gospodarstwa. Spacerując po kamienistej plaży Porto Santo, Robert podziwia klif Cabo Giro i rozmyśla o królu Władysławie Warneńczyku, który rzekomo nie zginął pod Warną. Po przegranej bitwie nie wrócił do Polski, ale osiadł na Maderze. Od portugalskiego króla otrzymał posiadłość w miejscowości Madalena do Mar, położonej za tym klifem. Przedziwny też spotkał go koniec. Kiedy płynął tędy do domu, ze szczytu klifu oderwał się wielki odłam skalny i spadł prosto na jego łódź. Nie są to jakieś bajki, tylko naukowa teoria, którą opublikował w swoich książkach portugalski historyk Manuel Rosa. Zwiedzanie Madery Robert rozpoczyna od wioski rybackiej Cmara de Lobos, co po portugalsku znaczy zatoka wilków. Nie chodzi jednak o wilki z lasu, tylko o foki mniszki, które upodobały sobie to miejsce. Na tarasie jednego z domów malował akwarele Winston Churchill, o czym przypomina pamiątkowa tablica na ścianie. W roku 1949 Churchill przeszedł wylew. Rodzina wysłała go na wypoczynek na Maderę. W tutejszym porcie rybackim cumuje mnóstwo kolorowych łodzi rybackich, a na specjalnych wieszakach suszą się w słońcu ryby. Przeważnie peixe - gata, czyli zębacze. W portowej knajpce Robert degustuje najpopularniejszy napój na Maderze, którego nazwa - poncha - pochodzi od angielskiego punch, czyli ponczu, rumu mieszanego z sokami owocowymi. Bardzo znaną miejscowością na Maderze jest wieś Monte (po portugalsku góra). W XIX i XX wieku mieszkało tu wiele znanych osobistości. Jedną z nich był cesarz Karol Habsburg, ostatni władca Austro - Węgier, który abdykował 10 listopada 1918 roku. Cesarz spoczywa w kościele Nossa Senhora, w Sanktuarium Matki Boskiej Górskiej. Papież Jan Paweł II ogłosił Karola błogosławionym.
Opis (streszczenie): Robert Makłowicz wybrał się na Maderę. Ta piękna wyspa - ogród leży na Oceanie Atlantyckim na wysokości Casablanki, 700 km od wybrzeży Afryki i 1000 km od Lizbony. Wyspa powstała ok. 5 milionów lat temu na skutek podwodnych erupcji wulkanu. Pełna jej nazwa w języku portugalskim brzmi: Ilha da Madeira, czyli Wyspa Drewna, bo pierwotnie porastały ją gęste lasy. Osadnicy wypalali je, żeby uzyskać pola uprawne. Portugalczycy uprawiali na Maderze trzcinę cukrową, która trafiła tu z Sycylii w połowie XV stulecia. Od niej zaczęła się dla wyspy gospodarcza hossa. Z trzciny wyrabiano cukier i rum. W miejscowości Calheta Robert odwiedza starą wytwórnię cukru i rumu zarazem. Dziś jest tu muzeum. We wnętrzu ogromnej hali fabrycznej stoją stare żeliwne angielskie maszyny i wielkie zbiorniki. Proces produkcji rumu nie jest skomplikowany: najpierw trzeba wycisnąć sok z trzciny (jeśli chce się go pić w naturalnej postaci, trzeba go zakwasić sokiem z cytryny, żeby się nie utlenił), potem sok poddać fermentacji i destylacji. W saloniku, w dawnym biurze dyrektora, Robert degustuje rum biały, kolorowy i ciemny. Do trunków podaje się ciasto piernikowe bolo de mel i suszone owoce. Po wytwórni rumu kolej na winnice. W Estreito, na zboczu wzgórza, wysoko nad oceanem rozpina się wspaniale na pergolach winorośl. W tym miejscu doskonale widać specyfikę Madery: nad brzegiem oceanu słońce, wyżej w górach już chmury i deszcz. Te pogodowe anomalie tworzą świetne warunki do uprawy różnych roślin, z których winorośl to największy rolniczy skarb wyspy. Pierwsze sadzonki winorośli przyjechały tu w XV wieku z Cypru i Krety. W Funchal Robert zwiedza zabytkową winiarnię. Na piętrze mieści się sala ze starymi beczkami. Równie pieczołowicie jak wino przechowuje się tu stare księgi handlowe. Jedna z nich pochodzi z roku 1794. We Francji szaleje rewolucja, na gilotynie spadają głowy arystokratów, a tutaj spisuje się kolejne partie wysyłanego w świat wina, z których najbardziej znane to oczywiście madera. Wina tego typu świetnie się przechowują. Nawet 200 - letni trunek zachowuje swoje walory, a otwartą butelkę można trzymać 2 lata. W sali degustacji, za stołami zrobionymi z beczek, Robert raczy się czterema typami madery: wytrawną, półwytrawną, półsłodką i słodką, czyli małmazją. To szczepy białe, ale kolor wina zmienia się w trakcie procesu dojrzewania. Miejscowi piją je jako aperitif albo na deser. Nie popijają nimi jedzenia. W okolicach Estreito na wzgórzu z widokiem na winnice i daleki ocean Robert przyrządza danie: peixe espada de vinhalhos, czyli rybę pałasz w zalewie octowo - czosnkowej. Na niżej położonych, najcieplejszych obszarach wyspy rosną bananowce. To jedna z najstarszych roślin uprawnych, jakie zna człowiek. Wygląda jak drzewo podobne do palmy, ale to bylina. Tylko jeden raz w cyklu życia bananowca na jego szczycie wyrasta kwiatostan. Na Maderze jest on koloru fioletowego. Kolba kwiatowa rośnie do góry, potem zwiesza się w dół. Kiedy się ją zetnie, można ściąć całą roślinę, bo drugi kwiat już nie wyrośnie. Ale wtedy z podziemnego kłącza wyrasta drugi pęd i cała historia się powtarza. Można w ten sposób sterować fazami dojrzewania kolejnych kiści i jeść świeże banany przez cały rok. Z północy na południe wyspy jest zaledwie dwadzieścia kilka kilometrów, a jednak są tu dwie strefy klimatyczne. Różnice temperatur nie są wielkie, zwłaszcza dla przybysza z Europy w sezonie jesienno - zimowym. Robert odwiedza leżącą na północy wioskę Santana. Uwagę przybysza zwracają niespotykane w naszym klimacie drzewa smocze. Warto też odwiedzić tutejszy skansen, by zobaczyć w jakich domkach mieszkali dawniej tubylcy. W Santanie Robert zatrzymuje się jednak nie w skansenie, ale w hotelu. Z balkonu hotelowego widać bowiem Maderę jakby w pigułce: szczyty gór w chmurach, a w dole klify i błękitny
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert zwiedza Dolną Austrię, krainę pełną zabytków, dobrego jedzenia i doskonałych białych win. Choć mowa jest o Dolnej Austrii, to tereny tutaj są lekko górzyste. Na jednym ze wzgórz stoi klasztor opactwa benedyktynów, Göttweig, nazywany "austriackim Monte Cassino". W bryłach budynków dominuje barok, ale opactwo zostało założone dużo wcześniej, bo już w XI wieku, przez biskupa Altmanna z Passawy. Klasztor jest ogromny, ale braci mieszka tu tylko kilkunastu. Klasztor to dziś w większej części otwarte muzeum. Chociaż pełni, jak niegdyś, jeszcze jedną ważną funkcję - jest przystankiem na austriackim odcinku trasy pielgrzymki do Santiago de Compostela. Każdy pielgrzym dostanie tu za niewielkie pieniądze strawę i dach nad głową. Nie da się opisać tej okolicy z pominięciem miasta Krems - und - Stein, które zachwyca wspaniałą architekturą. Już w średniowieczu działał tu Zajazd Pod Złotym Lwem, w czasach renesansu przekształcony w zajazd pocztowy. W miejscowej gospodzie Robert degustuje lokalny specjał (gebackener kalbskopf), który wygląda jak panierowany ser albo ryba, a jest to pieczona cielęca głowa. Heuriger to lokal, w którym austriaccy winiarze mogą sprzedawać produkowane przez siebie wino. Robert zamawia tu nie tylko wino, ale i zimne przekąski. Na talerzu: szynka z dzika, sery, sałatka ze szparagów i morelowy chutney. Najlepsze morele rosną w Dolinie Wachau pomiędzy Krems a Melkiem. Chutney zaś doskonale pasuje do serów. Kolejna atrakcja to rejs statkiem po Dunaju. W taki rejs warto się wybrać, by zobaczyć m.in. twierdzę Aggstein, której więźniem był Ryszard Lwie Serce wracający z wyprawy krzyżowej. Tymczasem statek cumuje w Dürnstein, niewielkim miasteczku, które Robert nazywa cudowną bombonierką. Jest tu piękna architektura i mnóstwo sklepów z pamiątkami. Przez Dürnstein przebiega naddunajska trasa rowerowa. Robert zwiedza winnicę pod miastem. Typowy obrazek w tej peryferyjnej części Dürnstein to winnice i drzewa morelowe. W takiej scenerii krakowski smakosz gotuje zupę rieslingową. Miejscowa kooperatywa zrzesza ponad 100 winiarskich rodzin. Wina białe, które tu przeważają, podzielono na 3 kategorie: najlżejszą, średnią i najmocniejszą. Miejscowość Mautern leży naprzeciwko Krems, ale po drugiej stronie Dunaju. Robert zwiedza winnicę Nikolaihof, która - jak podają źródła - jest najstarszą winnicą w Austrii. Wytwarzano tu wino już w czasach Celtów. Miejscowe terroir rodzi świetne rieslingi. Ostatni etap podróży po Dolnej Austrii to miasteczko Wösendorf. W miejscowej restauracji Robert przekonuje, że riesling reński to najbardziej szlachetny biały szczep winny na świecie. Brzmi to przekornie, bo jesteśmy nad Dunajem. A wracając do rieslinga - jest uniwersalny, ale najlepiej łączy się z rybą, np. z sandaczem smażonym na klarowanym maśle, podanym z dodatkiem kaszanki, w sosie z cebuli.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W tym odcinku Robert zaprasza widzów do Monachium na Oktoberfest. Słynne niemieckie chmielowe dożynki odbywają się na przełomie września i października i trwają prawie dwa tygodnie. Ze względów praktycznych Robert udaje się do Monachium pociągiem i już na dworcu tonie w tłumie turystów zjeżdżających z całego świata na to jedyne w swoim rodzaju święto piwa. Impreza zaczyna się o godzinie 11 paradą gospodarzy. Biorą w niej udział cechy rzemieślnicze, orkiestry i miejscowe browary, które mają prawo sprzedawać swoje piwo w ustawionych na błoniach ogromnych namiotach. Tam przy dźwiękach bawarskiej muzyki chmielowy napój leje się strumieniami. Na tychże błoniach w 1810 roku odbył się huczny festyn z okazji ślubu bawarskiego księcia Ludwika z księżniczką Teresą. Zabawa była tak udana, że postanowiono powtarzać ją co rok. Ale tradycja jesiennych dożynek chmielowych jest w Bawarii jeszcze starsza. Związana jest z tzw. Prawem Czystości z roku 1516 określącym, jakie składniki może zawierać piwo. Co ciekawe w październikowym święcie uczestniczą też winiarze. W Bawarii piwo i wino w jednym stoją domu. Jednak esencją zabawy jest degustacja piwa połączona z sutym posiłkiem. Menu Oktoberfestu to nie tylko golonka i kiełbaski, ale też kurczak po wiedeńsku, cynaderki, flaczki i płucka na kwaśno oraz bawarska zupa piwna z grzankami na maśle. Kto mdleje na myśl o golonkach i wieprzowych pieczeniach, może skorzystać z oferty rybnej. Serwowane są ryby pieczone na ruszcie i ryby na zimno. Jest też rybna garmażerka; podawane w bagietkach śledzie, krewetki, rzeczne raki, łosoś. Po uczcie na błoniach, zgodnie z tradycją, należy udać się do któregoś z popularnych monachijskich lokali. Robert odwiedza Weisses Bräuhaus. Lokal działa od XVI wieku. Degustacja odbywa się w sali na pietrze. Robert zamawia trzy dania z podrobów: cynaderki, wątróbkę i Voressen z flaczków, grasicy i płucek na kwaśno. Z pewnością można się dobrze najeść.
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz kontynuuje podróż po Piemoncie w północnych Włoszech. Tym razem odwiedza miasto Alba i region Langhe. Alba słynie z biały trufli, a cały region z czerwonego wina barolo. Oficjalne otwarcie sezonu na trufle odbywa się w pierwszą niedzielę października. Tego wydarzenia smakosz z Krakowa nie mógł przegapić. Całe miasto zamienia się wtedy w wielki targ spożywczy. W ogromnym namiocie ustawionym w centrum Alby spotykają się trifulau, czyli poszukiwacze trufli i ich amatorzy, aby pod okiem sędziów i ekspertów zawierać truflowe transakcje, często bardzo kosztowne, zawsze bardzo aromatyczne. Przy jednym ze stoisk Robert objaśnia fenomen białych trufli. Wiele jest odmian tych niezwykłych grzybów rosnących pod ziemią, ale tylko dwie są jadalne: czarna i biała. Ta druga, tuber magnatum pico, jest cenniejsza. Najmniejsze okazy trufli kosztują 2 euro za gram. Ponadkilogramowe giganty sprzedawane są za sumy grubo przekraczające 100 tys. euro. Na stanowisku sędziów okazy o wadze powyżej 10 gramów można zapakować w woreczek i otrzymać certyfikat jakości i autentyczności trufli. Laikom trufle kojarzą się ze świniami. Rzeczywiście świnia szuka trufli i sama je zjada. Ludziom zaś w poszukiwaniu tych grzybów pomagają specjalnie szkolone psy. Sutki szczennej suki smaruje się truflami, żeby małe pieski wyssały zamiłowanie do trufli dosłownie z mlekiem matki. Trufle zbierano w Albie od dawna, ale dopiero w latach 30. XX wieku miejscowy trifulau i właściciel sklepu wpadł na pomysł zorganizowania targów truflowych i rozpropagował tę ideę. Był nim Giacomo Morra; jego sklep działa do dziś przy Piazza Pertinace. Nieopodal w niezwykłej scenerii restauracyjnego ogrodu z widokiem na okolice Robert gotuje risotto z winem barolo i oczywiście z truflami. Wino barolo wzięło swoją nazwę od niewielkiego miasteczka. Miejscowość ta nie zaistniałaby pewnie jako atrakcja turystyczna, gdyby nie tutejsze warunki do uprawy winorośli. Barolo to dziś jeden z najsłynniejszych adresów winiarskiego świata. Turyści przyjeżdżają tu skosztować jedynego w swoim rodzaju wina. W miejscowym zamku urządzono nawet Muzeum Wina, do którego wchodzi się przez bar z figurami bóstw i kieliszkami. Łączy je to, że wszystkie są związane z winem. W tej części Włoch istnieje tylko jedna obowiązkowa przekąska do wina: piemockie paluszki grissini. W grissinificio można zobaczyć, jak się je wytwarza. Produkcja jest w zasadzie ręczna. Maszyna kroi tylko wyrobione ciasto na wałki, które są rozciągane ręcznie i formowane. Słynne grissini powstają nie tylko w wielkich piekarniach, ale i małych domowych zakładach. Jako że nie samym chlebem człowiek żyje, Robert odwiedza wiejską masarnię w okolicy Alby. Przy zakładzie sklepik firmowy, w którym można dostać wyrabianą tu wędlinę o nazwie salsiccia di verduno. Składa się ona w 80% z cielęciny, w 20% ze słoniny. Można ją jeść na surowo albo z makaronem w postaci ragu. Maleńka miejscowość Grinzane Cavour szczyci się zamkiem, w którym w XIX wieku mieszkał hrabia Cavour, jeden z ojców zjednoczenia Włoch; był on również burmistrzem Grinzane. Dziś na zamku obraduje kapituła najważniejszej włoskiej nagrody literackiej. Obrady przebiegają chyba w miłej atmosferze, bo na zamku mieści się również sklep z winem i regionalnymi produktami. Jest tu makaron, grzyby (funghi), orzechy laskowe, octy winne. Żeby ogarnąć taką mnogość jedzenia i picia, trzeba podejść do sprawy naukowo. Pewnie dlatego w pobliskim Pollenzo, w dawnej rezydencji królów sabaudzkich, otworzono w 2004 roku Uniwersytet Nauk Gastronomicznych. Badania naukowe dotyczące upraw i produkcji wina zapoczątkował już w pocz. XIX wieku Karol Albert Sabaudzki, król Sardynii. Uniwersytet w Pollenzo kontynuuje te tradycje. Odwiedził go niedawno brytyjski książęKarol, który żywo interesuje się rolnictwem. W okolicac
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Zielona Dolina Dunaju między Wiedniem a Bratysławą to okolica mało u nas znana, a z wielu powodów godna uwagi, pełna atrakcji historycznych, kulinarnych oraz przyrodniczych. Atrakcją historyczną jest niewątpliwie Schloss Hof, dawny pałac księcia Eugena Sabaudzkiego, a potem Marii Teresy (cesarzowej, która podpisała pierwszy rozbiór Polski). Schloss Hof to drugi po Schönbrunnie pod względem wielkości kompleks pałacowy w całej Austrii. Ducha epoki można spotkać tu w komnatach i historycznych strojach, ale również na talerzu, w postaci autentycznych barokowych dań. W sali jadalnej pałacu stoi stół zastawiony owocami. Robert przechodzi do kuchni, gdzie "historyczna" kucharka podaje mu czarkę zupy. Wyprawy kulinarne w przeszłość są jednym z elementów zwiedzania pałacu. Widzimy ludzi w barokowych kostiumach i barokowo zastawione stoły. I jest prawdziwe jedzenie, gotowane według dawnych receptur, np. zupa winna na bazie białego wina. Do dziś w Wiedniu można zjeść taką Weinsupe. Dolina Dunaju ma swój park narodowy, Donau Auen, z podwodnym obserwatorium dzikiej przyrody. Powstanie Donau Auen było efektem protestu społecznego. W latach 80. rząd postanowił osuszyć podmokłe tereny starorzecza, uregulować Dunaj i jego dopływy. Ludzie własnymi ciałami zatrzymali buldożery i koparki. Potem utworzono tu park narodowy i pierwotną naturę tych dawnych terenów myśliwskich możemy nadal podziwiać w jej nienaruszonej formie. Na zamkowej wyspie znajduje się podwodne obserwatorium. Specjalna konstrukcja pozwala wniknąć w głąb jeziora, dzięki czemu można podziwiać ryby różnych odmian. Najwięcej jest płoci i brzan. Czasami przemyka sterlet, endemiczna odmiana jesiotra, która żyje tylko w Dunaju i jego dopływach. Niegdyś były to tereny łowieckie, łowiono ryby, ale polowano też na zwierzęta biegające ponad wodami: dziki i jelenie. Dziś cała fauna jest pod ochroną. Marchfeld, płaski fragment Doliny Dunaju, słynie ze szparagów. Robert odwiedza tu rolniczą wioskę o nazwie Mannsdorf. Szparagi to sezonowe białe złoto o licznych zastosowaniach kulinarnych. Na polu szparagów Robert gotuje danie odcinka: knedle grysikowe w sosie szparagowym. Region ten nie tylko szparagami stoi. To najżyźniejsze ziemie w całej Austrii. Uprawia się tu mnóstwo owoców i warzyw, niekoniecznie kojarzących się z miejscową kuchnią. W miejscowości Adamah Biohof Robert odwiedza sklep ekologiczny, gdzie prezentuje wybrane produkty i próbuje soku burakowo - jabłkowego. Na początku sprzedawano tu tylko bioprodukty miejscowe. Okazało się jednak, że ludzie pragną też zdrowych rzeczy z innych stron świata, przypraw, owoców, ale również produktów mleczarskich i mięsa. Carnuntum to rzymskie miasto, prawdziwe Pompeje pod Wiedniem, ale już po południowej stronie Dunaju. Kiedyś była to granica dwóch światów, ponieważ tutaj kończyło się Imperium Rzymskie. Po jednej strony Dunaju barbarzyńcy, po drugiej Rzymianie. Podział pozostał do dzisiaj: tam jarzyny, tu przywieziona przez Rzymian winorośl. Każda miejscowa wioska ma swoją Kellergasse - uliczkę z piwnicami wkopanymi w ziemię, żeby trzymały chłód. Niektóre z nich są otwarte. Degustacja wina odbywa się w plenerze. Goście siedzą przy stołach pod pergolą z winorośli. Przed Robertem wiejski chleb, wędliny, sery, zimne przekąski i wino. Nazwa Carnuntum wywodzi się od rzymskiego obozu wojskowego, który założono, aby trzymał w szachu bitne plemię Markomanów. Obóz przekształcił się w wielkie miasto, które jednak padło pod ciosami Hunów i nie stało się współczesną metropolią, jak np. Wiedeń. W Carnuntum Robert zwiedza zachowane luksusowe wnętrza rzymskiego domostwa. W kuchni pani w rzymskim stroju zagniata ciasto. Ostatni punkt podróży po Dolinie Dunaju to Jagdschloss Eckartsau, dawny pałacyk myśliwski Habsburgów. Pałacyk do stanu świetności doprowadził arcyksiążę Franz Ferdin
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Przez południowe tereny dzisiejszej Armenii przebiegał w średniowieczu Jedwabny Szlak, arcyważna arteria handlowa ówczesnego świata. Jej ślady w postaci dawnych mostów i kamiennych karawanserajów można bez trudu odnaleźć w prowincji Wajoc Dzor. Południe kraju słynie również z uprawy owoców, a na wulkanicznych glebach świetnie udaje się winorośl. Pod XIII - wiecznym mostem na rzece Arpa podróżnik z Krakowa gotuje jagnięcinę z suszonymi morelami, a w górskim uzdrowisku Dżermuk na szczycie przewyższającym tatrzańskie Rysy odprawia ceremoniał spożywania wyjątkowo cenionej przez Ormian zupy hasz. Wielkie atrakcje, nie tylko spożywcze, oferuje festyn z okazji święta plonów w mieście Eghegnadzor, czyli dożynki po ormiańsku.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyMakłowicz w podróży można obejrzeć w programie stacji:
Emisje miały lub będą miały miejsce w: TVP3, TVP3 Białystok, TVP3 Bydgoszcz, TVP3 Gdańsk, TVP3 Gorzów Wlkp., TVP3 Katowice, TVP3 Kielce, TVP3 Kraków, TVP3 Łódź, TVP3 Lublin, TVP3 Olsztyn, TVP3 Opole, TVP3 Poznań, TVP3 Rzeszów, TVP3 Szczecin, TVP3 Warszawa, TVP3 Wrocław, TVP HD, TVP Polonia, TVP Rozrywka, TVP Wilno
Lista zwiera odnośniki do stron typów związanych z prezentowaną audycją:
Lista zwiera odnośniki do stron osób związanych z produkcją (aktorzy, reżyser):
Lista zawiera lata, w których powstawała audycja: