Emisja Makłowicz w podróży będzie miała miejsce (premiera, powtórka):
Program TV na 14 września 2025 (Niedziela)Opis (streszczenie): Podróż po Bawarii rozpoczyna się w Monachium - stolicy landu, gdzie na dzień dobry Robert zamawia Weisswurst, słynną białą kiełbasę, kulinarny symbol Bawarii. Podana ze słodką bawarską musztardą smakuje wyśmienicie. Białej kiełbasy nie należy gotować, a tylko zalać wrzątkiem i trzymać tak kilkanaście minut. Dalej szlak wiedzie przez naddunajskie miasto Straubing ze wspaniałym zamkiem książęcym. W XV osądzono w nim niejaką Agnes Bernauer i jako czarownicę utopiono w rzece. A było to tak: młody miejscowy książę Albrecht pokochał i potajemnie poślubił dziewczynę z ludu. Jego ojciec książę Ernest Bawarski wykorzystał wyjazd syna na łowy, pojmał niechcianą synową, oskarżył ją o czary, zarządził szybki proces i kazał nieszczęsną stracić. Miasto nie zapomniało o swojej nieszczęsnej córce, także w aspekcie kulinarnym. To jej dedykowana jest najsłynniejsza tutejsza słodycz: Agnes Bernauer Torte, czyli tort bezowy z masą orzechowo migdałową, nasączoną mokką. Miejscem degustacji tortu jest stylowa Cafe Krönner. Kolejny przystanek na bawarskim szlaku to Weltenburg, gdzie znajduje się najstarszy - założony w VII wieku - klasztor w Bawarii. Każdego roku przybywają tu tłumy, a przyświeca im nie tylko pobożność. Od 1050 roku przy klasztorze działa browar. Najstarszy taki na świecie. Na dziedzińcu klasztoru, w jego centralnym miejscu, obok browaru, stoi barokowy kościół, którego wystrój jest dziełem braci Asamów, słynnych bawarskich artystów tamtej epoki. Oddawszy co boskie Bogu, Robert udaje się do browaru, gdzie od 1000 lat warzy się ciemne piwo. Smakuje podobno tak samo jak przed wiekami. Identyczny jak przed wiekami jest też napis na beczkach: "Przez Marię do Jezusa". Przy browarze działa restauracja, w której wszystkie dania przygotowuje się z miejscowych produktów i są to produkty BIO! W sali restauracyjnej panuje ścisk. Robert zamówił golonkę peklowaną, w czasie pieczenia polewaną piwem. Do tego oczywiście kufel ciemnego piwa. Z Weltenburga jedziemy do Regensburga, czyli starożytnej Ratyzbony. Wielu turystów przyjeżdża tu tylko po to, żeby zobaczyć historyczną bramę Porta Pretoria, pozostałość dawnej rzymskiej warowni, wzniesionej przez samego Marka Aureliusza. Z górnej części bramy wychodzi się na dziedziniec dawnego Pałacu Biskupów, skąd rozciąga widok na strzeliste wieże gotyckiej katedry. W Regensburgu Robert odsłania dwie kulinarne tajemnice. W pałacu biskupim działa tradycyjna restauracja. Robert zamawia tu specjalne danie: płucka na kwaśno z bułczanym knedlem. Są doskonałe. I to jest pierwsza tajemnica kulinarna. Druga zaś to przepyszne Dampfnudel Bäckerei - pieczone na parze duże buchty z ciasta drożdżowego polane sosem waniliowym. Bawarska podróż kończy się we frankońskim Würzburgu nad Menem. Przez 500 lat było księstwem kościelnym. W 1945 roku prawie całkowicie zburzone przez alianckie bombowce, zostało starannie odbudowane. W Würzburgu na zamkniętym dla ruchu kołowego zabytkowym moście na Menie Robert gotuje kluseczki ziemniaczane Ritterzipfel. W oddali na wzgórzach widać winnice. Ale na wino trzeba udać się do szpitala. Fundacja założona w XVI wieku przez księcia biskupa Juliusa Echtera, prowadziła tutaj szpital i dom opieki, a pacjenci i pensjonariusze zapisywali jej swoje dobra, w tym wiele okolicznych winnic. Dzisiaj w tych budynkach nadal działa szpital. Ale jest też winiarnia, druga co do wielkości w Niemczech. Robert zwiedza jej podziemne kondygnacje i degustuje miejscowe białe wino ze szczepu silvaner. Na koniec największa perła Würzburga - pałac biskupi Residenz, największy barokowy pałac świata, wspanialszy nawet niż Wersal.
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Indyjski stan Kerala to przede wszystkim morze i słynne plaże. Ale atrakcją turystyczną są także połączone z morzem rozlewiska - rozległa i malownicza sieć kanałów, przypominająca deltę Dunaju. Przy brzegu można wynająć łódź na krótki rejs albo na kilka dni. W niektórych łodziach przycumowanych do brzegu ludzie mieszkają na stałe. Inne to pływające hotele. Robert Makłowicz postanowił popływać taką łodzią po kanale Backwaters niedaleko Alappuzhy. To świetna okazja do poznania okolicy. Klimat na rozlewiskach bardzo sprzyja wegetacji roślin, plony zbiera się tu dwa razy do roku. Ponieważ cały ten teren to depresja, poziom wody musi być regulowany przez człowieka. Służą do tego śluzy i pompy, które nawadniają i odwadniają leżące obok pola ryżowe. Po przypłynięciu do Alappuzhy Robert ma okazję zobaczyć miejscowy dom z ogrodem. Domostwo, do którego został zaproszony, ma ponad 60 lat. Na werandzie urządzono ołtarzyk ze świętymi obrazkami, zapewne mieszkają tu chrześcijanie. Urządzenie domu - bardzo stylowe - wykonane z drewna. Dla Roberta bardzo ciekawy jest ogród, w którym rosną miejscowe rośliny: drzewo curry, krzew kawowy, maniok na tapiokę, palmy kokosowe - mała i duża, pieprz pnący się na drzewie - matce oraz imbir. W miejscowości Neendakara znajduje się targ rybny. Przybijają tu kutry z połowem i od razu na miejscu odbywa się handel i sortowanie. Czasem zdarzają się nawet rekiny. Oprócz ryb łowi tu także krewetki i małże, zwłaszcza słodkowodne, bo choć rozlewiska mają połączenie z morzem, to woda w kanałach jest słodka. To zasługa lasów namorzynowych, które pochłaniają sól. Rozlewiska są piękne, ale dla niewtajemniczonych mogą być niebezpieczne. Tygrysów i żmij można się tu nie obawiać, ale bardzo groźne są komary. Ich ukąszenia mogą wywołać malarię lub dengę. Dlatego, jak twierdzi Robert, trzeba się smarować, najlepiej miejscowymi specyfikami.
Czas trwania: 25min. / 2010 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Był rok 896 po Chrystusie, kiedy wycieńczone długą wędrówką spod południowych stoków Uralu plemiona madziarskie zjawiły się w dorzeczu Cisy i Dunaju. Taki był początek państwa węgierskiego. Jego 1000-lecie hucznie świętowano w Budapeszcie pod koniec XIX wieku. Dzisiaj pójdziemy rocznicowym szlakiem. Z okazji Millenium rozpisano konkurs na nowy gmach parlamentu. Zwycięski projekt wzorowany był na Pałacu Westminsterskim w Londynie. Pod względem wielkości gmachu węgierski parlament jest jednym z największych na świecie. Gdyby dziś Węgrzy zbudowali coś takiego, uznano by to za megalomanię. Ale w roku 1867 Węgry stały się częścią Austro-Węgier, jednego z najważniejszych imperiów ówczesnego świata. Z okazji tak ważnej rocznicy wzniesiono w Budapeszcie wiele innych gmachów, nie tylko parlament. Każda dzielnica otrzymała nową halę targową. Tę w Peszcie projektował sam Gustaw Eiffel. Nitowana konstrukcja przypominająca wieżę Eiffla czy Dworzec Nyugati, tu w Budapeszcie ma trzy poziomy: na dole ryby, na piętrze bary i restauracje, a madziarskie dobra spożywcze na parterze. Krytyk kulinarny z Krakowa zwraca też uwagę na takie drobiazgi jak np. sznury suszonych czuszek, rzędy butelek wina tokajskiego, gęsie skwarki, gęsi smalec, kacze i gęsie wątróbki foie - gras. Kolejny punkt milenijnego szlaku to rejs statkiem wycieczkowym po Dunaju. Podczas rejsu Robert przyrządza danie odcinka, jest to pörkölt, czyli gulasz z wieprzowiny z papryką. Po zejściu na ląd Robert udaje się do dzielnicy żydowskiej, która znajduje się w kwartale ulic Andrassy, Karoly, Rakoczi i Erszebet. W Budapeszcie żyje dziś prawie 100 - tysięczna żydowska diaspora. Wielka Synagoga zbudowana w stylu mauretańskim jest trzecia pod względem wielkości w świecie. Przed synagogą stoi Pomnik Ofiar Holokaustu w kształcie wierzby płaczącej. W całej żydowskiej dzielnicy działa ponad 20 synagog, a licząc z tymi urządzonymi w prywatnych mieszkaniach - ponad 30. A skoro są synagogi, to są i koszerne restauracje. Jedna z nich nazywa się Carmel. Robert zamówił tu rosół z knedlami z macy i czulent wołowy, a do tego humus plus koszerna palinka. Z restauracji Robert udaje się na Szimpla Market. To artystowski żydowski targ zainstalowany w dawnym pustostanie przy Kazinczy utca. Dobre rzeczy do jedzenia: sery, kanapki, wędliny i madziarskie czarne trufle sprzedają tu wyłącznie ich producenci. Jest też kino wyświetlające filmy z lat 60. Metro to kolejna ważna inwestycja millenijna. Pierwszą linię otwarto już w roku 1896. Dzisiaj to linia żółta. A zaszczytu inauguracji dostąpił oczywiście cesarz Franciszek Józef z małżonką, cesarzową Sissi. Najstarszym metrem w Europie jest podziemna kolej w Londynie. To w Budapeszcie plasuje się na drugim miejscu. Jadąc tą linią, można dotrzeć do następnej atrakcji na millenijnym szlaku, do placu Bohaterów. Na płycie placu stoi monumentalny Pomnik Tysiąclecia. Pod koniec XIX wieku miasto jeszcze tutaj nie sięgało. Po co więc linię metra doprowadzono tak daleko? Bo tutaj, na dawnym przedmieściu, urządzono wielką wystawę millenijną. Miał to być przegląd dorobku państwa węgierskiego. Plac Limanowej jest zdecydowanie mniej reprezentacyjny niż plac Bohaterów, ale za to bardzo bliski tym Madziarom, którzy interesują się historią. W grudniu 1914 r. na wzgórzu Jabłoniec nad Limanową miał miejsce historyczny bój między wojskami austro-węgierskimi a rosyjskimi. Gdyby nie to węgierskie Monte Cassino, na tych ziemiach już wtedy zaczęłyby dymić samowary. Ostatni etap milenijnego szlaku to wizyta u słynnego Gundela, kulinarnej wizytówki Budapesztu. Ten adres znali dobrze smakosze już w XIX wieku. Miejsce to stworzył Karoly Gundel, najsłynniejszy kucharz węgierski. Na czym polegał jego fenomen? Prostą, często pasterską kuchnię madziarską podniósł do rangi sztuki. Tymczasem Robert zasiada już do stol
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Trivandrum, stolica Kerali, stanu leżącego na południu Indii, w miejscowym języku malajalam ma nazwę jeszcze bardziej skomplikowaną: Thirivananthapuram. Miasto jest skrzyżowaniem wielu religii i kultur i odznacza się dynamiką typową dla tej części świata. Mieszkają tu hinduiści, muzułmanie, katolicy, a nawet Żydzi. Ale język malajalam nie ma nic wspólnego z hindi, dlatego Hindus z północy z miejscowymi musi rozmawiać po angielsku. W Trivandrum Robert Makłowicz podziwia piękną hinduistyczną świątynię, a przy okazji dowiaduje się, że w Kerali komunizm nie stoi w sprzeczności z religią. Już pierwsze demokratyczne wybory w latach 50. wygrała miejscowa partia komunistyczna, która praktycznie do dziś sprawuje tu władzę. Jej efektem jest elektryfikacja, edukacja i nowoczesna polityka społeczna. I nikt nie walczy tu z prywatną własnością, nie ma mowy o nacjonalizacji. "To po prostu komunizm, jakiego myśmy nie zaznali" - mówi Makłowicz. Na skwerze przy plaży stoi pomnik kobiety wyzwolonej - ogromna kamienna rzeźba leżącej nagiej postaci płci żeńskiej. Ten monumentalny posąg ufundowany przez rząd stanowy Kerali jest dowodem na to, jak istotna jest w tym kraju rola kobiet. Jednym z najważniejszych polityków indyjskich, premierem kraju była Indira Gandhi. Co ciekawe, gdy ktoś tu zapyta o równouprawnienie kobiet, wówczas odzywają się głosy, że w Kerali można raczej mówić o równouprawnieniu mężczyzn, bo w dawnych kulturach bramińskich w tej części Indii panował matriarchat. Z Trivandrum Robert Makłowicz wyrusza do Kovalam. Podczas lunchu w miejscowej restauracji Raj Resort gawędzi z dwoma Hindusami o kulinarnych przysmakach z różnych stron świata, w tym również o kuchni polskiej, którą jak się okazuje jeden z panów poznał w naszym kraju. A jeśli chodzi o kuchnię hinduską, ma ona to do siebie, że jest egalitarna. Makaron ryżowy w mleczku kokosowym, który Robert Makłowicz przygotuje potem na drewnianej łodzi rybackiej, to danie zarówno dla biednych, jak i dla bogatych. Jeden z dżentelmenów, z którymi Makłowicz jadł lunch, zaprosił go do swojej prywatnej rezydencji. Dom jest całkiem nowy, ma tylko pięć lat, ale jest zbudowany w tradycyjnym stylu, typowym dla Keralii. Przed wejściem zdejmuje się buty. W kuchni żona gospodarza szykuje miejscowe specjalności: placki dosa, do których podaje urd dal, czyli soczewicę po urdyjsku. Następnego dnia rano Robert Makłowicz wybiera się na targ po owoce i warzywa. Po powrocie do rezydencji przygotowuje wystawne keralskie śniadanie, na które podaje przede wszystkim owoce: dwa rodzaje bananów, małe żółte i większe czerwone, papaję, winogrona, ananas i galaretkę z kokosów. Ostatnią atrakcją, jaka czeka nas w tym odcinku, jest połów ryb, niezmienny w swojej formie od stuleci. Rybacy wyciągają sieci, a potem na miejscu odbywa się segregowanie połowu - na ryby i owoce morza.
Czas trwania: 25min. / 2010 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Celem kulinarno - podróżniczego programu Roberta Makłowicza, jest przekazanie praktycznej wiedzy, związanej z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Wizytę w stolicy Irlandii Północnej zaczynamy od przypomnienia sobie niełatwej historii miasta, która w XX wieku doprowadziła do wybuchu konfliktu na tle religijnym i politycznym. Można tu odnaleźć jego liczne ślady: wielkie malowidła na ścianach domów w dzielnicach protestanckich i katolickich, posterunki wojskowe i wysoki mur dzielący Shankill Road od Falls Road miejsca zbrojnych starć i zamachów bombowych. Na szczęście dzisiejszy Belfast to miasto pokoju, w którym warto odwiedzić m. in. sobotni targ spożywczy St. George’s Market, skosztować świeżych ryb i owoców morza w miejscowych restauracjach czy wypić piwo w zabytkowym pubie przy Great Victoria Street. Danie główne odcinka: kotlety wieprzowe z jabłkami w sosie z cydru i musztardy gruboziarnistej.
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Indyjski stan Kerala nie jest tak popularny jak np. Goa, ale kryje wiele skarbów, takich jak kokosy, pieprz czy kauczuk. Robert Makłowicz opowie o nich, spacerując malowniczą nadmorską aleją wysadzaną właśnie palmami kokosowymi. Dzisiejszą nazwę orzechom kokosowym nadali dopiero Portugalczycy, którzy zjawili się tutaj w XVI wieku. Włochata skorupa orzecha przypominała im upiora z ludowych podań, zwanego Coco. Wcześniej Europa znała kokosy z relacji Marco Polo, który określał je łacińską nazwą Nux indica. Na rajskiej plaży rozebrany do pasa Suresh pokazuje, jak się otwiera orzech kokosowy. Skorupę rozłupuje się, uderzając orzechem o rydel wbity w ziemię. W pierwszej kolejności wypija się wodę kokosową, smaczniejsza jest ta z młodych orzechów. Z miąższu tłoczy się olej, a z suchych wytłoczyn produkuje wiórki kokosowe. Włókna służą do wyrobu lin, sznurków, szczotek, wycieraczek. Lina kokosowa, mocna i odporna na słoną wodę morską, była kiedyś powszechnie używana przez żeglarzy. Na tej rajskiej plaży Robert Makłowicz przyrządza miejscowe danie z dodatkiem mleczka kokosowego. Kolejny skarb Kerali to pieprz, który był kiedyś synonimem indyjskich przypraw. To głównie po pieprz przedzierali się przez oceany wokół Afryki Portugalczycy. Kiedy wreszcie Vasco da Gama odkrył morską drogę do Indii, statki portugalskie mogły wieźć do Lizbony transporty tego ziarna, którego cena w Europie była nawet 200 - krotnie wyższa niż tutaj, w Kerali, gdzie je kupowano. Nadmorska aleja zaprowadziła Roberta Makłowicza do małego gaju kauczukowego. Z soku drzew kauczukowych otrzymuje się lateks, czyli naturalny kauczuk, kiedyś niezbędny do produkcji gumy. Ta właściwość kauczukowca stała się dla Europejczyków niezwykle cenna w XIX wieku, kiedy to John Dunlop wynalazł oponę pneumatyczną. Wówczas te drzewa rosły wyłącznie w Brazylii, byłej kolonii portugalskiej, która w XIX wieku stała się niezależną monarchią i zazdrośnie strzegła swojego monopolu na kauczuk. Wywóz nasion kauczukowca był surowo zabroniony. Dopiero podstęp Brytyjczyków, którym udało się wywieźć porcję nasion w wypchanym okazie ptaka, pozwolił rozwinąć uprawy kauczukowca poza Brazylią. Pierwsze plantacje, ze względu na klimat, założono w Indiach. Areały kauczuku w Kerali zmniejszyły się znacznie po wynalezieniu gumy syntetycznej. Wiele plantacji zostało zlikwidowanych. W ich miejsce założono ośrodki turystyczne. W jednym z nich o nazwie Water Scapes, Robert Makłowicz zatrzymał się na posiłek. W jadalni o charakterze bufetowym, stoją na stołach bemary, czyli podgrzewane bufetowe naczynia, a w nich cała seria dań i dodatków. Robert Makłowicz wybiera trzy dania: dal Thadka, curry jarzynowe i duszonego kurczaka.
Czas trwania: 25min. / 2010 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Celem kulinarno - podróżniczego programu Roberta Makłowicza, jest przekazanie praktycznej wiedzy, związanej z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Na północne wybrzeże z Belfastu najlepiej wyruszyć malowniczą drogą Antrim Coast Road, wykutą w nadmorskich klifach. Oprócz podziwiania widoków, po drodze warto zatrzymać się w miasteczku Glenarm, słynnym z zamkowo - ogrodowej posiadłości hrabiów Antrim, siedziby rodu McDonnellów. Na herbatkę z bułeczką typu scone dobrze będzie wstąpić do restauracji przy porcie rybackim w Carnoulgh, w której często bywał Winston Churchill, ponieważ należała do jego babki. Sir Winston również jadał tu scones z masłem, dżemem i śmietaną. Już na atlantyckim wybrzeżu, w pobliżu skał, na których roztrzaskały się w XVI w. niedobitki hiszpańskiej Wielkiej Armady, smakosz z Krakowa przyrządza zupę porową z owsianką i kiełbaskami wieprzowymi. Na deser miasto Derry vel Londonderry i jego fascynujące dzieje.
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Stacji narciarskich jest w Austrii bez liku, ale jedna z nich jest wyjątkowa. To Ischgl położone u stóp alpejskiego masywu Silvretta. Po drugiej stronie Silvretty jest już Szwajcaria i trójjęzyczny kanton Gryzonia. Tutejszy system wyciągów pozwala jeździć z jednym karnetem w obydwu krajach. Stok narciarski schodzi pod same domy szwajcarskiego Samnaun Compatsch. Robert zjechał tu starym szlakiem przemytniczym. Tutejsi górale od wieków trudnili się nielegalnym przerzucaniem towarów przez zieloną granicę, mniej więcej tą samą trasą. Dziś też niejednemu narciarzowi przychodzi do głowy myśl o kontrabandzie, bo okolica stanowi strefę wolnocłową. Praktyczni Szwajcarzy urządzili wszystko tak wygodnie, że bez zdejmowania butów narciarskich można robić zakupy w sklepach wolnocłowych, których jest tu pod dostatkiem. W ofercie, jak to u Szwajcarów, obowiązkowo czekolada i zegarki. Poza tym, kosmetyki i duży wybór alkoholi. Ale, jak ostrzega Robert, z zakupami lepiej nie przesadzać, bo Szwajcaria, choć jest w strefie Schengen, nie należy do Unii Europejskiej, więc po okazyjnych, bezcłowych cenach wolno wwieźć do Austrii tylko jedną butelkę, a nie np. dziesięć. Pod stacją kolejki, na stoku, jest restauracja, do której podjeżdża się na nartach. Robert chce sprawdzić, co Szwajcarzy dają do jedzenia narciarzom. Właściciel proponuje dwa miejscowe dania: Graubindenfleischtälle, (plastry wędzonej wołowiny) oraz polentę z górskim serem i szpinakiem. Ze względu na urodę i warunki turystyczne Ischgl nazywane jest często alpejską Ibizą. Do niedawna narciarzy z Polski było tutaj i w sąsiednim Arlbergu tak niewielu, że Polaków nie uwzględniano nawet w statystykach. Teraz sytuacja się zmienia, dzięki temu dostępne są już materiały informacyjne i mapki tras z opisem po polsku. Co roku w Ischgl organizowany jest konkurs rzeźb lodowych pod nazwą Figure In Weiss. W tym roku leitmotivem konkursu są wampiry. Być może dlatego jest tu także wielu turystów z Rumunii. Na stoku w Ischgl Robert odwiedza jeszcze jedną restaurację. Jest to duży samoobsługowy lokal o nazwie Alpenhaus. Degustuje tutaj pieczeń wieprzową z knedlem bułczanym i zasmażaną kiszoną kapustą oraz knedel drożdżowy w sosie waniliowym. Tymczasem w barach na placu przy dolnej stacji kolejki gra muzyka. Wszędzie narciarze, którzy właśnie zjeżdżają z gór. Narciarski dzień dobiega końca, ale to jeszcze nie koniec zabawy. Alpejski obyczaj nakazuje, zaraz po zjeździe ze stoku, jeszcze w pełnym rynsztunku, wizytę w barze. Na następnego dnia już za miastem, na hali, Robert gotuje tyrolskie dania: Speckkraut und Speckknödeln, czyli kapustę kraszoną ze skwarkami i kluski z mięsem albo też z boczkiem.
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Celem kulinarno - podróżniczego programu Roberta Makłowicza, jest przekazanie praktycznej wiedzy, związanej z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Jedną z największych również dosłownie legend północnej Irlandii jest Titanic, zbudowany w stoczni Harland & Wolff w Belfaście. Krytyk kulinarny z Polski od niej właśnie rozpoczyna swoją kolejną podróż. Na nabrzeżu stoczni, w asyście miejscowego szefa kuchni przygotowuje danie z menu pechowego liniowca, podane w czasie ostatniej kolacji przed zatonięciem olbrzyma: zupę - krem z kaszy jęczmiennej (pęczaku) doprawianą śmietaną i irlandzką whiskey. Kolejne legendy na trasie podróży to specjały spożywcze: cydr czyli niskoalkoholowy jabłecznik, produkowany tradycyjną metodą czarny bekon czy też owoce morza: przegrzebki i ostrygi, których festiwal odbywa się co roku w Hillsborough. Największą duchową legendą całej Zielonej Wyspy jest święty Patryk, legendarny misjonarz, czczony na Północy zarówno przez katolików jak i protestantów.
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz odwiedza Dolinę Paznaun w zachodnim Tyrolu. W okolicach miasta Landeck podziwia stary most kolejowy. W drugiej połowie XIX biegnąca tędy trasa kolejowa połączyła Wiedeń z Paryżem. Zachodni Tyrol to wąski pasek, wciśnięty między Niemcy i Szwajcarię, a konkretnie między Bawarię i kanton Gryzonia. W dawnych czasach ten wysokogórski region, zasypany przez pół roku śniegiem, był niemal całkowicie odcięty od świata. Nowa linia kolejowa i biegnąca przez tunele droga otworzyły Dolinę Paznaun na świat. Dolina jest wąska i niedostępna, ale główna droga, którą jedzie Robert, biegnie przez wiele nowoczesnych tuneli. Głównym miastem w dolinie jest Ischgl. Jego mieszkańcy żyją przede wszystkim z turystycznej obsługi narciarzy, ale także z rolnictwa. W miejscowym sklepie Robert ogląda towary, z których słynie ta ziemia. A są to sznapsy, kiełbasa, dziczyzna i sery. Następne zwiedzane miasto to Galtür. W lutym 1999 roku zeszły tu dwie lawiny, które zniszczyły miasto i zabiły ponad 30 osób. Była to jedna z największych tragedii lawinowych w historii Austrii i świata. W nowoczesnym budynku Alpinarium, zbudowanym już po tej tragedii, stworzono ekspozycję, będącą lawinowym memento. Niech nikt się nie łudzi, że ucieknie przed lawiną. Musiałby poruszać się po górach bolidem Formuły 1. Lawina pędzi z prędkością 300 km/godz. , czyli 8 razy szybciej od najszybszego człowieka. Jedna z ekspozycji ma ilustrować doznania człowieka, który znalazł się pod lawiną, oczywiście, jeśli przeżył. Niestety, już po 20 minutach przebywania pod śniegiem szanse ocalenia spadają do kilku procent. W górze słychać odgłosy nadziei: wołania ratowników i szczekanie psów. Człowiek broni się przed lawinami na różne sposoby: montuje na zboczach gór specjalne zapory, strzela z armatek w miejsca, gdzie gromadzi się dużo śniegu oraz buduje mury. Jednak mimo najbardziej zmyślnych zabezpieczeń lawiny nadal schodzą i będą schodzić. A wywołują je często nieostrożni ludzie, przechodząc czy zjeżdżając na nartach w nieodpowiednim miejscu. Kolejny przystanek to Kapel. W tym miestaczku Robert zwiedza destylarnię sznapsa. W Austrii jest to całkowicie legalne; każdy może mieć własną gorzelnię i produkować destylaty, tutaj najczęściej owocowe. Następnego dnia już od rana Robert przygląda się produkcji miejscowego sera. Serowarnia znajduje się tuż za ścianą obory. Elegancko przycięte gomółki sera moczy się najpierw w słonej wodzie. Naturalna klimatyzacja skalna ściana zapewnia odpowiednie warunki w dojrzewalni niezależnie od pory roku. Na skarpie nad główną drogą doliny Robert gotuje Almkäse Supe tyrolską zupę serową, której składnikiem jest miejscowy ser. Jest to danie podobne do fondue. W niemal każdym tyrolskim pensjonacie raz w tygodniu można skosztować klasycznych specjalności miejscowej kuchni. Tym razem Robert skusił się na Schweinbraten, czyli pieczeń wieprzową z knedlem bułczanym i zasmażaną kiszoną kapustą.
Czas trwania: 24min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert podróżuje do Niemiec. Pierwszym miastem, które odwiedza, jest Akwizgran, czyli Aachen - dawna stolica państwa Karola Wielkiego, jednego z najwybitniejszych władców w dziejach świata. Polskie słowo król, czeskie krl, rosyjskie "король" pochodzą właśnie od imienia Karola. Karol Wielki był królem Franków, których nie należy mylić z dzisiejszymi Francuzami, bo Frankowie byli plemieniem germańskim. Został też koronowany na cesarza rzymskiego narodu niemieckiego. Na ziemiach, którymi władał, wprowadzał wspólne prawa i monetę. Była to więc pierwsza próba stworzenia zjednoczonej Europy. W dokumentach z tej epoki po raz pierwszy pada określenie Europejczycy. Karol Wielki spoczywa w katedrze w Akwizgranie. Po Akwizgranie kolej na Trewir, bo jak mówi Robert: być w tej części Niemiec i nie odwiedzić Trewiru, to jak w Belgii zamówić frytki bez majonezu. Trewir to jedno z najstarszych miast Niemiec i największe miasto starożytne na północ od Alp. Mimo to zabytków rzymskich zachowało się do naszych czasów niewiele. W centrum miasta zachwyca katedra św. Piotra. W czasach starożytnych była jedną z czterech najważniejszych świątyń świata chrześcijańskiego, obok bazyliki św. Piotra w Rzymie, kościoła Grobu Pańskiego w Jerozolimie i bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem. Ich budowę zlecił Konstantyn Wielki, pierwszy chrześcijański cesarz rzymski. W skarbcu katedry przechowywane są cenne relikwie, m. in. ząb św. Piotra, sandał św. Andrzeja i święta szata, którą Jezus miał na sobie przed ukrzyżowaniem, i o którą rzymscy żołnierze grali w kości pod krzyżem. Szata zostanie wystawiona na widok publiczny w kwietniu 2012 roku. Po najazdach barbarzyńców katedra została odbudowana przez Karola Wielkiego i jego następców. A tuż przy katedrze można spróbować miejscowych specjałów: na przykład szparagów. By wyobrazić sobie niegdysiejszą potęgę miasta, wystarczy spojrzeć na rzymską bramę z II wieku naszej ery, zwaną Porta Nigra, czyli czarna brama. Tak zaczęto ją nazywać w średniowieczu, kiedy szary piaskowiec, z którego została zbudowana, po prostu sczerniał. W Trewirze były cztery takie bramy, ale ocalała tylko ta. I pewnie dzięki temu zamieniono ją na kościół. Przetrwała także okres wojen napoleońskich. Napoleon, dowiedziawszy się o antycznym pochodzeniu bramy, kazał ją zachować i wyremontować. Wystarczy pół godziny drogi od Trewiru i można znaleźć się w zupełnie innym świecie. Nad rzeką Saarą w okolicach Wiltingen są zlokalizowane winnice mozelskiego okręgu winiarskiego. Dzięki dużemu nachyleniu winnic doskonale operuje tu słońce: w dzień jest gorąco, w nocy zimno. Uprawom sprzyja też skalista gleba łupkowa. Białe winogrona bardzo lubią takie warunki. Pracownicy winnicy sadzą właśnie młody riesling. Krzewy wydadzą pierwsze owoce za 5 lat, ale na ich wysoką jakość trzeba poczekać aż 30 lat. Robert zwiedza winnicę o nazwie Gottesfuss, czyli Boża Stopa. Wina z niej trafiały kiedyś na najlepsze stoły Europy. Wiltingen to malownicze miasteczko w sercu regionu winiarskiego. Jedne z najlepszych win produkuje tu Roman Niewodniczański, który jest synem profesora Tomasza Niewodniczańskiego, wybitnego polskiego fizyka. Robert jest gościem Romana Niewodniczańskiego. Na tarasie z widokiem na ogród odbywa się degustacja trzech rodzajów białych win jego produkcji. W Wiltingen Robert proponuje cielęcinę w białym winie ze szpeclami, danie łatwe do przygotowania, zwłaszcza gdy pod ręką jest białe mozelskie, a przed oczami widok na rzekę Mozelę i winnice, które ciągną się po obu jej stronach. Rzeka stanowi granicę między Niemcami i Luksemburgiem. Robert odwiedza okoliczne miasteczka: Nittel i Ehnen. W Unii Europejskiej, zupełnie jak w czasach Karola Wielkiego, nie ma żadnych granic. Zwabiony reklamą restauracji w Ehnen Robert postanowił przejść spacerem przez mos
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Celem kulinarno - podróżniczego programu Roberta Makłowicza, jest przekazanie praktycznej wiedzy, związanej z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Podróż na Zanzibar rozpoczęła się dla Roberta niefortunnie w samolocie zginęła mu walizka. Na szczęście potem wszystko szło już dobrze: walizka się odnalazła, a szef kuchni w eleganckim ośrodku turystycznym przygotował doskonałe śniadanie w stylu swahili. Robert nie omieszkał też sprawdzić, jak jedzą pracownicy ośrodka; razem z nimi zjadł obiad w stołówce pracowniczej. Odwiedził miejscową wioskę, przejrzał ofertę sklepików owocowo - warzywnych i udał się na północ wyspy do typowego ośrodka plażowego, gdzie wybrał coś specjalnego z karty drinków w barze. Kolację zjadł u znajomego szefa kuchni przy dźwiękach afrykańskich bębnów, w towarzystwie egzotycznych tancerek. Danie główne odcinka: Swahili seafood masala czyli owoce morza w sosie masala w stylu swahili.
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Ardeny to pasmo niewysokich gór, właściwie pagórków, na terenie Belgii i Luksemburga, zahaczające też o Francję. Kraina ta słynie z pięknych widoków i wielu wspaniałych przysmaków. Bawiąc w Ardenach, koniecznie trzeba odwiedzić miasto Spa, belgijski kurort, którego gorące źródła były znane już w XVI wieku. Leczył się tu np. król Henryk VIII. Oprócz łaźni jest tu też kasyno. Ale tym, co najbardziej przyciąga dziś turystów do Spa, jest zbudowany w latach 20. tor wyścigowy Spa - Francorchamps, na którym co roku odbywa się Grand Prix Belgii Formuły I. Historia państwowości belgijskiej to niecałe 200 lat, ale tradycje tych ziem są bardzo dawne. Przykładem jest zamek Montjardin z XIV wieku, stojący na wzgórzu Theux, który od XVIII wieku jest w rękach tej samej rodziny. Miejscowa arystokracja miała koligacje niemieckie i francuskie, ale także hiszpańskie, bo ziemie te były częścią hiszpańskich Niderlandów. Gospodarz, pan Charles Antoine de Theux de Montjardin zaprasza Roberta do zamku. Podczas rozmowy panowie omawiają trzy ważne elementy belgijskiego stołu, a są to: odpowiednie nakrycia, piwo i dziczyzna. A jako że patronem polowań jest św. Hubert, Robert wybiera się do miasta Saint Hubert. Miejscowa restauracji o nazwie, jakżeby inaczej, Le Saint Hubert, specjalizuje się w dziczyźnie. Robert zamawia więc gulasz z dzika, frytki i piwo w kufelku. Święty Hubert z Liege żył w VII wieku, pochodził z królewskiego rodu i był zapalonym myśliwym. Jak mówi legenda, kiedy polował w Wielki Piątek, objawił mu się biały jeleń z lśniącym krzyżem w porożu. To odmieniło życie późniejszego świętego. Poświęcił się studiowaniu ksiąg religijnych i został biskupem. Prowadził działalność misjonarską na ziemiach dzisiejszej Belgii, a jego szczątki spoczywają w tutejszym kościele. Sezon na dziczyznę trwa krótko, a wieprzowinę można jeść przez cały rok, odkąd człowiek udomowił dziką świnię. W pobliskim miasteczku Nassogne produkuje się ardeński specjał, prawie zupełnie nieznany w Polsce. Jest to szynka ardeńska, najsłynniejsza z tych, które dojrzewają na północy Europy. Dorównuje sławą tym włoskim i tym z południowej Francji. Występuje w odmianach z kością i bez. Wędzona w dymie z dębiny i drewna jesionowego jest wyjątkowo aromatyczna. W zakładzie pana Magerotte’a wyrabiane są także kiełbasy. Pokryte szlachetną pleśnią wyglądają naprawdę zachęcająco. Rodzina Magerotte zajmuje się wędliniarstwem już od trzech pokoleń. Wszystkie wyroby można kupić nieopodal, w firmowym sklepie na rogu ulicy. Właściciel sklepu, pan Andr Magerotte częstuje Roberta szynką o nazwie formidable. Podobno specjały pana Magerotte’a zamawiane są na spotkania prezydenta Sarkozy’ego z kanclerz Merkel. Kolejny punkt na trasie to słynne opactwo trapistów w Orval, legenda monastyczna i piwowarska. Już od XII wieku bracia trapiści warzą tu doskonałe piwo. Na wewnętrznym dziedzińcu klasztoru Robert przyrządza danie z miejscowym piwem: kotlety wieprzowe w piwie z boczkiem. A na pożegnanie zaprasza na typowy belgijski specjał: frytki z kremowym majonezem.
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Celem kulinarno - podróżniczego programu Roberta Makłowicza, jest przekazanie praktycznej wiedzy, związanej z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Do stolicy Zanzibaru Robert Makłowicz udaje się wczesnym rankiem, aby zostać tam aż do zmroku. Jeden dzień z życia Stone Town to śniadanie w ulicznym lokalu dla tubylców, rzut oka na architekturę miasta, gorące wrażenia z najlepszej kawiarni w mieście, ścisk i gwar na dworcu autobusowym i pobliskim targu Estella Market, słynna zupa Zanzibari Mix oraz gotowanie w ulicznej garkuchni. Danie główne: tuńczyk w sosie curry. O zmierzchu czas na kąpiel miejscowej młodzieży na miejskiej plaży, a po zmroku wielki targ spożywczy przed dawnym pałacem sułtańskim: sok z trzciny cukrowej, ryby, kraby, ośmiornice, szaszłyki z krewetek, małży, placki, ryż, słodkie ziemniaki, maniok
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Mało jest krajów takich jak Chorwacja - z bogato rozwiniętą linią brzegową i tyloma wyspami wymagającymi połączeń promowych. Największą i najbardziej oddaloną od lądu jest dalmacka wyspa Lastovo. Historia Lastova w telegraficznym skrócie przedstawia się następująco. Do wojen napoleońskich wyspa należała do Republiki Dubrownickiej. Potem wchodziła w skład utworzonych przez Napoleona Prowincji Iliryjskich. Po kongresie wiedeńskim w 1815 r. należała do Austrii, a od 1867 r. do Austro-Węgier. W okresie dwudziestolecia międzywojennego były tu Włochy. Po II wojnie, w czasach Jugosławii, Lastovo było bazą marynarki wojennej. Do dziś pozostały na wyspie wykute w skałach tunele, w których cumowały kutry rakietowe i okręty podwodne. W tamtych czasach cudzoziemcy, ale też i Jugosłowianie mieli zakaz wstępu na wyspę. Dziś armię wypiera sztuka. Na wyspie odbędzie się bowiem koncert muzyki Szostakowicza - widzowie siedzą na łodziach, a kwartet smyczkowy ulokował się na skałach. Stolicą wyspy jest niewielkie miasto o tej samej nazwie, malowniczo położone na wzgórzach. Miasto usytuowane jest w głębi lądu, a nie na wybrzeżu, bo to właśnie z morza przychodziło niebezpieczeństwo. W stolicy Robert podziwia architekturę z czasów Republiki Dubrownickiej i słynne lastowskie fumari, czyli ozdobne kominy. Komin to po chorwacku dimnjak, ale tutaj nazywa się go z włoska fumar. Fumary to symbol miasteczka. Ich wysokość pełni funkcję praktyczną, zapewnia lepszy cug. Niegdyś był to również symbol statusu społecznego. Wody wokół Lastova są najżyźniejsze na Adriatyku, dlatego mieszkańcy wyspy od zawsze łowili ryby. Dziś też łowią, ale przede wszystkim obsługują turystów. Robert zwiedza wioskę rybacką o nazwie Lucica, niegdyś morskie okno na świat stolicy wyspy. Wioska i latarnia morska z XIX wieku to obiekty tzw. turystyki kwalifikowanej - w dawnych domach rybaków można dziś spędzać wakacje. Zatoczka Solitudo - w sezonie aż roi się tu od jachtów i katamaranów. Cumują przy nabrzeżu i przy bojach, zajmując całą przestrzeń. W zatoce jest hotel z restauracją, gdzie Robert degustuje zupę rybną i miejscowe specjały. A co się tutaj jada? Na całej wyspie nie ma ani jednego supermarketu, są tylko niewielkie sklepiki. W nich produkty przywożone promem - w puszkach albo kartonach. Ale podstawą menu są rzeczy lokalne. Oliwa (na wyspie rosną dwie endemiczne odmiany oliwek: piculja i lastovka), wino, smażone kalmary, langustynki, drapieżna ryba skorpena i ziemniaki z blitwą, czyli botwiną. Claudio Magris, włoski eseista, pisał o śródziemnomorskich mikrokosmosach kultywujących swą odrębną tradycję, niepodatnych na wpływy. Lastovo to doskonały tego przykład. Niewielka wyspa: niezmieniona przyroda, architektura jak z Republiki Dubrownickiej i własny język - dialekt dalmacki z wpływami włoskimi. Każdy kamień tutaj, każde tutejsze słowo, warte są więcej niż tona złota. Z Lastova Robert płynie na wyspę Mljet uznawaną za najzieleńszą wyspę Adriatyku; niektórzy twierdzą, że w ogóle Śródziemnomorza. A to dzięki odwiecznym lasom piniowym. Wszędzie czuć tu zapach żywicy i miodu. Stąd zresztą nazwa wyspy Mljet. W roku 1960 na Mljecie ustanowiono park narodowy. Atrakcją wyspy jest też słone Wielkie Jezioro, na środku którego, na małej wysepce, już w XII wieku założyli klasztor benedyktyni z Gargano w Apulii. A co jadali tutejsi wyspiarze? Nie ryby. Te sprzedawali. Podstawą ich jadłospisu była ośmiornica, która jest też daniem odcinka. Na kamiennym nabrzeżu Robert gotuje ośmiornicę na czerwono. Atrakcją Mljetu są też piaszczyste plaże, co w Dalmacji, nad Adriatykiem jest prawdziwą rzadkością. Jaka jest główna różnica między Lastovem a Mljetem? Na Mljecie nie ma miast, same sioła. Robert podziwia nadmorską wioskę Polace. Już Rzymianie traktowali ją letniskowo i rekreacyjnie. Swój pała
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz odwiedza Wielkie Księstwo Luksemburg. Mimo tej nazwy kraj to malutki. Swą podróż Robert rozpoczyna w Grevenmacher nad rzeką Mozelą. Okolice Mozeli to region, w którym produkuje się słynne wina. Gleba skalista, wapienna i południowe stoki to świetne warunki do uprawy winorośli. Tutejsze wina, świeże, owocowe, wypijane są przeważnie przez samych Luksemburczyków. Niewielka ich część jest eksportowana do Belgii. W Polsce są one właściwe nieznane. W miasteczku Grevenmacher, na placu przed ratuszem stoi pomnik ulicznego grajka z psem. Legenda głosi, że skrzypek uwieczniony na tym pomniku jako pierwszy śpiewał publicznie w XVIII wieku utwory w języku luksemburskim. Jest on odmianą niemieckiego, dialektem zbliżonym do języka siedmiogrodzkich Sasów. W Grevenmacher znajdują się piwnice Bernarda Mansarda, jednego z najpoważniejszych luksemburskich winiarzy. Wina musujące produkuje się tu metodą champanoise, polegającą na wykorzystaniu fermentacji wtórnej w butelce. W szyjce odwróconej butelki zbierają się drożdże. Wino trzeba poddać licznym zabiegom, zanim będzie takie, jak w sklepie. W przypadku win słodkich i półsłodkich do butelek wstrzykuje się przed ich zakorkowaniem koncentrat winnego likieru. Potem zawartość butelki trzeba wymieszać, w tym celu maszyna odwraca butelki. Na tarasie wytwórni, z widokiem na rzekę, Robert degustuje miejscowe wino musujące w wersji brut, czyli wytrawnej. Butelka tego zacnego trunku kosztuje mniej niż 8 euro, a więc niewiele jak na kraj, który ma najwyższy (po Liechtensteinie) produkt krajowy na głowę mieszkańca. Na luksemburskiej prowincji w maleńkiej wiosce Bech, w której mieszka maksimum kilkadziesiąt osób, kryją się prawdziwe skarby kulinarne. Zjeżdżają tu smakosze z Niemiec, Belgii, nawet z Francji w poszukiwaniu najlepszych knajpek i restauracyjek. W całym regionie jest ich tu największe zagęszczenie. Robert wybrał się do jednej z nich o nazwie Steinmetz. Wybrał danie rybne: filet z turbota pokryty chrupiącą skórką zapieczoną migdałami i figami, w sosie na bazie wina Gewürtztraminer. Do picia zaproponowano wino i przeróżne destylaty. Zgodnie z tutejszym zwyczajem w Luksemburgu w restauracjach podaje się nie tylko wina, ale także destylaty własnej produkcji. Kolejny punkt wycieczki to pałac Septfontaines, czyli Siedmiu Źródeł. Budowę pałacu zleciła rodzina von Boch. Kiedy z początkiem XVIII wieku Chińczycy utracili monopol na produkcję białego złota, czyli porcelany, jej głównym producentem na ziemiach dzisiejszego Luksemburga była rodzina von Boch. W roku 1748 pan von Boch dokonał zaskakującego posunięcia rynkowego, połączył siły ze swoim dotychczasowym konkurentem, panem Villeroyem. Na dziedzińcu przed pałacem Robert kończy opowieść o porcelanie i przyrządza sandacza w rieslingu z groszkiem. Koniunktura na porcelanę znacznie się poprawiła po rewolucji francuskiej, kiedy narodziła się nowoczesna burżuazja. Bogaci mieszczanie również chcieli jadać wykwintnie. Porcelana przestała być wyłącznym przywilejem arystokracji i koronowanych głów. Tak samo zresztą jak dobre jedzenie. Zagłębie produkcji porcelany znajduje się w Merzig na pograniczu luksembursko - niemieckim. Robert zwiedza fabrykę porcelany. Produkcja jest tutaj w pełni zautomatyzowana. Oczywiście wzory są malowane ręcznie. W niedalekim Mettlach jest muzeum porcelany. W gablotach wyjątkowo ciekawe eksponaty, swoista kronika naszej cywilizacji, bo przez wieki wyroby z miejscowych fabryk trafiały do rąk największych osobistości tego świata. Jest tu zastawa dla Jana Pawła II z herbem watykańskim, talerze, na których jadali pasażerowie sterowca Hindenburg. (Ten słynny zeppelin spłonął w latach 30. podczas próby lądowania w USA.) Jest też porcelana dla kanclerza Adenauera i dla szacha perskiego Rezy Pahlaviego. Atrakcją muzeum jest sala ze stołem weselnym i gipsow
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Ratyzbona nad Dunajem, zwana też Regensburgiem, to jedno z najpiękniejszych miast Bawarii. Ikoną miasta jest kamienny most z XII wieku. Przez wieki był to jedyny most w okolicy. To dzięki niemu miasto rozkwitło w średniowieczu. Najbliższe mosty na Dunaju znajdowały się 300 km na zachód w Ulm i 400 km na wschód w Wiedniu. Pod mostem znajduje się historyczna garkuchnia. 900 lat temu spożywali w niej posiłki budowniczowie mostu. W dialekcie bawarskim nazwa garkuchni brzmi Wurstkuchl, czyli kuchnia kiełbasiana. Wewnątrz, jak przed wiekami, uwijają się panie kucharki. Na ruszcie pieką się kiełbaski, w garnkach dusi się kiszona kapusta. Każde większe miasto w Niemczech posiada swój gatunek Bratwursta. Pieczone kiełbaski regensburskie są krótkie, kruche i soczyste. W Ratyzbonie liczba kiełbasek na talerzu jest zawsze parzysta, w przeciwieństwie do Norymbergii. Tam porcja jest zawsze "nieparzysta". Degustacja odbywa się na zewnątrz. Pod płóciennym daszkiem stoją stoły. Na talerzach Wurst z zasmażaną kiszoną kapustą, a do tego bułka. Z historycznej garkuchni Robert udaje się do piekarni strudli. Zanim spróbuje strudli, przygląda się ich wypiekowi. Górująca nad miastem gotycka katedra św. Piotra to obok kamiennego mostu najznamienitszy zabytek ratyzbońskiej starówki. Kapelanem katedry przez 30 lat był Georg Ratzinger, brat papieża Benedykta XVI. Trzy minuty drogi od katedry znajduje się Alte Rathaus, stary ratyzboński ratusz. Najważniejszym pomieszczeniem w tym budynku jest Sala Cesarska. Od połowy XVII wieku obradował w niej parlament Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Z obawy, żeby cesarz nie zaprzestał zwoływania jego sesji, Reichstag przyjął formułę obrad ciągłych i formalnie swoich posiedzeń w ogóle nie zamykał. Tak to trwało i Ratyzbona dzięki temu kwitła, aż do 1806 roku, kiedy zjawił się Napoleon. To on położył kres Cesarstwu Rzymskiemu Narodu Niemieckiego. W roku 1683 król Jan Sobieski pobił Turków pod Wiedniem. Trzy lata później otwarto w Regensburgu kawiarnię. Na zachodzie Europy lokale z kawą działały już wiele lat przed wiktorią wiedeńską, ale Cafe Prinzess jest pierwszą kawiarnią na ziemiach niemieckich. W kawiarni można nie tylko wypić kawę, ale też zrobić zakupy. Jest tu bowiem sklepik z lokalnymi delikatesami. Robert bacznie ogląda destylaty, praliny i torty. Na koniec prosi o czekoladki marcepanowe. Zajazd Pod Złotą Gwiazdą już w średniowieczu pełnił funkcje hotelowo - restauracyjne. W XVI wieku przybył tu na obrady Karol V cesarz niemiecki, król Hiszpanii, a także arcyksiążę Austrii. Arcyksiążę mieszkał w tym zajeździe i tu poznał piękną mieszczkę, śpiewaczkę, Barbarę Blomberg. Dziewięć miesięcy później urodziła ona syna, słynnego Don Juana de Austria, który w 1571 roku pobił turecką flotę pod Lepanto. Jego pomnik stoi na małym placu obok ratusza. Danie programu - bawarską zupę ziemniaczaną - Robert gotuje na moście kamiennym. Posilony gorącą kartoflanką udaje się do tradycyjnej bawarskiej piwiarni. Piwo w Bawarii to imperatyw kulturowy, ale też szczytny cel. Małe, lokalne browary przeznaczają część swojego dochodu na kształcenie dzieci i domy seniora. Ale nie tylko piwem stoi Bawaria. W okolicy Regensburga wytwarza się również wino. Baier Wein to najmniejszy region winiarski w całych Niemczech. Robert odwiedza starą drewnianą winiarnię. Ściany tego pomieszczenia liczą sobie 500 lat. O sto lat jest młodsza drewniana tłocznia do winogron. Budynek ten miał zburzony, ocalał dzięki pasji mieszkańców. Dziś oprócz winiarni jest tu wiejskie muzeum.
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz odwiedza Luksemburg, stolicę Wielkiego Księstwa o tej samej nazwie. Pierwszą średniowieczną twierdzę założył tu Zygfryd Lotaryński w X stuleciu. Później miastem i księstwem władała słynna dynastia Luxemburgów. W XIV wieku jeden z jej przedstawicieli, Henryk VII, został cesarzem rzymskim narodu niemieckiego. W XIX wieku Luksemburg uzyskał niepodległość. Język luksemburski jest pokrewny z niemieckim, ale mieszkańcy księstwa bynajmniej nie czują się Niemcami. W historycznym centrum miasta przy rue de Marche - des - Herbes stoi dawny pałac wielkoksiążęcy. W pałacu ma dziś swoją siedzibę luksemburski parlament. Obecny wielki książę Henryk, wraz z żoną Marią Teresą i pięciorgiem dzieci mieszka w rezydencji za miastem. W całym Wielkim Księstwie mieszka pół miliona ludzi, w stolicy zaledwie 80 tysięcy. To mniej niż np. w Tarnowie. W dzielnicy nowoczesnych biurowców na wzgórzu Kirchberg znajdują się siedziby wielu instytucji administracyjnych Unii Europejskiej. Może to zbieg okoliczności, ale to w Luksemburgu urodził się Robert Schuman, minister spraw zagranicznych Francji, ojciec Unii Europejskiej. Luksemburg jest także jednym z najważniejszych centrów finansowych świata. Przy wiadukcie nad rzeką Alzette Robert Makłowicz przyrządza tatara z szalotką, żółtkami, kaparami, majonezem i ketchupem, a po posiłku wyrusza na dalszy spacer uliczkami starej części Luksemburga. Place D’Armes raz na jakiś czas gości pchli targ. Dużo tu zwłaszcza porcelany i przeróżnych bibelotów. 200 metrów dalej znajduje się kolejny plac, na którym raz w tygodniu odbywa się słynny targ spożywczy. Kolejny punkt na trasie to stojący w parku budynek Radia Luksemburg, legendarnej rozgłośni, grającej w latach 60. i 70. muzykę rock - and - rollową. Radio Luksemburg powstało w latach 20. , założyli je Brytyjczycy, żeby złamać państwowy monopol radiowy BBC, wykluczający z rynku nadawców komercyjnych. W centrum handlowym Robert Makłowicz odnajduje restaurację rybną o nazwie Amarain. Po degustacji owoców morza udaje się na dalszy spacer w kierunku dworca kolejowego. Tutejsza kolej raczej nie służy luksemburczykom do podróżowania po kraju, bo wszędzie można dojechać w jeden dzień na rowerze. Łączy ona Luksemburg ze światem. Wokół dworca rozciąga się dzielnica, która wzięła od niego nazwę - La Gare. Zasługuje ona na uwagę z jednego zasadniczego powodu. Mieszkają tu przybysze z całego świata. Rodowitych luksemburczyków z dziada pradziada jest w mieście najwyżej 50%. Wśród imigrantów większość stanowią Portugalczycy, którzy napłynęli tu masowo w latach 70. Stworzyli tak silną społeczność, że dziś w luksemburskich szkołach dzieci mogą uczyć się również portugalskiego. W tym języku można także zdawać w Luksemburgu egzamin na prawo jazdy. W dzielnicy La Gare Robert Makłowicz wstępuje do baru portugalskiego o nazwie Tasquinha, czyli przekąseczka, gdzie zamawia kawę i portugalski destylat z wytłoczyn winogronowych. Ażeby coś zjeść, udaje się do pobliskiej restauracji, też portugalskiej, i zamawia krewetki smażone z czosnkiem oraz suszonego dorsza z ziemniakami i jajkiem.
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Na północ od stolicy Węgier najdłuższa rzeka zachodniej Europy tworzy malownicze zakole. Dunajski brzeg w tej okolicy zdobią takie perły jak kameralne miasteczko Szentendre, wyniosły Wyszehrad czy monumentalny Ostrzyhom. Historia Szentendre związana jest z historią Serbii. Po przegranej bitwie na Kosowym Polu w XIV wieku Serbowie uciekali przed ekspansją turecką. Dotarli aż tutaj i założyli Szentendre. Dziś już ich nie ma, ale zostały po nich pamiątki. Jak np. krzyż postawiony z radości, że miasto ominęła epidemia dżumy. W historycznym Szentendre w barze pod drzewami Robert ma okazję spróbować klasycznych langoszy, najbardziej typowych węgierskich placków. Ich receptura jest bardzo stara. Najpierw były to podpłomyki z zaczynu chlebowego, pieczone w piecu. Później do ciasta zaczęto dodawać starte ziemniaki, a placki smażono w głębokim tłuszczu. Ot, taka madziarska pizza! Dla nieznających języka węgierskiego ciekawostką będzie zapewne, że Szentendre to po polsku święty Andrzej. Chodzi o św. Andrzeja apostoła, który był rybakiem. Jakże logiczny patron dla miasteczka, którego mieszkańcy nie tylko produkowali wino, ale i łowili ryby. Kolejnym odwiedzanym miejscem w Szentendre jest restauracja Rab Rabi. W sali z bogatym wystrojem historycznym Robert degustuje zupę rybną podawaną w kociołku. Rab Rabi to postać z powieści historycznej Móra Jókaia i nazwa tego lokalu. Jókaiowi dedykowana jest w kuchni węgierskiej słynna zupa bableves - fasolowa na wędzonym boczku. Robert woli jednak zupę rybną halaszle, w wersji korhely, czyli z kwaśną śmietaną. Gdy je się taką zupę rybną, w Szentendre z radości biją w dzwony. Węgry są prawdziwą marcepanową potęgą, a zawdzięczają tę swoją mocną pozycję cukierniczemu wizjonerowi, jakim był pochodzący z Szentendre Karoly Szabó. Jego tradycje kontynuuje do dziś mistrz Karoly Szamos. Marcepanowe dzieła można podziwiać w Muzeum Marcepanu. W sali na piętrze są figury marcepanowe na różne okazje: Michael Jackson o wadze 62 kg, gmach parlamentu w Budapeszcie, cesarzowa Sissi z Franciszkiem Józefem i ostatnia para cesarska Austro-Węgier, Zyta i Karol. Skanseny można znaleźć na całym świecie, ale Węgrzy szczególnie kochają swoją rustykalność. W Szentendre Robert ogląda zagrodę z okolic Györ, z tzw. Małej Niziny Węgierskiej. Jest tu kuchnia, klepisko przed piecem zamiatane miotłą kukurydzianą, ozdobna ceramika na gzymsie. I jest gospodyni, która wyrabia kluseczki fryzowane do rosołu. Robert też się udziela, wyjmując z pieca gotowe pszenne bułeczki. Węgrzy, zwłaszcza na wsiach, jedzą niemal wyłącznie białe pieczywo z pszennej mąki. Za nic nie chcą się przerzucić na zdrowsze: ciemne, żytnie. W pobliskim pałacu Gödöllo Robert spotyka jak żywą cesarzową Sissi. W pałacowej sali jest dziś stylowa kawiarnia. Podają w niej ulubione smakołyki cesarzowej. Ale na porządny posiłek należy udać się do czardy. W miejscowości Domonyvölgy, w stadninie braci Lazarów, można obejrzeć - oprócz koni - węgierskie szare bydło i świnie rasy mangalica. W takim miejscu Robert nie proponuje jednak widzom tatara z koniny, lecz przywołując serbskie tradycje kulinarne, zaprasza na rac ponty, czyli zapiekanego karpia. Karp zapieczony w brytfannie, ozdobiony grzebieniami z wędzonej słoniny wygląda wspaniale. Kiedy danie jest gotowe, trzeba je jeszcze oprószyć słodką papryką. Dunaj wije się najbardziej malowniczo pod miastem Esztergom, po naszemu Ostrzyhom. Leżące na wzgórzu miasto jest jednym z najstarszych na Węgrzech. Dla Madziarów to święte miejsce, ich pierwsza stolica. Tutaj był ochrzczony i koronowany św. Stefan. Według niektórych źródeł chrztu św. Stefanowi udzielił św. Wojciech, patron katedry w Ostrzyhomiu, największej i najważniejszej świątyni katolickiej na Węgrzech. Kolejnym odwiedzanym miastem jest Visegrad, czyli zamek na wzgórzu. Polsk
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Nizina Górnoreńska w południowo - zachodnich Niemczech ciągnie się od Frankfurtu aż do szwajcarskiej Bazylei. Od wschodu zamyka ją łańcuch Szwarcwaldu, od zachodu zaś francuskie Wogezy za Renem. Historyczna kraina po tej stronie rzeki to Badenia. W dole typowy dla tych stron krajobraz: wieża kościoła, czerwone dachówki domów w miasteczku, białe połacie upraw szparagów i majaczące w oddali Wogezy. Robert podziwia ruiny rzymskiej willi z 30 roku naszej ery, zagubione wśród badeńskiej prowincji. Krajobraz wokół ruin niewiele zmienił się od czasów starożytnych, wtedy też dookoła rosły winnice, które sadzili Rzymianie. W IV wieku pojawiły się tu plemiona germańskie, rzymska willa nie przetrwała ich najazdu, ale winorośl owszem. Te okolice Badenii noszą nazwę Markgräferland, co znaczy ziemia margrabiów. Jest to najcieplejszy region Niemiec. Doliną Rodanu dociera tu gorący prąd śródziemnomorskiego powietrza z południa Francji. Niekiedy w październiku temperatura dochodzi do 30 stopni. Nic dziwnego, że Markgräferland słynie z win. W miasteczku Sulzburg - Laufen Robert odwiedza miejscową winiarnię. Spróbowawszy sektu, kieruje się do winnicy, gdzie na zboczu pod stromym wzgórzem z ruinami zamku, z widokiem na miasto Staufen, gotuje Badische Schupfnudeln, czyli kluski ziemniaczane z białymi szparagami. Zabawne, zwłaszcza dla turystów miasteczko Heitersheim liczy najwyżej kilkuset mieszkańców. Na placyku przed starym ratuszem i posterunkiem policji stoi pomnik miłości - na kolumnie ustawiono Amora. Budynek komisariatu przypomina chatkę z piernika. Robert Makłowicz wstępuje do miejscowej gospody, która, jak głosi napis, została założona w 1777 roku; od pokoleń w rękach jednej rodziny, karmi gości i daje im dach nad głową. Na tarasie restauracji miejscowego hotelu Robert Makłowicz degustuje egzotyczną zupę curry z mleczka kokosowego z pieczonym przegrzebkiem, wędzoną szynkę z pobliskiego Szwarcwaldu oraz szynkę gotowaną. Do tego miejscowy wynalazek kulinarny: grube naleśniki poszarpane na kawałki specjalną techniką na patelni. Szef kuchni poleca także szparagi z różową cielęcą polędwiczką. Do tego domowe kluski typu szpecle (niem. spätzle) i kieliszek miejscowego czerwonego wina. Na deser Robert udaje się do domowej destylarni. Właścicielka prezentuje cztery trunki własnego wyrobu: destylat gruszkowy, Kirschwasser, czyli destylat z czereśni, destylat ze śliwek i Tresterbrand, czyli grappę. W małym miasteczku Rust blisko granicy z Francją znajduje się największy niemiecki park rozrywki. Podzielono go na sektory reprezentujące różne kraje Europy. Każdy dział narodowy ma swoje restauracje, ale najwięcej chętnych ustawia się w kolejce do lokalu komputerowego. Przy stolikach monitory komputerów, menu wyświetla się na ekranie, a dania zamawia się, naciskając klawisze; nie ma tu w ogóle kelnerów. Kuchnia znajduje się na dole, tam docierają zamówienia z komputera i tam przygotowuje się potrawy. Wjeżdżają one windą do stanowiska dystrybucji, skąd napowietrzne minikolejki rozwożą je wprost na stoły gości. Wizytę w parku rozrywki Robert kończy w sektorze niemieckim, gdzie powiewają żółto - czarne flagi, barwy Badenii - Wirtembergii.
Czas trwania: 24min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Lanzarote, wulkaniczna wyspa na Atlantyku, jest dziś turystycznym rajem, ale wulkany, które tak do końca nie wygasły, nieraz były przekleństwem jej mieszkańców. Robert Makłowicz zwiedza Park Narodowy Timanfaya i groty Jameos del Agua. Widoki są imponujące. Przez park prowadzi droga, którą można przejechać w specjalnym autokarze. Nie wolno zjeżdżać z asfaltu, bo to ścisły rezerwat biosfery. Aby pokazać, jak gorąco jest pod powierzchnią ziemi, pracownik parku wrzucił do dołu wyschnięte krzaki. Dół ma 2, 5 metra głębokości, a temperatura na dnie sięga 250 C. Za chwilę gałęzie zajmą się ogniem. Do innej dziury w ziemi pracownik wlewa wiadro wody, która wystrzela w górę słupem pary. W tym miejscu jest już 6 metrów głębokości i 400 C. Dziury w ziemi zamieniają się w gejzery. Gorąco z wnętrza ziemi wykorzystuje się w celach kulinarnych. Robert ma okazję zjeść obiad przygotowany na wulkanicznym ruszcie. Smakuje doskonale. W menu: kalmary, kiełbasa chorizo, kurczak i małe rybki. Bliskość lądu afrykańskiego powoduje, że klimat nie jest tu typowo morski, ale suchy. Pada niewiele, praktycznie tylko w zimie. Susza i sól eliminują z krajobrazu Lanzarote soczystą zieleń. Są tu za to wszystkie znane na świecie gatunki kaktusów. Jedna ich odmiana, opuncja o nazwie kaktus figowy, pełni ważną rolę w gospodarce wyspy. Rodzi jadalne owoce, ale nie one są tu najważniejsze. To, co wygląda jak ptasie guano, wcale nim nie jest. To czerwiec kaktusowy, pluskwiak, który w celu odstraszania drapieżników produkuje ciemnoczerwony kwas karminowy. Ten naturalny barwnik jest eksportowym hitem Lanzarote. Bez niego nie byłoby campari, włoskiego aperitifu z gatunku bitterów, produkowanego na bazie tego owada. Wybuchające wulkany pustoszą wszystko. Ale z czasem lawa, która z nich wypłynęła, staje się dobrodziejstwem, bo eroduje i zamienia się w żwir wulkaniczny, który nosi nazwę picón. To gleba i nawóz zarazem, zawiera bowiem mnóstwo składników mineralnych. Robert podziwia wspaniałe uprawy czosnku i szczypioru właśnie na polu piconu. W wulkanicznym żwirze Lanzarote uprawia się też winorośl. Warto spróbować miejscowych win z najstarszej na wyspie winiarni, założonej w XVIII wieku. Danie główne odcinka to papas arrugadas - ziemniaki w łupinach gotowane w soli, z czerwonym sosem paprykowym. To miejscowa specjalność, którą Robert przygotuje na kuchence ustawionej w wulkanicznej rozpadlinie. Ludzie gotujący na co dzień papas arrugadas muszą mieć mnóstwo soli. Na Lanzarote nie ma z tym problemu, bo dookoła słony Atlantyk. Jedna z solanek, Salinas de Janubio, zasłynęła w filmie. Tutaj toczyła się akcja "Drogi do Saliny" z Ritą Hayworth.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Ze szczytu góry Schauinsland, z której w średniowieczu Bryzgowijczycy czerpali swoje srebrne bogactwo, krakowski podróżnik i smakosz zjeżdża kolejką linową do samego centrum Fryburga Bryzgowijskiego. Miasto założono na ważnym szlaku kupieckim łączącym Morze Śródziemne z Północnym. Określenie Bryzgowijski pochodzi od Bryzgowii, historycznej krainy leżącej nad granicznym Renem w południowo - zachodnich Niemiec. Niedaleko stąd, w Schwarzwaldzie, ma swoje źródła inna wielka rzeka - Dunaj. Takie położenie bardzo sprzyjało budowaniu pozycji handlowej Wolnego Miasta, bo tak się tłumaczy jego nazwę. Fryburg - wolne miasto kupieckie. W zabytkowym średniowiecznym centrum uwagę zwraca XIII - wieczna gotycka katedra, cudem ocalała z alianckich bombardowań w czasie II wojny światowej. 27 listopada 1944 roku wieczorem nad Fryburg nadleciały alianckie bombowce. Zmasowanego bombardowania nie uzasadniały cele wojskowe, takich na starym mieście nie było. Chodziło o złamanie w Niemcach ducha walki i odwet. W gruzach legła większość domów przy placu Katedralnym. Prawie wszystkie starannie odbudowano. Szczególnie piękna jest czerwona kamieniczka z późnego średniowiecza. W XVI wieku była tu siedziba gildii kupieckiej. Na frontonie można podziwiać herby i posągi panujących tu przez prawie 500 lat Habsburgów. Każde miasto średniowieczne miało swoje mury obronne, a w nich bramy. We Fryburgu zachowały się dwie; słynniejsza z nich jest Brama Szwabska. Tuż przy niej ulokowała się słynna gospoda Pod Czerwonym Niedźwiedziem, najstarsza w Niemczech. Od 700 lat przyjmuje gości. Pierwsze wpisy w dokumentach historycznych na jej temat pochodzą z roku 1311. Na placu Katedralnym codziennie oprócz niedziel odbywa się największy targ w mieście. Sery, szparagi, zioła, domowej produkcji destylaty, pesto z dzikiego czosnku, grzyby, przeróżne mięsa i kiełbasy - wszystkiego w bród. Robert kupuje 10 deka kurek. Potem wśród ozdobnych kamienic degustuje Maultaschen z wieprzowiną i jarzynami. Są to po prostu nasze polskie pierogi, tylko inaczej podawane. Sam zaś gotuje pod Bramą Szwabską arcyniemieckie ziemniaki ze szpekiem i młodymi kurkami w winie. Fryburg nieodparcie kojarzy się z uniwersytetem. Pierwotna zamożność miasta, oparta była na srebrnym kruszcu. Kiedy zasoby szwarcwaldzkiego srebra się wyczerpały, Fryburg znalazł inne źródło bogactwa, postawił na rozwój nauk. Założony w połowie XV wieku Uniwersytet Alberta i Ludwika należy dziś do grona najbardziej prestiżowych uczelni w Europie. Z Fryburgiem związani byli filozofowie Max Weber i Martin Heidegger. We Fryburgu pod koniec życia mieszkał Erazm z Rotterdamu, słynny filozof epoki reformacji. Jego księgi znalazły się na indeksie, a wielki humanista zmarł w pobliskiej Bazylei. Dzięki studentom miasto nie ma typowego dla Niemiec statycznego, mieszczańskiego charakteru. Prezentuje oblicze młode, dynamiczne i kosmopolityczne.
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Lanzarote to wyspa niemal pozbawiona gleby. Wysuszona ziemia wulkanicznych pól wydaje się zupełnie jałowa. Mimo to rolnicy i hodowcy świetnie sobie tu radzą. Robert Makłowicz odwiedza wiejskie gospodarstwo, by na słonecznym patio spróbować miejscowych przekąsek, zwanych tu tapas. W menu m.in. ser, oliwki, rybki boquerones, botarga, czyli ikra i mojo rojo - pikantny czerwony sos paprykowy. Po posiłku udaje się na nabrzeże Puerto del Carmen. Wśród domów stojacych szeregowo nad zatoką portową wyróżnia się Casa Roja, chyba jedyny czerwony dom na Lanzarote. To dawna tawerna, w której miejscowi rybacy popijali wino po udanym połowie. W porcie jest oczywiście rybacka restauracja, gdzie podaje się ryby najświeższe z możliwych. Robert zamawia porcyjkę strzępiela, a sam na nabrzeżu gotuje zupę rybną. Następnie udaje się do gospodarstwa rolnego, które nazywa się Finca de Uga, hoduje się tu świnie, krowy, kozy i kury. Z zagrody kóz dobiegają dźwięki muzyki. Podobno kozy bardzo lubią muzykę klasyczną. W gospodarstwie jest oczywiście serowarnia, gdzie produkuje się sery z mleka owczego, koziego i krowiego. Do degustacji Robert wybiera czerwony ser paprykowany. Dołki wydrążone w grubej warstwie wulkanicznego żwirku to nie megalityczne grobowce, ale winnica. Robert ogląda geologiczny przekrój skał podłoża. Wulkaniczny żwirek pełen jest minerałów. W winiarni przekonamy się, czy tę mineralność można wyczuć w tutejszym winie. Winiarnia, czyli bodega przypomina salę muzealną. Z sufitu zwisają wielkie żyrandole, a pod ścianami stoją beczki z winem. W stropie widoczne są kamienie wulkaniczne. Na stołach butelki z winem białym oraz czerwonym i kieliszki. Wszystko gotowe do degustacji. Na Lanzarote zapada zierzch. Na tarasie restauracji z widokiem na ocean Robert siada do kolacji. Zamówił trzy dania: krewetki z czosnkiem, smażone w całości rybki gueldes i małże lapas.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz podróżuje po Badenii, krainie słynącej z doskonałej kuchni i pięknych krajobrazów. Zatrzymał się w Breisach nad Renem. W swoim górnym biegu rzeka ta stanowi naturalną granicę Niemiec z Francją - na zachodzie i ze Szwajcarią - na południu. Tworzy tam rozległą dolinę, którą zamykają z dwóch stron górskie pasma Wogezów i Szwarcwaldu. Na pograniczu francusko - niemieckim często widzi się budujące dziś hasła typu "Niech żyje przyjaźń niemiecko - francuska!". Ale nie zawsze tak było. Przez wiele lat te ziemie, zwłaszcza położona po drugiej stronie Renu Alzacja, stanowiły kość niezgody i były jątrzącą się raną na mapie Europy. Dopiero po II wojnie światowej zapanowała tu zgoda i spokój. Był to efekt pracy polityków oraz obu żyjących nad Renem społeczeństw. Warto jednak poszperać w historii, by odnaleźć wcześniejsze przykłady współpracy francusko - niemieckiej. W XIV stuleciu Breisach razem z niemieckim dziś Fryburgiem, francuskim Colmar i szwajcarską Bazyleą utworzyły wspólnotę handlową, która przetrwała ponad 200 lat. Dziś współpracę handlową i przenikanie się kultur obserwujemy chociażby w lokalnym fast - foodzie. Obok niemieckich wurstów można tu kupić francuskie merguezy z jagnięciny, które Francuzi przejęli od Arabów ze swych dawnych kolonii w północnej Afryce. Po II wojnie światowej aż do lat 90 wojska francuskie stacjonowały w Badenii - jako strefie okupacyjnej. Służyło w nich wielu Arabów z Maghrebu i to oni przywieźli tu merguezy. Ciekawa jest wyprawa na drugi brzeg Renu. Można tam podziwiać Kanał Alzacki, imponujące dzieło sztuki inżynieryjnej. W swoim górnym biegu Ren jest niespławny, więc od Bazylei do Strasburga przekopano kanał, szerszy od Kanału Sueskiego, dzięki któremu dopływają tu duże barki aż z Morza Północnego. Uprzemysłowiona Alzacja potrzebuje dużo energii elektrycznej, więc zasilany wodą z Renu kanał napędza cztery hydroelektrownie i chłodzi reaktory jądrowe w pobliskim francuskim Fassenheim. W Niemczech Robert obowiązkowo podgląda uprawy ziemniaków. Wędrując z motyką między kwitnącym krzakami po polach ziemniaczanych w okolicach Hartheim, ze znawstwem opowiada o tutejszych odmianach, ogólnospożywczych i sałatkowych. Jest zdania, że w kwestii kultury ziemniaka możemy się od Niemców jeszcze wiele nauczyć. A warto, bo ziemniak to najwspanialszy żywiciel ludzkości. Na wzniesieniu dominującym nad okoliczną równiną Robert gotuje pozornie plebejskie danie w szlachetnym wydaniu: zupę ziemniaczaną z grzankami z czarnego chleba z pasztetówką. W tej okolicy sadzi się nie tylko ziemniaki, ale też i inne warzywa. Kolejny etap podróży wiedzie do przygranicznego Feldkirch, gdzie Robert Makłowicz zwiedza gospodarstwo specjalizujące się w uprawie szparagów. Brudne szparagi wprost z pola przywozi się w skrzyniach do przetwórni. Prosto z rampy są transportowane wózkami widłowymi do hali. Zanim jednak zmienią się w biały smakołyk, najpierw trafią pod zimny prysznic. Lodowata woda nie tylko oczyszcza je z ziemi, ale też schładza i usztywnia, co jest bardzo ważne w późniejszej obróbce. Z chłodni szparagi kierowane są do płukania ręcznego. Następnie są sortowane na taśmie i przycinane na standardową długość 22 cm. Mniejszy kaliber czy cieńsze sztuki doskonale nadają się na zupę szparagową. W gospodarstwie jest też sklep z własnymi wyrobami. Można do niego wejść prosto z przetwórni, więc klienci wiedzą, co kupują. Robert Makłowicz prezentuje wybrane towary na sklepowych półkach, m.in. bitter z korzenia cykorii - niskoalkoholowy napój w typie campari. Na miejscu jest także restauracja. Robert z drinkiem wurzeltreiber zagląda do otwartej restauracyjnej kuchni, gdzie specjalny robot kuchenny miesza właśnie sos holenderski do szparagów. Już przy stoliku degustuje sznycel wiedeński i szparagi. Nazwa Badenia poc
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Wyspy Kanaryjskie już przez starożytnych Greków uważane były za raj na ziemi. Najbardziej zachwyca Lanzarote, której zabudowa harmonijnie komponuje się z naturą. Od połowy XIX wieku stolicą Lanzarote jest Arrecife. Po hiszpańsku nazwa ta oznacza rafę. Rzeczywiście, wejścia do portu strzegą naturalne przeszkody i fort, który bronił miasta przed piratami. Miasto jest młode, więc zabytków w nim niewiele. Dawne budynki wyróżnia biały kolor i kolonialny styl. Na nim wzorował się Cesar Manrique, słynny XX - wieczny artysta, który stworzył kodeks estetyczny dla wyspy. Przekonał lokalny rząd do objęcia krajobrazu wyspy specjalną ochroną. To dzięki niemu na plaży nie ma ogromnych hoteli czy wieżowców. Wycieczkę po wyspie Robert rozpoczyna od śniadania, choć w Hiszpanii śniadanie to sprawa bardzo umowna. Czasem rano nie jedzą nic i na śniadanie wyskakują dopiero z pracy. Chętnie wtedy raczą się czymś niezbyt dietetycznym, co uchodzi za hiszpański przysmak. To churros con chocolate - pączki smażone na głębokim oleju, maczane w dipie czekoladowym. Posilony pączkami Robert udaje się na targ, który odbywa się raz w tygodniu na głównym placu najstarszej części miasta. Sprzedawane są tam m.in. suszone ryby, ważny produkt eksportowy wyspiarzy w epoce przedchłodniczej. Smakosz z Krakowa kosztuje suszonego małża i krewetek. Wyspa Lanzarote słynie z endemicznych upraw wielu roślin, m.in. ziemniaków. Na targu Robert podziwia najpopularniejsze miejscowe odmiany: papas arrugadas i papas bonitas. Te drugie są żółte w środku. Pora na kawę, która w Hiszpanii traktowana jest bardzo poważnie, niemal tak samo jak we Włoszech. W kawiarnianym ogródku, przy muzyce, Robert prezentuje cztery rodzaje miejscowej kawy. W samym środku wyspy stoi Monumento al Campesino - pomnik rolnika, autorstwa Cesara Manrique. Jest to hołd złożony heroicznej pracy miejscowych wieśniaków. Zbudowany ze zbiorników na wodę, używanych dawniej na statkach, przedstawia rolnika i towarzyszy jego pracy: psa, kota i szczura. Wyspę w prąd zaopatruje nowoczesna elektrownia. Ale nie zawsze tak było. Pamiątką dawnych trudnych czasów jest wrak brazylijskiego frachtowca, który wpadł tu na skały. Ale maszyny miał sprawne. Codziennie odpalano więc diesla i prąd z generatora służył okolicznym wioskom Z Arrecife Robert jedzie na północne krańce wyspy, do miejscowości Hara, skąd już blisko do wybrzeży Maroka. W miasteczku trwa właśnie lokalny karnawał. Na scenie przed kościołem występuje wieloosobowy zespół młodych klaunów i śpiewaków z trąbkami. W ogródku restauracji Robert degustuje dwa dania mięsne: królika i kozinę. W Hiszpanii, zwłaszcza w Kraju Basków i na północy, popularne są męskie kluby kulinarne. Mężczyźni spotykają się i gotują sami dla siebie. Tym razem wszyscy jedzą ogromne steki i piją czerwone wino. Robert siedzi obok doktora Dariusza Chmielewskiego, od lat mieszkającego na Lanzarote. Doktor zaprasza go do domu. W jego gościnnych progach Robert przyrządza tuńczyka z rusztu z zielonym sosem. Ma też okazję skosztować gofio, legendarnej miejscowej przekąski robionej z pieczonej mączki kukurydzianej.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Gdyby zapytać o pierwsze skojarzenie z Holandią, większość pytanych odpowiedziałaby pewnie wiatraki. I słusznie, stanowiły one dawniej obowiązkowy element tutejszego krajobrazu. Wszędzie indziej mełły ziarno na mąkę, ale w Holandii miały zupełnie inne zadanie. Były to swoiste stacje pomp. W Kinderdijk Robert Makłowicz odwiedza stację pomp w wersji współczesnej, napędzaną elektrycznie. Widok potężnych śrub pompujących wodę z kanału na wyższy poziom robi wrażenie. Wiatraki zostały zastąpione przez wydajne pompy elektryczne, ale całe urządzenie działa według tej samej zasady; śruba Archimedesa - genialny wynalazek stosowany już w starożytności - wynosi wodę z obszarów położonych niżej na wyższe. Identyczny mechanizm znajdziemy w maszynce do mielenia mięsa. Okolice Naaldwijk to polder w klasycznej formie: mostek nad kanałem i droga biegnąca groblą do ogrodzenia, za którym rozciągają się położone niżej polderowe pastwiska. Polder to obszar zalewowy, położony poniżej poziomu morza. Holendrzy zbudowali tamy i groble, przekopali kanały odprowadzające wodę i odsolili glebę. W ten sposób w XX wieku powiększyli obszar kraju prawie o jedną czwartą. Holendrzy walczą z morzem jak nikt inny, ale też przez wieki nauczyli się perfekcyjnie je wykorzystywać. Rotterdam jest największym portem świata. Nabrzeża portowe ciągną się wokół miasta przez blisko 100 kilometrów. Związki z morzem widać oczywiście na holenderskim stole. Dla Roberta Makłowicza niewątpliwą atrakcją są tutejsze delikatesy rybne z częścią barową, gdzie degustuje kanapki z krewetkami i majonezem. Holandia to prawdziwy fenomen. Kraj, który można przejechać na rezerwie paliwa, jest drugim światowym eksporterem żywności. Można się o tym przekonać np. w regionie Westland, na południe od Hagi. Kiedy leci się nad nim samolotem, prawie nie widać ziemi. Cała jest pod szkłem. To holenderskie centrum upraw warzywnych. Przedsiębiorstwo Koppert Cress specjalizuje się w uprawach kiełków spożywczych. Jest ich tyle odmian, że trudno byłoby się nauczyć wszystkich nazw, a tutejsze produkty są wysyłane na cały świat. W Koppert Cress jest też studio telewizyjne, w którym urządzono kuchnię z wielkim kombajnem do gotowania. W telewizyjnej kuchni Robert Makłowicz przygotował sałatkę z piersi kurczaka a la plancha, ze smażonymi batatami i kiełkami, w sosie vinegrette. Honselersdijk, w regionie Westland to kraina pomidorów. W szklarniach na tyczkach można podziwiać przeróżne odmiany tego smacznego warzywa. Świat pomidorów to ok. 50 odmian, a Holandia jest ich największym producentem na świecie. Kolejny przystanek to Schiedam, malownicze miasteczko z wysokimi wiatrakami i kanałami. Dziś są to właściwie przedmieścia Rotterdamu. Wiele holenderskich miast powstało w XIII wieku, kiedy ludzie biegle opanowali sztukę budowania na rzekach tam. Od tych rzek osady ludzkie brały swoje nazwy. Amsterdam nad rzeką Amstel, Rotterdam nad rzeką Rotte, a Schiedam nad Schie. Ale to miasto ma coś, czego nie ma nigdzie indziej, a z czego dumna jest cała Holandia. Jest to Jenever Museum, czyli Muzeum Jałowcówki, które mieści się w pięknym zabytkowym budynku. W XVII wieku nastąpił szczyt holenderskiej ekspansji morskiej. Kompanie Wschodnio - i Zachodnioindyjska zarządzały posiadłościami na całej kuli ziemskiej. W ładowniach statków holenderskich pionierów i kolonizatorów nie mogło zabraknąć jeneveru - wódki zbożowej aromatyzowanej jagodami jałowca. Co ciekawe, angielski gin wzorowany jest na holenderskim jeneverze.
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Wystarczy przejechać niecałe 200 km od Erywania, żeby znaleźć się w innej strefie klimatycznej. Niespotykane w innych regionach Armenii gęste lasy zdobią pejzaż kolorami jesieni. W dolinie rzeki Debed ponure instalacje przemysłowe kombinatu miedziowego w Alawerdi kontrastują z pięknem i lekkością średniowiecznych zabytków sakralnych, takich jak klasztor Haghpat, wpisany na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO czy twierdza Ahtala z jej unikatowym prawosławnym kościołem. We wsi Dzoraget oglądamy mały pokaz możliwości kulinarnych szefa kuchni miejscowego hotelu, a w uzdrowisku Dilidżan spróbujemy placków lahmadżo, zwanych armeńską pizzą. Smaczną rybę sig z jeziora Sewan gospodarz programu piecze na szpadkach na węglu drzewnym.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz podróżuje po Holandii. Trasa wiedzie z Zelandii do Bredy. Zelandia to po niderlandzku Zeeland, czyli morska kraina. Zatoka Oosterschelde to nie tylko miejsce żeglugi, hoduje się tu tutaj również owoce morza. Rocznie 50 milionów ton małży i 3 miliony ton ostryg. W miasteczku Yerseke Robert pokazuje nam wanny z narybkiem małży i uprawą alg, które są podstawowym pożywieniem małży. Widok kutra pełnego wyłowionych z wody małży to normalny tutaj widok. Małże przetwarza się i sprzedaje na miejscu. Większość mieszkańców Yerseke właśnie z tego żyje. Przy kutrach cumujących w porcie rybackim Robert gotuje na stosie skrzynek mule w piwie z warzywami po holendersku. W Maasbracht podziwiamy wraz z Robertem kanał imienia królowej Juliany. Kanał płynie powyżej otaczających go terenów. Zbudowany w latach 30. XX wieku jest sztuczną odnogą Mozy i umożliwia żeglugę na jej niespławnym odcinku w Limburgii - południowej części kraju. Ta największa w Holandii śluza to prawdziwe hydrologiczne cudo. Różnica poziomów między lustrami wody wynosi 11 metrów. Ulubionym środkiem lokomocji są w Holandii statki wycieczkowe. Takim statkiem Robert wybiera się w rejs po Mozie. W czasie rejsu na pokładzie serwowane są dania barowe: kiełbaski kroket i frikandel z miejscowym piwem. Kościec hydrologiczny Holandii stanowią trzy rzeki, które uchodzą do Morza Północnego, Ren, Moza i Skalda, połączone licznymi kanałami. Z koryta Mozy wydobywano piasek i żwir, w wyniku czego utworzyła się tu śródlądowa delta rzeczna. I choć Holandia ma świetnie rozwiniętą sieć dróg i autostrad, to na wodzie jest o wiele przyjemniej. Statkiem Robert dopłynął do Bredy, miasta leżącego blisko granicy z Belgią. W XVI wieku dzisiejsze Niderlandy i Belgia stanowiły jedno państwo - Niderlandy. Władzę w nim przejęli katoliccy królowie Hiszpanii. Po reformacji południowe prowincje Niderlandów pozostały katolickie, ale północ była protestancka i zbuntowała się przeciwko Habsburgom. W hallu ratusza w Bredzie wisi kopia obrazu Velazqueza "Poddanie Bredy". Hiszpanie pacyfikowali zbuntowane prowincje. Jeden z epizodów wojny - poddanie Bredy w 1625 - uwiecznił na obrazie Diego Velazquez. Zdobywcą miasta był wówczas hiszpański generał Spinola. Oryginał obrazu można obejrzeć w madryckim muzeum Prado. Wysiłek północnych prowincji przyniósł efekt: zrzuciły hiszpańskie jarzmo i wybiły się na niepodległość jako dzisiejsza Holandia. Znacznie później, w XIX wieku, z prowincji południowych powstała Belgia. Przy głównym placu Bredy stoi zabytkowy kościół Grote Kerk, największy i najważniejszy w mieście. W tym gotyckim kościele spoczywa jeden z namiestników dawnych Niderlandów i jego żona. Mają dość oryginalne imiona: Engelbrecht Nassau i Kineburga Badeńska. Kościół ocalał z II wojny światowej, jak zresztą i całe miasto, dzięki brawurowemu manewrowi polskich żołnierzy. Wielu z nich spoczęło na polskim cmentarzu wojennym. W październiku 1944 roku Bredę wyzwoliła I Dywizja Pancerna pod dowództwem generała Stanisława Maczka. W oknach domów pojawiły się wówczas napisy: "dziękujemy wam, Polacy", a generał Maczek otrzymał honorowe obywatelstwo miasta. Przeżył 102 lata i kazał się pochować tutaj, obok swoich chłopców. Breda, jak i cała Holandia, jest dość kosmopolityczna. Mimo to Robert znalazł restaurację specjalizująca się w miejscowej wiejskiej kuchni, gdzie degustuje stamppot szpinakowy i wędzoną kiełbasę na gorąco. Po takim konkretnym posiłku nasz podróżnik udaje się na deser do słynnej cukierni Smits’ Roomtruffels, gdzie podawane są czekoladowe trufle. Choć Belgia i Holandia to od dawna dwa osobne państwa, to widać tu wiele śladów wspólnego dziedzictwa, choćby miłość do czekolady. Paczuszka czekoladowych trufli to jedna z najwspanialszych pamiątek z Bredy. Jest późne popołudnie. Na
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Przez południowe tereny dzisiejszej Armenii przebiegał w średniowieczu Jedwabny Szlak, arcyważna arteria handlowa ówczesnego świata. Jej ślady w postaci dawnych mostów i kamiennych karawanserajów można bez trudu odnaleźć w prowincji Wajoc Dzor. Południe kraju słynie również z uprawy owoców, a na wulkanicznych glebach świetnie udaje się winorośl. Pod XIII - wiecznym mostem na rzece Arpa podróżnik z Krakowa gotuje jagnięcinę z suszonymi morelami, a w górskim uzdrowisku Dżermuk na szczycie przewyższającym tatrzańskie Rysy odprawia ceremoniał spożywania wyjątkowo cenionej przez Ormian zupy hasz. Wielkie atrakcje, nie tylko spożywcze, oferuje festyn z okazji święta plonów w mieście Eghegnadzor, czyli dożynki po ormiańsku.
Czas trwania: 25min. / 2009 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W tym odcinku Robert zwiedza Czarnogórę. Kotor, Prcanj, Tivat, Gornja Lastova i Perast to miejscowości, które odwiedzimy, podróżując wokół słynnej Boki, czyli Zatoki Kotorskiej, która należała kiedyś do Republiki Weneckiej. Nazwa "boka" pochodzi od włoskiego słowa "bocca" oznaczającego usta. Z lotu ptaka bowiem zatoka przypomina usta. Program wyprawy pęka w szwach: mury obronne, architektura romańska, place w stylu weneckim, przystań jachtowa dla milionerów, autentyczny okręt podwodny, średniowieczna tłocznia oliwy i górski kościółek - rówieśnik Bitwy pod Grunwaldem. Sporo atrakcji również na talerzu: tatar z wołowiny Wagyu, foie gras z galaretką z porto, słodkie priganice z miodem, ośmiornica i morskie ryby. W autorskim wykonaniu Roberta, przyrządzane pod kaplicą Matki Boskiej Ryżowej risotto Risi e bisi z jagnięciną. Lord Byron twierdził, że Boka Kotorska to najpiękniejsze w świecie połączenie gór i morza. Kotor zaś to dawne weneckie miasto o strategicznym położeniu z potężną fortyfikacją, dziś także opasane murami obronnymi. Turcy, odwieczny wróg miasta, nigdy Kotoru nie zdobyli. Groźniejsza okazała się przyroda; trzęsienia ziemi nawiedzały ten region kilkakrotnie. Współczesność miasta to tłumy turystów i miejscowi, żyjący w tych historycznych dekoracjach. Szczęśliwie nasi przodkowie nie budowali z płyt gipsowych ani paździerza, więc trzęsienia ziemi nie wyrządziły większych szkód w zabytkowej tkance miasta. Przykładem jest XIII - wieczna romańska kolegiata p. w. NMP. Plątanina wąskich uliczek sprawia, że Kotor do złudzenia przypomina Dubrownik, ale na głównym placu widzimy weneckość w czystej postaci. Jednym z jej elementów jest wieża zegarowa z początku XVII wieku. Patronem miasta jest św. Tryfon. Odpędza on złe moce, pomaga winogrodnikom i sadownikom, ale też leczy ludzi z chrapania. Drugim odwiedzanym miasteczkiem jest Prcanj, gdzie Robert zatrzymuje się na posiłek. W tradycyjnej konobie, która mieści się w kamiennym domu, nasz podróżnik degustuje miejscowe przysmaki. W menu: bakalar, czyli suszony solony dorsz, sałatka z ośmiornicy, smażone kalmary z pióropuszami, langustynki, risotto czarne z sepią, risotto czerwone z krewetkami, panierowany plaster rekina, dorada i marynowany tuńczyk. Gornja Lastova to typowa górska wioska. Miasteczko zostało założonew XIII wieku. Robert zwiedza tłocznię oliwy. W ciemnym wnętrzu stoi stara drewniana maszyneria. Kompletnie zachowany młyn oliwny sprzed niemal 500 lat. Na kamiennym dziedzińcu przed gostioną, czyli karczmą odbywa się degustacja. Przed Robertem miska małych pączków, miód, butelka rakiji i kieliszek. Pączki trzeba zamoczyć w miodzie, a potem popić rakiją z morwy. W centralnym punkcie wioski stoi kościółek rzymskokatolicki, wzniesiony w 1410 r. Stąd rozciąga się wspaniały widok na półwysep Vrmac i miasteczko Tivat. Przewodniki niewiele o nim piszą, bo też nie ma tu specjalnych zabytków. Ale jest coś, czego nie znajdzie się na całym Adriatyku. Porto Montenegro - jedna z największych inwestycji jachtowo-hotelowych ostatnich lat. Są tu apartamenty z prywatnymi basenami na dachach. A jachty należą do najbogatszych ludzi świata. W eleganckiej restauracji przy marinie Robert degustuje dwie wykwintne przystawki: tatara z wołowiny rasy Wagyu i foie gras z galaretką z porto oraz jabłkowe chipsy. Atrakcją Tivat jest Muzeum Morskie. Można tu podziwiać dwa okręty podwodne. Kiedyś, za czasów Austro-Wegier Boka Kotarska byłą główną bazą marynarki. W miejscu muzeum była dawniej stocznia i arsenał. Danie odcinka: weneckie risotto z zielonym groszkiem i jagnięciną (risi e bisi), Robert gotuje nad wodą, na malowniczej wysepce, pod kapliczką Matki Boskiej Ryżowej. W tym miejscu zatoka jest najwęższa. Jak chce legenda, przepływał tędy statek wyładowany ryżem, zerwała się burza, kapitan wznosił modły do Matki Bosk
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Delft, Gouda, Thorn i Wessem to trasa podróży przez Holandię w dawnym stylu. W Delfcie na dziedzińcu pałacu Prinsehof, dawnej siedziby księcia Wilhelma I Orańskiego Robert w pomarańczowej koszulce przypomina bohaterską historię Wilhelma I Orańskiego i wyjaśnia, dlaczego Holendrzy to Oranje. W połowie XVI wieku niemiecki hrabia Nassau Wilhelm odziedziczył tytuł księcia Orange - stąd pomarańcza - wraz z wielkimi posiadłościami w Niderlandach. W tym czasie panowali tam Hiszpanie, byli to katoliccy Habsburgowie. Niderlandzcy kalwiniści wypowiedzieli im wojnę. Wilhelm stanął na czele zbuntowanych prowincji jako ich namiestnik, a na swoją siedzibę wybrał pałac w Delfcie. W nim zresztą zginął. Nie ustrzegł się skrytobójczych kul fanatycznego katolika, Francuza Balthazara Gerdarda, który wstąpił do niego na służbę pod fałszywym nazwiskiem i 10 lipca 1584 r. dokonał politycznego mordu. Ślady po kulach w ścianie są widoczne do dziś, a Wilhelm I Orański stał się bohaterem narodowym, którego sławi holenderski hymn. Historia Wilhelma Orańskiego przyciąga do Delft głównie Holendrów. Magnesem dla turystów z zagranicy jest Jan Vermeer, jeden z najwybitniejszych malarzy w historii sztuki, uznawany za mistrza światła. Gouda leżąca na trasie między Utrechtem a Hagą słynie z produkcji serów. Jej pracowici mieszkańcy osiągnęli bogactwo, warząc piwo i zajmując się tkactwem, ale jeden produkt rozsławił miasto w całym świecie. Ten produkt to coś do jedzenia. Ów specyfik spożywczy nie był produkowany w samym mieście, lecz w okolicznych wsiach, ale to miasto dało mu nazwę. W Goudzie Robert wstępuje do sklepiku z serami. Na zewnątrz jako reklama wiszą atrapy serów. Nasz kulinarny recenzent omawia bogatą ofertę serów, przyznając, że wielowiekową tradycję serowarską doskonale widać w takich sklepach. To prawdziwe świątynie sera. Kilka kilometrów od centrum Goudy znajduje się gospodarstwo De Twee Hoeven, prawdziwe zagłębie produkcji sera, gdzie tradycję łączy się z nowoczesnością. Sery gouda wyrabia się tu z mleka krów rasy holsztyńskiej - fryzyjskiej. Wszystkie sery produkuje się z mleka niepasteryzowanego. Do handlu trafiają sery młode - dojrzewające minimum pięć tygodni oraz średnio dojrzałe - po trzech i ośmiu miesiącach. Najstarsze - sprzedawane są po dwóch latach dojrzewania. Degustacja serów odbywa się na dziedzińcu; na stole czekają na Roberta różne gatunki: aromatyzowane pieprzem, czosnkiem, papryką, kminkiem i gorczycą. Na zakończenie pobytu w Goudzie Robert wstępuje do kawiarni przy Domu Wagi. W ogródku kawiarnianym degustuje miejscowy przysmak, wafle przekładane masą karmelową. Do tego kawa z dawnych holenderskich kolonii: Jawy i Sumatry. Limburskie miasteczko Thorn nad Mozą ktoś w zabawny sposób pomylił z polskim Toruniem, który po niemiecku nazywa się tak samo. Thorn to maleństwo, ale z tak imponującą historią, że mogłaby zająć pół tomu encyklopedii. Przed wiekami były tu mokradła, które osuszono, jak to w Holandii, i na wzniesieniu zbudowano klasztor. Od niego zaczynają się dzieje Thorn. Klasztor założyło żeńskie zgromadzenie benedyktynek. Należały do niego wyłącznie arystokratki. Z czasem reguła zeświecczała i przeorysza zakonu stała się księżną niezależnego minipaństewka, najmniejszego w niemieckiej Rzeszy. Kres istnienia księstwa, po 800 latach władzy kobiet w Thorn, położyła rewolucyjna armia francuska, która zburzyła zabudowania klasztorne. Francuzi nałożyli nowe podatki od wysokości okien i drzwi, więc mieszkańcy je zmniejszali i zamurowywali, a przeróbki zamalowywali na biało. Stąd dzisiejsze określenie "Białe miasto".
Czas trwania: 24min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W tym odcinku Robert zaprasza widzów do Monachium na Oktoberfest. Słynne niemieckie chmielowe dożynki odbywają się na przełomie września i października i trwają prawie dwa tygodnie. Ze względów praktycznych Robert udaje się do Monachium pociągiem i już na dworcu tonie w tłumie turystów zjeżdżających z całego świata na to jedyne w swoim rodzaju święto piwa. Impreza zaczyna się o godzinie 11 paradą gospodarzy. Biorą w niej udział cechy rzemieślnicze, orkiestry i miejscowe browary, które mają prawo sprzedawać swoje piwo w ustawionych na błoniach ogromnych namiotach. Tam przy dźwiękach bawarskiej muzyki chmielowy napój leje się strumieniami. Na tychże błoniach w 1810 roku odbył się huczny festyn z okazji ślubu bawarskiego księcia Ludwika z księżniczką Teresą. Zabawa była tak udana, że postanowiono powtarzać ją co rok. Ale tradycja jesiennych dożynek chmielowych jest w Bawarii jeszcze starsza. Związana jest z tzw. Prawem Czystości z roku 1516 określącym, jakie składniki może zawierać piwo. Co ciekawe w październikowym święcie uczestniczą też winiarze. W Bawarii piwo i wino w jednym stoją domu. Jednak esencją zabawy jest degustacja piwa połączona z sutym posiłkiem. Menu Oktoberfestu to nie tylko golonka i kiełbaski, ale też kurczak po wiedeńsku, cynaderki, flaczki i płucka na kwaśno oraz bawarska zupa piwna z grzankami na maśle. Kto mdleje na myśl o golonkach i wieprzowych pieczeniach, może skorzystać z oferty rybnej. Serwowane są ryby pieczone na ruszcie i ryby na zimno. Jest też rybna garmażerka; podawane w bagietkach śledzie, krewetki, rzeczne raki, łosoś. Po uczcie na błoniach, zgodnie z tradycją, należy udać się do któregoś z popularnych monachijskich lokali. Robert odwiedza Weisses Bräuhaus. Lokal działa od XVI wieku. Degustacja odbywa się w sali na pietrze. Robert zamawia trzy dania z podrobów: cynaderki, wątróbkę i Voressen z flaczków, grasicy i płucek na kwaśno. Z pewnością można się dobrze najeść.
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): W Holandii poruszanie się po mieście rowerem to niemal obywatelski obowiązek i dlatego na wycieczkę po Hadze Robert Makłowicz wyrusza na dwóch kółkach. Największym miastem Holandii jest Amsterdam, ale to Haga jest siedzibą najwyższych władz. W Binnenhof, XIII - wiecznym dawnym zamku myśliwskim hrabiów flandryjskich, urzęduje parlament i rząd. Przy głównej bramie Binnenhof Robert parkuje rower i tuż obok w kramie rybnym kupuje śledzia matjasa. Najpopularniejsze tutaj śledzie to Malse Maatjes, czyli matjasy z cebulką, które je się rękami, metodą prosto do ust. Od ponad 100 lat Holandią rządzą kobiety. Krolowa Beatrix jest już czwartą kolejną monarchinią, ale następcą tronu jest mężczyzna, książę Wilhelm Alexander. Przed pałacem Noordeinde, w którym pracuje królowa, stoi pomnik Wilhelma I Orańskiego. Królowa Beatrix jest z tej samej dynastii orańskiej. Współcześnie specjalnością Hagi jest m.in. międzynarodowa sprawiedliwość. W Hadze mieści się Międzynarodowy Trybunał Karny oraz Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, który rozstrzyga spory miedzy państwami. Tymczasem Robert, porzuciwszy już swój wehikuł, z wielkim zainteresowaniem przechadza się po głównym targu miejskim. Stoisk z wszelką żywnością jest tu bez liku. Na tureckich straganach Robert podziwia dorodne opuncje i papryki. Zagląda też do kramów z warzywami, owocami, ziołami i przyprawami. Szczególnie pasjonująca jest oferta ryb. Robert kupuje trzy barweny i surowe krewetki black tiger, z których przygotuje danie z kuchni marokańskiej.
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Panorama obu brzegów Dunaju z Góry Gellerta pięknie obrazuje genezę miasta, utworzonego z górzystej Budy i nizinnego, płaskiego Pesztu. Jeśli chcemy zwiedzać Budapeszt chronologicznie, tak jak powstawała tkanka miejska, trzeba zacząć od Budy. Peszt jest płaski, jego dzisiejszy kształt to XIX wiek. Buda zaś jest średniowieczna. Dzięki położeniu na wzgórzach omijały ją powodzie. Z dawnych murów obronnych, z imponującą Basztą Rybacką, rozciąga się widok na kolorowe dachówki kościoła pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny Budziańskiej, zwanego kościołem Macieja Korwina. Gdy jego ojciec, Jan Hunyady, w 1456 r. odniósł zwycięstwo nad Turkami pod Belgradem, z wieży kościelnej w południe uderzono w dzwony. Ten zwyczaj przyjął się w całej chrześcijańskiej Europie. W Budzie Robert odwiedza restaurację Josefa Bocka, zasłużonego winiarza z Villanyi nad granicą chorwacką. Pan Bock jakiś czas temu otworzył w Peszcie bistro. Odniosło sukces, więc otworzył jego filię w Budzie. W każdą sobotę robią tu tradycyjną zupę rybną z karpia - ponty halaszle. Josef Bock odmłodził tradycyjną węgierską kuchnię. Oprócz zupy Robert degustuje trzy inne dania podane jako przystawki. Pierwsze z nich to tarhonya z żołądkami drobiowymi. Tarhonya to węgierski makaron podobny do naszych zacierek. Dwa pozostałe dania to foie gras z wędzonym węgorzem i grasica jagnięca. Dodatkowo szef kuchni przynosi pieczoną koźlinę i kabaczka duszonego po madziarsku. Pan Bock ma też wielki wybór win - ze wszystkich okręgów winiarskich Węgier. Na promenadzie w Varkert Bazar Robert gotuje danie odcinka: paprykarz z suma z łazankami z serem. Varkert Bazar to ogrody pod zamkiem królewskim w Budzie, skąd rozciąga się piękny widok na Dunaj. Dawniej odbywał się tu handel. Potem w dzisiejszych ogrodach urządzano zabawy ludowe. Pobyt w Budzie kończy wizyta w słynnych Łaźniach Gellerta. Zanim skorzysta się z kąpieli, warto przyjrzeć się architekturze tej budowli. Jest to schyłek secesji. Łaźnie zaczęto budować jeszcze przed I wojną światową, otwarto zaś w roku 1918. Fenomen Budapesztu polega też na tym, że bije tu 130 źródeł termalnych, więc to wielkie miasto jest jednocześnie uzdrowiskiem. Basen w łaźniach Gellerta jest najsłynniejszy. W 1913 r. wodę przykryto szklaną taflą, na której rozpasane towarzystwo tańczyło, a na balkonach grała orkiestra. W mniejszych basenach woda ma 40 C. Są w niej drobne bąbelki, które oklejają ciało, dzięki czemu mikroelementy lepiej wnikają w skórę. Przez most łańcuchowy Robert przeprawia się na drugi brzeg Dunaju - do Pesztu, gdzie czeka mnóstwo kulinarnych atrakcji, np. restauracje z gwiazdką Michelina. W Budapeszcie są takie cztery. Jedna z nich nosi nazwę Borkonyha. Jej wnętrza cechuje surowa elegancja, ale dobra kuchnia nie wymaga barokowych ornamentów. Robert degustuje przystawki: przegrzebki i kaczą wątróbkę foie gras w sosie gruszkowym. Do tego kieliszek tokaju ze szczepów harslevelu i furmint. Borkostolo to po węgiersku degustacja wina. Robert odwiedza winiarnię Doblo. Jej właściciel serwuje wyłącznie wina węgierskie. Trudno, żeby było inaczej w kraju, w którym są 22 okręgi winiarskie i 200 zarejestrowanych szczepów winogron. W winiarni Doblo Robert raczy się czerwonym winem ze szlachetnego szczepu kadarka. Cafe Gerbaud to słynna XIX - wieczna kawiarnia. Założył ją szwajcarski cukiernik Emil Gerbaud, który pod koniec ubiegłego wieku przybył do Budapesztu. Kawiarnia wygląda tak, jakby czas się zatrzymał. W jej stylowych wnętrzach Robert zamawia torcik czekoladowy i kawę. Pożegnalną kolację ekipa programu zje w Karpatia Etterem. Ta zabytkowa restauracja działa nieprzerwanie od 1877 r. Jej wnętrze jest prawie niezmienione. Maitre d'hotel prowadzi Roberta do stolika przez korytarz i salę. Gra kapela cygańska. Menu typowo węgierskie: zupa gulaszowa i paprykarz cielęcy
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Rozległe place, barokowe pałace, wielokilometrowe ciągi arkad wzdłuż eleganckich ulic to architektoniczne wizytówki Turynu, stolicy Piemontu. Miasto leży w dolinie Padu, najżyźniejszej i najbardziej zamożnej części Italii. Piemonte znaczy po włosku u podnóża gór. I tak właśnie jest; cały region schował się między Alpami. Turyści zachwycają się podcieniami przy głównych ulicach miasta. W sumie jest ich w Turynie aż 18 kilometrów. W zabudowie miasta przeważa jednak styl barokowy, ale jest też monumentalna architektura międzywojenna. Jedyny w mieście gmach renesansowy to katedra pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela, gdzie przechowuje się całun turyński, najsłynniejszą relikwię chrześcijaństwa. Turyn, dawna stolica królów sabaudzkich, przez kilka lat w XIX wieku był stolicą zjednoczonych Włoch. Dziś słynie z bogatych tradycji kulinarnych. Najstarsza w mieście kawiarnia - niezwykle elegancka Caffe San Carlo już w 1822 roku miała oświetlenie gazowe. W pięknym stylowym wnętrzu Robert ma okazję skosztować zabajone i biszkopty savoiardi. To jeden z najsłynniejszych deserów świata. Przysmaki te zawdzięczamy dynastii sabaudzkiej i hiszpańskiemu mnichowi. Zabajone to ubijany na parze krem z żółtek, marsali, cynamonu i rumu. Jego nazwa pochodzi od San Pasquale Bayona, ogłoszonego w 1772 roku patronem turyńskiego związku kucharzy. Z Turynu wywodzą się też orzechowe czekoladki gianduiotti. Na Piazza della Consolta działa od XVIII wieku kawiarnia Il Bicerin. W dialekcie piemockim bicchierino to coś w rodzaju szklaneczki / kieliszeczka. Podaje się w nich tradycyjny piemoncki napój: kawę espresso, gorącą czekoladę i słodką śmietankę nalewane warstwami do kieliszka. Bicerinem zachwycał się już Alexander Dumas ojciec, a na jego kulinarnym guście można polegać; był znanym smakoszem, sam znakomicie gotował, był też autorem Wielkiego Słownika Kulinarnego (Grand Dictionnaire de Cuisine). Inni znani wielbiciele bicerina to Pablo Picasso i Ernest Hemingway. Każda dzielnica miasta ma swój targ, ale ten największy i najtańszy mieści się przy Via Milano. Produkty sprzedaje się tu z pominięciem pośredników. Pomidory z Apulii, karczochy, młode cukinie, kasztany i pepperoncino wprost z południa kraju. Robert podziwia na straganach solone sardele, wędliny: ostrą metkę i kiełbasę z koprem włoskim, i oczywiście sery, wśród nich miejscowe parmigiano o nazwie valgrana Piemonte. Na Piazza San Carlo pod pomnikiem konnym księcia Emanuela Filiberta Robert gotuje miejscowy specjał: tagliolini con salsa piemontese di nocciole, czyli makaron cienkie wstążki z sosem piemonckim z orzechami laskowymi. Włosi zaciekle bronią swoich regionalnych odrębności. Proces zjednoczeniowy, zapoczątkowany przez dynastię sabaudzką, nadal trwa i być może nigdy się nie zakończy. Ale jedna rzecz łączy Włochów lepiej niż idee Risorgimento i republikańskie; to cibo di qualita - miłość do dobrego jedzenia.
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz zwiedza Wiedeń. Pierwsze kroki kieruje do katedry św. Szczepana i krypty kapucynów, w której złożono doczesne szczątki cesarzy z rodu Habsburgów. Tu spoczywa cesarz Franciszek Józef, jego żona Sissi oraz ich syn Rudolf, który popełnił samobójstwo w Mayerlingu. W programie zobaczymy Wiedeń z ich czasów. Plac Bohaterów ilustruje architektonicznie dawną wielkość monarchii. Stąd wchodzi się do Hofburga, czyli miejskiej siedziby cesarzy. Robert zwiedza prywatne apartamenty Franciszka Józefa i salę gimnastyczną cesarzowej Sissi. W roku 1857 Franciszek Józef wydał dekret: "Moją wolą jest, by zburzyć dawne mury obronne Wiednia". Stare miasto dusiło się w nich, nie miało odpowiedniej komunikacji z nowymi dzielnicami. Tak powstał Ring, 4 - kilometrowa aleja reprezentacyjna opasująca dawny Wiedeń. Przy Ringstrasse stoi gmach parlamentu zaprojektowany przez duńskiego architekta Theophila Hansena. Imperium się rozrastało i w połowie XIX wieku Wiedeń był już metropolią pełną ludzi z różnych stron świata. Przywozili oni swoje zwyczaje kulinarne i sprzedawali swoje artykuły spożywcze. Wtedy też powstało najsłynniejsze wiedeńskie targowisko Naschmarkt. Działające do dziś jest połączeniem miejskiego targu z błogim życiem barowo - kawiarnianym. Targowisko pełne jest turystów, bo figuruje w każdym przewodniku. W mieście jest mnóstwo lokali, które oferują tradycyjną wiedeńską kuchnię. Jednym z najważniejszych i najsłynniejszych jest restauracja Plachutta. Podają tu ulubione danie cesarza Franciszka Józefa - Taffelspitz. Po naszemu "sztuka mięsa", ale u nas nie oznacza to tego samego, co w Wiedniu. Mięso jest inaczej wykrojone, to młoda wołowina "z kwiatkiem". Obiad zaczyna się od przystawki, jest to kość szpikowa, szpik rozsmarowuje się na grzankach. Potem jest zupa z makaronem frittaten, zrobionym z naleśników. Wiedeńskie kawiarnie! W czasach najjaśniejszej monarchii ich wzorzec został przeszczepiony na grunt całej środkowej Europy. Jedno z najbardziej reprezentatywnych kawiarnianych miejsc Wiednia to Cafe Sperl. Wnętrze oddane do użytku w roku 1880 nadal zachwyca czystą secesją. Są tu oryginalne stoły bilardowe i gazety na charakterystycznych wieszakach. Wiedeńskie kawiarnie to nie tylko miejsca do wypicia kawy i zjedzenia strudla. Do późnego wieczora serwuje się tu konkretne jedzenie. Zupełnie inny styl ma Cafe Museum, której minimalistyczne wnętrze jest całkowitym zaprzeczeniem secesji. Otwarta w roku 1899, a zaprojektowana przez słynnego Adolfa Loosa, zwana jest przez dawnych wiedeńczyków "cafe nihilismus". Bywali tu Schiele, Kokoschka i Klimt. Była to już jednak zapowiedź innych czasów, zapowiedź końca naddunajskiej monarchii. Prater - dawne cesarskie tereny łowieckie, udostępnione wiedeńczykom przez cesarza Józefa II. W XIX wieku zaczęło się tu instalować wesołe miasteczko. Dzisiaj Prater to synonim tego typu rozrywki. W gospodzie na Praterze Robert raczy się najsłynniejszą w całym Wiedniu golonką, do której obowiązkowo podaje się: surówkę z kapusty, świeżo starty chrzan, dwa rodzaje musztardy, placki ziemniaczane, piwo oraz sztangle z kminkiem i solą. Danie odcinka Robert gotuje na skwerze przed kościołem wotywnym; jest to knebel bułczany z wędzonym boczkiem i kurkami. Dzielnica Dziesiąta, niegdyś robotnicza. W czasach monarchii ściągali tu do pracy robotnicy głównie z Czech. Do dziś w Wiedniu nazwiska typu Plachutta, Svoboda, Paposuek czy Kohoutek są na porządku dziennym. W tę historię wpisuje się też rodzina państwa Tichy, która prowadzi tu najsłynniejszą lodziarnię w całej Austrii. Wnętrze lodziarni urządzone jest w stylu Ameryki lat 50. W ofercie nie tylko lody, ale też suflety i sorbety. Robert zamawia specjalność zakładu, czyli lody morelowe. Panoramę Wiednia Robert podziwia ze wzgórza Kahlenberg, słynnego z historycznej szarży polskiej husarii. W
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Architektonicznym symbolem Turynu jest Mole Antonelliana. Mole znaczy kolos. I rzeczywiście budowla jest imponująca. Z tarasu na szczycie Robert Makłowicz podziwia panoramę miasta. Podróżnik z Krakowa jest zdania, że dzieło Alessandra Antonellego jest dla Turynu tym, czym Pałac Kultury i Nauki dla Warszawy, a Wieża Eiffela dla Paryża. Początkowo miała to być synagoga. Jej budowę rozpoczęto zaraz po zjednoczeniu Włoch, bo gmina żydowska chciała mieć w Turynie odpowiednio okazałą świątynię. Dziś mieści się tu Muzeum Sztuki Filmowej - też świątynia, ale innego rodzaju. Poszczególne gatunki filmowe można oglądać w tzw. kaplicach, np. filmów grozy, horroru, burleski, kina absurdu czy czarno - białego filmu niemego. W muzeum ważne miejsce zajmuje kinematografia włoska, której pierwszą stolicą był Turyn. Zwiedzający podziwiają scenografię z filmu "Cabiria", klasycznego dzieła z epoki kina niemego, nakręconego w roku 1914, którego akcja toczy się w starożytności. W produkcji tego filmu brał udział sam Gabriele d’Annunzio. Z Muzeum Sztuki Filmowej przenosimy się do eleganckiej zabytkowej kawiarni mieszczącej się w podcieniach Via Po. Otwarta w 1780 roku Caffe Fiorio wciąż jest atrakcją Turynu. W przeszłości częstym gościem był tu hrabia Cavour, jeden z ojców zjednoczenia Włoch. W Cafe Fiorio Robert opowiada historię grissini, wynalazku kulinarnego rodem z Turynu. Są to pałeczki chlebowe upieczone po raz pierwszy w 1679 roku dla księcia Wiktora Amadeusza II, późniejszego króla, który cierpiał na niestrawność i nie mógł jeść chleba. Przepis na grissini opracowali: lekarz Teobaldo Pecchio i piekarz Antonio Bruneto. Przy Via Lagrange 39 mieści się Pastificio Defilippis - tradycyjny sklep z makaronami własnej produkcji. Istniejąca od 150 lat manufaktura wytwarza różnego rodzaju pastę i pierożki. Robert kupił papardelle, które przygotuje z grzybami, a zrobi to nie byle gdzie, bo w centrum miasta, na skrzyżowaniu Via Gramschi i Via Lagrange Królowie sabaudzcy, którzy przez wieki urzędowali w Turynie, chętnie wypoczywali za miastem. Jedna z ich rezydencji, wielkością przypominająca Wersal, nosi nazwę Venaria Reale. Zwiedzający zachwycają się La Grande Galeria (Wielką Galerią), zbudowaną na zlecenie króla Wiktora Amadeusza sabaudzkiego, tego od paluszków grissini. Galerię rozświetla słońce Piemontu i dlatego przyrównywana jest do Sali Zwierciadlanej w Wersalu. Można tutaj zobaczyć wystawę poświęconą modzie. Oprócz dzieł najlepszych włoskich projektantów są tu stroje historyczne i kostiumy filmowe, np. suknia, w której Claudia Cardinale wystąpiła w filmie "Lampart" Luchina Viscontiego. Włosi wiedzą, że ważne jest nie tylko to, w czym się chodzi, ale również to, czym się jeździ. Zatem będąc w Turynie, trzeba koniecznie odwiedzić słynne Museo dell’Automobile (Muzeum Motoryzacji), gdzie można podziwiać wspaniałe maszyny z początku XX wieku oraz z lat 30. i 50. Są auta włoskie, francuskie, a także produkowane za żelazną kurtyną, nasza syrena czy enerdowski trabant. I są oczywiście supernowoczesne auta sportowe i futurystyczne. Takie muzeum musiało powstać właśnie w Turynie, bo to kolebka włoskiego przemysłu motoryzacyjnego. W Turynie bardzo modne są tereny postindustrialne. Przy Via Nizza w starej wytwórni win, mieszczącej się naprzeciwko dawnej montowni fiata, są dziś delikatesy Eataly. Hala sklepowa jest tak wielka, że można jeździć na rowerze, byle z dużym bagażnikiem. W sąsiedniej sali zaś można zobaczyć portrety włoskich bohaterów narodowych i ich ulubione dania z przepisami. Giuseppe Mazzini, Giuseppe Garibaldi, Wiktor Emanuel II, a obok na ścianie hasło: "Il buon cibo che unisce L’Italia", co znaczy: Dobre jedzenie jednoczy Włochy!
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Co łączy gmach wiedeńskiej opery z klęską Austriaków w bitwie pod Sadową? Gdzie sprzedają najlepsze kiełbaski z ulicznej budki? Jak ze spalarni śmieci zrobić kolorowe dzieło sztuki? Dlaczego Wiedeń był ślimakową potęgą i jak dziś wraca do dawnej chwały? Na te i inne pytania daje odpowiedź Robert Makłowicz w podróży po współczesnych rewirach stolicy Austrii. Plac przed Operą Wiedeńską to jedno z emblematycznych miejsc naddunajskiej stolicy. Naprzeciwko opery stoi na cokole waleczny feldmarszałek, książę Albrecht. Nie ma chyba bardziej muzycznej stolicy niż Wiedeń. Ale miejsce to Robert odwiedza nie tylko ze względu na konotacje muzyczne. Symbolem austriackiego jedzenia ulicznego są kioski z kiełbaskami, tzw. würstlstandy. Najsłynniejszy taki kiosk w Wiedniu i chyba w całej Austrii, o nazwie Bitizinger, stoi niedaleko opery. Przy wysokim stoliku Robert degustuje na stojąco trzy dania, które popija szprycerem. Te trzy specjały to: bosna (jest to wykwintny hot-dog z pieczoną kiełbaską, surową posiekaną cebulką, natką pietruszki i proszkiem curry), käsecreme, czyli kiełbaska z kawałkami sera, oraz chrupiąca kiełbaska debreczyńska. Ring to szeroka arteria wokół historycznego centrum, zbudowana w miejscu zburzonych dawnych murów obronnych. Nieopodal jest ulica Dominikańskiej Baszty. Działa tam restauracja Konstantina Filippou. Jak twierdzą wtajemniczeni, to jedna z najlepszych nowoczesnych kuchni w Wiedniu. Robert degustuje tu kilka dań. Cod brandade z kawiorem z pstrąga łososiowego, langustynki grillowane i jako tatar z kalafiorem, oraz parfait z kaczej wątróbki. Kolejny modny adres kulinarny Wiednia to 3-gwiazdkowa restauracja Juana Amadora, hiszpańskiego szefa kuchni, który do Austrii przyjechał z Niemiec. W restauracji Amador trudno zamówić stolik, ale Robertowi się udaje. Mariahilfer Strasse to bardzo długa i ważna wiedeńska ulica. Łączy historyczne centrum miasta z dawną letnią rezydencją cesarską, pałacem Schönbrunn. To najsłynniejszy w mieście adres zakupowy. Robert odwiedza sklep z winami Wein & Co. Obok sklepu jest sklep i bar winny, a więc zakupy i degustacja na miejscu. Robert nabył dwie butelki wina Grüner Weltliner. Obie z napisem "Wien Wein", czyli wiedeńskie wino. Danie odcinka Robert gotuje w winnicy nad miastem. Jest to risotto ze szparagami i truskawkami na białym winie. Ślimak to symbol slow foodu, ale też jeden z symboli kulinarnego Wiednia. Mało kto wie, że Wiedeń był niegdyś ślimakową potęgą. Dlaczego? Miasto katolickie, więc mnóstwo postów w kalendarzu, a niegdyś uważano ślimaki za strawę wegetariańską, więc w post zajadano się nimi na całego. Hodowane w farmie na peryferiach miasta ślimaki są podawane w bistro o nazwie Wiener Schnecke. Ślimak to po niemiecku Schnecke. Teraz już wiemy, dlaczego poznańska ślimakowa drożdżówka jest nazywana szneką. Wiedeń jest podzielony na dzielnice. W dzielnicy XXI Robert zwiedza zabytkową piwnicę. Pod wysokim sklepieniem są tu składowane beczki na wino. Piwnica ma 500 lat, a budynek na oko 200, ale wina, które tu podają, są młode i rześkie. Takich piwnic jest w Wiedniu więcej. Degustacja wina odbywa się w modnej winiarni przy równie modnej Mariahilfer Strasse i Heuriger na przedmieściu. Robert próbuje trzech szczepów: pinot gris, pinot blanc oraz chardonnay.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz odwiedza Asti we Włoszech. W średniowieczu była to wolna republika miejska i najpotężniejszy ośrodek w całym Piemoncie. Z tamtych czasów została tylko imponująca katedra. Dzisiaj Asti to niewielkie centrum regionu Monferrato, słynące z czerwonych win barbera, białych muskatów i win musujących. W regionie Asti panowali i francuscy Walezjusze, i hiszpańscy Habsburgowie, a wreszcie dynastia sabaudzka, która zjednoczyła Włochy. Przy Piazza Medici Robert Makłowicz podziwia Torre Trojana, dom, który jest właściwie wieżą. W średniowieczu takich wież było w mieście 120; do naszych czasów przetrwało tylko kilka i stanowią turystyczną atrakcję. W winiarni przy Piazza Statuto trafiamy na degustację. Do słynnego czerwonego barbera d’Asti podano miejscowe sery kozie o nazwach: robiola i toma. Nieopodal przy Via Brofferio jest wspaniała cukiernia, torroneria - cioccolateria. W środku wita Roberta właściciel, pan Davide Maddaleno. Zakład działa w mieście od ponad stu lat. Maddaleno częstuje Roberta Makłowicza "dumą Piemontu", czyli nugatem własnej produkcji. W hali produkcyjnej Robert ma okazję zobaczyć minilinię do produkcji nugatów i paluszków grissini w polewie czekoladowej. Tutejsze grissini to po prostu piemonckie paluszki chlebowe w wersji słodkiej. W cukierni Davide Maddaleno jest sala tradycji. Na wystawie dokumentującej tradycje wyrobu słodyczy można zobaczyć ciekawy eksponat: walizkę obwoźnego sprzedawcy. Dzisiaj komiwojażerowie nie sprzedają już słodyczy w ten sposób, ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu używali takich walizek z przegródkami na próbki towaru. Po wizycie w cukierni pora na coś konkretnego. W restauracji w centrum miasta Robert Makłowicz ma okazję spróbować salumi e formaggi. Jest to przystawka z miejscowych wędlin i serów. Danie główne zaś to agnolotti antignano al sugo d’arrosto, czyli typowe dla regionu kwadratowe pierożki w sosie pieczeniowym, do których jak ulał pasuje kieliszek barbery. Kilka kilometrów na południe od Asti rozpościerają się łagodne pagórki regionu Monferrato. Na zboczach króluje winorośl i orzechy laskowe. Te dwie uprawy są bardzo ważne nie tylko dla krajobrazu, ale też dla miejscowej kuchni. W miasteczku Canelli Robert Makłowicz zwiedza historyczną winiarnię Gancia. Wita go ogromna makieta butli wina spumante. Winiarnia jest jednym z najstarszych i największych wytwórców białych win z regionu. Produkuje moscato d’Asti i Asti spumante. Piwnice winiarni o łukowatych sklepieniach przypominają katedrę i są nazywane podziemnymi katedrami. Te niezwykłe pomieszczenia mają wkrótce zostać wpisane na listę UNESCO. Robert uczestniczy w pokazie czarno - białego filmu o historii tego wyjątkowego miejsca. Był rok 1865. Młody Carlo Gancia wrócił do miasteczka Canelli z Szampanii, gdzie poznawał tajniki produkcji win musujących. Gancia stworzył miejscowy odpowiednik szampana. Takie wina wytwarza się tutaj do dziś. Odbiorcami win musujących w XIX wieku byli możni tego świata. Również koronowane głowy. Na ścianie piwnicy wisi dyplom podpisany przez Wiktora Emanuela II, który zaświadcza, że Carlo Gancia jest dostawcą szampana na królewski dwór. Wtedy jeszcze można było tak nazywać tego typu wina w różnych krajach. Dziś nazwa ta jest zastrzeżona wyłącznie dla Szampanii. W jednej z sal muzealnych winiarni odbywa się degustacja trzech gatunków wina ze szczepu: Moscato d’Asti Kilka kilometrów na północ od Asti leży wioska Castell’Alfero. Widać stąd doskonale położenie Piemontu, zamkniętego od północy łańcuchem Alp. Ale nie tylko krajobraz przywiódł tu polskiego podróżnika. Miejscowość Castell’Alfero wzięła swą nazwę od pałacu, który był siedzibą hrabiowskiego rodu o nazwisku Amico. Urodzony tutaj Giovanni Battista de Rolandis wyjechał na studia do Bolonii, gdzie przystąpił do organizacji niepodległościowej,
Czas trwania: 24min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Zielona Dolina Dunaju między Wiedniem a Bratysławą to okolica mało u nas znana, a z wielu powodów godna uwagi, pełna atrakcji historycznych, kulinarnych oraz przyrodniczych. Atrakcją historyczną jest niewątpliwie Schloss Hof, dawny pałac księcia Eugena Sabaudzkiego, a potem Marii Teresy (cesarzowej, która podpisała pierwszy rozbiór Polski). Schloss Hof to drugi po Schönbrunnie pod względem wielkości kompleks pałacowy w całej Austrii. Ducha epoki można spotkać tu w komnatach i historycznych strojach, ale również na talerzu, w postaci autentycznych barokowych dań. W sali jadalnej pałacu stoi stół zastawiony owocami. Robert przechodzi do kuchni, gdzie "historyczna" kucharka podaje mu czarkę zupy. Wyprawy kulinarne w przeszłość są jednym z elementów zwiedzania pałacu. Widzimy ludzi w barokowych kostiumach i barokowo zastawione stoły. I jest prawdziwe jedzenie, gotowane według dawnych receptur, np. zupa winna na bazie białego wina. Do dziś w Wiedniu można zjeść taką Weinsupe. Dolina Dunaju ma swój park narodowy, Donau Auen, z podwodnym obserwatorium dzikiej przyrody. Powstanie Donau Auen było efektem protestu społecznego. W latach 80. rząd postanowił osuszyć podmokłe tereny starorzecza, uregulować Dunaj i jego dopływy. Ludzie własnymi ciałami zatrzymali buldożery i koparki. Potem utworzono tu park narodowy i pierwotną naturę tych dawnych terenów myśliwskich możemy nadal podziwiać w jej nienaruszonej formie. Na zamkowej wyspie znajduje się podwodne obserwatorium. Specjalna konstrukcja pozwala wniknąć w głąb jeziora, dzięki czemu można podziwiać ryby różnych odmian. Najwięcej jest płoci i brzan. Czasami przemyka sterlet, endemiczna odmiana jesiotra, która żyje tylko w Dunaju i jego dopływach. Niegdyś były to tereny łowieckie, łowiono ryby, ale polowano też na zwierzęta biegające ponad wodami: dziki i jelenie. Dziś cała fauna jest pod ochroną. Marchfeld, płaski fragment Doliny Dunaju, słynie ze szparagów. Robert odwiedza tu rolniczą wioskę o nazwie Mannsdorf. Szparagi to sezonowe białe złoto o licznych zastosowaniach kulinarnych. Na polu szparagów Robert gotuje danie odcinka: knedle grysikowe w sosie szparagowym. Region ten nie tylko szparagami stoi. To najżyźniejsze ziemie w całej Austrii. Uprawia się tu mnóstwo owoców i warzyw, niekoniecznie kojarzących się z miejscową kuchnią. W miejscowości Adamah Biohof Robert odwiedza sklep ekologiczny, gdzie prezentuje wybrane produkty i próbuje soku burakowo - jabłkowego. Na początku sprzedawano tu tylko bioprodukty miejscowe. Okazało się jednak, że ludzie pragną też zdrowych rzeczy z innych stron świata, przypraw, owoców, ale również produktów mleczarskich i mięsa. Carnuntum to rzymskie miasto, prawdziwe Pompeje pod Wiedniem, ale już po południowej stronie Dunaju. Kiedyś była to granica dwóch światów, ponieważ tutaj kończyło się Imperium Rzymskie. Po jednej strony Dunaju barbarzyńcy, po drugiej Rzymianie. Podział pozostał do dzisiaj: tam jarzyny, tu przywieziona przez Rzymian winorośl. Każda miejscowa wioska ma swoją Kellergasse - uliczkę z piwnicami wkopanymi w ziemię, żeby trzymały chłód. Niektóre z nich są otwarte. Degustacja wina odbywa się w plenerze. Goście siedzą przy stołach pod pergolą z winorośli. Przed Robertem wiejski chleb, wędliny, sery, zimne przekąski i wino. Nazwa Carnuntum wywodzi się od rzymskiego obozu wojskowego, który założono, aby trzymał w szachu bitne plemię Markomanów. Obóz przekształcił się w wielkie miasto, które jednak padło pod ciosami Hunów i nie stało się współczesną metropolią, jak np. Wiedeń. W Carnuntum Robert zwiedza zachowane luksusowe wnętrza rzymskiego domostwa. W kuchni pani w rzymskim stroju zagniata ciasto. Ostatni punkt podróży po Dolinie Dunaju to Jagdschloss Eckartsau, dawny pałacyk myśliwski Habsburgów. Pałacyk do stanu świetności doprowadził arcyksiążę Franz Ferdin
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz kontynuuje podróż po Piemoncie w północnych Włoszech. Tym razem odwiedza miasto Alba i region Langhe. Alba słynie z biały trufli, a cały region z czerwonego wina barolo. Oficjalne otwarcie sezonu na trufle odbywa się w pierwszą niedzielę października. Tego wydarzenia smakosz z Krakowa nie mógł przegapić. Całe miasto zamienia się wtedy w wielki targ spożywczy. W ogromnym namiocie ustawionym w centrum Alby spotykają się trifulau, czyli poszukiwacze trufli i ich amatorzy, aby pod okiem sędziów i ekspertów zawierać truflowe transakcje, często bardzo kosztowne, zawsze bardzo aromatyczne. Przy jednym ze stoisk Robert objaśnia fenomen białych trufli. Wiele jest odmian tych niezwykłych grzybów rosnących pod ziemią, ale tylko dwie są jadalne: czarna i biała. Ta druga, tuber magnatum pico, jest cenniejsza. Najmniejsze okazy trufli kosztują 2 euro za gram. Ponadkilogramowe giganty sprzedawane są za sumy grubo przekraczające 100 tys. euro. Na stanowisku sędziów okazy o wadze powyżej 10 gramów można zapakować w woreczek i otrzymać certyfikat jakości i autentyczności trufli. Laikom trufle kojarzą się ze świniami. Rzeczywiście świnia szuka trufli i sama je zjada. Ludziom zaś w poszukiwaniu tych grzybów pomagają specjalnie szkolone psy. Sutki szczennej suki smaruje się truflami, żeby małe pieski wyssały zamiłowanie do trufli dosłownie z mlekiem matki. Trufle zbierano w Albie od dawna, ale dopiero w latach 30. XX wieku miejscowy trifulau i właściciel sklepu wpadł na pomysł zorganizowania targów truflowych i rozpropagował tę ideę. Był nim Giacomo Morra; jego sklep działa do dziś przy Piazza Pertinace. Nieopodal w niezwykłej scenerii restauracyjnego ogrodu z widokiem na okolice Robert gotuje risotto z winem barolo i oczywiście z truflami. Wino barolo wzięło swoją nazwę od niewielkiego miasteczka. Miejscowość ta nie zaistniałaby pewnie jako atrakcja turystyczna, gdyby nie tutejsze warunki do uprawy winorośli. Barolo to dziś jeden z najsłynniejszych adresów winiarskiego świata. Turyści przyjeżdżają tu skosztować jedynego w swoim rodzaju wina. W miejscowym zamku urządzono nawet Muzeum Wina, do którego wchodzi się przez bar z figurami bóstw i kieliszkami. Łączy je to, że wszystkie są związane z winem. W tej części Włoch istnieje tylko jedna obowiązkowa przekąska do wina: piemockie paluszki grissini. W grissinificio można zobaczyć, jak się je wytwarza. Produkcja jest w zasadzie ręczna. Maszyna kroi tylko wyrobione ciasto na wałki, które są rozciągane ręcznie i formowane. Słynne grissini powstają nie tylko w wielkich piekarniach, ale i małych domowych zakładach. Jako że nie samym chlebem człowiek żyje, Robert odwiedza wiejską masarnię w okolicy Alby. Przy zakładzie sklepik firmowy, w którym można dostać wyrabianą tu wędlinę o nazwie salsiccia di verduno. Składa się ona w 80% z cielęciny, w 20% ze słoniny. Można ją jeść na surowo albo z makaronem w postaci ragu. Maleńka miejscowość Grinzane Cavour szczyci się zamkiem, w którym w XIX wieku mieszkał hrabia Cavour, jeden z ojców zjednoczenia Włoch; był on również burmistrzem Grinzane. Dziś na zamku obraduje kapituła najważniejszej włoskiej nagrody literackiej. Obrady przebiegają chyba w miłej atmosferze, bo na zamku mieści się również sklep z winem i regionalnymi produktami. Jest tu makaron, grzyby (funghi), orzechy laskowe, octy winne. Żeby ogarnąć taką mnogość jedzenia i picia, trzeba podejść do sprawy naukowo. Pewnie dlatego w pobliskim Pollenzo, w dawnej rezydencji królów sabaudzkich, otworzono w 2004 roku Uniwersytet Nauk Gastronomicznych. Badania naukowe dotyczące upraw i produkcji wina zapoczątkował już w pocz. XIX wieku Karol Albert Sabaudzki, król Sardynii. Uniwersytet w Pollenzo kontynuuje te tradycje. Odwiedził go niedawno brytyjski książęKarol, który żywo interesuje się rolnictwem. W okolicac
Czas trwania: 25min. / 2011 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert zwiedza Dolną Austrię, krainę pełną zabytków, dobrego jedzenia i doskonałych białych win. Choć mowa jest o Dolnej Austrii, to tereny tutaj są lekko górzyste. Na jednym ze wzgórz stoi klasztor opactwa benedyktynów, Göttweig, nazywany "austriackim Monte Cassino". W bryłach budynków dominuje barok, ale opactwo zostało założone dużo wcześniej, bo już w XI wieku, przez biskupa Altmanna z Passawy. Klasztor jest ogromny, ale braci mieszka tu tylko kilkunastu. Klasztor to dziś w większej części otwarte muzeum. Chociaż pełni, jak niegdyś, jeszcze jedną ważną funkcję - jest przystankiem na austriackim odcinku trasy pielgrzymki do Santiago de Compostela. Każdy pielgrzym dostanie tu za niewielkie pieniądze strawę i dach nad głową. Nie da się opisać tej okolicy z pominięciem miasta Krems - und - Stein, które zachwyca wspaniałą architekturą. Już w średniowieczu działał tu Zajazd Pod Złotym Lwem, w czasach renesansu przekształcony w zajazd pocztowy. W miejscowej gospodzie Robert degustuje lokalny specjał (gebackener kalbskopf), który wygląda jak panierowany ser albo ryba, a jest to pieczona cielęca głowa. Heuriger to lokal, w którym austriaccy winiarze mogą sprzedawać produkowane przez siebie wino. Robert zamawia tu nie tylko wino, ale i zimne przekąski. Na talerzu: szynka z dzika, sery, sałatka ze szparagów i morelowy chutney. Najlepsze morele rosną w Dolinie Wachau pomiędzy Krems a Melkiem. Chutney zaś doskonale pasuje do serów. Kolejna atrakcja to rejs statkiem po Dunaju. W taki rejs warto się wybrać, by zobaczyć m.in. twierdzę Aggstein, której więźniem był Ryszard Lwie Serce wracający z wyprawy krzyżowej. Tymczasem statek cumuje w Dürnstein, niewielkim miasteczku, które Robert nazywa cudowną bombonierką. Jest tu piękna architektura i mnóstwo sklepów z pamiątkami. Przez Dürnstein przebiega naddunajska trasa rowerowa. Robert zwiedza winnicę pod miastem. Typowy obrazek w tej peryferyjnej części Dürnstein to winnice i drzewa morelowe. W takiej scenerii krakowski smakosz gotuje zupę rieslingową. Miejscowa kooperatywa zrzesza ponad 100 winiarskich rodzin. Wina białe, które tu przeważają, podzielono na 3 kategorie: najlżejszą, średnią i najmocniejszą. Miejscowość Mautern leży naprzeciwko Krems, ale po drugiej stronie Dunaju. Robert zwiedza winnicę Nikolaihof, która - jak podają źródła - jest najstarszą winnicą w Austrii. Wytwarzano tu wino już w czasach Celtów. Miejscowe terroir rodzi świetne rieslingi. Ostatni etap podróży po Dolnej Austrii to miasteczko Wösendorf. W miejscowej restauracji Robert przekonuje, że riesling reński to najbardziej szlachetny biały szczep winny na świecie. Brzmi to przekornie, bo jesteśmy nad Dunajem. A wracając do rieslinga - jest uniwersalny, ale najlepiej łączy się z rybą, np. z sandaczem smażonym na klarowanym maśle, podanym z dodatkiem kaszanki, w sosie z cebuli.
Czas trwania: 25min. / 2016 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz wybrał się na Maderę. Ta piękna wyspa - ogród leży na Oceanie Atlantyckim na wysokości Casablanki, 700 km od wybrzeży Afryki i 1000 km od Lizbony. Wyspa powstała ok. 5 milionów lat temu na skutek podwodnych erupcji wulkanu. Pełna jej nazwa w języku portugalskim brzmi: Ilha da Madeira, czyli Wyspa Drewna, bo pierwotnie porastały ją gęste lasy. Osadnicy wypalali je, żeby uzyskać pola uprawne. Portugalczycy uprawiali na Maderze trzcinę cukrową, która trafiła tu z Sycylii w połowie XV stulecia. Od niej zaczęła się dla wyspy gospodarcza hossa. Z trzciny wyrabiano cukier i rum. W miejscowości Calheta Robert odwiedza starą wytwórnię cukru i rumu zarazem. Dziś jest tu muzeum. We wnętrzu ogromnej hali fabrycznej stoją stare żeliwne angielskie maszyny i wielkie zbiorniki. Proces produkcji rumu nie jest skomplikowany: najpierw trzeba wycisnąć sok z trzciny (jeśli chce się go pić w naturalnej postaci, trzeba go zakwasić sokiem z cytryny, żeby się nie utlenił), potem sok poddać fermentacji i destylacji. W saloniku, w dawnym biurze dyrektora, Robert degustuje rum biały, kolorowy i ciemny. Do trunków podaje się ciasto piernikowe bolo de mel i suszone owoce. Po wytwórni rumu kolej na winnice. W Estreito, na zboczu wzgórza, wysoko nad oceanem rozpina się wspaniale na pergolach winorośl. W tym miejscu doskonale widać specyfikę Madery: nad brzegiem oceanu słońce, wyżej w górach już chmury i deszcz. Te pogodowe anomalie tworzą świetne warunki do uprawy różnych roślin, z których winorośl to największy rolniczy skarb wyspy. Pierwsze sadzonki winorośli przyjechały tu w XV wieku z Cypru i Krety. W Funchal Robert zwiedza zabytkową winiarnię. Na piętrze mieści się sala ze starymi beczkami. Równie pieczołowicie jak wino przechowuje się tu stare księgi handlowe. Jedna z nich pochodzi z roku 1794. We Francji szaleje rewolucja, na gilotynie spadają głowy arystokratów, a tutaj spisuje się kolejne partie wysyłanego w świat wina, z których najbardziej znane to oczywiście madera. Wina tego typu świetnie się przechowują. Nawet 200 - letni trunek zachowuje swoje walory, a otwartą butelkę można trzymać 2 lata. W sali degustacji, za stołami zrobionymi z beczek, Robert raczy się czterema typami madery: wytrawną, półwytrawną, półsłodką i słodką, czyli małmazją. To szczepy białe, ale kolor wina zmienia się w trakcie procesu dojrzewania. Miejscowi piją je jako aperitif albo na deser. Nie popijają nimi jedzenia. W okolicach Estreito na wzgórzu z widokiem na winnice i daleki ocean Robert przyrządza danie: peixe espada de vinhalhos, czyli rybę pałasz w zalewie octowo - czosnkowej. Na niżej położonych, najcieplejszych obszarach wyspy rosną bananowce. To jedna z najstarszych roślin uprawnych, jakie zna człowiek. Wygląda jak drzewo podobne do palmy, ale to bylina. Tylko jeden raz w cyklu życia bananowca na jego szczycie wyrasta kwiatostan. Na Maderze jest on koloru fioletowego. Kolba kwiatowa rośnie do góry, potem zwiesza się w dół. Kiedy się ją zetnie, można ściąć całą roślinę, bo drugi kwiat już nie wyrośnie. Ale wtedy z podziemnego kłącza wyrasta drugi pęd i cała historia się powtarza. Można w ten sposób sterować fazami dojrzewania kolejnych kiści i jeść świeże banany przez cały rok. Z północy na południe wyspy jest zaledwie dwadzieścia kilka kilometrów, a jednak są tu dwie strefy klimatyczne. Różnice temperatur nie są wielkie, zwłaszcza dla przybysza z Europy w sezonie jesienno - zimowym. Robert odwiedza leżącą na północy wioskę Santana. Uwagę przybysza zwracają niespotykane w naszym klimacie drzewa smocze. Warto też odwiedzić tutejszy skansen, by zobaczyć w jakich domkach mieszkali dawniej tubylcy. W Santanie Robert zatrzymuje się jednak nie w skansenie, ale w hotelu. Z balkonu hotelowego widać bowiem Maderę jakby w pigułce: szczyty gór w chmurach, a w dole klify i błękitny
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Historycznym tropem Robert Makłowicz prowadzi nas do pierwszej budowli, jaką wznieśli w Manili Hiszpanie, którzy założyli miasto w XVI wieku, do Fortu Santiago w dzisiejszej dzielnicy Intramuros. Oprócz fortyfikacji katoliccy kolonizatorzy budowali piękne kościoły, takie jak perła baroku San Agustin. Kościoły wznoszą się również za rzeką Pasig w chińskiej dzielnicy. Manilskie Binondo to najstarsze Chinatown na całym świecie, do dziś tętniące życiem. Chińczycy, którzy osiedlali się tu za panowania hiszpańskiego, musieli przyjąć katolicyzm. Po Hiszpanach władcami Filipin zostali na początku XX wieku Amerykanie. Pozostały po nich wszechobecne angielskie słowa oraz dania typu mięso w bułce. Manilskie menu Roberta jest dużo ciekawsze: kare - kare z ogonów wołowych duszonych w sosie z orzeszków ziemnych, golonka i podroby wieprzowe, chicken barbecue, kwaśna tamaryndowa zupa sinigang, zupa z płetwy rekina oraz morski ogórek, czyli trepang.
Czas trwania: 25min. / 2017 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert odwiedza archipelag Madery, którego odkrywcami byli trzej Portugalczycy: Zarco, Teixeira i Perestrello. Przybyli tu w 1418 roku. Najpierw wylądowali na Porto Santo, a rok później na Maderze. Inicjatorem ich wyprawy był książę Henryk Żeglarz. Stolicą Porto Santo jest Vila da Baleira. W 1479 roku na wyspę przybył Krzysztof Kolumb, który poślubił Filipe Moniz, córkę gubernatora Perestrello. Śledząc losy Kolumba na Porto Santo, trzeba zadać sobie pytanie, jakim cudem ten ubogi genueńczyk mógł pojąć za żonę tak szlachetnie urodzoną pannę. W jednym z najstarszych budynków miasteczka, zwanym domem Kolumba, jest dziś muzeum. Można tu podziwiać model Santa Marii oraz innych okrętów uczestniczących w historycznej wyprawie Kolumba, zakończonej w 1492 roku odkryciem nieznanego lądu. Tymczasem na placu Vila da Baleira w ogródku restauracji Robert degustuje typowe dla wyspy danie: prego no bolo do caco, czyli wołowinę w placku chlebowym z masłem czosnkowym. Na Maderze mieszka ćwierć miliona ludzi, na Porto Santo zaledwie 4 tysiące. Nic dziwnego, wyspa jest sucha jak pieprz. Dziś jej mieszkańcy żyją głównie z turystyki, ale dawniej walczyli z naturą i próbowali uprawiać różne jadalne rośliny. Trudno uwierzyć, że na tych łysych górskich zboczach wyspy zbierano kiedyś zboże. Robert odwiedza Casa da Serra, gospodarstwo skansen, gdzie można zobaczyć, jak wyspiarze z Santo Porto wypiekali chleb bolo do caco. Po portugalsku caco znaczy skorupa. Chodzi o rozgrzaną kamienna płytę, na której piecze się ten właśnie chleb. Bolo do caco to również dodatek do słynnego miejscowego dania, wołowiny z papryką, które Robert przyrządza na dziedzińcu gospodarstwa. Spacerując po kamienistej plaży Porto Santo, Robert podziwia klif Cabo Giro i rozmyśla o królu Władysławie Warneńczyku, który rzekomo nie zginął pod Warną. Po przegranej bitwie nie wrócił do Polski, ale osiadł na Maderze. Od portugalskiego króla otrzymał posiadłość w miejscowości Madalena do Mar, położonej za tym klifem. Przedziwny też spotkał go koniec. Kiedy płynął tędy do domu, ze szczytu klifu oderwał się wielki odłam skalny i spadł prosto na jego łódź. Nie są to jakieś bajki, tylko naukowa teoria, którą opublikował w swoich książkach portugalski historyk Manuel Rosa. Zwiedzanie Madery Robert rozpoczyna od wioski rybackiej Cmara de Lobos, co po portugalsku znaczy zatoka wilków. Nie chodzi jednak o wilki z lasu, tylko o foki mniszki, które upodobały sobie to miejsce. Na tarasie jednego z domów malował akwarele Winston Churchill, o czym przypomina pamiątkowa tablica na ścianie. W roku 1949 Churchill przeszedł wylew. Rodzina wysłała go na wypoczynek na Maderę. W tutejszym porcie rybackim cumuje mnóstwo kolorowych łodzi rybackich, a na specjalnych wieszakach suszą się w słońcu ryby. Przeważnie peixe - gata, czyli zębacze. W portowej knajpce Robert degustuje najpopularniejszy napój na Maderze, którego nazwa - poncha - pochodzi od angielskiego punch, czyli ponczu, rumu mieszanego z sokami owocowymi. Bardzo znaną miejscowością na Maderze jest wieś Monte (po portugalsku góra). W XIX i XX wieku mieszkało tu wiele znanych osobistości. Jedną z nich był cesarz Karol Habsburg, ostatni władca Austro - Węgier, który abdykował 10 listopada 1918 roku. Cesarz spoczywa w kościele Nossa Senhora, w Sanktuarium Matki Boskiej Górskiej. Papież Jan Paweł II ogłosił Karola błogosławionym.
Czas trwania: 24min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Wycieczka statkiem przełomem Dunaju skłania Roberta do przywołania czasów antycznych, kiedy rzeka stanowiła granicę między cywilizacją na południu a barbarzyńcami na północy. Dziś po obu stronach Dunaju Bawarczycy z powodzeniem uprawiają ziemniaki i chmiel, dwie rośliny Rzymianom nieznane. Robert odwiedza Dolinę Hallertau największe na świecie zagłębie chmielowe. Jest wrzesień czas żniw chmielowych. W otwartej stodole na dziedzińcu gospodarstwa maszyna z taśmociągiem oddziela szyszki od pnączy zwiezionych z pola. Szyszki chmielowe zawierają do 40 procent wody, więc świeże nie nadają się do przechowywania, bo by zgniły. Trzeba je wysuszyć. W Niemczech chmiel jest bardzo ważną rośliną, o czym można się przekonać w Muzeum Chmielu w Wolznach. Już w VIII wieku ludzie zbierali dziki chmiel, potem sami zaczęli go uprawiać. Przełomem w historii piwowarstwa był rok 1516, kiedy to bawarski książę Wilhelm IV wydał dekret o czystości piwa, tzw. Reinheitsgebot. Zgodnie z nim, piwo wolno było wyrabiać tylko z trzech składników: jęczmienia, wody i chmielu. Zatem piwa belgijskie, aromatyzowane np. cytrusami, wedle niemieckiego prawa piwem nie są. W Niemczech wciąż silne są tradycje małych browarów lokalnych, które produkują piwo dla najbliższej okolicy. Robert odwiedza historyczny browar w miejscowości Legenfeld. Pierwsze piwo uwarzono tam już w XV wieku. We wnętrzu browaru znajduje się sala otwartych kadzi fermentacyjnych. Brzeczka fermentuje w nich przez trzy tygodnie. Takich obrazków nie zobaczy się w wielkoprzemysłowych browarach. Tutaj to piwowar, a nie komputer, decyduje o jakości piwa. Przy browarze jest restauracja, której historia sięga ponad 400 lat. Na pierwszej stronie menu restauracji znajduje się lista dostawców produktów rolnych. Obowiązuje zasada zero anonimowości na talerzu. Wiemy, co jemy. Ziemniaki np. dostarcza do kuchni rodzina Plöckl. Nic dziwnego, że bywa tu mnóstwo ludzi. Robert zamówił pieczeń wieprzową z ziemniaczanym knedlem. Danie główne odcinka: Leberkäse ze smażonymi ziemniakami i białą kapustą w zalewie octowej Robert gotuje na skarpie z widokiem na dolinę Dunaju. Po tak obfitym posiłku wybiera się na pole, by zobaczyć uprawę ziemniaków. Potem udaje się do przetwórni w Neumarkt. Do rampy podjeżdża właśnie wywrotka, która wysypuje ziemniaki do podajnika fabrycznego taśmociągu. Zanim jednak partia ziemniaków zostanie przyjęta do przetwórni, trzeba je sprawdzić. W laboratorium przeprowadza się badanie na zawartość skrobi. Od wyniku badania zależy ich cena. W przetwórni w Neumarkt wyrabia się kluseczki i knedle. Robert ma okazję spróbować dwóch rodzajów knedli ziemniaczanych: z sosem pieczeniowym oraz nadziewanych kostkami z bułki smażonymi na maśle. Hollstadt to rolnicze miasteczko w bawarskiej Frankonii. Akurat odbywa się tu Kartoffeltag, czyli Dzień Ziemniaka. Miejscowe kartoflane dożynki to wielki festyn dla mieszkańców. Doroczne ziemniaczane święto odbywa się pod patronatem Bayerische Bauern Verband, czyli Bawarskiego Stowarzyszenia Rolników. Na jednym ze stoisk jego właściciel wyjmuje z pieca blachę z bochenkami ziemniaczanego chleba. Przy innym stoisku ubrany na żółto pan gotuje w parniku ziemniaki w mundurkach. Na festynie są także stoiska z wędlinami. Robert raczy się pajdą ziemniaczanego chleba z masłem i plastrem baleronu ukrojonym na maszynie. Smakowicie wygląda też Blutwusrt; jest to krwawa kiszka na zimno podawana z porcją ziemniaków z parownika. Do tego obowiązkowo szklanka piwa. .
Czas trwania: 25min. / 2013 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Stolicą Madery jest Funchal. Nazwa tego miasta pochodzi od słowa "funcho", co po portugalsku znaczy koper włoski. Zwiedzanie miasta Robert, jak przystało na recenzenta kulinarnego, rozpoczyna od targu spożywczego, gdzie lokalni producenci chętnie eksponują swoje płody rolne. Znajdujący się w centrum miasta barwny i egzotyczny targ jest także atrakcją turystyczną. Niezwykle łagodny klimat Madery sprawia, że rośnie tu praktycznie wszystko. W dodatku portugalscy żeglarze zwozili na wyspę rośliny z całego świata. Robert jest zafascynowany galerią z owocami. Jeszcze bardziej pochłania go oferta targowiska rybnego. Madera to wyspa pochodzenia wulkanicznego, praktycznie pozbawiona szelfu, więc tuż u jej brzegów otwiera się morska głębia. Można tu łowić pałasze, symboliczne dla całej Portugalii sardynki oraz byczki z rodziny makreli i tuńczyki bonito. Odkrywcą Madery jest portugalski żeglarz Joao Goncalves Zarco, który dopłynął tu w 1418 roku. Zarco był pierwszym gubernatorem wyspy i założycielem Funchal. W centrum miasta można podziwiać jego imponujący pomnik. W świecie jednak stokroć bardziej znany jest inny obywatel Funchal... piłkarz Cristiano Ronaldo, który swoją karierę zaczynał w tutejszej szkółce piłkarskiej. Funchal to także ważne miejsce dla Polaków. Tuż obok katedry znajduje się popiersie marszałka Józefa Piłsudskiego, który spędził tu kilka miesięcy na przełomie lat 1930/31. Odpowiednie lokum na wyspie wyszukał mu syn prezydenta Mościckiego. Jego wybór padł na willę Quinta Bettancourt na przedmieściach stolicy. Dziś to prywatny dom i nie można tam zajrzeć. W Funchal jest także pomnik Jana Pawła II. Rua de Santa Maria to najstarsza część miasta, stanowiąca dosłownie plątaninę wąskich uliczek. Z okolicznych knajpek dobiegają dźwięki fado. Dla smakosza jednak najważniejsze są kulinarne zapachy. Robert wyczuwa, że w jednej z restauracyjek można zjeść sardinha assada, czyli sardynki pieczone na ruszcie, arcyportugalski specjał, w innej zaś espetadę z wołowiny. Espetada to po prostu szaszłyk z mięsa natartego czosnkiem i ziołami. Atrakcją turystyczną Madery jest niewątpliwie twierdza Sao Tiago. Zbudowana w XVII wieku forteca miała chronić miasto przed atakami piratów. Na szczęście Funchal tylko raz poważniej ucierpiało. Było to w czasie I wojny światowej, kiedy do zatoki wpłynął niemiecki U - Boot. Poza tym Funchal nigdy nie doznało brutalnej agresji.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Tunezyjska Dżerba to najwieksza i zdaniem wielu najpiękniejsza wyspa afrykańskiego wybrzeża Morza Śródziemnego. Dziś to przede wszystkim wakacyjny kurort. Smakosz i podróżnik z Polski zwiedzanie Dżerby zaczyna od dawnej twierdzy w Houmt Souk, z którą wiąże się dramatyczna XVI - wieczna historia. Houmt Souk to największe miasto na wyspie. W średniowieczu panowali tu sycylijscy Normanowie, a potem Hiszpanie. W XVI wieku postrach na Morzu Śródziemnym siał okrutny pirat Dragout, który pochodził właśnie z tych stron. W 1560 roku zawarł przymierze z Turkami i pobił na morzu flotę hiszpańską. Załoga oblężonej twierdzy, pozbawiona szansy na odsiecz, walczyła do końca. Wszyscy, którzy nie zginęli w bitwie, poszli pod nóż. Z czaszek pokonanych wrogów Dragout kazał usypać poza murami fortu kopiec, który straszył tam przez 200 lat. Dziś stoi tam pomnik. Houmt Souk to po arabsku "osada targowa", więc jest tu oczywiście targ, czyli souk. I jak to na arabskim targu: można tu kupić niemal wszystko. Rybna część targu nie jest wielka, ale dobrze zaopatrzona. Wyjątkowa zaś jest forma sprzedaży: kiedy zbierze się kilku potencjalnych klientów, rozpoczyna się licytacja, podczas której kupujący licytują, a sprzedawca prezentuje rybę nawleczoną na sznurek. W głównej alei targowej, otoczony przez miejscowych gapiów, Robert gotuje danie główne odcinka: marchewkę z harissą. Jest to ostra pasta paprykowa. Z kolei w pobliskiej wiosce El May Robert odwiedza sklep z przyprawami i harissą, gdzie omawia skład i sposób produkcji tego przysmaku. W El May mieszkają nie tylko Arabowie, ale i Berberowie. Wolny czas spędzają w kawiarni, grając w domino i szachy, pijąc kawę lub herbatkę. Wszyscy oni uwielbiają harissę. To w Tunezji obowiązkowa przyprawa. Poza Arabami i Berberami liczna jest na Dżerbie społeczność żydowska. W miasteczku Er Rihad znajduje się najstarsza w całej Afryce synagoga El Ghriba. W VI wieku przed Chrystusem państwo Izraelitów zostało podbite przez Babilończyków. Król Nabuchodonozor rozkazał zburzyć świątynię Salomona. Właśnie wtedy nastąpił pierwszy exodus Żydów z Izraela. Jak głosi legenda, żydowska dziewczyna zabrała kamień ze zburzonej świątyni i ruszyła na zachód. Doszła aż na Dżerbę, gdzie wzniesiono synagogę. Święty kamień jest wmurowany w jej sklepienie. Dzisiejszy budynek pochodzi z XIX stulecia, ale żydowski dom modlitw stał w tym miejscu już w VI wieku p.n.e. Dla kulinarnego podróżnika atrakcją jest wizyta w tradycyjnej olejarni, gdzie oliwa jest tłoczona tak samo jak przed wiekami. Właśnie jest czas oliwnych żniw i Robert ma okazję objaśnić proces tłoczenia oliwy. W wyniku pierwszego tłoczenia otrzymuje się oliwę dziewiczą. Ale powstałą miazgę można poddać dalszej rafinacji, jej produktem będzie olej z wytłoczyn oliwkowych, znany pod włoską nazwą olio di sansa di oliva. Na kamieniu przed budynkiem tłoczni, wśród stosów oliwek, Robert dokonuje degustacji świeżej oliwy - trzyma w dzbanuszku mętny, niefiltrowany płyn. Kulinarne atrakcje Dżerby, poza ręcznie tłoczoną oliwą i marchewką z berberyjską harissą, to oczywiście kuskus, może być rybny lub z sosem z suszonej jagnięciny, oraz sery, wyrabiane na miejscu z mleka pochodzącego wyłącznie od dżerbiańskich krów.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Kulinarno - podróżniczy program Roberta Makłowicza, w którym przekazywana jest praktyczna wiedza związana z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Pieczony prosiak o siódmej rano? W Manili jak najbardziej. Objazd atrakcyjnych dzielnic filipińskiej metropolii zaczynamy od spotkania z wieprzowiną z rożna, a dalej jest jeszcze ciekawiej. Gotowane kacze jajo z 2 - tygodniowym zarodkiem o nazwie balut to specjał dla wielu przyjezdnych trudny do przełknięcia. Bardzo popularne w całym kraju adobo może odstraszyć chyba tylko wegetarian, bo to marynowane w occie mięso, duszone z czosnkiem, przyprawami i ziołami, które przyrządza dla Roberta mistrzyni filipińskiej kuchni, pani Lilian Borromeo. Kolejną oryginalną propozycją jest targ owoców morza, gdzie klient robi zakupy i natychmiast niesie je do restauracji po drugiej stronie ulicy, a tam przyrządzają mu świeże krewetki, małże i kraby w klika minut, wedle życzenia i w dodatku za niewygórowaną cenę. Z tematów pozakulinarnych: jazda po zatłoczonych stołecznych ulicach kolorowym jeepneyem i wizyta w Bonifacio Global City, wśród drapaczy chmur.
Czas trwania: 25min. / 2017 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Rozległy widok na pustynno - górzystą okolicę to krajobraz typowy dla południa Tunezji. Te pustynne góry były przez wieki zamieszkiwane przez Berberów, koczownicze rdzenne plemiona tych ziem. Do dziś zachowało się wiele wspaniałych ksarów - obronnych wiosek z piętrowo budowanymi spichlerzami. Jedna z nich o nazwie Quled Soultan leży w pobliżu miasta Tatawin. Przy głównym placu wioski stoi meczet, jest tu też kawiarnia i przystanek autobusowy. Jednak cała osada wygląda raczej na wyludnioną. Dziś ludzie wolą mieszkać w mieście. Mur zewnętrzny warowni Quled Soultan zbudowany był z kamieni lub z cegły suszonej na słońcu, lepionej z gliny, mułu i trawy. Budowla ma formę plastra miodu. Jedynym dostępnym drewnem było wtedy drewno palmowe, z niego zrobione są drzwi, podesty i niby - haki, przez które przerzucano liny służące do wciągania pojemników z ziarnem. Przechowywano je w spichlerzach, obok serów i oliwy. W głębi ksaru, na środku dziedzińca rosną niewielkie palmy, pod nimi kilka starych glinianych amfor na oliwę. Południowa część Tunezji to ostatnia strefa występowania drzew oliwnych w Afryce Północnej. Dalej na południe jest już za gorąco. Pod względem sumy rocznych opadów ten region klasyfikuje się jako pustynię. Kolejny tunezyjski przystanek to Chenini, historyczne miasto na stromych zboczach góry; opustoszałe domy są tu dosłownie przyklejone do skalnych ścian. Tutejsze góry są zbudowane z tufu; jest to bardzo miękka skała, więc Berberowie wpadli na pomysł, żeby wydrążyć w niej domostwa. Górna część wioski pochodzi z XII wieku. Dziś życie toczy się na dole, bo tutaj trzeba się mozolnie wspinać albo wwozić ciężary na ośle, a to za dużo nawet dla potomków wspaniałych nomadów. Z Chenini Robert przewędrował do Matmata. W okolicach tego miasta zwiedzać można autentyczne domostwa troglodytów wyżłobione pod ziemią korytarze i pomieszczenia mieszkalne. O troglodytach pisał już Herodot w V wieku p.n.e. To on przypiął im niepochlebnie brzmiącą po polsku łatkę "troglodytów". Dla nas to dzicy jaskiniowcy, ale w grece oznacza to tylko mieszkających pod ziemią. Latem na zewnątrz jest tu nawet 60C, zimą temperatura spada niemal do zera, więc to świetny sposób na utrzymanie wewnątrz przyjemnego klimatu. Zatem troglodyta to geniusz inżynierii mieszkaniowej w trudnych warunkach pustynnych! W autentycznych domostwach troglodytów wciąż żyją rdzenni mieszkańcy. Życie toczy się na dziedzińcu. Pani domu częstuje bez pytania chlebem i herbatą. W tle zwierzęta domowe i bawiące się dzieci. Od dawnych czasów niewiele się tu zmieniło. Mężczyźni spędzają czas poza domem, najchętniej w kawiarni w centrum miasteczka, gdzie herbatę podaje kelner. Dziś w tych pomieszczeniach są pokoje hotelowe, a w dole na dziedzincu znajduje się jadalnia. To prawdopodobnie najsłynniejsza jadalnia w historii kina; George Lucas kręcił tu zdjęcia do "Gwiezdnych wojen". I w takiej to scenerii Robert degustuje tunezyjskie przystawki: sałatkę meshueya, brik, tuńczyka, oliwki, jajka na twardo i harissę. Tak posilony przyrządza "fantastyczno - naukowego" kurczaka po berberyjsku.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Tarasowe pola ryżowe wokół Banaue uważane są przez Filipińczyków za ósmy cud świata. Leżą w górach Cordillera Central na wysokości ponad 1000 m n.p.m. Żeby je zobaczyć, Robert Makłowicz wzbija się jeszcze wyżej, leci z Manili na północ samolotem. W drodze z lotniska je śniadanie na stacji benzynowej. Na talerzu duszona wołowina, smażona ryba i obowiązkowo ryż. Bo ryż je się na Filipinach przez cały dzień. W Banaue sprzedają go na wagę z wielkich worków, a tradycyjnie przechowuje się go w dymnych spichlerzach, dla ochrony przed gryzoniami. W krajobrazie górskich tarasów, zbudowanych ręcznie przez lokalne plemię Ifugao 2 tysiące lat temu, Robert gotuje rosół z kury z ryżem. Powrót do miasta odbywa się na dachu kolorowego jeepneya. W miejscowych restauracjach kolejne dania z ryżem: chopsuey z chińskim rodowodem, curry z rodowodem indyjskim, wieprzowina oraz pancit bihon, czyli makaron naturalnie ryżowy.
Czas trwania: 25min. / 2017 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Długi burnus z wielbłądziej wełny i szesz (zawój na głowę) to nieodzowne elementy ubioru pustynnego Beduina. W takim przebraniu Robert Makłowicz dociera do miasta Douz w Tunezji, zwanego Wrotami Sahary. Po największej pustyni świata przemieszcza się na wielbłądzie, z którego przesiada się do bardziej praktycznego samochodu terenowego. Dzięki temu zdąży odwiedzić bajeczną górską oazę Chebika, zjawiskowe słone jezioro Chott El Jerid oraz bujne gaje palmowe wokół miasta - oazy Tozeur. Ważną częścią Sahary są góry Atlas, których łańcuch ciągnie się przez Maroko, Algierię i Tunezję. W tych właśnie górach operowała w latach 1942 - 43 niemiecka formacja Afrika Korps dowodzona przez generała Erwina Rommla, słynnego "Lisa Pustyni". Po Niemcach zostały kanistry na benzynę i drogi, które zbudowali w górach. Zatrzymawszy się w górskiej osadzie Chebika, Robert wzmacnia się szklanką soku z granatów. Po czym rusza dalej, w kierunku jeziora Chott el - Jerid. To największe z kilku słonych jezior w Tunezji, przez większą część roku jest wyschnięte. Dziś biegnie przez nie wygodna szosa, bo usypano groblę. Ale dawniej karawany, które zmierzały nad morze, musiały przez nie przechodzić. Pozornie twarda skorupa wyschniętej soli jest zdradliwa, wiele karawan zapadło się w lepką maź. Założone już w starożytności miasto Tozeur należało do berberyjskiego królestwa Numidii. Pełniło ważną, ale niezbyt chwalebną funkcję; było ośrodkiem handlu niewolnikami sprowadzanymi z czarnej Afryki przez Saharę. Dziś liczy 50 tys. mieszkańców, ma swój uniwersytet i rozwija się bujnie, a to dlatego, że jest tu woda, która tryska wokół miasta ze 196 źródeł. W okolicy jest 1000 hektarów plantacji daktyli. Tunezja jest największym w świecie producentem najszlachetniejszej odmiany tych owoców, znanej jako palce światła. Zbieranie daktyli to zajęcie wymagające szczególnych predyspozycji. Dojrzałe zrywa kilku ludzi, którzy wchodzą na pień palmy piętrowo i podają sobie kiście, żeby nie uszkodzić owoców. Robert odwiedza przetwórnię, gdzie daktyle są sortowane według stopnia wilgotności. Degustacja zaś odbywa się w ogrodzie. Na stole, obok owoców luzem, są miseczki i słoiki, a w nich produkty z daktyli: konfitury, masło daktylowe, kremy i pieczywo z syropem. Daktyle nadziewane to danie główne odcinka, które Robert przyrządza na ruchliwej ulicy w centrum miasta, tuż przed bramą - łukiem z arabskimi napisami. W Touzer Robert zwiedza także targ, gdzie można kupić świeże warzywa i ryby, mimo że to przecież pustynia. Wizytę w mieście kończy spacer po starówce, zwanej tu mediną, i espresso w stylowej kawiarni, oraz zachód słońca, który Robert podziwia ze szczytu pustynnej wydmy. Niektórzy twierdzą, że zachody słońca nad saharyjską wydmą są jeszcze piękniejsze, niż te nad morzem.
Czas trwania: 25min. / 2012 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Kulinarno - podróżniczy program Roberta Makłowicza, w którym przekazywana jest praktyczna wiedza związana z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Jezioro Taal na filipińskiej wyspie Luzon było kiedyś morską zatoką. Na jeziorze znajduje się wyspa, a na wyspie wulkan Taal. Jeden z najaktywniejszych w całym archipelagu. To dlatego morska zatoka zamieniła się w jezioro. Z miasta Tagaytay Robert Makłowicz wyrusza przez wodę w stronę ognistej góry. Płynie łodzią, dosiada konia, wspomina tragiczną erupcję z roku 1911. W chacie na brzegu jeziora przegląda miejscowe menu znajduje w nim m.in. endemiczne słodkowodne sardynki. Kolejne kulinarne odkrycia czekają na targu w Tagaytay: serca palmowe, podroby wołowe (główny składnik dania kare - kare) i słynna zupa bulalo z wołową kością szpikową, najlepsza na całych Filipinach. Nie tracąc z oczu malowniczych wulkanicznych wysp na jeziorze, Robert własnoręcznie przyrządza wieprzowe adobo z ananasem tropikalne owoce to mocna strona regiony Tagaytay, więc desery również owocowe.
Czas trwania: 25min. / 2017 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Kulinarno - podróżniczy program Roberta Makłowicza, w którym przekazywana jest praktyczna wiedza związana z podróżami i odwiedzanymi miejscami. Rajskie plaże z białym piaskiem pod palmami, owoce we wszystkich kolorach tęczy, szmaragdowe morze, lasy mahoniowe i namorzynowe, ryż na zalanych wodą poletkach, spławna malownicza rzeka Loboc i niezwykłe Wzgórza Czekoladowe to nagroda dla podróżnika, który dotrze do wysp Bohol i Panglao, połączonych groblą i mostem. Znajdzie tu również żywe cuda natury, takie jak wyrak filipiński (najmniejszy przedstawiciel ssaków z rzędu naczelnych), koguty bojowe szkolone do walk czy krewetki, które Robert Makłowicz przygotowuje w sosie kokosowym, instalując swoją przenośną kuchnię w naturalnym środowisku owoców morza. Na finał podróży opowieść o sławnym podróżniku, który jako pierwszy dopłynął do Filipin, ale już z nich nie odpłynął i w ten sposób okrążył kulę ziemską, choć w sumie jej nie okrążył.
Czas trwania: 25min. / 2017 / magazyn kulinarnyOpis (streszczenie): Robert Makłowicz wyrusza do Tyrolu Południowego, autonomicznej niemieckojęzycznej prowincji włoskiej na pograniczu austriacko - włoskim. Kraina ta słynie z pięknych i licznych zamków znajduje się ich tam ponad 400. Robert Makłowicz odwiedza jeden z nich zamek Tirol, rodową siedzibę samodzielnych hrabiów Tyrolu, od których wziął nazwę cały region. W tym malowniczym miejscu przyrządzi knedle serowe na posłaniu z buraków. Następny etap podróży to miasto Bolzano/Bozen stolica Tyrolu Południowego. Przy okazji zakupów w delikatesach i na targu warzywnym Robert Makłowicz opowiada o regionalnej kuchni, która łączy elementy włoskie i tyrolskie. Na Piazza Walther pokaże, jak wygląda to w praktyce, przyrządzając buraczane kluski z kapustą i szpekiem. Jedną z atrakcji regionu jest miejscowe Muzeum Archeologiczne, a w nim Otzi, czyli "człowiek z lodu". Być może za życia jadał papardelle z ragout z jelenia, które Robert Makłowicz przygotuje w Val di Senales. Właśnie w tamtych okolicach, w lodowcu Senales, znaleziono w 1991 r. szczątki Otziego. Po wybornej uczcie na koniec wizyta w słynnym uzdrowisku Meran/Merano, gdzie można skorzystać m.in. z kąpieli winnych.
Czas trwania: 25min. / 2008 / magazyn kulinarnyEmisja Makłowicz w podróży miała miejsce:
Opis (streszczenie): Białe słońce przegania mgiełkę znad morza i zmienia jego toń w lazur. Wiaterek szemrze w koronach palm. Poranek w południowej Dalmacji. Robert Makłowicz na tarasie hotelu w miejscowości Orebić raczy się śniadaniem. Na stoliku typowy zestaw - w miejscowym języku velike makjato - wzbogacony o strudel z jabłkami. Dalmacja to kraina historyczna w Chorwacji, Bośni i Hercegowinie oraz Czarnogórze, na wschodnim wybrzeżu Adratyku. Trasa podróży przez południową Chorwację prowadzi z półwyspu Peljesac aż za Dubrovnik, do mniej turystycznego regionu Konavle. Najbliższy ląd to wyspa Korcula i nieco dalsza wyspa Mljet. Na końcu półwyspu, w cichej zatoczce, schowała się wioska Loviste. Nawet w sezonie nie ma tam tłumów. Tutaj krakowski smakosz uczył się podstaw dalmatyńskiej kuchni. Wraz z nim odwiedzamy nadmorską restaurację. Jej właściciel Gordan Matijasević wyciąga właśnie z wody kosz z langustami i zaprasza na degustację sałatki, której głównym składnikiem jest ten skorupiak. W kieliszkach białe wino, a rozmowa dotyczy dalmatyńskiej kuchni. Półwysep Peljesac to nie tylko ryby i skorupiaki. To także jedno z najsłynniejszych miejsc w Dalmacji, gdzie uprawia się winorośl. W miasteczku Orebic krakowski podróżnik degustuje najbardziej znane gatunki miejscowego czerwonego wina: postup i dingac. Znad morza Robert jedzie do wnętrza półwyspu, gdzie jest o kilka stopni chłodniej. Winiarską stolicą środka półwyspu jest miasteczko Kuna. Kiedyś ludne, w czasie II wojny spalone, dziś ma niewielu mieszkańców, głównie winiarzy. W Kunie Peljeskiej wina można się napić w rodzinnych konobach. Konoba to rodzaj gospody we wnętrzach miejscowych domów. Oprócz wina można tu także dostać coś do jedzenia. Gospodarze, z którymi Robert gawędzi po chorwacku, podają wino czerwone i różowe. Do tego dalmatyńskie przysmaki, m.in. z dzikich szparagów. Po degustacji Robert udaje się na przechadzkę. Droga, po której stąpa, została wytyczona w czasach Austro-Węgier, a jej najstarszy odcinek pochodzi z czasów napoleońskich. Danie główne odcinka to manitra, czyli makaron po dalmatyńsku w sosie z młodym bobem i kalmarami. Robert przyrządza je w nadmorskim miasteczku Trstenik. Swoją winiarnię ma tutaj legendarny winiarz, pan Miljenko Grgić, jeden z ojców założycieli winiarstwa w Kalifornii, który na starość powrócił do ojczyzny przodków, by i w Chorwacji szerzyć winiarską kulturę. Peljeska winiarnia pana Miljenka, który ma dziś 92 lata, to w porównaniu z jego kalifornijskimi biznesem winnym skala kieszonkowa - tylko dwa szczepy: posip z Korculi i plavac mali z Peljesca. Plavac mali to ojciec kalifornijskiego szczepu zinfandel. Emigranci z Dalmacji zawieźli szczepy plavac mali do Stanów. Miasteczko Cavtat to dziś niewielki kurort. Na nabrzeżu przystani tłumy turystów. Walory tego regionu docenili już starożytni Grecy, którzy założyli tu kolonię o nazwie Epidaurum. Cavtat to wrota do regionu Konavle. Żeby zrozumieć istotę tego miejsca, trzeba oddalić się od morza. Tam są góry małe, tutaj wielkie, a pomiędzy nimi "polje" - tak się nazywa na Bałkanach szeroka, płaska dolina, gdzie uprawia się winorośl. Kolejne zwiedzane miasteczko to Gruda. Na słonecznych ulicach można zobaczyć turystów na rowerach. Miejscowi, jeśli jeżdżą, to samochodami, albo siedzą w kawiarniach. Latem odbywają się tu zabawy i festyny ludowe z mnóstwem lokalnych przysmaków. Ostatni etap podróży to niewielki półwysep Prevlaka, kres dzisiejszej Dalmacji. Pierwsza góra na horyzoncie to granica z Czarnogórą. Dalej jest Bośnia i Hercegowina. Prevlaka to brama do Boki Kotorskiej, która kiedyś też była Dalmacją. Stacjonowała tam austro-węgierska marynarka wojenna.
Czas trwania: 25min. / 2015 / magazyn kulinarnyMakłowicz w podróży można obejrzeć w programie stacji:
Emisje miały lub będą miały miejsce w: TVP3, TVP3 Białystok, TVP3 Bydgoszcz, TVP3 Gdańsk, TVP3 Gorzów Wlkp., TVP3 Katowice, TVP3 Kielce, TVP3 Kraków, TVP3 Łódź, TVP3 Lublin, TVP3 Olsztyn, TVP3 Opole, TVP3 Poznań, TVP3 Rzeszów, TVP3 Szczecin, TVP3 Warszawa, TVP3 Wrocław, TVP HD, TVP Polonia, TVP Rozrywka, TVP Wilno
Lista zwiera odnośniki do stron typów związanych z prezentowaną audycją:
Lista zwiera odnośniki do stron osób związanych z produkcją (aktorzy, reżyser):
Lista zawiera lata, w których powstawała audycja: